Piszę ten felieton po tym, jak zostaliśmy znokautowani przez słowa papieża Franciszka. Oczywiście coraz wyraźniej słychać głosy tych, którzy nie mają złudzeń co do papieża czy papieży w ogóle, więc takie czy inne słowa nie robią wrażenia. Sądzę jednak, że większość z nas, wychowana w duchu katolickim, musi się jeszcze mierzyć z myślami na podstawie fundamentów odziedziczonych po przodkach. Wystarczy jednak porozmawiać z młodymi ludźmi, żeby zobaczyć, jak znika majestat hierarchów.
Zupełnie inaczej rzecz ma się z katolikami w tych krajach, gdzie to wyznanie stanowi mniejszość, gdzie katolik to jest ten „inny”. Tam nauka wpajana jest dzieciom z większą siłą niż w krajach zwanych katolickimi. I tak właśnie z całą pewnością dzieje się w Rosji. Zważywszy imperialny klimat, bycie członkiem Kościoła katolickiego w Rosji to wyzwanie wymagające wielkiej wiary w zasady tego wyznania. Rosyjscy katolicy czują się odrębni, nie jest więc wykluczone, że w związku z wojną i agresją na Ukrainę szukają odpowiedzi i potrzebują wsparcia.
Czytaj więcej
Na przykładzie wzrostu poparcia dla partii AfD w Niemczech widać, jaką trudność w otwartej dyskusji stwarza bariera politycznej poprawności.
Próbuję wyobrazić sobie tę 400-osobową garstkę młodych katolików zgromadzonych przed ekranem, z którego będzie mówił do nich sam papież. Przecież nie oczekują niczego innego jak odpowiedzi czy podpowiedzi raczej. Duch katolicki nakazuje przecież skromność, wstrzemięźliwość, umiłowanie bliźniego. Jak zatem „dobry katolik” ma się znaleźć wobec wojny wywołanej przez imperialne władze swojego państwa?
Próbuję sobie ich wyobrazić, jak siedzą z pochylonymi głowami, w skupieniu, w jakim słucha się najwyższego autorytetu, podążając za słowami Franciszka i słyszą nagle – idźcie naprzód, idźcie po Wielką Rosję.