Rodzice, którzy krzywdzą swoje utalentowane dzieci

W Stanach afera albo – jak kto woli – opera mydlana: rodzice źle potraktowanego piłkarza zemścili się na trenerze reprezentacji, swoim przyjacielu. W sumie to nic nowego – sport zna wiele przypadków toksycznych rodziców. Łączy ich to, że są w stanie zrobić wszystko dla swoich dzieci. A może dla siebie?

Publikacja: 20.01.2023 10:00

Trener reprezentacji USA w piłce nożnej Gregg Berhalter dopuścił się przemocy wobec swojej dziewczyn

Trener reprezentacji USA w piłce nożnej Gregg Berhalter dopuścił się przemocy wobec swojej dziewczyny. Incydent wydarzył się w 1991 roku, a kłopoty przyszły dopiero teraz i to za sprawą byłych przyjaciół

Foto: PATRICK T. FALLON/AFP

Bomba wybuchła po mistrzostwach świata w piłce nożnej w Katarze. Trener amerykańskiej kadry Gregg Berhalter ujawnił, że jeden z piłkarzy nie przykładał się do treningów i sztab trenerski poważnie rozważał odesłanie go do domu. Ostatecznie do tego nie doszło, bo ów gracz stanął przed drużyną i przeprosił kolegów za swoje zachowanie. Szybko wyszło na jaw, że chodzi o Giovanniego Reynę, utalentowanego zawodnika Borussii Dortmund. Sygnały, że coś jest nie tak, płynęły już podczas mistrzostw. Reyna, który w  amerykańskiej reprezentacji powinien być gwiazdą, wchodził na boisko z ławki rezerwowych i grał bardzo mało. Kibice i dziennikarze tłumaczyli sobie jednak, że Berhalter to trener, dla którego liczy się system, a nie indywidualności, i w tym systemie widocznie nie znalazło się miejsce dla Reyny. Prawda okazała się inna.

Czytaj więcej

Aleksander Owieczkin. Legenda i zdjęcia z Putinem

Mściwość

Potem było jak u Hitchcocka, czyli coraz ciekawiej. Ktoś zgłosił do amerykańskiej federacji piłki nożnej, że w młodości Berhalter dopuścił się przemocy wobec swojej dziewczyny. Incydent wydarzył się w 1991 roku: obecny trener reprezentacji miał kopnąć partnerkę. Szybko okazało się, że donosicielami są rodzice Giovanniego. Skąd mieli wiedzę o zdarzeniu sprzed 30 lat? Ano stąd, że Claudio i Danielle Reyna to dobrzy znajomi państwa Berhalter, a nawet więcej – przyjaciele: Reyna senior, były piłkarz, swego czasu kapitan amerykańskiej reprezentacji, znany też z występów w europejskich klubach, grał z obecnym trenerem kadry, a nawet był drużbą na jego weselu. Z kolei panie mieszkały ze sobą, kiedy uczyły się i grały w piłkę na Uniwersytecie Północnej Karoliny.

Po ujawnieniu wstydliwego faktu Berhalter wydał oświadczenie, pod którym podpisała się również jego małżonka Rosalind. Przyznał się do opisanej sytuacji, ale podkreślił, że to był wielki błąd i jednorazowy epizod, miał wtedy 18 lat i był pod wpływem alkoholu. Poinformował też, że po tamtym zdarzeniu rozstali się z Rosalind, ale po kilku miesiącach wrócili do siebie, od 25 lat są szczęśliwym małżeństwem (właśnie świętowali rocznicę), mają czwórkę dzieci. Z kolei pani Reyna wytłumaczyła motywy swojego postępowania: „Aby wyjaśnić sprawę, zadzwoniłam do Earniego Stewarta (dyrektora amerykańskiej federacji), zaraz po tym, jak rozeszła się wiadomość, że Gregg złożył negatywne oświadczenia na temat mojego syna. Powiedziałam Earniemu, że uważam za szczególnie niesprawiedliwe, że Gio, który przepraszał za niedojrzałe zachowanie w czasie gry, wciąż musiał wysłuchiwać uwag na swój temat, podczas kiedy Gregg poprosił i otrzymał przebaczenie za zrobienie czegoś o wiele gorszego w tym samym wieku”. I nie omieszkała dodać „bez wchodzenia w szczegóły”, że oświadczenie Berhaltera „znacznie minimalizuje nadużycia tamtej nocy” – tym samym sugerując, że zaszło coś dużo poważniejszego niż to, do czego przyznał się Berhalter (w jego oświadczeniu jest mowa o kopnięciu w nogi). Claudio Reyna stwierdził, że „wspiera żonę Danielle i jej oświadczenie”, a warto podkreślić, że tu występuje w roli ojca, ale jest też dyrektorem sportowym w drużynie Austin FC.

Czy trenerowi reprezentacji przyjdzie zapłacić za grzech młodości? Amerykański związek bada sprawę, ale wydaje się nieprawdopodobne, żeby w tej sytuacji selekcjoner mógł pozostać na stanowisku (właściwie jego umowa wygasła z końcem grudnia, ale planowano rozmowy o jej przedłużeniu). Amerykanie będą gospodarzami kolejnych mistrzostw świata w 2026 roku, wraz z Kanadą i Meksykiem, a Giovanni Reyna powinien być czołową postacią budowanej z myślą o nich drużyny. Po tym wszystkim trudno wyobrazić sobie współpracę obu panów. Giovanni, który ma 20 lat, jest największą ofiarą swoich rodziców. Jak celnie zauważył dziennikarz „USA Today”, ta sprawa to kolejne potwierdzenie zasady, która brzmi: Nigdy nie lekceważ, jak nisko jest skłonny upaść pogardzany rodzic.

Matka agentka

W futbolu w gronie nadopiekuńczych rodziców wyróżnia się Veronique Rabiot, matka znakomitego piłkarza Adriena Rabiota, zawodnika Juventusu Turyn i reprezentacji Francji. Chłopak miał pięć lat, kiedy jego ojciec, w wyniku wypadku samochodowego, doznał paraliżu całego ciała (mógł się porozumiewać tylko za pomocą mrugnięć oczami, zmarł w 2019 roku). Być może stąd wzięła się nadopiekuńczość matki, która jednak przybrała chorobliwe formy. Doszło do tego, że trzyma pod kloszem dorosłego syna.

Zacznijmy jednak od początku. Adrien miał 13 lat, kiedy opuścił akademię Clairefontaine-en-Yvelines, znaną francuską kuźnię talentów, która wypuściła w piłkarski świat między innymi Thierry’ego Henry czy Kyliana Mbappe i trafił do Manchesteru City. Spędził tam jednak zaledwie sześć miesięcy i wtedy po raz pierwszy objawiła się piłkarskiemu światu pani Rabiot, obwieszczając, że umowa dobiegła końca, bo klub nie przestrzega pewnych jej zapisów, jak to tajemniczo ujęła. Podobno tak naprawdę chodziło o to, że domagała się kontraktu dla niepełnoletniego chłopaka.

W Paris Saint-Germain, kolejnym słynnym klubie na drodze jej syna, zrobiła aferę po tym, jak nie mogła wsiąść na pokład klubowego samolotu. Nie mogła, bo pozwolono na to partnerkom zawodników, a nie matkom. W efekcie Adrien też nie poleciał, bo go nie puściła. A później, w liście do Leonardo, czyli dyrektora PSG, zażądała wypożyczenia swojego syna do innego klubu. Życzenie zostało spełnione, chłopak przeniósł się do Tuluzy, a mama uczestniczyła w treningach zespołu.

Potem na horyzoncie był transfer do Romy. Dyrektor klubu z Wiecznego Miasta Walter Sabatini wspominał, że umówiła się z nim na końcu jakiejś polnej drogi. Czekała tam na niego razem z bratem piłkarza, którego Sabatini określił jako niezbyt ciekawego typa. Ze spotkania niewiele wynikło, bo pani Rabiot chciała rozmawiać osobiście z trenerem drużyny. W końcu transfer nie wypalił.

Podobne sytuacje można mnożyć. Kiedy jej syn nie dostał powołania na mundial w Rosji w 2018 roku, oświadczyła, że selekcjoner reprezentacji Francji Didier Deschamps nie zna się na piłce nożnej. Jak wiadomo, skończyło się zdobyciem przez Trójkolorowych mistrzostwa świata. Kiedy PSG nie chciał się zgodzić na jego odejście, wypowiedziała słowa świadczące o kompletnym oderwaniu od rzeczywistości: „Mój syn jest zakładnikiem klubu, wkrótce będzie żył jak w więzieniu, o chlebie i wodzie”. Kiedy wreszcie Rabiot odszedł z PSG do Juventusu, nie spodobało się jej przywitanie piłkarza przez włoskie media, które czekały na lotnisku. Kiedy klub chciał obniżyć pensje piłkarzom po kryzysie związanym z pandemią koronawirusa, nakłoniła go do protestu. Kiedy na Euro 2020 Francuzi sensacyjnie odpadli ze Szwajcarami, zrobiła awanturę w loży dla rodzin piłkarzy, wypominając tacie Kyliana Mbappe, że jego syn niedbale wykonał karnego, nie strzelił i przyczynił się do porażki drużyny.

Swoje motywacje pani Rabiot tłumaczy następująco: „Ludzie nie zdają sobie sprawy, że piłkarze są nastolatkami, kiedy zaczynają swoje kariery, a w międzyczasie muszą dorosnąć i stać się mężczyznami. Nie są robotami. Chciałabym, żeby wszyscy wiedzieli, czego wymaga od piłkarza osiągnięcie najwyższego poziomu. Mówią tylko: Są świetnie opłacani i tym podobne. Ale nie wiedzą, ile to wymaga poświęcenia i wytrzymałości psychicznej. Nasz obraz matki z dzieckiem w ogóle nie oddaje rzeczywistości. Jestem autorytarna, to prawda, ale nie tak, jak opisują to media. Myślę, że ma to związek z tym, że tak mało rozmawiamy z dziennikarzami. W konsekwencji lamentują nad nami. Nie muszę niczego udowadniać, mam grubą skórę” – przekonywała Veronique Rabiot w wywiadzie dla gazety „Ouest-France”. Akurat co do jej grubej skóry raczej nikt nie ma wątpliwości.

Francuskie media mają o czym pisać. Na okładce „L’Equipe” wielkimi literami wybito jej słowa: „Je suis revoltee”. Innym razem musiała się podzielić okładką z synem. Jadą na skuterze, niczym Audrey Hepburn i Gregory Peck w „Rzymskich wakacjach”.

Veronique Rabiot wychodzi jednak na swoje, jest milionerką, jako agentka załatwiała synowi lukratywne kontrakty. On chyba też jest szczęśliwy, trudno powiedzieć, jak potoczyłaby się jego kariera bez udziału mamy.

Czytaj więcej

Sofia Ennaoui: Jestem patriotką i nie wyobrażam sobie życia poza Polską

Tata prowokator

Nad podobnym zagadnieniem można się zastanawiać w przypadku uprawiających koszykówkę braci Ball, którzy budzili olbrzymie zainteresowanie amerykańskich mediów na długo przed tym, zanim zaczęli występować na parkietach NBA. Wszystko przez ich ojca, który opowiadając o niesamowitym talencie swoich synów, obrażał przy okazji wszystkich naokoło. LaVar Ball sam kiedyś trenował koszykówkę i futbol amerykański, ale w żadnej z tych dyscyplin nie zrobił kariery, co nie przeszkodziło mu w stwierdzeniu, że w swoich najlepszych latach pokonałby w grze jeden na jednego Michaela Jordana. Postanowił, że jego trzem synom powiedzie się lepiej niż jemu, i zajął się ich promocją. O najstarszym Lonzo powiedział między innymi, że jest lepszy od Stephena Curry’ego. Pan Ball nie znał miary, obrażał koszykarzy, trenerów i dziennikarzy, ale cel osiągnął: znalazł się w centrum uwagi mediów.

Po wejściu w świat NBA wcale nie zamierzał się hamować i było coraz ciekawiej. Kiedy Lonzo nie szło, LaVar Ball zrzucał winę na trenerów. Oskarżał ich o niewłaściwe prowadzenie jego syna, a także o porażki drużyny. Nie gryzł się przy tym w język, mówił na przykład o trenerze Los Angeles Lakers (w klubie grał Lonzo), że stracił kontrolę nad zespołem i trzeba się go pozbyć. W końcu doszło do tego, że został poproszony przez władze słynnego klubu, aby powstrzymał się od krytykowania trenera za pośrednictwem mediów. W obronie szkoleniowca stanęli też inni trenerzy NBA, uznając, że to, co wyprawia ojciec zawodnika, jest niedopuszczalne. Podziałało tylko na krótko.

Młodsi bracia Lonzo (LiAngelo i LaMelo) występowali między innymi w drużynie z Litwy, co wedle deklaracji ich taty miało być dowodem na to, że pieniądze nie mają dla niego znaczenia. Przyzwyczajeni do luksusu nastolatkowie (starszy miął wtedy 19, a młodszy 16 lat) trafili do przeciętnego klubu Vytautas w małym miasteczku Preny. Charles Barkley, były gwiazdor NBA, a teraz komentator, wyrażał nadzieję, że LaVar przeniesie się tam razem z synami.

Braciom nie sposób przy tym odmówić talentu. Wszystko wskazuje na to, że największym został obdarzony LaMelo. Objawił go już w szkole średniej, kiedy w jednym z meczów zdobył 92 punkty. Spekulowano wtedy, że będzie numerem 1 w drafcie, ale ostatecznie w 2020 roku został wybrany z numerem 3 przez Charlotte Hornets, czyli klub należący do Michaela Jordana. LaMelo gra bardzo efektownie, niektórzy porównują go nawet do Pete’a Maravicha, który czarował w lidze w latach 70. Za to kariera Lonzo nie potoczyła się idealnie, ale nie wszystko jeszcze stracone. Ma 25 lat, gra w Chicago Bulls i czyni stałe postępy.

Tylko LiAngelo na razie nie zaistniał w NBA, ale ciągle ma na to szansę. Ojciec nie traci wiary. Niedawno obwieścił, że kiedy tylko syn dostanie się do NBA, w ciągu trzech lat zostanie jej najlepszym strzelcem. „Gwarantuję to” – podkreślił na antenie programu „Undisputed”, choć oczywiście należy podejrzewać, że to kwestia promocji, a nie wiary. Na razie najgłośniej o średnim z synów było kilka lat temu, gdy wraz z kolegami został aresztowany w Chinach za kradzież okularów. Przy tej okazji LaVar pokłócił się z prezydentem Donaldem Trumpem, bo studenci nie podziękowali prezydentowi za pomoc w uwolnieniu. Ojciec nie widział powodu do podziękowań, a Trump nazwał go niewdzięcznym głupcem i ubogą wersją Dona Kinga, czyli kontrowersyjnego promotora walk bokserskich.

LaVar Ball stworzył własną markę odzieżową pod nazwą Big Baller Brand. Kiedy Lonzo szykował się do gry w NBA, ojciec zażądał astronomicznej kwoty za umowy sponsorskie i w dodatku chciał, żeby brać wszystkich trzech braci w pakiecie. Żaden ze sportowych gigantów się na to nie zdecydował, ale Ball senior uznał, że to on ma rację: – Przemysł taksówkarski też nie był gotowy na Ubera – oświadczył niezrażony.

Ostatnio jakby o nim ciszej, pewnie też dlatego, że media nie poświęcają mu tyle uwagi, po tym jak obrażał dziennikarzy i zawstydzał dziennikarki. I można odnieść wrażenie, że im jest ciszej, tym lepiej grają jego synowie. Niektórzy porównują braci Ball do sióstr Kardashian, znanych celebrytek – bracia też mieli swoje reality show transmitowane w mediach społecznościowych. LaVar woli pewnie inne porównanie – z Richardem Williamsem, ojcem tenisowych sióstr Sereny i Venus, który też miał dokładny sportowy plan na swoje córki jeszcze przed ich pojawieniem się na świecie.

Galeria potworów

Richard Williams miał kontrowersyjne metody, ale zaprowadził córki na szczyt, o czym napisano sporo artykułów, a nawet powstały filmy. Siostry nie miały lekko, ale to nic w porównaniu z historiami innych tenisistek. Tenis to chyba w ogóle ta dziedzina sportu, która produkuje najwięcej toksycznych rodziców, być może dlatego, że tu trzeba zainwestować w swoje dziecko najwięcej.

W 2011 roku na turnieju w Wimbledonie wystąpiła ponownie Mirjana Lucić. Pojawiła się na korcie po długiej przerwie. Kiedy wiele lat wcześniej, w 1999 roku, jako 17-latka z Chorwacji, grała w półfinale tego turnieju i przegrała ze Steffi Graf, zdawało się, że jesteśmy świadkami narodzin gwiazdy. Nic takiego jednak nie nastąpiło, a kilka lat później w ogóle zniknęła z kortów. Po powrocie opowiedziała, co się z nią działo: okazało się, że kierujący jej karierą ojciec Marinko bił ją po przegranych meczach. Zniknięcie z tenisa było spowodowane ucieczką wraz z matką i czwórką rodzeństwa do Stanów Zjednoczonych. – Byłam bita praktycznie codziennie. Czasami dlatego, że przegrałam gema, czasami dlatego, że przegrałam seta. Nie muszę nawet mówić, co się działo, gdy przegrałam mecz. Znęcał się nade mną psychicznie i fizycznie przez ostatnich dziesięć lat. Tak samo traktował też matkę i moje rodzeństwo. Mam nadzieję, że w USA rozpocznie się dla nas nowe, lepsze życie – mówiła w 1998 roku na łamach chorwackiego dziennika „Slobodna Dalmacija”.

Bardziej od Lucić znana i utytułowana Jelena Dokić (urodzona w byłej Jugosławii, a grająca dla Australii) też uciekła przed ojcem, który bił. Damir Dokić, były zapaśnik, roztrzaskał też kiedyś telefon na głowie dziennikarza, a innym razem podpalił ambasadę Australii w Serbii. W swojej autobiografii zatytułowanej „Unbreakable” tenisistka przytoczyła wstrząsające wspomnienia. „Miałam sześć lat, gdy po raz pierwszy uderzył mnie w twarz po treningu. Mama nie reagowała. Zaczęłam czuć strach i on paradoksalnie sprawiał, że byłam świetna na korcie. Bałam się taty i przez to pracowałam coraz ciężej, by stawać się lepsza. Bicie było czymś regularnym. Tata potrafił mnie opluć, uderzać skórzanym pasem czy kopać. Gdy byłam nastolatką, nazywał mnie »dziwką« i »kurwą«. Jedno z najgorszych zdarzeń miało miejsce podczas Maurier Open w Kanadzie w 2000 roku. Pobił mnie wtedy tak, że straciłam świadomość” – wyznała po latach w szokującej książce.

Czym to się mogło skończyć, wyznała w wywiadzie udzielonym dziennikowi „Die Welt” cztery lata temu. – Depresja trwała ponad dekadę i doprowadziła mnie do próby samobójczej. Mieszkałam na 20. piętrze i wyszłam na balkon. Chciałam skoczyć. Myślałam wtedy o takim rozwiązaniu już od dłuższego czasu – opowiadała. W kwietniu ubiegłego roku znowu była blisko najgorszego. „28 kwietnia 2022 r. prawie wyskoczyłam z balkonu na 26. piętrze i odebrałam sobie życie. Nigdy nie zapomnę tego dnia” – napisała na Instagramie.

Czytaj więcej

Ciekawy przypadek Toma Brady’ego

Koszmar przeżyła też znakomita tenisistka francuska (urodziła się w Kanadzie) Mary Pierce, która wygrała Australian Open i French Open w 1995 roku. Kiedy była mała, ojciec dopingował ją słowami „zabij tę sukę”. – Im więcej wygrywałam, tym ojciec stawał się trudniejszą osobą – opisywała po latach w wywiadzie dla „Sports Illustrated”. Jim Pierce został w końcu odsunięty od córki, która musiała wynająć ochroniarza, by się przed nim bronić. Ale on sam wcale nie czuł się winny. Tak mówił w 1993 roku dziennikowi „The Sporting News”: „Przez siedem lat, osiem godzin dziennie, 700 razy serwowałem w Mary. Często trenowaliśmy do północy. Mój młodszy syn zasypiał obok siatki. Nie pozwalałem córce skończyć treningu, dopóki nie odbijała poprawnie. Oczywiście, że płakała. Ja też. Ale co z tego?”.

Niełatwo miała też Jennifer Capriati. Cudowne dziecko amerykańskiego tenisa nie miało dzieciństwa, bo wszystko było podporządkowane sportowej karierze. Ojciec Stefano podpisywał kontrakty na miliony dolarów, córka była maszynką do zarabiania pieniędzy. Capriati wygrała trzy turnieje wielkoszlemowe, była numerem jeden światowego rankingu, ale ciągle towarzyszyły jej jakieś demony. Przyłapano ją na kradzieży w sklepie, oskarżono o posiadanie marihuany, ratowano po przedawkowaniu leków.

Państwo Reyna oburzyliby się pewnie na umieszczanie ich w takim towarzystwie, ale nie ma wątpliwości, że wyrządzili swojemu synowi dużą krzywdę. Bo ta historia – niezależnie od tego, jak się skończy – będzie się za nim ciągnąć do końca życia.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej”.

Bomba wybuchła po mistrzostwach świata w piłce nożnej w Katarze. Trener amerykańskiej kadry Gregg Berhalter ujawnił, że jeden z piłkarzy nie przykładał się do treningów i sztab trenerski poważnie rozważał odesłanie go do domu. Ostatecznie do tego nie doszło, bo ów gracz stanął przed drużyną i przeprosił kolegów za swoje zachowanie. Szybko wyszło na jaw, że chodzi o Giovanniego Reynę, utalentowanego zawodnika Borussii Dortmund. Sygnały, że coś jest nie tak, płynęły już podczas mistrzostw. Reyna, który w  amerykańskiej reprezentacji powinien być gwiazdą, wchodził na boisko z ławki rezerwowych i grał bardzo mało. Kibice i dziennikarze tłumaczyli sobie jednak, że Berhalter to trener, dla którego liczy się system, a nie indywidualności, i w tym systemie widocznie nie znalazło się miejsce dla Reyny. Prawda okazała się inna.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS