Helena Krajewska. Sudan Południowy ma tylko przyszłość

Myślę, że dostrzeżemy w końcu związek między naszymi wyborami konsumpcyjnymi, naszym stylem życia a tym, że ktoś w Sudanie Południowym nie jest w stanie zaplanować, czy dosadzić jeszcze trochę pomidorów - mówi Helena Krajewska z Polskiej Akcji Humanitarnej.

Publikacja: 12.05.2023 17:00

– Nawet w stolicy Sudanu Południowego, Dżubie, nie ma wody innej niż z beczki na dachu lub przyniesi

– Nawet w stolicy Sudanu Południowego, Dżubie, nie ma wody innej niż z beczki na dachu lub przyniesionej ze studni – mówi Helena Krajewska z PAH

Foto: Polska Akcja Humanitarna

Może porównamy nasze doświadczenia, bo też byłeś w Sudanie Południowym – wtedy to nie będzie taka rozmowa jak zazwyczaj, czyli osoby, która właśnie wróciła z bardzo trudno dostępnego miejsca, z kimś, kto nigdy nie był nawet w tej części świata...

Dobrze, no to co się zmieniło? Bo ja byłem jeszcze przed pandemią.

Powódź, której skutki widziałeś, nie była jednostkowa – spełniły się przewidywania klimatologów i jesteśmy już w czwartym roku ekstremalnych powodzi. Do tego mocno w górę poszły ceny żywności. Za określoną kwotę można pomóc mniejszej liczbie ludzi lub też trzeba zmniejszać racje żywnościowe – to „niemożliwy wybór”, jak to określił Światowy Program Żywnościowy. A teraz te ceny dodatkowo podbija wojna w Ukrainie, bo np. zboża na światowych rynkach jest znacząco mniej albo dociera ono z opóźnieniem.

To chyba daliśmy ciała – zboże wspólnym unijnym wysiłkiem miało być przerzucane z Ukrainy na globalne Południe.

Ale to tylko część problemu, bo zboże zbożem, ale w ogóle przez spowolnienie gospodarcze po pandemii i teraz niepewną sytuację międzynarodową wzrosły ceny żywności. Zboże do Sudanu Południowego importuje się z Ugandy, Kenii i innych pobliskich krajów, ale trzeba mieć na to pieniądze. A wojna podbiła też koszty transportu, bo zdrożała ropa. Poszły w górę też ceny nawozów. A co najtrudniejsze dla systemu pomocy humanitarnej, to bardzo mocno ucierpiały budżety organizacji działających w Afryce i innych częściach świata, bo część dofinansowania została przesunięta do Ukrainy. I te problemy widać bardzo wyraźnie, bo różne organizacje pomocowe zaczęły się wycofywać z Sudanu Południowego, choć równocześnie potrzeby tam stają się coraz większe. My się nie wycofujemy, ale bardzo mocno odczuwamy tę sytuację. Ograniczamy budżety projektów, liczymy dokładnie koszty transportu i wstrzymujemy naprawy aut – bo gdzieś trzeba zaoszczędzić, by działać dalej.

Jak reagują na to mieszkańcy?

Problem dotyka oczywiście nie tylko tych, którzy mocno korzystają z pomocy humanitarnej, ale także tych, którzy np. mają swoje małe biznesy, sklepiki, garkuchnie. Oni też kupują dziś mniej żywności albo taką gorszej jakości. Jak rozmawia się z ludźmi prowadzącymi małe punkty gastronomiczne, stoiska na miejscowych targach, to oni mówią wprost, że nie stać ich na często podstawowe produkty, więc upraszczają ciągle swoje potrawy, zmniejszając liczbę składników do minimum. Jak pytałam, czy widzą przyczynę tych problemów, to odpowiadali: po pierwsze – powodzie; po drugie – mniej żywności dociera od organizacji humanitarnych, więc ludzie muszą sami więcej kupować, co dodatkowo podbija ceny; a po trzecie – Ukraina. I mieszkańcy Sudanu Południowego widzą tę zależność, rozumieją, że to, co się dzieje gdzieś na końcu świata – z ich perspektywy – wpływa na sytuację w Afryce Wschodniej.

Czytaj więcej

Jakub Zgierski: W świecie gier wideo twórca nie czuje się artystą

A pokój się utrzymał? Bo ja byłem akurat na podpisanie traktatu kończącego trwającą prawie pół wieku wojnę domową.

I oficjalnie wojny od trzech lat nie ma, ale nadal nie jest spokojnie. To wciąż jest najbardziej niebezpieczny kraj świata dla pracowników humanitarnych, zwłaszcza lokalnych. Sytuacja w Sudanie Południowym jest bardzo nieprzewidywalna, zmienia się z dnia na dzień. Władza w Dżubie nie ma pełnej kontroli nad niektórymi rejonami w kraju. Np. droga, która prowadzi ze stolicy na północ, do Boru...

...jest przejezdna? My lataliśmy samolotem, choć to bardzo blisko, ale zdecydowanie podróż tą drogą nie była bezpieczna.

Ateraz jeździ się autem, została wyremontowana, w trzy godziny przejechałam. I jest dziś raczej bezpieczna. Ale tydzień przed moim przylotem na północ od Boru był atak na konwój stu ciężarówek z żywnością, zginęło dwóch pracowników lokalnych. Tam nie da się przewidzieć, co i gdzie może się wydarzyć. Jak planujesz szerzej zakrojone operacje, nie masz nigdy pewności, czy w danym rejonie sytuacja się nagle nie pogorszy. Wciąż stawiane są na drogach różne tzw. checkpointy – formalne i nieformalne, czyli prywatne. Tak samo na rzekach. Nigdy nie wiesz, kto cię zatrzyma i w jakim celu.

Zwłaszcza na rzece to może wstrzymać ruch na wiele dni, a przecież to nią spławiane są towary niezbędne do prowadzenia działań humanitarnych, ale też po prostu niezbędne dla ludzi, zwyczajnie w sklepach. I w kwietniu mieliśmy taką sytuację, że nasze towary nie wypłynęły przez dwa tygodnie. Byłam w porcie i widziałam dziesiątki zatrzymanych transportów, opóźnionych z różnych przyczyn. To bardzo wszystko utrudnia.

Teraz mamy nowy projekt w Kajo-Keji, to jest z kolei na południu, przy granicy z Ugandą, dokąd jeszcze w lutym uciekły tysiące osób. I momentalnie pogorszyło to sytuację humanitarną na miejscu. To często rolnicy, którzy zostawili zasiane pola i cały swój dobytek, bez niczego uciekając z rodzinami przed falą przemocy.

A dlaczego nie uciekli dalej, do zamożniejszej i spokojniejszej Ugandy?

Bo nikt nie chce być uchodźcą, a tak mogą sobie tłumaczyć, że uciekli tylko na tydzień, dwa i zaraz wrócą. Tyle że to trwa już miesiące, dlatego ruszyliśmy tam z pomocą. Lokalne władze proszą, żeby jednak już wrócili do siebie, przekonują, że sytuacja u nich jest bezpieczna. Ale oni nie wierzą. Szczególnie w to, że droga powrotna będzie bezpieczna. I to jest oczywiście zrozumiałe. My sami do Kajo-Keji raczej planujemy latać samolotem, choć w teorii z Dżuby oczywiście można by tam dojechać drogą. To jest tylko 150 km, ani jednak nie jest ona bezpieczna, ani do końca przejezdna. W końcówce marca pokonanie jej zajęło naszemu zespołowi ponad osiem godzin, a sytuacja pogorszy się znacznie podczas pory deszczowej, gdy będzie się osuwać na drogę ziemia z kamieniami.

Jaki jest więc największy problem w prowadzeniu programów pomocowych w Sudanie Południowym?

Na pewno brak środków, zmiany klimatu, ale zaczęłabym jednak od tej niepewności, że nie wiesz, co się wydarzy jutro. I z tym mierzą się na co dzień wszyscy. Nasi lokalni pracownicy mówią o tym otwarcie. Pracują często wśród swoich, w miejscach, z których pochodzą albo które odwiedzali już wielokrotnie. Ale sami nie zawsze wiedzą, co ich tam czeka. Oczywiście, to, że się pracuje ze społecznością, bardzo pomaga. Bo ona może doradzić, ostrzec, zasugerować, żeby jakieś aktywności odbyły się w innym terminie, czy że lepiej wybrać inną drogę. Ale jeżeli ta społeczność sama nie wie, co się wydarzy? Ta nieprzewidywalna przemoc plus odczuwalne na co dzień zmiany klimatu sprawiają, że w tym kraju nie da się zaplanować praktycznie niczego.

I miejscowi rzeczywiście nie planują?

Z moich rozmów np. z rolnikami wynika, że planują tylko w podstawowym zakresie. Mówią: mógłbym obsiać więcej, ale czy ja wiem, czy ja tu będę, żeby to zebrać? Mógłbym posadzić drzewo owocowe, ale czy ja go doczekam? Przyjdzie powódź, susza, wybuchną kolejne walki… A to wszystko kosztuje – kolejne środki i pracę. Rozmawiałam z rolniczką, która miała małą grządkę nad rzeką. Mówiła, że może utrzymać rodzinę właśnie dzięki tym roślinom, a jak czegoś będzie więcej, to sprzeda na targu. Ale więcej nie chce sadzić, bo zaraz pora deszczowa i boi się nawet myśleć o tym, dokąd może dojść woda w tym roku… By dotrzeć do jej miejscowości, musiałam przepłynąć czółnem niewielką rzeczkę, potem iść, a po 20 minutach marszu mój kolega, lokalny pracownik, powiedział: „O, aż tu stała woda z rzeki, którą przekroczyliśmy”. Nic nie mogło powstrzymać tej powodzi.

A wy czujecie się tam bezpiecznie, jeżdżąc wszędzie bez broni, bez obstawy?

Pracujemy z różnymi społecznościami, często z różnymi stronami konfliktów. Na samochodach musimy mieć więc znak z przekreślonym karabinem, by każdy widział, że jedziemy pomagać cywilom. I że my nie dostrzegamy w nich walczących stron, tylko ludzi. A to jest o tyle ważne, że czasem społeczność, której się pomaga, również była, jest czy będzie agresorem w jakimś lokalnym konflikcie. Np. w Piborze, na wschodzie kraju, skąd właśnie wróciłam, pracujemy z grupą etniczną Murle, która w różnych regionach Sudanu Południowego jest postrzegana czasem bardzo negatywnie, a jednocześnie w tej grupie są osoby, które czekają na pomoc, np. dzieci i kobiety.

Czasem jest tak, że mamy osoby przemieszczone z jakiegoś regionu i mamy też tzw. społeczność przyjmującą. I trzeba pomagać i jednym, i drugim, aby zniwelować konflikty, które naturalnie narastają, gdy na terenie, na którym wcześniej żyła jedna społeczność, pojawiają się nagle dwie, a zasoby są oczywiście ograniczone. I nie może być żadnych podejrzeń, że my faworyzujemy jakąkolwiek grupę. Wszyscy zasługują na naszą pomoc.

Ale czujecie się bezpiecznie czy nie?

Jesteśmy bardzo dobrze przeszkoleni i nie jeździmy w miejsca, w których jest realne zagrożenie dla naszych pracowników. Czyli jesteśmy tak przygotowani, jak tylko się da, staramy się maksymalnie redukować ryzyko. Ale oczywiście, że wyjeżdżając w teren, nigdy nie czujesz się do końca bezpiecznie. Tylko warto też dodać, że w Sudanie Południowym jest bardzo duże zrozumienie dla pracy organizacji humanitarnych, bo prawie każdy z niej korzysta. Mówimy o ponad 9,4 mln ludzi, czyli o 76 proc. mieszkańców kraju. I ta liczba, niestety, się ciągle zwiększa, bo to o pół miliona osób więcej niż rok temu.

Przy czym dziś dochodzi jeszcze jeden problem, bo mamy konflikt w sąsiednim Sudanie i powracających z północy uchodźców. Teraz są oni tzw. returnees. Bo nagle w Sudanie zaczęło być jeszcze gorzej i decydują się na powrót do kraju, z którego uciekli. Tylko czy wracają do miejsca, w którym będą w stanie zapewnić sobie byt, wyżywienie, schronienie?

Czytaj więcej

Bartosz Bartosik: Kościół i powszechne przyzwolenie na przemoc

No nie, ale w Sudanie Południowym działają chociaż organizacje pomocowe.

Tak, bo w Sudanie działania takich organizacji zostały w większości zamrożone. Tyle że na południe uciekają też sami Sudańczycy, a także uchodźcy z innych krajów, którzy wcześniej trafili tam np. z Etiopii czy Czadu. Ale w Sudanie Południowym, niestety, też nikt nie jest gotowy w pełni im pomóc. Będziemy robić wszystko, co w naszej mocy, ale potrzeby są naprawdę olbrzymie, a nasze budżety coraz mniejsze.

A jednocześnie Sudanem Południowym nikt sobie dziś nie zaprząta głowy. Nie ma o nim nic w mediach, a nawet chyba mało kto wie, że taki kraj w ogóle istnieje.

I zdarza się oczywiście nagminnie, że Sudan Południowy jest mylony z Sudanem, bo wiedza o Rogu Afryki jest w Polsce niewielka, mimo że działa tam wiele organizacji, w tym my, które od lat próbują uświadamiać Polaków nt. olbrzymich wyzwań, przed jakimi staje ten region. PAH jest na miejscu od kilkunastu lat, czyli byliśmy tam, zanim jeszcze to najmłodsze państwo świata powstało. A w nieodległej Somalii jesteśmy od 2011 r., w Kenii od ponad pięciu lat. Ale w Polsce perspektywa, niestety, nadal jest zawężona do tych najgłośniejszych kryzysów albo tych najbliższych. I oczywiście, taki kryzys, jak w Ukrainie, jest ogromny, przejmujący i bardzo ważny. Jednak przed 24 lutego zainteresowanie kogokolwiek kwestią Ukrainy też było bardzo, bardzo trudne. Wiem, bo o to walczyłam przez dwa lata. A dziś zainteresowanie kogokolwiek takimi przeciągającymi się kryzysami, jak w Sudanie Południowym czy Somalii, jest praktycznie niewykonalne.

Bo jeśli nic się tam nie zmienia…

...właśnie nie – jest coraz gorzej.

Ale prawdę mówiąc, Sudan Południowy nie jest w największym kryzysie, bo mamy jeszcze np. Jemen.

I to też przemawia, brutalnie mówiąc, na jego niekorzyść. Jest Jemen, który jest jeszcze bardziej potrzebujący, ale są też kraje, w których sytuacja pogarsza się bardzo szybko, jak Afganistan. Są też Syria i Pakistan, które dotknęły monstrualne klęski żywiołowe. A dodatkowo może się już trochę przyzwyczailiśmy do kryzysu humanitarnego w Afryce Wschodniej i rzeczywiście machamy na niego ręką, bo „tam zawsze było źle”. Tyle że powtórzę: dziś tam jest jeszcze gorzej, a pieniędzy na pomoc mamy coraz mniej.

Dobrze by było, żeby Sudan Południowy jednak zaistniał mocniej w naszej świadomości i żebyśmy w końcu lepiej zrozumieli, że w jakimś sensie przykładamy się do pogarszającej się tam sytuacji. Bo nie da się już dłużej unikać odpowiedzialności za to, że to my, kraje wysoko uprzemysłowione, najbardziej się przyczyniamy do zmian klimatu, za które najwyższą cenę płacą dziś ci, którzy do tych zmian nie przykładają ręki właściwie w ogóle.

To mamy tu dwa poważne problemy, bo my ani nie czujemy, że jesteśmy bogatą Północą, ani nie wierzymy do końca, że zmiany klimatu już są śmiertelnym zagrożeniem.

To prawda, ale myślę, że będziemy coraz lepiej rozumieć naszą odpowiedzialność w tych globalnych procesach i dostrzeżemy w końcu związek między naszymi wyborami konsumpcyjnymi, naszym stylem życia a tym, że ktoś w Sudanie Południowym nie jest w stanie zaplanować, czy dosadzić jeszcze trochę pomidorów.

Czyli zmieniamy starą śpiewkę naszych babć ze „zjedz wszystko, bo dzieci w Afryce głodują” na „nie kupuj nowego ubrania, bo powódź w Sudanie Południowym niszczy plony”?

Może bardziej nawet: „Zastanów się nad tym, jaki to może mieć wpływ na życie innych, i postaraj się w jakiś sposób zmienić coś w swoim zachowaniu, by być jednak częścią pozytywnej zmiany”. Choć może to jest zbyt długie zdanie dla dziecka (śmiech). A jednocześnie – co mnie osobiście najmocniej frustruje i męczy – Sudan Południowy jest krajem, który ma naprawdę olbrzymie możliwości rozwoju, spore bogactwa naturalne, przede wszystkim ropę, duży potencjał rolniczy, no i Nil Biały, który mógłby być ważną drogą transportową dla całego regionu. I mieszkają tam fenomenalni ludzie, szczególnie młodzi, którzy naprawdę chcą coś zmienić, uczą się, mają wizję rozwoju swojego kraju.

Wiem, że byłeś w Green Belt Academy w Borze, gdzie uczą się dzieci z różnych społeczności, a budynki szkoły, łazienki, dormitoria, dostęp do wody i nawet ogrody warzywne zasponsorował akurat polski oddział firmy Electrolux. I liczba uczniów zwiększyła się dwukrotnie, to świetne miejsce do nauki, dzieciom się tam bardzo podoba. Nie trzeba wiele, by w takim miejscu zrobić coś naprawdę istotnego, więc polskie firmy mogłyby na pewno znacząco nam w tym pomóc.

Ale może najpierw trzeba tam zaprowadzić pokój i porządek, a dopiero potem skupić się na budowie społeczeństwa z tych 64 zamieszkujących ten kraj plemion?

Tylko że ten proces już trwa, formalnie pokój obowiązuje już blisko trzy lata. Teraz trzeba myśleć o wzmocnieniu struktur państwowych i tkanki społecznej, budowie infrastruktury i inwestowaniu w długofalowe projekty. Wziąć się na poważnie za budowę dróg czy systemów odprowadzania ścieków, ale też za biznes, który wykorzystałby choćby to bogactwo, jakim są ryby w Nilu Białym. Można by budować przetwórnie, chłodnie, sieć eksportu do Ugandy i dawać miejsca pracy ludziom, którzy ich tak bardzo potrzebują. Ale to się praktycznie nie dzieje, jest niewiele nowych inwestycji.

Czytaj więcej

Anna Maria Żukowska: Koalicyjny rząd powstanie. A potem czekają nas kompromisy

Ale coś jednak ruszyło. Trzy lata temu zatytułowałem swój reportaż „Pół mostu na Nilu”, a dziś w Dżubie stoi już piękny nowy most wybudowany przez Japończyków.

Jechałam nim, tylko problem w tym, co za tym mostem… A nadal ciągną się tam drogi w strasznym stanie, prowadzące między sypiącymi się domkami przez środek prowizorycznego targu, między ludźmi, motorami i beczkowozami z wodą. Bo nawet w stolicy nie ma wody innej niż z beczki na dachu lub przyniesionej ze studni. Jeden taki most niczego nie zmienia, potrzebne są długofalowe inwestycje w bardzo podstawowe kwestie. I one mogą być prowadzone we współpracy z organizacjami humanitarnymi, które od lat w Sudanie Południowym próbują łączyć bieżące projekty pomocowe z projektami rozwojowymi, właśnie po to, by budować scenariusz wyjścia z kryzysu. Sama pomoc humanitarna rzeczywiście nie rozwiązuje problemu. Ona jest dziś bardzo potrzebna, ale jeśli w dłuższej perspektywie będziemy jedynie uzależniać te społeczności od pomocy, to one nigdy nie staną na nogi. A w przypadku Sudanu Południowego byłoby podwójnie źle nie wykorzystać tej szansy rozwojowej – to najmłodsze państwo na świecie, bez setek lat historii, a jedynie z przyszłością.

Helena Krajewska (ur. 1991)

Rzeczniczka prasowa Polskiej Akcji Humanitarnej (PAH). Przebywała w Sudanie Południowym w marcu i kwietniu 2023 r.

Polska Akcja Humanitarna apeluje o wsparcie dla swoich działań w Sudanie Południowym – regularne lub jednorazowe – na stronie www.pah.org.pl/wplac

archiwum prywatne

Może porównamy nasze doświadczenia, bo też byłeś w Sudanie Południowym – wtedy to nie będzie taka rozmowa jak zazwyczaj, czyli osoby, która właśnie wróciła z bardzo trudno dostępnego miejsca, z kimś, kto nigdy nie był nawet w tej części świata...

Dobrze, no to co się zmieniło? Bo ja byłem jeszcze przed pandemią.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi