Kościół po Benedykcie. Otworzyć kolejny rozdział

Budowanie zbioru różnych narracji, małych i wielkich, powinno stać się strategią ewangelizacyjną Kościoła w przyszłych dziesięcioleciach.

Publikacja: 13.01.2023 10:00

Kardynałowie podczas pogrzebu Benedykta XVI, Watykan, 5 stycznia 2023 r.

Kardynałowie podczas pogrzebu Benedykta XVI, Watykan, 5 stycznia 2023 r.

Foto: Filippo MONTEFORTE/AFP

Ostatni dzień roku jako dzień śmierci papieża seniora poddaje oczywisty punkt wyjścia w interpretacji tego wydarzenia: wraz z odejściem Benedykta XVI kończy się pewna epoka w Kościele. Nie jest już jednak bynajmniej łatwo określić, co, jak i czy w ogóle miałoby dobiegać końca. Chodzi przecież o historię wspólnoty, której właściwa interpretacja – zgodnie z nauczaniem samego Benedykta XVI – może być odnaleziona wyłącznie z zachowaniem hermeneutyki ciągłości.

Jeśli jednak pokusić się o próbę zdefiniowania jakiegoś końca, to mógłby on wyrażać koniec projektu intelektualnego, który był w centrum zainteresowania Josepha Ratzingera/Benedykta XVI. Jaki to projekt?

Czytaj więcej

David Strathairn: Artyści powinni krzyczeć

Ocalić możliwość objawienia

Joseph Ratzinger należał do pokolenia, dla którego – podobnie jak w przypadku Jana Pawła II – wydarzeniem absolutnie kluczowym dla myślenia o Kościele był Sobór Watykański II (1962-65). Jako młody peritus (oficjalny konsultant teologiczny) niemiecki dogmatyk znalazł się w powołanej przez papieża Jana XXIII komisji do przygotowania konstytucji, która zostanie później nazwana „Dei Verbum”. Ten stosunkowo krótki dokument okazał się przełomowy i miał swoją dramatyczną historię. Pierwszy schemat został skrytykowany i po dość burzliwej dyskusji odrzucony, a dopiero druga jego wersja przygotowana przez komisję gwiazd, w której poza Ratzingerem znaleźli się teologowie tej miary, co Lucien Cerfaux, Yves Congar, Alois Grillmeyer czy Karl Rahner, została zaakceptowana.

Co zresztą ciekawe, późniejszy prefekt Kongregacji Doktryny Wiary wielokrotnie podkreślał, że decyzja o wycofaniu pierwszego schematu i przygotowaniu drugiej wersji była punktem zwrotnym soboru, zadecydowała – w jego ocenie – o przejściu w myśleniu o Kościele od modelu twierdzy, która musi skutecznie się odgrodzić od świata, by ocalić przechowywany w swej głębi skarb, do modelu Kościoła jako znaku (sakramentu) zbawienia, który ma stać się jak najbardziej widzialny, by wskazać wszystkim drogę do pełni życia, czy też – jeśli pójść za interpretacją soborowego przełomu proponowaną przez George’a Weigla – od Kościoła kontrreformacji do Kościoła nowej ewangelizacji.

Warto przy tym rozumieć, dlaczego i w jaki sposób ten zwrot mógł się skrystalizować właśnie w pracy nad „Dei Verbum”. Konstytucja ta wieńczyła kilkadziesiąt lat zmagań Kościoła katolickiego z kryzysem modernistycznym, który od końca XIX wieku spędzał sen z powiek pasterzom. Nowe filozoficzne syntezy (głównie Kant i Hegel), historyczne badania nad źródłami (początki egzegezy historyczno-krytycznej) oraz rewolucyjne przemiany społeczne tworzyły grunt dla prób reinterpretacji wiary, które wydawały się prowadzić daleko poza ortodoksję, zmieniać DNA wyznawanego przez katolików credo. Pius X zareagował bardzo stanowczo na początku wieku (encyklika „Pascendi Dominici gregis”, dekret „Lamentabili”), ale w jego reakcji i w innych dokumentach, które ją próbowały na początku wdrożyć, było więcej żarliwego sprzeciwu niż pozytywnej propozycji nowej interpretacji wiary, która uwzględniałaby także wartościowe elementy wydobywane przez katolickich modernistów. „Dei Verbum” przynosiło oczekiwaną pozytywną wizję. Konstytucja była prowadzona zresztą, co ciekawe, przez dość oczywiście dla nas dziś brzmiącą tezę, iż objawienie ma swoje ostateczne spełnienie w osobie Jezusa Chrystusa. Takie podejście do objawienia otwierało jednak nowe perspektywy: pozwalało z jednej strony ukazać, że chrześcijańskie objawienie musi być czymś definitywnym, z drugiej jednak strony dawało podstawę do myślenia o przekazie wiary jako życiodajnym procesie, którego realizacja wiąże się z byciem w relacji do osoby. Chrześcijaństwo okazywało się nie tyle religią Księgi, ile religią Słowa Wcielonego. Przystęp do prawd wiary otwierał się zaś pod warunkiem egzystencjalnego zaangażowania.

