Warto przy tym rozumieć, dlaczego i w jaki sposób ten zwrot mógł się skrystalizować właśnie w pracy nad „Dei Verbum”. Konstytucja ta wieńczyła kilkadziesiąt lat zmagań Kościoła katolickiego z kryzysem modernistycznym, który od końca XIX wieku spędzał sen z powiek pasterzom. Nowe filozoficzne syntezy (głównie Kant i Hegel), historyczne badania nad źródłami (początki egzegezy historyczno-krytycznej) oraz rewolucyjne przemiany społeczne tworzyły grunt dla prób reinterpretacji wiary, które wydawały się prowadzić daleko poza ortodoksję, zmieniać DNA wyznawanego przez katolików credo. Pius X zareagował bardzo stanowczo na początku wieku (encyklika „Pascendi Dominici gregis”, dekret „Lamentabili”), ale w jego reakcji i w innych dokumentach, które ją próbowały na początku wdrożyć, było więcej żarliwego sprzeciwu niż pozytywnej propozycji nowej interpretacji wiary, która uwzględniałaby także wartościowe elementy wydobywane przez katolickich modernistów. „Dei Verbum” przynosiło oczekiwaną pozytywną wizję. Konstytucja była prowadzona zresztą, co ciekawe, przez dość oczywiście dla nas dziś brzmiącą tezę, iż objawienie ma swoje ostateczne spełnienie w osobie Jezusa Chrystusa. Takie podejście do objawienia otwierało jednak nowe perspektywy: pozwalało z jednej strony ukazać, że chrześcijańskie objawienie musi być czymś definitywnym, z drugiej jednak strony dawało podstawę do myślenia o przekazie wiary jako życiodajnym procesie, którego realizacja wiąże się z byciem w relacji do osoby. Chrześcijaństwo okazywało się nie tyle religią Księgi, ile religią Słowa Wcielonego. Przystęp do prawd wiary otwierał się zaś pod warunkiem egzystencjalnego zaangażowania.
To z głębi tak wyartykułowanej teologicznej wizji płynęła twórczość Josepha Ratzingera w ciągu kolejnych dekad. Od swego pierwszego bestsellera „Wprowadzenie do chrześcijaństwa”, przez rozmaite artykuły i dokumenty, które tworzył lub współtworzył przez dziesiątki lat pracy w Kongregacji Doktryny Wiary, aż po trzy tomy „Jezusa z Nazaretu”, które opublikował już jako papież, czy może wręcz aż po ostatnią wypowiedzianą przez siebie frazę „Signore ti amo”, niemiecki teolog i pasterz zabiegał o wprowadzenie w życie tego soborowego programu. Programu, który był odpowiedzią Kościoła na wyzwania postawione mu przez świat nowożytny.
Program ten był oczywiście realizowany w ścisłej współpracy z Janem Pawłem II. Ten ostatni może bardziej przeżywał soborowe inspiracje z perspektywą „Gaudium et spes”, konstytucją na temat miejsca Kościoła w świecie współczesnym, w tle, ale przecież chodziło ostatecznie o ten sam program. Wieloletnia współpraca Josepha Ratzingera z Janem Pawłem II zaowocowała więc imponującym zbiorem dokumentów, które artykułowały soborową zmianę paradygmatu w kolejnych obszarach objętych refleksją Kościoła.
To właśnie ten program – wdrożenia soborowej zmiany paradygmatu opisanej wyżej – został 31 grudnia 2022 roku zamknięty. Papież Franciszek należy wprawdzie do pokolenia, które pamięta Kościół przedsoborowy i soborową zmianę akcentów, co więcej, w jakiejś mierze sam także z głębi tego wydarzenia myśli i działa, nie był jednak uczestnikiem Soboru i, biorąc pod uwagę podejmowane przez niego działania, wydaje się rozumieć, iż należy pójść dalej, że wprowadzenie w życie Soboru Watykańskiego II to dziś warunek konieczny, a nie dostateczny dla owocnego działania Kościoła w przyszłości. Wydaje się bowiem, że trzeba otworzyć kolejny rozdział.
Kolejny rozdział
Zacznijmy od tego, co widać na zewnątrz. Kościół końca XIX wieku to 300 mln wyznawców, u progu Soboru Watykańskiego II – w czasie powstawania konstytucji „Dei Verbum” – ok. 500 mln, a dziś 1,4 mld. Każdego roku liczba katolików na świecie rośnie o ok. 15 mln. Temu dynamicznemu wzrostowi towarzyszy jednak konsekwentny spadek liczby wyznawców w Europie o ok. 300 tys. rocznie. Jak więc łatwo zrozumieć, Kościół staje się coraz liczniejszy i coraz mniej europejski.
Domaga się to podjęcia wysiłku organizacyjno-administracyjnego na zupełnie nową skalę, nie mówiąc oczywiście – o tym już przecież wcześniej nieraz była mowa – o potrzebie zmian strukturalnych (trzeba odejść od modelu dworskich zależności). Nie należy przy tym zapominać o stosunkowo niewielkim aparacie Stolicy Apostolskiej. Niejedno ministerstwo w krajach europejskich ma z pewnością dużo więcej urzędników niż służący papieżowi. Wszystko to będzie domagało się w ciągu następnych dziesięcioleci bardzo poważnych zmian, których nowa konstytucja papieża Franciszka zamieniająca kongregacje na dykasterie może być wyłącznie skromną zapowiedzią. Jeśli tak olbrzymia wspólnota ma funkcjonować sprawnie i wypełnić nakreślone jej przez ostatni sobór zadania, musi znaleźć energię, idee, środki do tego, by wzmocnić i głęboko przekształcić swój „aparat” – natchnąć go nowym duchem. Wielkie wyzwania związane ze skandalami ostatnich lat, które wstrząsnęły Kościołem i wciąż jeszcze przecież pozostają dla niego wielkim wyzwaniem, są z pewnością w jakiejś mierze także wyrazem nienadążania instytucji za swoim wzrostem.