Wojciech Kacperski: Żyjemy w symulacji miasta bez Żydów

Coraz lepiej uświadamiamy sobie, dlaczego powstanie w getcie to też nasza historia. Wcześniej trochę pokutowało takie myślenie, że to ważna rocznica, ale głównie dla Żydów, a nie dla przeciętnego Polaka - mówi Wojciech Kacperski, socjolog i varsavianista.

Publikacja: 14.04.2023 17:00

Wojciech Kacperski: Żyjemy w symulacji miasta bez Żydów

Foto: robert gardziński

Plus Minus: Można powiedzieć, że zapanowała moda na obchodzenie rocznic powstania w getcie warszawskim?

Te rocznice mają już długą tradycję, pierwsze obchodzono tuż po wojnie, ale od kilku lat rzeczywiście widać większe zainteresowanie. Wpłynęło na to kilka czynników, ale chyba najważniejsza była i jest aktywność Muzeum Historii Żydów Polskich Polin, w szczególności akcja społeczno-edukacyjna „Żonkile”. To te kwiaty przynosił zawsze Marek Edelman w rocznicę powstania pod pomnik Bohaterów Warszawskiego Getta. Wcześniej dostawał je od anonimowej osoby właśnie ok. 19 kwietnia. I dlatego od kilku lat wolontariusze rozdają na ulicach żółte papierowe zawiniątka, które rozkładają się w żonkile. I warszawiacy chętnie przypinają je sobie do ubrań.

Dzięki temu tę rocznicę widać na ulicach.

Widać ją i słychać, bo od kilku lat 19 kwietnia o godzinie 12 wyją syreny alarmowe, podobnie jak 1 sierpnia o 17.00. To spójna narracja podkreślająca, że Warszawa jest miastem dwóch powstań. I nie chodzi o to, że w ten sposób te powstania się zrównuje, bo możemy oczywiście dyskutować o tym, jakie każde z nich miało znaczenie, wykazywać różnice między nimi. Pewnym jest jednak, że oba te wydarzenia odcisnęły ogromne piętno na mieście.

Getto zajmowało w końcu olbrzymi teren – jak dziś spaceruje się po tym obszarze, to można mieć poczucie, że przechodzi się przez kilka zupełnie różnych miast. To jest niesamowite, polecam każdemu odbyć taki spacer, by uświadomić sobie, jak znaczny teren został wyłączony z Warszawy murem. Świetnie opowiada o tym film „Warszawa: Miasto podzielone”, w którym reżyser Eric Bednarski przedstawił świadectwa ludzi doświadczających przeprowadzek z terenów włączanych czy wyłączanych z getta. W efekcie powstania ta olbrzymia część Warszawy, nie tylko Śródmieścia, została zrównana z ziemią – i zniknęła na zawsze.

Czytaj więcej

Karolina Wigura: Polaryzacja jest groźna. Rosiak, Adamowicz, Filiks to jej ofiary

Wydaje mi się, że uciekasz jednak od słowa „moda” – nie pasuje ci ono do tych obchodów?

To prawda, trudno mówić o modzie w kontekście eksterminacji setek tysięcy Żydów, a historia powstania w getcie warszawskim jest z tym przecież ściśle powiązana. Ja bym użył raczej słowa „zobowiązanie”, bo ono dużo lepiej pasuje do pamięci – i my się do tego obowiązku coraz bardziej poczuwamy. To zresztą stawia naszą rozmowę na zupełnie innym poziomie, niż jakbyśmy mieli dywagować, czy to jest modne, czy niemodne. Wiadomo: komuś może po prostu podobać się ładnie zaprojektowany żonkil, może czuć się z nim przypiętym do klapy wizerunkowo fajnie, ale ciężar znaczeniowy takiego żonkila jest przecież nieporównywalny np. z modą na noszenie brody.

Ale będę drążył: to skąd bierze się to nasze większe poczuwanie się do tego obowiązku pamięci?

Żonkile, syreny, prezentowanie na różne sposoby losów żydowskiej mniejszości – to wszystko ma funkcje edukacyjne. Coraz lepiej uświadamiamy sobie, dlaczego to też nasza historia. Wcześniej trochę pokutowało takie myślenie, że to ważna rocznica, ale głównie dla Żydów, a nie dla przeciętnego Polaka. Problem w tym, że my we współczesnej Warszawie żyjemy w pewnej symulacji. Symulacji powojennego miasta, w którym nie ma już tzw. dzielnicy północnej oraz dużej społeczności żydowskiej. Po tamtym świecie pozostały nieliczne fragmenty. Trudno w związku z tym głębiej poczuć tamtą przestrzeń miejską; poczuć, co było tu wcześniej. A przecież ktoś tu przed wojną żył, mieszkał, pracował, kochał się i umierał. Ale nie ma dziś po nim śladu. I to włączanie syren 19 kwietnia jest poniekąd próbą wybudzenia nas z tej symulacji.

Może prawdziwych śladów brakuje, ale mamy w mieście różne symboliczne upamiętnienia. I oczywiście zarys murów getta, wyryty w wielu miejscach w chodnikach.

To prawda, ale ten zarys muru często jest tak mocno wyrwany z kontekstu, tak niepasujący do dzisiejszych funkcji tych miejsc, że to tylko zwiększa poczucie nierealności. Najlepszym przykładem jest fragment muru, który wije się wokół Pałacu Kultury. Tam nie tylko nie ma żadnych dawnych kamienic, ale nawet dawnych ulic, to pusty plac – i ten mur jest tam zupełnie od czapy. Jego zarys może zafrapuje część ludzi, zainteresują się oni historią, zgłębią temat, dlaczego mur szedł tak, a nie inaczej – ale dla większości współczesnych mieszkańców pozostanie to zupełnie niezrozumiałe.

Czyli potrzeba więcej niż tylko symbolicznego upamiętnienia, by tę historię odkryć na nowo?

Potrzeba różnych inicjatyw – i one na szczęście są. W ostatnich latach coraz bardziej odkrywamy przeróżne aspekty żydowskich losów naszego miasta, na różnych polach. I to na pewno pomaga nam zrozumieć też historię getta i powstania w getcie. Na przykład w wydanej ostatnio przez Muzeum Warszawy książce „Wstecz. Historia Warszawy do początku” profesor Błażej Brzostek kilka rozdziałów poświęcił tematyce getta żydowskiego i powstaniu w getcie. Tłumaczył, że chciał dowartościować ten fragment dziejów miasta, bo przez lata był on jednak lekceważony przez historyków, zamykany w ramach specjalistycznej debaty nad dziejami Żydów polskich.

Jako przewodnik po dawnym terenie getta masz jakieś swoje ulubione miejsce?

Dużo mam takich miejsc, niech pomyślę…

…może właz wyjściowy z kanału przy ulicy Prostej?

To rzeczywiście szczególne miejsce, bo trochę odsunięte od terenu getta, a jednak mocno z nim związane. Symbolizuje przemożną chęć przetrwania. Z płonącego getta Żydzi uciekali kanałem, który był dla nich korytarzem życia. I nie chodziło im tylko o uratowanie samych siebie, ale ta grupa, która wydostała się przy Prostej, szukała pomocy dla bojowców ciągle pozostałych w getcie.

Strzelałem, że lubisz ten właz, bo słyszałem kiedyś, jak fascynująco opowiadałeś o tym, że powstańcy warszawscy właśnie od powstańców w getcie zaczerpnęli pomysł, by poruszać się kanałami.

W ogóle kanały w getcie to ciekawa historia. Mało kto wie, że do dziś pod Muranowem, bardzo specyficznym osiedlem, które powstało na gruzach getta, cały czas biegną kanały miasta, którego już nie ma. Dlatego niektóre powojenne bloki stoją pod takimi dziwnymi kątami, bo sytuowano je tak, by nie nachodziły na istniejącą wciąż sieć kanalizacyjną, która idzie zupełnie inaczej niż dzisiejsze ulice. I właśnie dlatego pamięć o tym dawnym mieście jest tak ważna: teraźniejszość naszego miasta możemy opowiedzieć sobie w pełni tylko dzięki poznaniu przeszłości. Przeszłości, po której nie ma może superwidocznych śladów, ale która gdzieś tam głębiej wciąż się kryje. Tylko czerpiąc z niej, będziemy w stanie opowiedzieć siebie samych.

A wracając do ważnych dla ciebie miejsc...

…to oczywiście jest nim też Umschlagplatz, a raczej miejsce upamiętniające dawną rampę kolejową, z której wywożono Żydów z getta. A także skrzyżowanie ulic Chłodnej i Żelaznej, gdzie była kładka łącząca małe getto z dużym. Ale to wszystko dość oczywiste miejsca, więc wolałbym wspomnieć o mniej znanej, a naprawdę wyjątkowej ulicy Elektoralnej.

Czytaj więcej

Dominik Batorski: Spytasz jak zawiązać krawat, poznasz manipulacje algorytmów

Przy której zupełnym przypadkiem mieszkałeś przez 15 lat.

Mieszkałem, więc zgłębiłem jej historię i doskonale rozumiem, dlaczego jest taka wyjątkowa (śmiech). Przy niej mieszkali zarówno ortodoksyjni Żydzi, jak i tacy, którzy przeszli na katolicyzm. To niesamowite miejsce współegzystowania różnych społeczności żydowskich i społeczności polskiej. Kilka kamienic tu zresztą się zachowało przez wojnę. W jednej z nich mieszkał Adam Czerniaków, postać niesłychanie tragiczna w historii getta warszawskiego. Na tyłach szpitala św. Ducha przy ulicy Elektoralnej znajdował się też jeden z nielicznych skrawków zieleni w całym getcie – opisany we wspomnieniach Henryka Makowera. Był zresztą taki moment, że ulica została przedzielona murem. Do dziś bardzo lubię zabierać tu swoje wycieczki, bo to taka trochę Warszawa w pigułce.

Mam wrażenie, że na Muranowie wciąż mocno czuć te wszystkie konteksty, choć rzeczywiście tam przecież nie został kamień na kamieniu.

Architekt Bohdan Lachert, projektując Muranów, chciał stworzyć osiedle pomnik. I do dziś widać odmienność tego osiedla od reszty Warszawy. Tylko myślę, że po latach te historyczne konteksty mocno się zatarły. Ludzie, którzy dziś do tych bloków się wprowadzają, mają prawo ich kompletnie nie wyczuwać. Choć teraz i tak jest już lepiej niż jeszcze dekadę temu, bo dużo zmieniło powstanie Polinu, który dla całego osiedla stał się ważnym punktem odniesienia, pod różnymi względami. Ale wcześniej historia tej przestrzeni nieco zaginęła.

Ale wielu nowych mieszkańców Muranowa jednak głęboko wsiąka w to osiedle, jak ty czy Beata Chomątowska, twórczyni centrum kultury Stacja Muranów. Nie urodziliście się tutaj ani nie wychowaliście, a jednak bardzo mocno zaangażowaliście się w to miejsce emocjonalnie.

Bo to jest naprawdę niesamowite miejsce. Po pierwsze, Muranów to pamięć o getcie. Znam historie ludzi, którzy nawet do końca nie wiedzieli, gdzie się wprowadzili, a nagle w snach zaczynali widzieć Żydów. Ale po drugie, może nawet ważniejsze, Muranów to też to, co powstało po getcie, czyli naprawdę dobrze zaprojektowane osiedle. I na muranowską narrację lokalno-tożsamościową składają się właśnie te dwa wymiary. Dlatego w ramach nurtu powrotu do lokalności, którego doświadczamy już od ponad dziesięciu lat, marka Muranowa jest dość silna. Tu naprawdę dobrze się mieszka, jest porządna infrastruktura, fajne miejsca budujące społeczność, u mieszkańców wytwarza się więc specyficzna lokalna tożsamość.

A czy to nie jest po prostu tak, że drugie pokolenie mieszkańców Muranowa chciało się zwyczajnie odciąć od historii tego miejsca, bo ileż można myśleć o tym, że się mieszka na cmentarzu, a teraz wahadło wychyla się znowu w drugą stronę: dziś kolejne już pokolenie znowu do tej historii lgnie?

Niewątpliwie to ludzie młodzi najmocniej chcą ją dziś odkrywać, ale to nie jest tak, że wszystkich ona pociąga – to zjawisko wciąż ograniczone jednak do małej, specyficznej bańki. Zobacz, niedawno znowu wielką konsternację wywołało odkopanie przedwojennych piwnic podczas prac budowlanych przy ulicy Anielewicza. A przecież to normalne, że na Muranowie gdziekolwiek tylko zacznie się kopać, odkryje się ślady dzielnicy, której już nie ma. Ludzi jednak to wciąż dziwi, czyli nadal tego nie przepracowaliśmy.

Czytaj więcej

Miasta do zmiany. Jak smartfony pomogą nam je na nowo urządzić

A kiedyś przepracujemy?

Podejrzewam, że zawsze będziemy do tej historii wracać i dumać nad nią na nowo. Życzyłbym nam wszystkim tylko, by wyrazem tego było pojednanie. To jest najważniejszym sensem upamiętniania takich tragedii: byśmy myśleli o nich wspólnie. Bo to nie tylko historia warszawskich Żydów, ale historia Warszawy.

Wojciech Kacperski (ur. 1986)

Socjolog miasta i historyk filozofii, przewodnik po Warszawie, urzędnik w stołecznym ratuszu.

Plus Minus: Można powiedzieć, że zapanowała moda na obchodzenie rocznic powstania w getcie warszawskim?

Te rocznice mają już długą tradycję, pierwsze obchodzono tuż po wojnie, ale od kilku lat rzeczywiście widać większe zainteresowanie. Wpłynęło na to kilka czynników, ale chyba najważniejsza była i jest aktywność Muzeum Historii Żydów Polskich Polin, w szczególności akcja społeczno-edukacyjna „Żonkile”. To te kwiaty przynosił zawsze Marek Edelman w rocznicę powstania pod pomnik Bohaterów Warszawskiego Getta. Wcześniej dostawał je od anonimowej osoby właśnie ok. 19 kwietnia. I dlatego od kilku lat wolontariusze rozdają na ulicach żółte papierowe zawiniątka, które rozkładają się w żonkile. I warszawiacy chętnie przypinają je sobie do ubrań.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi