Marsze w obronie świętego JP II? Raczej świętego spokoju

Kościół w Polsce doświadcza swojego Wielkiego Piątku, ale Zmartwychwstanie jeszcze daleko przed nim. Jeśli szukać obrazu biblijnego, który najlepiej pokazuje naszą obecną sytuację, byłaby to rozmowa Piotra z Jezusem zakończona słowami tego ostatniego: „idź precz, szatanie”.

Publikacja: 07.04.2023 10:00

Gdańsk. Jeden z wielu odbywających się w tegoroczną Niedzielę Palmową marszów wdzięczności za św. Ja

Gdańsk. Jeden z wielu odbywających się w tegoroczną Niedzielę Palmową marszów wdzięczności za św. Jana Pawła II

Foto: Wojciech Stróżyk/REPORTER

Niedziela Palmowa, jedno z ważniejszych świąt w chrześcijańskim kalendarzu liturgicznym, minęła pod znakiem zupełnie innych wydarzeń. Marsze w obronie papieża rozlały się po Polsce i zgromadziły tysiące uczestników. Wielu z nich, nie mam co do tego wątpliwości, była szczerze przekonana o ataku na Jana Pawła II i o konieczności obrony papieża, wielu chciało zamanifestować wsparcie dla osoby, która określiła ich życie (także moje, nie ma co ukrywać). Jeszcze inni są szczerze i głęboko przekonani, że głośny reportaż telewizyjny Marcina Gutowskiego i książka Ekke Overbeeka twierdzące m.in., że Karol Wojtyła jako krakowski metropolita chronił księży pedofilów i ignorował ich ofiary są atakiem na tożsamość narodową i Kościół.

Szczerość intencji w niczym nie zmienia faktu, że marsze w istocie nie były obroną papieża Polaka, lecz eklezjalnego status quo, dobrego samopoczucia biskupów, własnej przeszłości i świętego spokoju. A także budowaniem wpływów jednej ze stron sceny politycznej. W istocie zaszkodziły pamięci o papieżu, a do tego pokazały, w jakim stanie znajduje się Kościół w Polsce.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Patorekolekcje w Toruniu i katolicka duchowość

Demaskowanie, symbolika i duch Ewangelii

Być może najlepiej pokazuje to wywiad, jakiego udzielił o. Tadeusz Rydzyk „Naszemu Dziennikowi”. Toruński redemptorysta nie owija w bawełnę. Dla niego wszystko układa się w spójną całość. Domaganie się lustracji, ograniczenia nakładane przez Watykan na biskupów, którzy tuszowali pedofilię lub chronili przestępców, to wszystko jest rozłożonym na raty atakiem na papieża Polaka. „Uderzenie w biskupów i księży pedofilią to było przygotowanie do ataku na św. Jana Pawła II. (…) Ile krzywdy zrobili przez takie oszczerstwa księżom i Kościołowi? Czy tych, którzy zostali oczernieni, a nawet niewinnie skazani, przeproszono?" – pytał o. Rydzyk. „Pomówieni księża cierpią do dzisiaj. Znam przypadek biskupa, który został zupełnie odizolowany za »niezamierzone zaniedbanie«” – stwierdził.

Ani słowa o skrzywdzonych, ani słowa o prawdzie, wszystko uznane za niesłuszny atak. U toruńskiego redemptorysty to nic nowego, ale podobne nastawienie dostrzegamy także u innych. W ich narracji skrzywdzeni są nieobecni, wszystko skupia się na rzekomych ideologicznych atakach, na niszczeniu polskiej tożsamości i złej woli zadających pytania w sprawie pedofilii. Brak wrażliwości na uczucia skrzywdzonych widać także w przekazie symbolicznym. Pieśń „Barka” będącą dziełem przestępcy seksualnego ks. Cesareo Gabaraina, którego nadużycia wobec małoletnich tuszowali kościelni przełożeni, śpiewano także w ostatnich dniach setki razy. Trudno zasłaniać się niewiedzą, bo media – również w Polsce – informowały szeroko o jego przestępstwach. Innym przykładem jest to, że mszę świętą na zakończenie marszu w Warszawie sprawował i kazanie wygłosił emerytowany arcybiskup Józef Michalik. Swego czasu wsławił się on słowami (za które zresztą przeprosił), że to dzieci pchają się na kolana księżom i to one ponoszą za pedofilię odpowiedzialność. Ten sam hierarcha przez lata nie umiał i nie chciał załatwić sprawy podległego mu księdza pedofila z Tylawy. Wyglądało to tak, jakby abp Michalik (który ma wiele zasług, ale w tej sprawie akurat zawiódł) głosił kazanie we własnej sprawie.

Wszystko to razem buduje jasny komunikat do osób skrzywdzonych (nie tylko w Kościele, ale także w domu, w szkole, w rozmaitych organizacjach), że nie są one mile widziane we wspólnocie ludzi wierzących, że nie znajdą w Kościele bezpiecznego miejsca, empatii i solidarności. Przekaz, jaki płynie z tego języka, jest taki, że generalnie nie wierzymy skrzywdzonym, nie chcemy tych, którzy pragną opowiedzieć o swojej krzywdzie, których niekiedy przez lata zmuszano do milczenia. Oni się nie liczą, liczą się mity, wielkie narracje, dobro instytucji i „narodowa spoistość”, a także istnienie – by posłużyć się cytatem z o. Rydzyka – narodu, który „w swojej substancji jest Chrystusowy, Boży”.

Kościół, godząc się z takim przekazem, nie pamiętając (poza nielicznymi wyjątkami, jak Marta Titaniec, ks. Piotr Studnicki, o. Adam Żak, Ewa Kusz, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski) o skrzywdzonych, a pozwalając się manipulować politykom, którzy sprawnie rozgrywają swoją grę, odrzuca w istocie krzyż i cierpienie. Rezygnuje z najważniejszego przekazu, ulega pokusie triumfalizmu i chodzenia ręka w rękę z władzą, a nie z ludźmi z peryferiów życia społecznego. Wybiera władzę, a nie krzywdę; zwycięstwo, a nie krzyż.

Apostołowie uciekają

Chrześcijańska droga nie istnieje bez krzyża, bez uniżenia, bez zrezygnowania z aspiracji do władzy i dominacji. Bóg – jak wierzą chrześcijanie – objawił się w pełni nie poprzez triumf, ale przez ukrzyżowanie. „Tak więc, gdy Żydzi żądają znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą. To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi” – wskazywał w Pierwszym Liście do Koryntian św. Paweł Apostoł.

Słowa te niesamowicie rozjaśniał zaś Marcin Luter w krótkim rozważaniu zawartym w „Dyspucie heidelberskiej”. „Skoro więc ludzie niewłaściwie posługiwali się poznaniem Boga na podstawie jego działania, Bóg zechciał, aby na powrót poznawać go w jego cierpieniu oraz by porzucić tę mądrość dotyczącą tego, co niewidzialne, która opiera się na mądrości dotyczącej tego, co widzialne. W ten sposób ci, którzy nie otaczali czcią Boga widzialnego na podstawie jego działania, winni oddawać cześć Bogu ukrytemu w cierpieniu (…) Nikomu przeto nie wystarcza teraz ani na nic się zdaje poznanie Boga w jego chwale i potędze, jeśli nie zostanie on poznany w pokorze i hańbie krzyża” – napisał. Te jego słowa, a wystarczy poczytać św. Jana od Krzyża, są wspólnym dziedzictwem zachodniego chrześcijaństwa. Jeśli zaś Bóg objawia się ludziom przede wszystkim przez tajemnicę krzyża, to krzyż, cierpienie, uniżenie powinno być także drogą nie tylko pojedynczych chrześcijan, ale także drogą Kościoła. „Dlatego radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń. Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota” (1 P 1,6–7) – wskazał św. Piotr. „…cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, abyście się cieszyli i radowali przy objawieniu się Jego chwały” (1 P 4, 13) – uzupełniał. „Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem” (Łk 14, 27) – mówił wreszcie sam Jezus.

Te słowa są i zawsze były trudne dla chrześcijan, a najlepszym na to dowodem pozostaje ewangeliczna scena, gdy Piotr próbuje strofować Jezusa. „Odtąd zaczął Jezus wskazywać swoim uczniom na to, że musi iść do Jerozolimy i wiele cierpieć od starszych i arcykapłanów, i uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie. A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: »Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie«. Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: »Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki«” (Mt 16, 21).

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Teologia ciała. Dlaczego rozwój doktryny miałby się skończyć na Janie Pawle II?

Mocny komentarz do tych słów zawarł w „Jezusie z Nazaretu” Benedykt XVI: „Dobrze wiemy, że przez całe wieki, także dzisiaj, chrześcijanie – mający całkiem właściwe wyznanie wiary – ciągle na nowo muszą być pouczani przez Pana, że Jego droga przez wszystkie pokolenia nie jest drogą ziemskiej władzy i chwały, lecz jest drogą krzyża. Wiemy i widzimy, że również dzisiaj chrześcijanie – my sami – bierzemy Pana na stronę, by Mu powiedzieć: »Panie, niech Cię Bóg broni, nie przyjdzie to nigdy na Ciebie«. A ponieważ wątpimy, czy Bóg na uchroni, próbujemy sami wszystkimi sposobami temu zapobiec. Dlatego także nam Pan musi od czasu do czasu powiedzieć: »Zejdź Mi z oczu, szatanie!«”.

Te słowa dotyczą cierpienia niezawinionego, sprawiedliwego, ale my chrześcijanie, także my, ludzie Kościoła, chcemy uciekać również od przyjęcia własnej winy, od odpowiedzialności za nią. Ucieczka ta przyjmuje pozór walki o dobre imię instytucji, przekonywania, że przedmiotem ataku nie są nasze własne zaniedbania, ale głębia nauczania, że przyczyną stawianych nam zarzutów są wrogie ideologiczne zakusy. Walka z rzekomymi (a czasem realnymi) atakami przyjmuje zaś w tym przypadku charakter zaangażowania politycznego, szukania wsparcia instytucjonalnego. Z taką sytuacją mamy do czynienia obecnie w Polsce.

Ewangelia, a to ona powinna być źródłem wiary i nauczycielką postępowania, jasno wskazuje, że ten rodzaj odrzucenia krzyża, zaufanie do przemocy, prowadzi apostołów (także Piotra, który deklaruje, że jest gotów bronić Pana i umrzeć wraz z nim) do ucieczki, pozostawienia Jezusa samego. Wielki Piątek to czas, gdy Jezus zostaje porzucony przez większość apostołów, obok niego zostają tylko kobiety (czyli ówczesne peryferia religii żydowskiej) i nastoletni Jan. Po krzyżu następuje zaś wielka cisza, poczucie samotności, porzucenia, utraty sensu, czego apostołowie doświadczają w Wielką Sobotę.

To nie jest ostatni etap

I wiele wskazuje na to, że Wielki Piątek i Wielka Sobota (rozumiane przenośnie) są wciąż przed Kościołem w Polsce. A może trzeba powiedzieć bardziej precyzyjnie, że właśnie doświadczamy w pewnym sensie Wielkiego Piątku, a Wielka Sobota i Zmartwychwstanie wciąż jeszcze jest przed nami. Zaparcie się św. Piotra było koniecznym elementem jego nawrócenia, jego odkrycia Boskiej łaski, i podobnego zaparcia Kościoła w Polsce doświadczamy obecnie.

Istotą nawrócenia, przez które przechodzi obecnie Kościół powszechny, jest – jak wskazywał w czasie spotkania poświęconego pomocy osobom skrzywdzonym w Kościele abp Mark Coleridge – dostrzeżenie, że „rany tych, którzy byli wykorzystywani, są naszymi ranami, że ich los jest naszym losem, że nie są naszymi wrogami, ale kością z naszych kości, ciałem z naszego ciała”. Franciszek zaś wzywał nas do tego, byśmy zobaczyli w skrzywdzonych Chrystusa. Jednak my jak Piotr w ogrodach arcykapłanów, powtarzając „nie znam tego człowieka”, wypieramy się Go. Nie chcemy Go rozpoznać w cierpiących. A może – posługując się obrazem zaczerpniętym z „Dzienniczka” św. Faustyny Kowalskiej – wręcz uczestniczymy w Jego biczowaniu. „I w jednej chwili ujrzałam rzeczy straszne: odstąpili kaci od Pana Jezusa, a przystąpili do biczowania inni ludzie, którzy chwycili za bicze i siekli bez miłosierdzia pana. Byli nimi kapłani, zakonnicy i zakonnice i najwyżsi dostojnicy Kościoła, co mnie bardzo zdziwiło, byli ludzie świeccy różnego wieku i stanu; wszyscy wywierali swą złość na niewinnym Jezusie” („Dzienniczek” 445) – notowała wizjonerka.

Skutki takiego postępowania na własnej skórze odczuł już Kościół w wielu krajach i nie ma powodów, by sądzić, że nie odczuje ich także w Polsce. Jakie one będą? Błyskawiczny odpływ wiernych, drastyczna utrata autorytetu, moralny upadek i wreszcie odwrócenie się także tych polityków, którzy na relacjach z Kościołem robili kariery. Chrześcijan – co przewidywał Benedykt XVI – zostanie garstka, ich słowa będą traktowane często jako wyraz hipokryzji i nikt nie będzie ich traktował poważnie, bo to na Kościół zrzucona zostanie odpowiedzialność za zaniedbania i grzechy społeczne, w których wprawdzie uczestniczył, ale nie był przecież ich jedynym źródłem. To będzie trudne doświadczenie, bo triumf Kościoła za pontyfikatu Jana Pawła II nie przygotował nas w Polsce na taką sytuację.

Czytaj więcej

Kontrkulturowa wielodzietność

Chrześcijańska nadzieja pozwala jednak zachować przekonanie, że nie musi to być ostatni etap dziejów i wpływu Kościoła. Przejście przez krzyż, doświadczenie upadku własnych marzeń i planów, a także własnej słabości, kieruje apostołów ku Chrystusowi. Ten sam Piotr, który najpierw deklarował, że nigdy się nie zaprze, a potem trzykrotnie zapierał się Jezusa, później nie tylko trzykrotnie wyznaje swoją miłość, ale także ostatecznie sam zostaje ukrzyżowany. Bez doświadczenia własnej niemocy, poczucia słabości i bez zaufania Panu nie ma ostatecznie chrześcijaństwa i Kościoła. Wielki Piątek i Wielka Sobota są koniecznym elementem jego drogi. Może nie w każdym pokoleniu, ale co jakiś czas musimy doświadczyć upadku, by nie ufać przesadnie samym sobie, a nawet naszym instytucjom.

Kościół po Wielkim Piątku i Wielkiej Sobocie będzie skromniejszy, pokorniejszy, bardziej skryty, ale dzięki temu bardziej skupiony na głoszeniu Chrystusa. Prawdę o Nim, o Bogu, który z miłości i solidarności do człowieka stał się jednym z nas i został zamordowany przez władze rzymskie, ale za poduszczeniem ze strony liderów religijnych swoich czasów, poznajemy za sprawą Kościoła. Kościół ubogi, po kryzysie, będzie ją głosił z jeszcze większą mocą, przez własne świadectwo, pokazując, że jest ktoś, kto jest silniejszy od śmierci, od cierpienia, od zmarnowanego czy zniszczonego życia, że z grobu można wyjść, że życie może zostać odzyskane, pobłogosławione, i że tam – po drugiej stronie – Bóg wynagrodzi największe cierpienie, przygarnie skrzywdzonych, odda im także to, co utracili tutaj, także za sprawą funkcjonariuszy Kościoła.

Taki Kościół – wierzę w to głęboko – wyjdzie z kryzysu, którego jesteśmy świadkami. Taki Kościół jest nam potrzebny. Taki jest prawdziwie Chrystusowy.

Niedziela Palmowa, jedno z ważniejszych świąt w chrześcijańskim kalendarzu liturgicznym, minęła pod znakiem zupełnie innych wydarzeń. Marsze w obronie papieża rozlały się po Polsce i zgromadziły tysiące uczestników. Wielu z nich, nie mam co do tego wątpliwości, była szczerze przekonana o ataku na Jana Pawła II i o konieczności obrony papieża, wielu chciało zamanifestować wsparcie dla osoby, która określiła ich życie (także moje, nie ma co ukrywać). Jeszcze inni są szczerze i głęboko przekonani, że głośny reportaż telewizyjny Marcina Gutowskiego i książka Ekke Overbeeka twierdzące m.in., że Karol Wojtyła jako krakowski metropolita chronił księży pedofilów i ignorował ich ofiary są atakiem na tożsamość narodową i Kościół.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi