Karolina Wigura: Polaryzacja jest groźna. Rosiak, Adamowicz, Filiks to jej ofiary

Ludzie, którym przykleja się łatkę symetrysty, w żadnym kraju nie mają łatwo. W Niemczech nazywa się ich „Nestbeschmutzer”, czyli zanieczyszczającymi własne gniazdo. Okropna nazwa, a przecież takie osoby odgrywają rolę bardzo ważną dla wspólnoty - mówi Karolina Wigura, socjolożka.

Publikacja: 07.04.2023 10:00

Karolina Wigura: Polaryzacja jest groźna. Rosiak, Adamowicz, Filiks to jej ofiary

Foto: Robert Gardziński

Plus Minus: Wierzysz jeszcze, że tworzymy wspólnotę?

Wspólnota jest kategorią socjologiczną – i jak to sobie powiemy, to mam wrażenie, że może nas to uspokoić. Bo często wymagamy od tej wspólnoty niesłychanych rzeczy: że wszyscy będziemy podzielać te same wartości, poglądy, a nawet kolor skóry. A wspólnota tym się różni od innych grup społecznych, np. stowarzyszeń, że stajemy się jej częścią bez swojego wyboru. I właśnie to jest fundamentalnie uspokajające.

Dlaczego ciebie to uspokaja?

Bo jeżeli jesteś członkiem jakiejś grupy tylko dlatego, że się w niej urodziłeś, to logicznie rzec biorąc, ta wspólnota w punkcie wyjścia może ci być obojętna, jako efekt przypadku. Inna sprawa, że nie jest wykluczone wzięcie odpowiedzialności za jej współkształtowanie. Wtedy mamy szansę uczynić ją nieco lepszą. Tyle że to zależy od naszej wolnej woli, czy weźmiemy za nią odpowiedzialność.

Myślisz, że ta nasza wspólnota dobrze dzisiaj funkcjonuje?

Nie, ale która wspólnota dziś dobrze funkcjonuje? Od lat żyję w różnych krajach. Ostatnio mówię żartobliwie, że mieszkam w pociągu między Warszawą a Berlinem. To znaczy, że przemieszczam się pomiędzy polską i niemiecką wspólnotą. I może ci się wydawać, że inne wspólnoty funkcjonują lepiej, tak długo, jak nie zaczniesz żywić do nich uczuć – jako do czegoś, co jest twoje. Bardzo często, jadąc gdzieś za granicę, myślimy, że tam żyje się lepiej, ludzie są wobec siebie życzliwsi – ale skąd, ludzie nie są aniołami ani tu, ani nigdzie indziej. Wszystkie wspólnoty są dziś w kryzysie, tylko na różne sposoby ten kryzys się objawia.

Ale może w innych krajach bardziej się jednak starają, by uczynić swoją wspólnotę lepszą?

Dobre pytanie. Może rzeczywiście w innych wspólnotach widać pewne cechy, których naszej trochę brakuje. Najczęściej wynika to z tego, że znacznie dłużej kształtowały wspólne nawyki, a my nie mieliśmy takiej szansy. Nas charakteryzuje zerwanie ciągłości i z tego prawdopodobnie bierze się ta polaryzacja, nerwowość, niechęć jednych do drugich. Ale to nie znaczy, że inni nie mają swoich – podobnych do naszych bądź odmiennych – problemów.

Czytaj więcej

Złamane atomowe tabu

Z czego wynika ten kryzys wspólnot?

Z szybkości zmiany. To oczywiście normalne, że człowiek podlega w swoim życiu bezustannym zmianom: dorastamy, starzejemy się, opuszczają nas członkowie rodziny, zmieniamy pracę, przeprowadzamy się. Człowiek, jak powiedział jeden z filozofów, jest bytem ku śmierci, ale pogrążonym w bezustannej zmianie. Tyle że dzisiejsze czasy tak pędzą, że przekracza to nasze możliwości integrowania zmiany – do własnego życia i do rozwoju naszych wspólnot. Wielkie zmiany wymagają okresu żałoby. Najprostszym przykładem jest oczywiście odejście kogoś bliskiego. Przed wywiadem rozmawialiśmy o moim mentorze Pawle Śpiewaku (zmarł 30 marca tego roku – red.) – i właśnie jesteśmy w okresie takiej żałoby. Ale jeśli zmian, które wymagają takiego przetrawienia, jest za dużo i one się na siebie nakładają, to nie mamy szans sobie z nimi poradzić. Wtedy pogrążamy się w dziwnym stanie rozpamiętywania straty i brakuje nam właściwej narracji – nie potrafimy sobie tego opowiedzieć.

Co więcej, te zmiany nie tylko są za szybkie, ale one dziś wręcz przyspieszają. Jeszcze niedawno wydawało nam się, że transformacja demokratyczna była wielką szybką zmianą, a nie robi ona już tak wielkiego wrażenia, gdy porównamy ją z tymi, które spotykają nas w ostatnich latach. Przecież osiem lat temu Polska skręciła w nowym kierunku, potem przyszła pandemia, chwilę później wojna. I to rodzi uczucia lęku, frustracji, co w efekcie wydobywa z nas gorsze cechy – jako wspólnoty. Choć, oczywiście, nie zawsze, bo możemy być dumni z tego, jak zachowaliśmy się wobec Ukraińców po 24 lutego.

Ale jak mówisz „zmiana”, to ja mam w głowie od razu zmianę technologiczną: internet, serwisy społecznościowe i sztuczną inteligencję, a ty o tym nie wspominasz. Technologia nie jest tu kluczowa?

Jest ważna, ale to są jedynie narzędzia. Jasne, w pandemii mieliśmy kolejną rewolucję technologiczną, „The Economist” pisał, że nagle przesunęliśmy się w rozwoju o dziesięć lat. Ale problem nie leży w samych narzędziach. Wielkie rewolucje technologiczne zawsze rodziły wielki chaos, a wielki chaos to też wielkie cierpienie. Patrz: rewolucja Gutenbergowska czy wynalezienie radia. A teraz ledwo co wynaleźliśmy internet, a już mamy sztuczną inteligencję. Tyle że natura ludzka się nie zmieniła. Jako historyk idei widzę, że historia się powtarza: tak jak wszystko znalazło się w kryzysie po wynalezieniu druku, tak i sypie się dzisiaj.

Czytasz „Wojnę peloponeską” Tukidydesa i czujesz, jakby pisał o nas…

…bo Tukidydes naprawdę opisuje nasz świat. Jeśli chodzi o kwestie kulturowe, to 2,5 tys. lat temu to wszystko naprawdę wyglądało bardzo podobnie. Ale rozumiem, że nawiązujesz do jednego z moich postów na Facebooku, w którym reakcje na napisaną wspólnie z Tomaszem Terlikowskim książkę „Polka ateistka kontra Polak katolik” opisywałam właśnie za pomocą „Wojny peloponeskiej”. Tukidydes opisywał świat wojny, pandemii i kryzysu gospodarczego. I zauważał, że takie zmiany skutkują olbrzymią polaryzacją, w której ludzie centrowi są oskarżani o to, że są tchórzami, a ludzie zradykalizowani pysznią się jako ci, którzy są naprawdę odważni i dążący do prawdy. Nie brzmi znajomo?

Tylko dlaczego ten chaos doprowadził do tego, że staliśmy się tacy wojowniczy?

Wcale się nie staliśmy. Niesłusznie nasza epoka zakłada, że ludzie dążą do szczęścia. W naszej naturze jest jednak nie tylko Eros, ale także Tanatos. To znaczy, nie tylko ciągnie nas do przyjemności, rozrodu i rozwoju, ale mamy też instynkty samoniszczące i niszczące wspólnotę. Gdy 100 lat temu dla nowoczesnego myślenia o człowieku odkrywał to Zygmunt Freud, opisywał to bardzo intuicyjnie, ale współczesne badania mózgu to potwierdzają. Notabene bardzo ciekawie analizował to kiedyś Stanisław Lem, autor dzisiaj trochę zakurzony, ale skoro rozmawiamy o wyzwaniach związanych z technologiami, to warto powiedzieć: czytajcie Lema! W znakomitej powieści pt. „Powrót z gwiazd” pisał o społeczeństwie przyszłości, które odkryło, jak poradzić sobie z naturą ludzką – i wyłączyło sobie instynkty agresywne i mordercze. A Lem stawia bardzo celne pytanie: Czy to są jeszcze ludzie? Czy człowiek pozbawiony instynktu zła i niszczenia jest nadal człowiekiem? Ale dzięki neurobiologii już wiemy, że to jest niemożliwe – nasze mózgi są tak skonstruowane, że ośrodków agresji i przemocy nie da się wyłączyć ani zmienić.

Czyli mówisz, że zawsze byliśmy tacy wojowniczy, ale jednak nie zawsze to się tak ujawniało w ramach wspólnoty.

Tak, bo są procesy, które to wzmacniają. Opowiadał o tym René Girard w „Koźle ofiarnym”, pokazując, że w momentach kryzysowych wybucha zbiorowa panika moralna i polaryzacja. I my żyjemy w takiej ciemnej epoce wielkiego poruszenia związanego z wielką zmianą, która się wokół nas rozgrywa.

Skoro wspomniałaś teorię kozła ofiarnego, to przychodzi na myśl tzw. cancel culture.

Oczywiście, to też element tego chaosu, o którym mowa.

Gdy stajesz się ofiarą tej cancel culture i czytasz o sobie, że „normalizujesz” patriarchat i katotaliban, to nie żałujesz wydania książki wraz z Tomaszem Terlikowskim?

Jak to napisał mi jeden ze znajomych: „Wystawiłaś głowę, to nic dziwnego, że ci ktoś wylał na nią gorącej wody”. I to rzeczywiście nic nowego pod słońcem: w historii naszej kultury osoby, które wystawiały głowę, oskarżane były o wszystko, co najgorsze. Weźmy Sokratesa, któremu zarzucano deprawację młodzieży, albo Barucha Spinozę, bardzo ważnego dla mnie filozofa, którego nazwano heretykiem i wyrzucono z gminy żydowskiej, odbierając rodzinny majątek. Intelektualista musi sobie zdawać sprawę, że za swoje słowa poniesie konsekwencje. Całe szczęście dzisiaj nie daje nam się do picia cykuty.

Czyli wszystko jest w jak najlepszym porządku?

Bynajmniej. Mówię, że nie dzieje się nic nowego. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy uznać, że wszystko jest w porządku. Raczej powinniśmy na to patrzeć jako na bardzo niepokojący proces, ale taki, który świadczy o tym, że znowu ujawniają się te gorsze elementy naszej natury. Ale proces jest jak najbardziej groźny, bo przecież w ostatnich latach mieliśmy już realne ofiary tej polaryzacji: Marka Rosiaka, czyli asystenta europosła Janusza Wojciechowskiego, prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, a w ostatnich miesiącach Mikołaja Filiksa, syna posłanki Koalicji Obywatelskiej. I to są ofiary polaryzacji III RP, która tak obrusza się na historię Gabriela Narutowicza, przeżywając, jaka to straszna była II RP, w której mordowano prezydentów…

A co takiego ważnego chciałaś powiedzieć w książce „Polka ateistka kontra Polak katolik”, że zdecydowałaś się zaryzykować oblanie głowy gorącą wodą?

Trzy rzeczy. Po pierwsze, przeprowadziliśmy eksperyment myślowy, co by było, gdybyśmy przez chwilę się zatrzymali i przestali uważać, że tzw. druga strona to cynicy i nihiliści, którzy na pewno chcą nam zrobić krzywdę. Co by było, gdybyśmy usiedli z nimi, spokojnie porozmawiali o tym, jak widzimy świat – i powiedzieli sobie wszystko aż do końca. Gdybyśmy założyli przy tym, że druga strona siada do rozmowy z tak samo dobrymi intencjami, bo takiego założenia w naszych dyskusjach zazwyczaj brakuje. Po drugie, jak już siadacie i otwieracie się przed sobą, wymieniacie wszystkie swoje argumenty i uzasadniacie starannie swój światopogląd, to siłą rzeczy zbliżacie się do siebie. I to też chcieliśmy pokazać.

Czytaj więcej

Jak uratować planetę, czyli naszą cywilizację

Ale to trzeba założyć na wstępie, że nikt tej dyskusji nie wygra, ba, że wcale nie chodzi w niej o wygraną.

I dla wielu osób to właśnie jest najbardziej skandalicznym założeniem tej książki: założyliśmy, że nikt nie wygra. Bo jasne, możesz sobie myśleć, że część społeczeństwa ma straszne poglądy. I dziwisz się, jak w ogóle można tak myśleć. Ale to nie zmienia przecież tego, że oni tu są, żyją tuż pod twoim nosem. I nie trzeba ich w żaden sposób normalizować, bo socjologicznie rzecz biorąc, ich światopogląd jest normalny, czyli powszechnie występujący. Dlaczego więc z tymi inaczej myślącymi ludźmi po prostu nie porozmawiać?

I teraz, jak zakładasz, że nie musi być na twoim, to można sobie powiedzieć: „słuchaj, ja cię nie chcę zepchnąć”. I mamy pewne minimum do stworzenia lepszej wspólnoty; to dobry początek, a potem się zobaczy. Bo może jakoś się dogadamy, wymyślimy coś wspólnego, a może nawet ty się kawałek przesuniesz w jednej sprawie, a ja się przesunę w drugiej, co ty na to? – nawet coś takiego proponuję w ostatniej z rozmów, które się składają na tę książkę.

A trzecia ważna rzecz, którą chciałaś powiedzieć?

W naszych rozmowach jasno wychodzi, że nasze wartości są tak naprawdę takie same. Bo to nie jest tak, że jedna strona broni życia, a druga broni anarchicznej wolności. Nie – oboje bronimy życia, tylko inaczej tę obronę rozumiemy. To świetnie widać w rozmowie o eutanazji, w której Tomasz Terlikowski mówi, że człowiek nie powinien mieć możliwości podejmowania decyzji o tym, kiedy przerwie swoje życie, bo życie jest najważniejszą wartością. Na co ja odpowiadam: tak, jest najważniejszą wartością, ale ważna jest też kwestia jakości tego życia. Bo nie chciałabym przebywać pod opieką mojej rodziny przez 17 lat, bez kontaktu, chora na alzheimera. Uważam, że powinnam mieć prawo do tego, by powiedzieć „nie”.

I ten wasz eksperyment się udał? Czujesz, że efekty spełniły oczekiwania badaczy?

Trudno ocenić efekt, bo jak to obliczyć. Możemy czekać i obserwować, czy będą jakieś skutki. Albo spróbować tę interwencję powtórzyć, zrobić drugi tom, o czym rzeczywiście myślimy, bo jest jeszcze mnóstwo tematów, które moglibyśmy przedyskutować. A potem pozostanie nam już tylko liczyć na to, że te książki okażą się na tyle inspirujące dla innych, że będą oni chcieli tę postawę propagować szerzej. I trochę takich osób przychodzi na nasze spotkania autorskie. Obok siebie stają katolicki ksiądz i pani w tęczowym szaliku, po spotkaniu oboje dziękują nam za te rozmowy – to bardzo cieszy. A zdarzają się też ludzie, którzy przychodzą podzielić się swoim doświadczeniem, opowiadając, że np. od 30 lat żyją z mężem czy żoną o zupełnie innym światopoglądzie i takie rozmowy prowadzą codziennie w kuchni, więc cieszą się, że w końcu powstała taka książka. Nie jestem więc złej myśli.

A podsumowując, to możemy wyciągnąć jakieś wnioski z historii? Bo skoro takie okresy chaosu się powtarzają, to może jest jakiś sprawdzony sposób, w jaki z nich wychodzono?

W rzeczywistości społecznej nie ma jednego sposobu, zawsze skutecznego, bo tu nic nie zmienia się za pstryknięciem palcami, jak to chcieli niektórzy myśliciele. Karol Marks uważał, że wystarczy zrobić rewolucję i ona wszystko uleczy. Ale mój sposób myślenia – sceptycznie liberalny – przestrzega przed rewolucjami, bo z nich jest więcej cierpienia niż pożytku; one tylko potęgują zastane problemy, wady. Dużo bliżej mi do myślenia Tocquevillowskiego – notabene zaczerpniętego w moim przypadku od Pawła Śpiewaka.

Na pewno Polacy muszą mieć trochę czasu, by sobie pewne sprawy przerobić. Bo my od 200 lat tego czasu nie mamy, gdyż zawsze, jak zaczynają się takie okresy polaryzacji i chaosu, to nagle się okazuje, że już nie mamy państwa... O tym możesz porozmawiać z Jarosławem Kuiszem, bo napisał o tym całą książkę.

No tak, ale od 200 lat jako wspólnota zmagamy się ciągle z tymi samymi wyzwaniami i to trochę dziwne, że wciąż w niczym się nie dogadaliśmy.

Wpadliśmy w zaklętą pętlę nawyków, bo ileś razy w naszej historii powtórzyło się to samo. Mam nadzieję, że kiedy nasza wspólnota dostanie trochę więcej czasu, to wyrwie się z tej pętli, a nasze złe nawyki...

...znikną?

Osłabią się choć trochę. Ale to się samo z siebie nie stanie, bo jak popatrzysz na Stany Zjednoczone, których nikt niby nie najeżdża, a Amerykanie państwa przecież nie tracą, to ich polaryzacja i nienawiść pomiędzy stronami bardzo przypomina naszą. Oprócz czasu potrzeba czegoś więcej. Nie do przecenienia jest na pewno mądra edukacja, i to edukacja naprawdę powszechna, dla wszystkich. I last but not least – pamiętajmy, że zmiany polityczne wprowadzają liderzy. Musimy mieć nadzieję, że tacy się w końcu pojawiają.

Wiem, że to jest dla ciebie trudny temat, ale tak się złożyło, że rozmawiamy akurat dzień po śmierci Pawła Śpiewaka. Miałem ostatnio wrażenie, że był mocno rozczarowany tym, że my tego czasu nie wykorzystujemy efektywnie, a wspólnota, o którą walczył całe życie, pęka nam w szwach.

Paweł z całą pewnością należał do tego rodzaju intelektualistów, którzy bez skrępowania, z pełną odwagą cywilną mówią to, co myślą. I głęboko przeżywał to, w jakiej kondycji znajduje się Polska. Ale tego, że rzeczywiście wycofał się trochę z debaty publicznej, nie interpretowałabym jako rozczarowania. Bo on się cały czas rozwijał i ciągle szukał tego, co jest dla niego najważniejsze. I pod koniec życia z pewnością najważniejsze były dla niego tematy polsko-żydowskie, dlatego w tę stronę się trochę odsunął.

Czytaj więcej

Ewa Szmal: To był zaszczyt mieć takiego mentora jak Szewach Weiss

Ale mam wrażenie, że brakuje nam dziś takich Śpiewaków, którzy potrafią otwarcie skrytykować nawet „swoich”.

Jest taka wygodna łatka „symetrysta”, którą się przykleja osobom charakteryzującym się dużym poziomem krytycyzmu wobec własnej grupy. Ale tacy ludzie w żadnym kraju nie mają łatwo. W Niemczech nazywa się ich „Nestbeschmutzer”, czyli zanieczyszczającymi własne gniazdo. Okropna nazwa, a przecież takie osoby odgrywają rolę bardzo ważną dla wspólnoty, jeśli tylko ta wspólnota potrafi ich czasem wysłuchać.

I jeśli oni potrafią mówić tak, by zostać wysłuchanymi, bo trudne prawdy trzeba jednak umieć przekazywać z życzliwością.

Tyle że życzliwość przy takiej polaryzacji często nie wystarcza, bo jak nie jesteś w plemieniu, to nikt cię nie broni. A jak jesteś w nim, to jesteś nie do ruszenia. Tak plemiona traktują choćby swoje autorytety moralne, które my, w Polsce, nie wiem dlaczego, koniecznie musimy mieć czyste jak łza. A przecież nic się nie stanie, jeśli dopuścimy do siebie myśl, że ktoś, kto był bohaterem, jednocześnie potrafił zachować się jak świnia. No cóż, wszyscy jesteśmy przecież ludźmi.

No nie wiem, takiemu Piłsudskiemu wybaczamy wszystko, choć wiemy, jak potrafił się czasem zachować.

I akurat szkoda, bo to destrukcyjna figura dla polskiej demokracji.

Karolina Wigura (ur. 1980)

Doktor habilitowana socjologii, historyczka idei, związana z tygodnikiem internetowym Kultura Liberalna. Pracuje na Uniwersytecie Warszawskim i Freie Universität Berlin.

Plus Minus: Wierzysz jeszcze, że tworzymy wspólnotę?

Wspólnota jest kategorią socjologiczną – i jak to sobie powiemy, to mam wrażenie, że może nas to uspokoić. Bo często wymagamy od tej wspólnoty niesłychanych rzeczy: że wszyscy będziemy podzielać te same wartości, poglądy, a nawet kolor skóry. A wspólnota tym się różni od innych grup społecznych, np. stowarzyszeń, że stajemy się jej częścią bez swojego wyboru. I właśnie to jest fundamentalnie uspokajające.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni