Pamiętam tamtą sprawę, bo trafiła do Trybunału Konstytucyjnego. Orzekałem w niej i PSL-owcy chcieli mnie z tej sprawy wyłączyć pod pretekstem, że jestem nieobiektywny. Myśmy wtedy oddalili większość zarzutów i uważam decyzję Trybunału za słuszną.
Józef Orzeł: Manipulować posłami było łatwo
Doszedłem do wniosku, że Bielecki i Tusk są w zmowie z Wałęsą, który obiecał im, że gdy rząd Suchockiej upadnie, to Bielecki znowu zostanie premierem. I oni w to uwierzyli. Ale czemu Unia Wolności nie chciała zadbać o rząd? Może Wałęsa to samo obiecał Geremkowi – mówi Józef Orzeł, poseł I kadencji Sejmu.
Czy do którychkolwiek wyborów organizowanych w Polsce po 1989 roku można mieć jakieś zastrzeżenia pod względem ich prawidłowości?
Nie. Nawet do słynnych wyborów samorządowych z 2014 roku, w których padło wyjątkowo dużo głosów nieważnych na poziomie sejmików wojewódzkich, nie można mieć zastrzeżeń. Co prawda tamte wybory do dzisiaj odbijają nam się czkawką, bo partia PiS ciągle o tym wspomina, sugerując, że te wybory zostały sfałszowane, ale to nieprawda.
Naukowcy skrupulatnie przebadali karty wyborcze i okazało się, że o żadnym fałszerstwie nie może być mowy.
No właśnie. Większość tych nieważnych głosów to były puste karty, bez skreśleń. Wyborcy nie znali kandydatów, więc nigdzie nie stawiali krzyżyka. Gdyby naprawdę doszło wtedy do fałszerstwa wyborczego, jak sugerowało PiS, to jestem przekonany, że po wyborach 2015 roku prokuratura pod wodzą Zbigniewa Ziobry natychmiast zaczęłaby poszukiwać śladów nieprawidłowości i sporządziłaby akty oskarżenia. A nie słyszałem o żadnym postępowaniu z tego tytułu. Nie pamiętam też żadnych innych wyborów, co do których pojawiałyby się poważne zastrzeżenia czy udokumentowane błędy. Wszystkie wybory po 1989 roku można uznać za uczciwe, choć nie każda kampania wyborcza cechowała się równością wszystkich uczestników. Cały czas uważam, że kampania wyborcza w 2015 roku i w 2019 roku nie były równe z uwagi na wielkie zaangażowanie członków rządu po stronie kandydatów partii rządzącej. Tacy kandydaci mają przewagę nad innymi.
W 2015 roku rządziła Platforma Obywatelska z PSL-em. Uważa pan, że wtedy też nie było równości w kampanii?
Wtedy też nie było. Choć w dużo większym stopniu obserwowaliśmy to za czasów PiS. Ale każda partia rządząca miała tendencję do angażowania swoich ministrów do kampanii. Pamiętam przypadki prowadzenia kampanii przez rządzących, zanim w ogóle wybory zostały ogłoszone. A na naprawdę dużą skalę dało się to zaobserwować w 2019 i 2020 roku.
A jak pan ocenia wybory prezydenckie z 2020 roku? Zostały przeprowadzone poza trybem konstytucyjnym, wiele zasad zostało złamanych. Opozycja narzekała, że media publiczne faworyzowały kandydatów obozu rządzącego.
W tym wypadku trzeba brać pod uwagę uchwałę nowej izby Sądu Najwyższego, która orzekła, że skoro jest w ustawie i w konstytucji zapewniony pluralizm środków masowego przekazu, to nie można mówić, iż któraś ze stron miała przewagę nad inną pod względem wykorzystywania mediów. Moim zdaniem Sąd Najwyższy prześlizgnął się po problemie. Dla mnie ewidentne doszło do naruszenia zasady równości w tym zakresie. Szczególnie jeżeli się weźmie pod uwagę kandydatów, którzy nie mieli żadnego oparcia partyjnego.
Opozycja twierdziła też, że wybory nie były równe, bo urzędujący prezydent mógł prowadzić kampanię, a inni kandydaci nie, ze względu na pandemię.
Trudno jest rozdzielić pełnienie funkcji od prowadzenia kampanii wyborczej. W tamtych wyborach rzeczywiście złamano sporo procedur. Na szczęście nie doszło do wyborów kopertowych, zwłaszcza że nowe przepisy nie dość, iż budziły ogromne wątpliwości, to jeszcze zostały uchwalone już po terminie określonym przez orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego. Z drugiej strony trudno przesądzić, czy np. wpływ TVP na wyborców był tak duży, że dał przewagę Andrzejowi Dudzie nad Rafałem Trzaskowskim? To jest niesprawdzalne. Było wtedy kilka tysięcy protestów wyborczych, ale Sąd Najwyższy je odrzucił. Nie wykluczam, że można było bardziej wnikliwie przyjrzeć się tamtym wyborom i związanym z nimi protestom, ale z drugiej strony nie mamy miernika, który pozwoliłby nam stwierdzić, że przewaga prezydenta Dudy była wynikiem propagandy mediów rządowych.
Zbigniew Kuźmiuk: W Unii jest coraz mniej solidarności
Uważałem, że PSL powinno było wejść w koalicję z PiS. Nasz program według ekspertów w 85 procentach pokrywał się z programem PiS, a w części rolniczej oba programy były wręcz tożsame - mówi Zbigniew Kuźmiuk, europoseł PiS.
Jeszcze więcej protestów, bo kilkaset tysięcy, wpłynęło po wyborach prezydenckich w 1995 roku, które wygrał Aleksander Kwaśniewski. A chodziło wtedy o kłamstwo dotyczące wykształcenia Kwaśniewskiego. Sąd Najwyższy orzekł wtedy, że nie miało ono wpływu na wynik wyborów, bo protestujący i tak prawdopodobnie nie głosowali na Kwaśniewskiego. Tamto orzeczenie nie budziło pana wątpliwości?
Owszem, budziło. Tym bardziej że Sąd Najwyższy zlekceważył problem podania nieprawdy przez Kwaśniewskiego odnośnie do jego wykształcenia. Zostało to potraktowane jako błahy powód, a moim zdaniem wcale takie nie było. Rzeczywiście nie można wykluczyć, że protestujący i tak nie głosowali na Kwaśniewskiego, ale sprawa nie została głębiej zbadana. Pamiętam, byłem wtedy adwokatem i w naszym gronie byliśmy oburzeni, że Sąd Najwyższy w ten sposób potraktował setki tysięcy protestów wyborczych. Generalnie jednak nie wpływało to na ocenę całej procedury wyborczej. Nasze przepisy są na tyle dobre i skuteczne, że sfałszowanie wyborów jest niemożliwe.
Czyżby uważał pan, że nasz system wyborczy nie jest wcale taki zły, jak sugerują politycy, a opowieści o możliwych fałszerstwach wyborczych to jest zwykła polityczna propaganda?
Uważam, że w naszym systemie wyborczym nie ma możliwości sfałszowania wyniku wyborczego na dużą skalę. A takie wypowiedzi to jest tylko straszenie wyborców i zniechęcanie ich do udziału w głosowaniu. Również po wejściu w życie najnowszej noweli, o ile wejdzie w życie, nie widzę możliwości sfałszowania wyborów. A gdyby wszedł w życie centralny rejestr wyborców, co rządzący od jakiegoś czasu zapowiadają, to już w ogóle mielibyśmy pełnię transparentności i przejrzystości wyborów. No i wyeliminowalibyśmy problem z dopisywanie do list tych wyborców, którzy chcą głosować w innym miejscu, niż są zameldowani. Raz na zawsze skończylibyśmy z sytuacjami, że wyborca odchodzi z kwitkiem z lokalu wyborczego, bo nie został na czas dopisany do spisu wyborców.