To z głębi tak wyartykułowanej teologicznej wizji płynęła twórczość Josepha Ratzingera w ciągu kolejnych dekad. Od swego pierwszego bestsellera „Wprowadzenie do chrześcijaństwa”, przez rozmaite artykuły i dokumenty, które tworzył lub współtworzył przez dziesiątki lat pracy w Kongregacji Doktryny Wiary, aż po trzy tomy „Jezusa z Nazaretu”, które opublikował już jako papież, czy może wręcz aż po ostatnią wypowiedzianą przez siebie frazę „Signore ti amo”, niemiecki teolog i pasterz zabiegał o wprowadzenie w życie tego soborowego programu. Programu, który był odpowiedzią Kościoła na wyzwania postawione mu przez świat nowożytny.

Program ten był oczywiście realizowany w ścisłej współpracy z Janem Pawłem II. Ten ostatni może bardziej przeżywał soborowe inspiracje z perspektywą „Gaudium et spes”, konstytucją na temat miejsca Kościoła w świecie współczesnym, w tle, ale przecież chodziło ostatecznie o ten sam program. Wieloletnia współpraca Josepha Ratzingera z Janem Pawłem II zaowocowała więc imponującym zbiorem dokumentów, które artykułowały soborową zmianę paradygmatu w kolejnych obszarach objętych refleksją Kościoła.

To właśnie ten program – wdrożenia soborowej zmiany paradygmatu opisanej wyżej – został 31 grudnia 2022 roku zamknięty. Papież Franciszek należy wprawdzie do pokolenia, które pamięta Kościół przedsoborowy i soborową zmianę akcentów, co więcej, w jakiejś mierze sam także z głębi tego wydarzenia myśli i działa, nie był jednak uczestnikiem Soboru i, biorąc pod uwagę podejmowane przez niego działania, wydaje się rozumieć, iż należy pójść dalej, że wprowadzenie w życie Soboru Watykańskiego II to dziś warunek konieczny, a nie dostateczny dla owocnego działania Kościoła w przyszłości. Wydaje się bowiem, że trzeba otworzyć kolejny rozdział.

Kolejny rozdział

Zacznijmy od tego, co widać na zewnątrz. Kościół końca XIX wieku to 300 mln wyznawców, u progu Soboru Watykańskiego II – w czasie powstawania konstytucji „Dei Verbum” – ok. 500 mln, a dziś 1,4 mld. Każdego roku liczba katolików na świecie rośnie o ok. 15 mln. Temu dynamicznemu wzrostowi towarzyszy jednak konsekwentny spadek liczby wyznawców w Europie o ok. 300 tys. rocznie. Jak więc łatwo zrozumieć, Kościół staje się coraz liczniejszy i coraz mniej europejski.

Domaga się to podjęcia wysiłku organizacyjno-administracyjnego na zupełnie nową skalę, nie mówiąc oczywiście – o tym już przecież wcześniej nieraz była mowa – o potrzebie zmian strukturalnych (trzeba odejść od modelu dworskich zależności). Nie należy przy tym zapominać o stosunkowo niewielkim aparacie Stolicy Apostolskiej. Niejedno ministerstwo w krajach europejskich ma z pewnością dużo więcej urzędników niż służący papieżowi. Wszystko to będzie domagało się w ciągu następnych dziesięcioleci bardzo poważnych zmian, których nowa konstytucja papieża Franciszka zamieniająca kongregacje na dykasterie może być wyłącznie skromną zapowiedzią. Jeśli tak olbrzymia wspólnota ma funkcjonować sprawnie i wypełnić nakreślone jej przez ostatni sobór zadania, musi znaleźć energię, idee, środki do tego, by wzmocnić i głęboko przekształcić swój „aparat” – natchnąć go nowym duchem. Wielkie wyzwania związane ze skandalami ostatnich lat, które wstrząsnęły Kościołem i wciąż jeszcze przecież pozostają dla niego wielkim wyzwaniem, są z pewnością w jakiejś mierze także wyrazem nienadążania instytucji za swoim wzrostem.

Jeszcze istotniejszy jest jednak z pewnością pejzaż intelektualny. Sobór Watykański II, wprowadzany w życie przez Jana Pawła II i Josepha Ratzingera/Benedykta XVI poprzez kolejne synody biskupów i dokumenty, był dojrzałą odpowiedzią Kościoła na pytania świata nowożytnego. Wobec oświeceniowej narracji i wypływającej z niej kontestacji teologii, czy wręcz samej możliwości objawienia, Kościół wydawał się odnajdywać właściwą postawę i energię do sformułowanej pozytywnie ofensywy duszpasterskiej. Sęk jednak w tym, że w międzyczasie na Zachodzie świat z nowożytnego stał się światem ponowożytnym. Oświeceniowy zbiór skrystalizowanych mniej lub bardziej, ale często wyznawanych z troską o konsekwencję intelektualną przekonań, zastąpiły słabe narracje i postprawdy, z którymi coraz trudniej wchodzić w owocny dialog, skoro mają tendencję do rozpływania się w coraz bardziej płynnej już teraz nowoczesności.

Zapewne pomysł Jana Pawła II, stary zresztą jak rozmowa Jezusa z Samarytanką w Ewangelii św. Jana, że to dyskusja na temat antropologii i ludzkiego spełnienia ma być punktem wyjścia do rozmowy o Bogu i miejscu religii w życiu, pozostaje wciąż w mocy. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że współczesny rozmówca staje się w tego typu rozmowie partnerem coraz bardziej kapryśnym i nieracjonalnym.

Czytaj więcej

Przeklęte ćwiczenia wojskowe, czyli jak traktujemy państwo

Nowa strategia, nowa narracja?

Czy wszystko to nie znaczy, iż potrzebujemy dziś w Kościele jakiejś nowej narracji, która pozwoliłaby z nową świeżością odkryć życiodajne prawdy, które, choć przecież wciąż te same, domagają się w każdej epoce nieco innego oświetlenia i zrozumienia?

Muszę się przyznać, że miałem pokusę w ciągu ostatnich lat odpowiadać twierdząco na to pytanie. Była to jednak wyłącznie pokusa. Dlaczego?

Uważam, że potrzebujemy rzeczywiście propozycji nowej narracji dotyczącej tożsamości Europy, która będzie odpowiedzią na częściową plajtę projektu oświeceniowego, prowadzącego, jak się dziś okazuje, między innymi do wymywania tożsamości, uwiądu demograficznego i narastania konfliktów. Wojna w Ukrainie wydaje się zresztą paradoksalnie stwarzać dla dyskusji na ten temat nowe możliwości. Czy jednak proponowanie takiej nowej wizji myślenia o naszej tożsamości w Europie nie powinno być zadaniem państw i polityków? Kościół może w tym dziele uczestniczyć jako zaproszony gość, o ile takie zaproszenie otrzyma, ale nie jako jej inicjator czy organizator. Niestety, jak wszyscy wiemy, politycy pozostają zwykle zajęci dużo bardziej doraźnymi celami zdobywania i utrzymywania władzy niż sprawą walki o jasność długofalowych projektów.

Z kolei narracja Kościoła będzie chyba skuteczniejsza – biorąc pod uwagę ponowożytną woltę – w postaci polifonii szeregu rozmaitych „mniejszych” narracji, które będą lepiej przebijać się do umysłów i serc lękających się – czasem rzeczywistych, a częstokroć wyimaginowanych, choć przeżywanych jako realne – gwałtów dokonywanych na nich przez wielkie opowieści. Może zresztą Biblia – zawierająca w sobie wielogłos rozmaitych narracji – powinna pozostawać dla nas w tej dziedzinie wzorem. W świecie ponowożytnym bogactwo polifonii dopełniających się wątków i tematów powinno stać się mocną kartą Kościoła w drodze do odnalezienia życiodajnej mocy słowa. Ostatni papieże zrobili zresztą wiele, by poszczególne głosy tej życiodajnej polifonii nam poddać. Każdy z tych głosów – jeśli zostanie podjęty z konsekwencją – poprowadzi nas do całości przesłania Kościoła. I tak na przykład Joseph Ratzinger/Benedykt XVI konsekwentnie promował eklezjologię typu „communio” (wspólnota), pomagając odkrywać nam, że wspólnota w naszym zindywidualizowanym przez nowożytne ideologie świecie jest możliwa i że Kościół zna drogę do niej – Bóg jest przecież trójjedyny. Innym głosem poddanym przez niego w narracyjnej polifonii jest próba poprowadzenia nas do odkrycia pełnego znaczenie tego, co nazywamy miłością (Deus caritas est): tylko „eros” zjednoczony z „agape” (a nie „agape” przeciwstawiona „erosowi” albo „eros” przeciwstawiony „agape”) pozwala znaleźć właściwy sens i smak pełni życia, którą nazywamy miłością.

Z kolei papież Franciszek dołożył do tego wielogłosu przede wszystkim dwa wątki: tylko odkrywając szacunek dla każdej istoty stworzonej – popierając postulaty ekologicznej zmiany paradygmatu – możemy wypełnić nasze chrześcijańskie powołanie (encyklika „Laudato si’”). Nie uda nam się jednak bez wątpienia w pełni odnaleźć naszej tożsamości bez radykalnej, uniwersalnej solidarności z wszystkimi ludźmi („Fratelli tutti”).

To oczywiście wyłącznie kilka przykładów z ostatnich lat. Chrześcijańska tradycja jest niezgłębionym skarbcem tego typu opowieści, które mogą odgrywać rolę pars pro toto, to znaczy prowadzić nas od części do całości: jeśli przejmiemy się którąkolwiek z tego typu opowieści do głębi, musi ona doprowadzić nas prędzej czy później do całości chrześcijańskiego przesłania. Właśnie budowanie zbioru tego typu małych – wielkich, ale zawsze jak najlepiej opracowanych – narracji powinno chyba stać się strategią ewangelizacyjną Kościoła w ciągu przyszłych dziesięcioleci.

Koniec epoki

Opuszczający ten świat papież emeryt był z pewnością pasterzem uformowanym przez dyskusję ze światem nowożytnym. Joseph Ratzinger/Benedykt XVI potrafił w niej słuchać i uczyć się od swoich oponentów, choćby jak wtedy, gdy dyskutował z Jürgenem Habermasem na temat znaczenia religii w porządku współczesnych demokracji. W pewnym sensie całość reinterpretacji wiary i miejsca Kościoła w społeczeństwie podjęta na Soborze Watykańskim II, a potem z odwagą, wyobraźnią i rozmachem wdrażana wspólnie przez Jana Pawła II i Josepha Ratzingera/Benedykta XVI, była sformułowana w dialogu z wyzwaniami nowożytności.

Ten dorobek pozostaje bez wątpienia aktualny – ma być i dziś dla katolików podstawowym punktem odniesienia, czy może kręgosłupem pozwalającym właściwie usytuować się wobec współczesnych wyzwań. Te ostatnie są jednak dziś wzbogacone o nowy zbiór problemów, niesionych przez ponowożytne kontestacje, które nie chcą już zgodzić się na przyjmowany przez świat nowożytny zbiór wartości. Rodzi to sytuację nową, która domaga się poszukiwania nowych strategii. Właśnie dlatego odejście Josepha Ratzingera/Benedykta XVI można uważać za zamknięcie pewnego rozdziału w historii Kościoła i jego prób w docieraniu z przesłaniem Ewangelii do świata. Jak jednak widać z przedstawionego szkicu, i w jego twórczości można znaleźć szereg treści, które mogą stanowić punkt oparcia w budowaniu nowej strategii. Ostatecznie przecież nie ma Kościoła bez hermeneutyki ciągłości.

O. Michał Paluch – dominikanin, doktor teologii dogmatycznej, były rektor Papieskiego Uniwersytetu Świętego Tomasza z Akwinu „Angelicum” w Rzymie.

Ostatni dzień roku jako dzień śmierci papieża seniora poddaje oczywisty punkt wyjścia w interpretacji tego wydarzenia: wraz z odejściem Benedykta XVI kończy się pewna epoka w Kościele. Nie jest już jednak bynajmniej łatwo określić, co, jak i czy w ogóle miałoby dobiegać końca. Chodzi przecież o historię wspólnoty, której właściwa interpretacja – zgodnie z nauczaniem samego Benedykta XVI – może być odnaleziona wyłącznie z zachowaniem hermeneutyki ciągłości.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni