Michał Szułdrzyński: Walka o sądy, czyli kto decyduje o kierunku zmian

Obserwując demonstracje w Izraelu, można lepiej zrozumieć, dlaczego to właśnie sądownictwo jest dziś źródłem społecznych konfliktów na Zachodzie.

Publikacja: 24.03.2023 17:00

Michał Szułdrzyński: Walka o sądy, czyli kto decyduje o kierunku zmian

Foto: AFP

W protestach w Izraelu przeciw zmianom w sądownictwie forsowanym przez premiera Beniamina Netanjahu wzięło udział nawet pół miliona ludzi, z czego ćwierć miliona w samym Tel Awiwie. Zachowując proporcje, to tak, jakby w Polsce protestowały 2 miliony ludzi, a przez Warszawę przeszedł milionowy marsz.

Ten protest jest niezwykły, bo – po pierwsze – włączyli się w niego pracownicy sektora technologicznego, który stanowi siłę napędową izraelskiej gospodarki. Po drugie, słychać głosy, że reforma nie podoba się w wojsku i policji. Piloci myśliwców, generałowie, całe jednostki rezerwy wygłaszają płomienne manifesty, że będą walczyć za demokratyczne państwo i nie godzą się z forsowanymi zmianami. Co ciekawe, armia uchodzi za bastion postępowej lewicy w tym kraju.

Jeden z komentatorów zwrócił uwagę, że wśród protestujących nie ma ortodoksyjnych żydów, a jarmułka – noszona przez przedstawicieli umiarkowanych odłamów judaizmu – nie jest częstym widokiem.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Prawda o Janie Pawle II nas wyzwoli

Dlaczego właśnie kwestia sądownictwa stała się osią sporu w Izraelu? Kiedy posłuchamy wypowiedzi uczestników protestu, pojawiają się dokładnie te same argumenty, które słyszeliśmy od uczestników marszów Komitetu Obrony Demokracji w Polsce czy liberałów w czasie sporu o skład Sądu Najwyższego w USA. Otóż uważają oni sądy za gwarancję społecznej równowagi. To one bronią praw i wolności obywatelskich, a wraz z postępującymi zmianami społecznymi rozszerzają ich interpretację. Włączają także do pełni praw i wolności kolejne grupy, które były wcześniej dyskryminowane.

Dlaczego właśnie kwestia sądownictwa stała się osią sporu w Izraelu? Kiedy posłuchamy wypowiedzi uczestników protestu, pojawiają się dokładnie te same argumenty, które słyszeliśmy od uczestników marszów Komitetu Obrony Demokracji w Polsce czy liberałów w czasie sporu o skład Sądu Najwyższego w USA. 

I właśnie to, co sprawia, że sądownictwo jest tak ważne dla obozu progresywnego, jest widziane jako zagrożenie dla konserwatystów. W tłumaczeniach prawicowego rządu Netanjahu pojawiają się te same argumenty o sądokracji i liberalnej kaście, która rozszerza nieustannie swoje kompetencje i nie zmieniając formalnie prawa, przekierowuje państwo na lewicowe tory. Prawica, zarówno w Polsce, jak i w Izraelu, przekonuje, że jej działania nie są zamachem na demokrację, lecz przeciwnie – próbą podporządkowania sądów wybieranej w wyborach powszechnych władzy politycznej, czyli w tej narracji jest właśnie przywracaniem demokracji. Wszak to najgłębsza, wręcz filozoficzna przyczyna sporu rządu PiS z Brukselą – to, co dla urzędników unijnych jest łamaniem zasad praworządności, dla PiS jest walką o prawdziwą praworządność, w której władza znajduje się w rękach przedstawicieli ludu, a nie ciała sądowniczo-urzędniczego.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Człowiek czy robot? Nie wiadomo

To właśnie zdaje się być najgłębszym podziałem na Zachodzie. Czyż tzw. wojny kulturowe nie sprowadzają się właśnie do tego, kto decyduje o kierunku zmian? Czyż tego nie dotyczyło pierwsze weto Joe Bidena, którego użył w tym tygodniu? Republikanie chcieli zablokować możliwość kierowania się przez rynki finansowe zasadami ESG (środowisko – społeczna odpowiedzialność – ład korporacyjny), uznając, że to nie prezesi banków czy zarządy funduszy mają decydować, czy wolno albo nie wolno inwestować np. w wydobycie paliw kopalnych. Widać w tym dokładnie tę samą obawę, że oto wielkie korporacje, tak jak sędziowie, pchają nasz świat w kierunku „społecznego postępu”, choć nie odpowiadają za to przed obywatelami. Biden uznał, że walka o klimat, o bardziej odpowiedzialny i etyczny biznes jest nadrzędna, bez względu na to, czy dążą do tego politycy, czy finansjera.

I to jest właśnie punkt wspólny sporów w USA, Izraelu czy Europie. Bo przecież tu nie tylko mowa o PiS, ale dokładnie ta sama obawa o kierunek zmian w Unii popchnęła Brytyjczyków do brexitu, a także bliska jest antyunijnym prawicowym partiom.

W protestach w Izraelu przeciw zmianom w sądownictwie forsowanym przez premiera Beniamina Netanjahu wzięło udział nawet pół miliona ludzi, z czego ćwierć miliona w samym Tel Awiwie. Zachowując proporcje, to tak, jakby w Polsce protestowały 2 miliony ludzi, a przez Warszawę przeszedł milionowy marsz.

Ten protest jest niezwykły, bo – po pierwsze – włączyli się w niego pracownicy sektora technologicznego, który stanowi siłę napędową izraelskiej gospodarki. Po drugie, słychać głosy, że reforma nie podoba się w wojsku i policji. Piloci myśliwców, generałowie, całe jednostki rezerwy wygłaszają płomienne manifesty, że będą walczyć za demokratyczne państwo i nie godzą się z forsowanymi zmianami. Co ciekawe, armia uchodzi za bastion postępowej lewicy w tym kraju.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi