Chwilę się zastanawiałem, gdzie tak właściwie wraca młodsza z sióstr Przybysz na swoim trzecim solowym albumie „Wracając”. To na pewno powrót bardzo dojrzały – ani nie czuć rozczarowania przebytą drogą, ani to żadna ucieczka do nostalgii za młodością. A jednak Paulina zdecydowanie powraca do swoich hip-hopowych korzeni. I dużo na tym albumie rapując, znajduje w końcu złoty środek między tradycyjną rapową melorecytacją a swoim charakterystycznym sznytem naprawdę świetnej soulowej wokalistki.

Czytaj więcej

Posłuchaj, Plus Minus: ESG – wielka ściema czy nadzieja na naprawę kapitalizmu?

Zresztą nie tylko w tej kwestii to album nagrany na własnych warunkach. Bez napinania się na perfekcjonizm, na luzie, z olbrzymią radością twórczą, co jeszcze lepiej niż w studiu sprawdziło się na pierwszym promującym płytę koncercie w Warszawie. Można było na nim odnieść wrażenie, że artystka tymi piosenkami sama sprawiła sobie prezent na 20-lecie fonograficznej kariery – tak bardzo wydają się one z nią współgrać. I zresztą bardzo udanie wprowadza nimi słuchacza do własnego świata, w którym łatwo jest przepaść na długo.

To miks soulu, r’n’b i rapu dający wręcz błogą przyjemność obcowania z czymś zarazem nienachalnym, popowym w dobrym rozumieniu, jak i z bardzo osobistym arcydziełem, muzyką duszy. A trzeba naprawdę świetnie rozumieć samego siebie, by tak udanie to ze sobą pogodzić. I chyba właśnie tam Paulina wróciła: do siebie. Tym razem dojrzalsza o 20 lat.