Anna Maria Żukowska: Koalicyjny rząd powstanie. A potem czekają nas kompromisy

Myślę, że nakręcanie histerii wokół rządów PiS wcale nie sprzyja opozycji, bo bardziej jednak mobilizuje zwolenników rządu do obrony status quo - mówi Anna Maria Żukowska, posłanka Nowej Lewicy.

Publikacja: 24.03.2023 10:00

fot. Robert Gardzinski

fot. Robert Gardzinski

Foto: fot. Robert Gardzinski

Plus Minus: Bardzo ciekawi mnie, co kryje się pod maską twardej, wygadanej polityczki. Tylko trochę nie wiem, jak się przez nią przebić, bo niewiele zdradzasz ze swoich osobistych spraw.

Dlaczego uważasz, że to maska?

No, jesteś taką – jak by to powiedziała młodzież – „girl boss”.

Nie pierwszy raz słyszę to określenie (śmiech). Ale to nie jest chyba żadna maska, choć na pewno mocno strzegę prywatności – swojej i mojej córki. Nie jestem typem polityczki, która wpuszcza wszystkich do swojego domu, pokazuje życie rodzinne. Chcę te sfery trzymać oddzielnie, bo pozwala mi to wziąć oddech, trochę odpocząć w domu od polityki.

Ale ustawka z paparazzi mogłaby ocieplić wizerunek.

Kiedyś to rozważaliśmy, nie tylko w moim kontekście, ale w ogóle partii, naszych liderów. Jednak to jest tak, że jak raz już się uchyli te drzwi, to później bardzo ciężko je zamknąć. Potem nie można powiedzieć paparazziemu, by nie szedł za tobą z aparatem, kiedy to już nie jest ustawka i sobie tego nie życzysz. Dlatego lepiej tego procesu samemu nie uruchamiać.

A robisz coś ciekawego w domu, wracając po ciężkim dniu politycznej młócki? Czy może siadasz po prostu przed konsolą PlayStation i się odcinasz?

Gierki to nie jest akurat mój świat, nigdy nie grałam. Mam psa, więc na pewno idziemy na spacer, a potem włączam Netfliksa czy otwieram książkę. Ale dużo czytam też tygodników, śledzę, co się dzieje na świecie.

Czyli ciągle polityka.

Trudno mi się od niej odciąć, bo nią żyję. Potrafię się odciąć od tzw. bieżączki, przestać myśleć o tym, co będzie jutro na konferencji prasowej, ale dużo trudniej mi się odciąć od polityki w szerszym kontekście, bo widzę, że jest ona obecna w każdym aspekcie nie tylko mojego życia, ale i moich bliskich. I po prostu lubię myśleć o ważnych sprawach, o tym, czy coś się zmieni.

Czytaj więcej

Dominik Batorski: Spytasz jak zawiązać krawat, poznasz manipulacje algorytmów

Uważaj z takimi opowieściami, bo dam do wywiadu żenujący tytuł: „Moją pasją jest polityka”.

Jakkolwiek trywialnie to brzmi… (śmiech). Ale skoro drążysz, to zdradzę, że bardzo lubię wodę. I to chyba ją bym nazwała moją pasją.

Jak to wodę?

Woda daje mi spokój i ukojenie. Często wracam do domu tak późno, że to nie jest już pora, by skoczyć na basen, ale lubię wtedy odpocząć dłuższą chwilę w wannie. Kocham wodę w różnych aspektach, uwielbiam pływać, nurkować, żeglować, pływać na desce. To zawsze był mój świat, taki własny. Bo w wodzie jest się sam na sam ze sobą, swoimi myślami. Woda daje pewien filtr – oddziela od spraw życia codziennego, daje dystans.

Skąd ta miłość?

To się wzięło pewnie z tego, że jak miałam dwa tygodnie, rodzice od razu popłynęli ze mną na Mazury. A rok później nauczyłam się chodzić na jednej z wysp na Śniardwach. Lubię wciąż wracać na Mazury, ale mam też swój azyl nad morzem, na Półwyspie Helskim. I skoro to azyl, to nie zdradzę, gdzie dokładnie.

Ale w kinie Żeglarz w Jastarni można cię spotkać?

W wakacje nie chodzę do kina, ale trafiłeś – to mniej więcej ten rejon półwyspu. Morze mnie relaksuje, uwielbiam szum fal, plażę, siedzieć w wodzie. W dzieciństwie potrafiłam w niej siedzieć przez całe dnie, rodzice nawet przynosili mi do wody jedzenie, bo nie chciałam z niej wyjść.

I teraz, w polityce, wiesz, jak nie utonąć?

Niby wiem, ale zawsze można dostać jakiegoś skurczu. Do wody na pewno trzeba mieć szacunek, wszystko trzeba robić ostrożnie. Jeśli próbujesz poszerzać swoje granice, coraz dłużej zostawać pod wodą, to musisz to robić stopniowo, biorąc pod uwagę swoje umiejętności i kondycję. A ta przecież się zmienia w ciągu życia – czasami jest lepsza, czasami gorsza. I jeśli chcemy się wypuścić daleko od brzegu, musimy mierzyć siły na zamiary.

Mówisz o wodzie czy o polityce?

I o jednym, i o drugim.

A jak w ogóle trafiłaś do polityki?

To było po katastrofie smoleńskiej, gdy po tygodniu spokoju w polityce ruszyła machina polaryzacji społecznej i zaczęły padać różne straszne, skandaliczne słowa. Nie tylko ze strony PiS, ale i ze strony antypisowskiej. Wtedy postanowiłam coś zrobić, bo chciałam tę spiralę nienawiści zatrzymać. To było trochę naiwne, ale miałam 27 lat i chciałam po prostu zaangażować się w pracę formacji, która zawsze była bliska mojemu sercu.

To ciekawe, bo jesteśmy w podobnym wieku i pochodzimy z tego samego miasta, a pamiętam, jak jeszcze parę lat wcześniej nikt z naszych rówieśników nie głosował na SLD – naszym pokoleniowym doświadczeniem była przecież afera Rywina i zrodzona po niej chęć oczyszczenia polityki, stąd w 2005 r. w naszych rocznikach powszechne poparcie dla PO–PiS.

Też miałam moment zawahania, nie powiem, że nie. Mam trochę nietypową biografię, bo w trakcie studiów urodziłam dziecko i opuściłam uniwersytet, poszłam do pracy, a studia dokończyłam dopiero w późniejszym wieku. I mój moment zawahania wynikał z tego, że właśnie wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowałam, SLD zlikwidował fundusz alimentacyjny. Przez to w 2005 r. też miałam nie głosować na lewicę, ale na szczęście na jej liście w Warszawie pojawił się Robert Biedroń, który przekonał mnie do tego, że jest jeszcze jakaś nadzieja, może coś się zmieni. Bo politycznie zawsze byłam przekonana do idei lewicowych, pod tym względem nigdy nie miałam żadnych wątpliwości.

Ale nie uciekajmy jeszcze przez chwilę w bieżącą politykę, bo już o nic ważnego nie zdążę dopytać. Co aktualnie czytasz?

„Architektki” Agaty Twardoch. O tym, jak wyglądałyby miasta, gdyby to kobiety je urządzały. Bo jednak widać ten gender, różnicę perspektyw. Mężczyźni wielu rzeczy nie biorą pod uwagę, np. dostępności miejsc dla wózków dziecięcych albo choćby tego, że kobiety statystycznie są niższe czy mają mniej siły. Panowie długo lekceważyli też potrzebę większej ilości zieleni w miastach, choć to na szczęście ostatnio się zmienia. Ale to opowieść nie tylko o miastach, ale też o urządzaniu wnętrz, biurowców itd. To wszystko jest bardzo ciekawe. Choć zazwyczaj chwytam po książki trochę na inny temat. Może cię zaskoczę, ale lubię czytać o medycynie. Nie zajmuję się nią w polityce, to raczej taka moja prywatna pasja, zupełnie popnaukowa. Mam na to zajawkę już od liceum, ale wtedy nic z tym nie zrobiłam, bo byłam beznadziejna z chemii…

…więc nie poszłaś na medycynę, tylko na łatwiejsze prawo.

Czy łatwiejsze – to już zależy dla kogo. Mam na pewno dobrą podstawę prawniczą, by zajmować się politykami publicznymi państwa, ale próbuję cały czas poszerzać swoją wiedzę, np. jeśli chodzi o politykę miejską. W przyszłym roku czekają nas wybory samorządowe i mam nadzieję, że listy Lewicy uda się poszerzyć o ruchy miejskie, z którymi bardzo dobrze nam się współpracuje.

O, to zapowiedź zaproszenia ich na wasze listy?

O tym będziemy rozmawiać po partnersku, a nie przez media. Mogę powiedzieć jedynie tyle, że w Warszawie ta współpraca układa nam się świetnie.

Pytanie, co na to wasi wyborcy, bo te wszystkie superpostępowe nowinki antysamochodowe to chyba niezbyt im się podobają.

Mamy, oczywiście, i młodszych, i starszych wyborców. Na razie jeszcze nie wszyscy te zmiany dobrze rozumieją. Dlatego musimy jasno opowiadać o tym, czym jest np. miasto 15-minutowe. To ostatnio wywołało przedziwną falę spekulacji w TVP Info, że będą jakieś zony, getta, zakazy przejazdów itd. Pełna histeria. A nie przebiła się podstawowa informacja, że „15-minutowe” oznacza po prostu, że w 15 minut dotrzemy do sklepu, kina, przychodni, szkoły, żłobka czy szewca, zamiast przez 20 minut szukać miejsca do parkowania.

Ale skoro nawet wasi wyborcy tego nie chcą, to dla kogo to ma być?

Myślę, że wszystko jest do wytłumaczenia. Na pewno nasi wyborcy nie chcą zakazu używania samochodów – i musimy im wyjaśnić, że nikt tego wcale nie postuluje. Chodzi tylko o to, by dać sensowną alternatywę. Masz samochód, to korzystaj z niego, kiedy naprawdę tego potrzebujesz, jednak zrozum, że wszystkim nam w mieście będzie lepiej się żyło, kiedy ruch samochodów ograniczymy. Ale na pewno nie chcemy nikogo namawiać do porzucania własnego auta, póki np. nie zapewnimy mu dobrego dojazdu komunikacją. Najpierw trzeba więc stworzyć alternatywę, a dopiero potem można przekonywać. Będziemy na pewno zmierzać do tego, by choćby przywrócić te 300 tys. połączeń PKS, które zlikwidowało w ostatnich latach PiS.

Czyli chcesz, by Nowa Lewica była takimi ruchami miejskimi w wersji light?

Nie w wersji light, po prostu ruchy miejskie uciekają od wielkiej polityki, zresztą taka też jest ich rola – skupiają się na swoim najbliższym otoczeniu; a naszą rolą jest połączyć politykę miejską i ogólnokrajową.

Widzę, że nie tylko ruchy miejskie uciekają od wielkiej polityki, bo ty też zamiast o najbliższych wyborach parlamentarnych, podobno najważniejszych od 1989 r., wolałaś przeskoczyć od razu do przyszłorocznych samorządowych.

Bo będę za nie po prostu odpowiedzialna jako współprzewodnicząca Nowej Lewicy w Warszawie. Wiesz, co cztery lata pojawiają się hasła, że to będą najważniejsze wybory, przełomowe, a jak przegramy, to koniec demokracji. Po czym się okazuje, że znowu są kolejne wybory i znowu padają te same hasła. Tyle że to, że jedna partia jest u władzy przez kilka kadencji, samo w sobie nie jest jeszcze sygnałem o końcu demokracji. W Wielkiej Brytanii w latach 80. i 90. torysi rządzili przez 18 lat z rzędu, najpierw pod przywództwem Margaret Thatcher, a potem Johna Majora. Taka po prostu była decyzja wyborców. Ale w końcu władzę przejęli laburzyści. Myślę, że nakręcanie histerii wokół rządów PiS wcale nie sprzyja opozycji, bo bardziej jednak mobilizuje zwolenników rządu do obrony status quo.

Czytaj więcej

Złamane atomowe tabu

To co... przechodzimy do tematu jednej listy? Bo po kilku gorących i publicznych dyskusjach w łonie Nowej Lewicy wygląda na to, że jednak powoli się ku takiej liście skłaniacie.

Skłaniamy się od samego początku, ale do startu w ramach rzeczywiście jednej wspólnej listy, bo taką nadzwyczajną współpracę ponad różnymi podziałami dałoby się wytłumaczyć wyborcom. Oczywiście, bez Konfederacji. I wtedy nikt by nie udawał, że nie dzielą nas różnice programowe, ale w kampanii skupilibyśmy się jedynie na kilku postulatach, właściwie sprowadzających się do jednego: odsunąć PiS od władzy. Co nie oznacza, że PiS nie próbowałoby dzielących nas kwestii rozgrywać. Ale to dyskusja jedynie teoretyczna, bo nic nie wskazuje na to, żeby taka jedna lista miała powstać. Konsekwentnie ten pomysł odrzucają Szymon Hołownia i PSL.

A wy wyborczego sojuszu z samą tylko Platformą swoim wyborcom nie wyjaśnicie, tak?

Myślę, że to byłoby zupełnie bez sensu. Nawet sondaż „Gazety Wyborczej” pokazał, że taki wariant ułożenia list wypada zdecydowanie najgorzej. Ale i wielka wspólna lista wydaje mi się bardzo ryzykowna. Wystarczy, że przed wyborami pojawi się jakaś nowa siła po opozycyjnej stronie, która do takiej listy nie dołączy. A ostatnio zawsze przed wyborami taka siła się pojawiała. I nawet jeśli nie przeskoczy ona progu, tylko zgarnie 2–3 proc. głosów, wtedy może się nie udać przejąć władzy.

Ale może taka siła się nie pojawi?

Tylko że wtedy na wspólnej liście opozycji najmocniej się zbuduje, paradoksalnie, Konfederacja. Bo będzie ona jedyną antysystemową siłą, jedyną alternatywą dla wkurzonych wyborców, obrażonych na PiS, ale i niechętnych np. Platformie. A takich wyborców jest sporo, przypomnijmy, że Paweł Kukiz, który do nich właśnie kierował swój przekaz, w wyborach prezydenckich 2015 r. dostał prawie 21 proc. głosów. Wiem, że ten elektorat później się rozlał, ale tych wyborców protestu znowu ktoś może zmobilizować. I obawiam się, że zrobi to Konfederacja. Dlatego nie wiem, czy jedna lista jest rzeczywiście lekiem na całe zło.

A już niezależnie od tego, w jakiej konfiguracji wystartujecie, to czym zamierzacie przekonać opozycyjnych wyborców, by akurat na was oddali głos?

Lewica jest wiarygodna w paru kwestiach, w których nikt inny nie jest wiarygodny, jak obrona praw pracowniczych i socjalnych. I to my będziemy ich gwarantem w przyszłym rządzie, który na pewno będzie rządem koalicyjnym. I powinniśmy wszyscy w opozycji tłumaczyć swoim wyborcom, że taki rząd na pewno powstanie, a także opowiadać, kto i o jakie sprawy zamierza w jego ramach walczyć. Oczywiście, nie wszyscy zrealizują 100 proc. swoich postulatów, bo na tym właśnie polegają koalicje. To nie jest coś, o czym wyborcy lubią słuchać, ale może tym bardziej trzeba im to powiedzieć.

Ale nie wiadomo wcale, czy taki rząd powstanie.

Jestem przekonana, że powstanie. Rząd Lewicy, Platformy, PSL i Polski 2050. Ale musimy umieć opowiedzieć Polakom, że samo jego powołanie nie jest żadnym ostatecznym celem, tylko że czeka nas potem ciężka praca i wypracowywanie kompromisów. Dlatego musimy mieć przygotowane ustawy, bo wtedy jest co negocjować. I jeśli ktoś ma takie gotowce – a my akurat jesteśmy klubem, który złożył najwięcej projektów ustaw w tej kadencji – to ma porządną bazę, na której można coś dalej budować. A jeżeli ktoś ma tylko hasła, to jest gorzej przygotowany do rządzenia.

Ładna szpileczka wbita partnerom z opozycji.

Takie są fakty. Dobrze by było, byśmy mieli na stole konkretne projekty, między którymi będzie można później ucierać ostateczny kształt reform. Dlatego cieszę się, że wszyscy zaczynają na poważnie traktować choćby problem mieszkaniowy Polaków, nawet PiS sobie o nim nagle przypomniało. Postulaty oczywiście są różne, ale dobrze, że po roku obśmiewania hasła „Mieszkanie prawem, nie towarem” już wszyscy właściwie je zaakceptowali. I żeby było precyzyjnie: to nie jest nowe hasło, wcale nie rościmy sobie do niego praw autorskich, ale to my jednak wprowadziliśmy je do mainstreamu. Najważniejsze, byśmy wreszcie ten problem mieszkaniowy rozwiązali. I to Lewica gwarantuje, że wspólny rząd na pewno tego nie odpuści.

A ty, osobiście, jakie masz marzenia w polityce? Chyba że jesteś w niej tylko po to, jak mówi Donald Tusk, żeby trwać.

Moim politycznym marzeniem jest zmiana sytuacji osób LGBT+: wprowadzenie równości małżeńskiej oraz jednocześnie związków partnerskich i rozpoczęcie realnej walki z hejtem wobec tej społeczności, czyli dopisanie do przepisów o mowie nienawiści przesłanki dotyczącej tożsamości psychoseksualnej.

Czytaj więcej

Mateusz „Exen” Wodziński: Dostarczyłem do Ukrainy już 44 terenówki

I myślisz, że we wspólnym rządzie z PO, PSL i Hołownią będzie ci łatwo to marzenie zrealizować?

Nie, myślę, że na pewno nie będzie łatwo, ale właśnie dlatego potrzebni w nim są ludzie, którzy są w tej sprawie naprawdę zdeterminowani, a ja jestem. Wszystko zależy od tego, czy uda nam się przezwyciężyć pewne lęki, także po stronie polityków, którzy muszą w końcu zrozumieć, że mamy XXI wiek i to nie jest już tak, że polski naród się obrazi, gdy zagwarantujemy mniejszościom równe prawa. Przecież w wielu innych państwach takie zmiany wprowadzały partie chadeckie.

Ale polskie społeczeństwo chyba jest trochę inne niż społeczeństwa zachodnie.

A czym od nich się różni? Co, jesteśmy mniej europejscy? Chlubimy się przecież wielowiekową tolerancją, jak to przygarnialiśmy wszystkie mniejszości, co to je Zachód przepędzał. Jeśli więc się od tego Zachodu różnimy, to tylko na plus. Nie rozumiem tylko, dlaczego my sami siebie postrzegamy dziś w tak złym świetle. I czemu dajemy sobie wmówić, że jakoś odbiegamy od zachodnich społeczeństw.

Anna Maria Żukowska (ur. 1983)

Posłanka Nowej Lewicy, wiceprzewodnicząca sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Absolwentka filologii angielskiej i prawa na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 2019–2021 była rzeczniczką prasową Klubu Parlamentarnego Lewicy.

Plus Minus: Bardzo ciekawi mnie, co kryje się pod maską twardej, wygadanej polityczki. Tylko trochę nie wiem, jak się przez nią przebić, bo niewiele zdradzasz ze swoich osobistych spraw.

Dlaczego uważasz, że to maska?

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi