Przeklęte ćwiczenia wojskowe, czyli jak traktujemy państwo

W Polsce traktujemy państwo jako zewnętrznego zarządcę budynku, w którym mieszkamy, zrzucamy na niego wszelkie koszty i remonty, jednocześnie robiąc wszystko, żeby za dużo mu nie zapłacić. Co innego Ukraińcy – oni poczuli się gospodarzami w swoim domu.

Publikacja: 13.01.2023 17:00

Protest przeciwko obowiązkowym ćwiczeniom wojskowym; Kraków, 17 grudnia 2022 r.

Protest przeciwko obowiązkowym ćwiczeniom wojskowym; Kraków, 17 grudnia 2022 r.

Foto: Beata Zawrzel/REPORTER

Po 24 lutego 2022 wśród publicystów popularna stała się teza, że rosyjska inwazja na Ukrainę ostatecznie „wybudziła nas z drzemki końca historii”. Zakończył się czas naiwnej wiary w świetlaną przyszłość bez wojen i przemocy. Jednym z symboli tych przemian miała być zbiórka na zakup drona Bayraktar, zorganizowana przez Sławomira Sierakowskiego. Jeżeli nawet założyciel i redaktor naczelny „Krytyki Politycznej” zbiera pieniądze nie na jedzenie dla cywilów, nie na bandaże, nie na hełmy dla żołnierzy, lecz na bojowego drona, który ma zabijać Rosjan, to coś musi być na rzeczy.

Jednocześnie byliśmy „humanitarnym mocarstwem” i hubem logistycznym zaopatrującym Ukrainę w broń. Kiedy Niemcy wahały się, czy wysyłać Ukrainie realną pomoc militarną, cała Polska zbierała pieniądze na uzbrojenie dla ukraińskiej armii, a rząd przekazywał setki czołgów i jednostek artylerii. Świat był zadziwiony. Internet obiegały dziesiątki memów o żądnych krwi Polakach, którzy tylko czekają na rozkaz zdobycia Kremla.

Apogeum tego prowojennego wzmożenia stanowiła tragedia w Przewodowie. Pierwsze informacje wskazujące na winę Rosjan rozpalały umysły: „ta zniewaga krwi wymaga!”, artykuł 5 i wojna, najmniej to ogłoszenie strefy zakazu lotów i przekazanie Ukrainie kolejnych systemów uzbrojenia.

Cały ten balon pękł nagle na początku grudnia wraz doniesieniami na temat planowanych na 2023 r. szkoleń wojskowych. Nieudolność komunikacyjna MON spowodowała, że przypadkiem dowiedzieliśmy się o Polakach czegoś, czego wcale nie chcieliśmy wiedzieć. Przez polskie media społecznościowe przelała się fala oburzenia. Okazało się, że cała bojowość to tylko para w gwizdek. Kto to słyszał? Państwo śmie zmuszać swoich obywateli do jakichś szkoleń. Na 30 dni (sic!) wyrywać ich z cywilnego życia? Nie jestem zawodowcem, niech żołnierze walczą. Od lewicy przez centrum po prawicę zdało się słyszeć podobne argumenty. Maja Staśko, Łukasz Warzecha i partia Wolnościowcy razem ubolewali nad „zamordyzmem” państwa. Jak refren powtarzało się „płacę podatki, więc wymagam”, słowo wolność odmieniano przez wszystkie przypadki. Na myśl przychodzą w tym momencie słowa Józefa Piłsudskiego: „Polacy chcą niepodległości, lecz pragnęliby, aby ta niepodległość kosztowała dwa grosze i dwie krople krwi”. Te dwa grosze to i by się może znalazły, ale krew?

Czytaj więcej

Kościół po Benedykcie. Otworzyć kolejny rozdział

Z bagna za włosy

Reakcja społeczna, sprawnie podgrzewana przez polityków, pokazuje nam jednak o wiele głębszy problem z naszą wspólnotą. Po 1989 r. ponownie staliśmy się częścią Zachodu i chcąc nadrobić stracone przez PRL lata, jak gąbka chłonęliśmy to, co płynęło do nas z państw pierwszego świata. Z zapałem neofitów zabraliśmy się do transformacji naszego państwa w zgodzie z najnowszymi trendami. Reagan i Thatcher wygrali zimną wojnę, stali się więc wzorem. Objawiało się to nie tylko w balcerowiczowskiej terapii szokowej, neoliberalizm zdominował myślenie o życiu jako takim. Fetyszem stały się przedsiębiorczość oraz klasa średnia, to im podporządkowane miały być polityki publiczne i to one stanowić miały cel działania państwa. Przedsiębiorca własnym trudem i pomysłowością zdobywający majątek oraz bogacąca się klasa średnia stanowili bohaterów zbiorowej świadomości.

Ta historia miała również, oczywiście, czarne charaktery. Byli nimi zbiurokratyzowani urzędnicy, związki zawodowe, roszczeniowi górnicy i pielęgniarki oraz mieszkańcy popegeerowskich wsi. Wszystkie te relikty przeszłości opisywała figura homo sovieticusa, którego życiowym hasłem było: „czy się stoi, czy się leży, 1000 zł się należy”.

Dobrym przykładem tego typu myślenia i narracji jest komedia „Pieniądze to nie wszystko” z 2001 r., w której to na popegeerowską wieś przypadkiem trafia wyrolowany przez wspólników przedsiębiorca grany przez Marka Kondrata. Żyjący z renty, nadużywający alkoholu i wspominający Gierka mieszkańcy są skontrastowani z rzutkim i pomysłowym Tomaszem Adamczykiem oraz mającą ich aktywizować urzędniczką. Mężczyzna grany przez Kondrata i lokalsi znajdują się na życiowym bocznym torze, jednak to ten pierwszy wie, co robić. Dzięki swojej przedsiębiorczości wyciąga siebie i innych z bagna za włosy niczym baron Münchhausen.

Ociężała i zbiurokratyzowana struktura państwowa odziedziczona po czasach komunistycznych stała się wygodnym chłopcem do bicia, szczególnie w okresie chronicznego niedoinwestowania w trakcie ciężkich lat 90. i w dekadzie następnej. Wszystko, co państwowe, zaczęło nam się kojarzyć z bylejakością, marnotrawieniem środków, kumoterstwem i ogólną degrengoladą. Szczególnie na tle marketingowo opakowanych i stających frontem do klienta alternatyw rynkowych. Liberalnie nastawione media uwypuklały problemy państwa, wpisując je w narrację, w której żądni władzy i pieniędzy politycy szantażowani przez roszczeniowe związki zawodowe unikają koniecznych reform. Prywatyzacja, urynkowienie i wprowadzenie konkurencji stanowiło zespół formuł, które uleczyć miały każdy problem.

Nie tylko liberałowie

W tym kontekście konstytucyjne zapisy o „społecznej gospodarce rynkowej” czy państwie „urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej” stanowiły puste slogany i powidoki Solidarności lat 80. Pojawiło się poczucie opuszczenia przez państwo. Zdani na siebie obywatele radzili sobie, jak mogli, często obchodząc system.

Wpadliśmy w swoistego rodzaju spiralę demontażu państwa i niewiary w nie. Z jednej strony unikano obciążeń fiskalnych, co stało się dowodem na zaradność i powodem do dumy, a z drugiej niedoinwestowane państwo nie mogło sprostać wysoko stawianym mu wymaganiom, utwierdzając tylko ludzi w przekonaniu o swojej nieudolności.

Innym przykładem wykrzywionego myślenia o państwie jest Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Lewicowi krytycy idei charytatywnej, a przedsięwzięcia Jerzego Owsiaka w szczególności, zwracają uwagę na to, że buduje ona fałszywe wrażenie, jakoby to dobrowolne datki przedsiębiorczych osób, a nie zorganizowany aparat państwa, mogły rozwiązywać problemy społeczne. Jako społeczeństwo czujemy swoją sprawczość, kiedy włączamy się w wielką i spontaniczną akcję, jak WOŚP czy pospolite ruszenie na polsko-ukraińską granicę, nie czujemy go jednak, płacąc podatki. Jest to o tyle zaskakujące, że wystarczy zestawić proste liczby, żeby zrozumieć, jak bardzo mylne jest to mniemanie. W 2022 r. ZUS z tytułu składki zdrowotnej przelać miał na konta NFZ 122,7 mld zł, podczas gdy WOŚP podczas finału w tym samym roku zebrał niecałe 225 mln zł. Jednak dalej w świadomości Polaków płacenie pod stołem to zaradność, a wrzucenie Owsiakowi to szlachetność i ratowanie życia.

Co więcej, mit taniego państwa jest tak silny, że utrudnia wszelką zmianę na lepsze. Próby czy to uszczelniania systemu podatkowego, czy to zacieśnienia kontroli nad respektowaniem chociażby prawa pracy interpretowane są jako wyraz opresyjności państwa i gnębienie przedsiębiorców. Podwyższenie płac w sektorze publicznym wywołuje oburzenie, media krzyczą o podwyżkach z „naszych podatków”. Efekt jest taki, że Ministerstwo Obrony Narodowej oferuje prawnikom pilnującym zawieranych na miliardy złotych umów podstawowe wynagrodzenie w wysokości 3700 zł netto miesięcznie (kiedy negocjujące z polskim rządem firmy koreańskie wynajmują topowe londyńskie kancelarie prawne).

Narracja ta była wszechobecna, w polityce nie dotyczyła tylko partii odwołujących się bezpośrednio do liberalizmu. Postkomunistyczny i uwłaszczony na prywatyzacji SLD, naśladując brytyjską Partię Pracy, stał się forpocztą liberalnych przemian. Symbolem był rząd Leszka Millera, który uchwalił m.in. liniowy PIT, eksmisję na bruk czy zlikwidował fundusz alimentacyjny, przez co wśród outsiderów lewej strony sceny politycznej zyskał łatkę kawiorowej lewicy. Jednak i prawica nie jest wolna od fascynacji wolnym rynkiem, Reagan i amerykańscy republikanie do dzisiaj są punktem odniesienia dla ogromnej części prawicowców. Nie mówię tutaj nawet o tym, ilu obecnych polityków przeszło przez kolejne efemeryczne twory polityczne Janusza Korwin-Mikkego. Postaci, takie jak redaktor Łukasz Warzecha, prezes WEI Tomasz Wróblewski czy związany z centrum im. Adama Smitha Robert Gwiazdowski, do dzisiaj są autorytetami na prawicy.

Czytaj więcej

Katarskie łapówki w świątyni demokracji

Porzucona solidarność

Po 30 latach zwalczania homo sovieticusa powinniśmy się zastanowić, czy aby to nie jest chochoł, podczas gdy prawdziwym zagrożeniem dla naszej wspólnoty jest homo liberalisticus, wyobcowany ze wspólnoty człowiek liberalny, dla którego liczy się tylko jego indywidualne szczęście i zysk.

Historia osobistego sukcesu zdobytego dzięki samozaparciu i przedsiębiorczości w sposób podskórny przeniknęła do naszego społecznego krwiobiegu. Nie chodzi tu tylko o oskarżenia pod adresem wyborców PiS o sprzedanie się za 500+ czy o prof. Matczaka zalecającego pracę po 16 godzin dziennie. Takie myślenie głęboko przemieniło nasze rozumienie rzeczywistości. Skutki pokazuje m.in. dr hab. Małgorzata Jacyno w kontekście polityki wobec pandemii Covid-19. W dyskusjach na temat szczepień i ograniczeń sanitarnych w praktyce nie istniał dyskurs solidarności czy odpowiedzialności za innych. Dominowała z jednej strony państwowa tresura i warunkowanie oparte na systemie kar oraz zachęt, gdzie obostrzenia czy szczepienia miały być przepustką do powrotu normalnego życia. Z drugiej strony wśród zwykłych ludzi dominującą była narracja indywidualna. Sens zasłaniania twarzy był rozpatrywany z punktu widzenia ochrony noszącego maseczkę, a nie ograniczania transmisji wirusa. Podobnie decyzję o szczepieniu rozpatrywano na płaszczyźnie osobistych strat i zysków, młodzież bardziej bała się skutków ubocznych niż zachorowania na covid, które wydawało się dla niej w mniejszym stopniu dotkliwe.

Nawet zwolennicy wakcynacji bardziej akcentowali osobistą wiarę w naukę i to, że zgodnie ze statystyką przyjęcie preparatu jest bezpieczniejsze niż przechorowanie. Kategoria solidarności rzadko występowała w kalkulacjach, a idea poświęcenia dla dobra innych wydawała się abstrakcją.

W Europie od 30 lat społeczeństwa poddawane są tresurze do indywidualnej odpowiedzialności. Prowadzi to do rozpadu więzi społecznych i atomizacji. Dla mnie najbardziej jaskrawym przypadkiem wpływu polityk publicznych na działanie społeczeństwa jest reforma emerytalna z 1999 r. Wprowadzenie trzech filarów spowodowało postawienie na głowie sensu systemu emerytalnego. Ludzie uwierzyli, że sami zarabiają na swoją emeryturę, co jest tak naprawdę absurdem.

W swojej klasycznej wersji system był z założenia solidarny i budował ciągłość pokoleń. Pracując, człowiek z jednej strony finansował emerytury osób, z których pracy łożono na jego edukację i opiekę zdrowotną w dzieciństwie, a z drugiej zapewniał to samo przyszłemu pokoleniu, które pracować miało na jego utrzymanie na starość. Obecny system zrywa tę ciągłość. Co więcej, prowadzi do swojego rodzaju samospełniającej się przepowiedni. Ludzie w moim wieku nie wierzą w to, że za 30 lat dostaną emeryturę, więc starają się za wszelką cenę omijać system, prowadząc w efekcie do jego dysfunkcjonalności. Symbolem tego społecznie destrukcyjnego podejścia są internetowe wystąpienia Sławomira Mentzena, w których traktuje odprowadzanie składki emerytalnej jako nieopłacalną inwestycję w ZUS.

Dlaczego bronią się przed barbarią

W tak skrajnie zindywidualizowanej wizji świata państwo jest dla nas rzeczywistością zewnętrzną, podobnie jak wszyscy otaczający nas ludzie. Widać to w zamieszczonym na łamach Magazynu Kontra komentarzu Łukasza Warzechy dotyczącym planowanych szkoleń wojskowych. Na pierwszy plan wysuwa się w nim to, jak państwo traktuje poszczególne grupy obywateli, przez co wątpliwe jest ich poczucie, że mają czego bronić. Indywidualna akceptacja rządu oraz poczucie odpowiedzialności zań ma być czynnikiem decydującym.

Redaktor przytacza przykłady powstań czy wojny roku 1920 jako prób przekonywania poszczególnych grup do walki poprzez obietnicę poprawy ich bytu. Zadziwiające jest to, że w myśl tego tekstu żołnierz Wojska Polskiego broni rządu, jakiegoś wydumanego państwa czy urzędników, a nie siebie, swojej rodziny i swoich spraw. Kościuszko czy Witos nie oferowali prywatnych zysków, gdyż nie chcieli najemników, oni wzywali ochotników do armii obywatelskich.

Wizja, w której szanowani przez władze obywatele z radością idą bronić państwa, jest kusząca, ale w perspektywie tego, co się dzieje za naszą wschodnią granicą, staje się groteskowa. Nikt mi nie wmówi, że Ukraina sprzed 2022 r. była wydolnym państwem dbającym o swoich obywateli, gdzie królowały sprawiedliwość i dobrobyt. Ukraińcy tak szaleńczo nie bronią ani rządu w Kijowie, ani skorumpowanego państwa, oni bronią Ukrainy, bo to jest ich miejsce na świecie. Wiedzą, że rosyjskie bomby spadają nie na abstrakcyjny rząd, lecz na całkiem realne domy i rodziny. Jakkolwiek dużo zaoszczędziliby na niezapłaconych podatkach, za te pieniądze nie kupiliby ochrony przed barbarią wchodzącą do ich miast. Bezduszna armia rosyjska morduje ich, ponieważ chce zniszczyć Ukrainę, i oni doskonale rozumieją, że istnienie państwa jest w sposób nierozerwalny związane z ich życiem. Rozpieszczeni przez dobrobyt mieszkańcy Zachodu często zapominają, ile zawdzięczają państwu. Dopiero w obliczu miejsc dotkniętych wojną, rewolucją czy anarchią możemy spostrzec to, czego na co dzień nie zauważamy – te wszystkie zapewniane nam usługi publiczne, poczynając od prądu w gniazdkach i wody w kranie, przez funkcjonującą infrastrukturę transportową zapewniającą zaopatrzenie w sklepach i zakładach pracy, po policję, wojsko, straż pożarną czy służbę zdrowia. Cyceron, definiując republikę, określił ją jako „wspólną sprawę, o którą dbamy pospołu, nie jako bezładna gromada, tylko liczne zgromadzenie, jednoczone uznawaniem prawa i pożytków z życia we wspólnocie”. Czujemy dumę z osiągnięć cywilizacyjnych i gospodarczych ostatnich 30 lat, widzimy otwierające się przed Polską okno możliwości związane ze zmianą porządku w Europie. Jednak dotychczasowy model rozwojowy Polski się wyczerpuje. Żeby móc wykorzystać nadchodzące szanse oraz przeciwdziałać zagrożeniom, potrzebujemy z jednej strony sprawnej administracji państwowej, a z drugiej odpowiedzialnych za swoje państwo obywateli zaopatrzonych w skutecznie działające usługi publiczne. Bez tego nie zbudujemy ani nowoczesnej gospodarki, ani soft power na Wschodzie, ani silnej i sprawnej armii, nie zapobiegniemy kryzysowi demograficznemu.

Czytaj więcej

Janusz „Kozak” Szeremeta. Polska kropla w morzu krwi

Obok państwa lub przeciw niemu

Jak wyjść z klinczu, w którym z jednej strony mamy słabe państwo, a z drugiej obrażonych na nie obywateli? Klasyczna mądrość podpowiada, że budowanie cnoty powinniśmy zacząć od siebie. Powróćmy w związku z tym na Wschód. Nie byłoby heroicznej walki Ukraińców o państwo i wolność, gdyby na przełomie 2013 i 2014 r. w Kijowie nie wydarzył się Euromajdan. Uruchomił on szereg zjawisk, których owoce widzimy teraz. Obalenie skompromitowanego prezydenta Janukowycza było tylko początkiem. Wszystko zaczęło się od samoorganizacji. Początkowo ze stolicy, a potem z kolejnych części Ukrainy na centralny plac Kijowa spływali ludzie i zaopatrzenie. Powstała samoobrona Majdanu, służby porządkowe i medyczne, wyłaniali się oddolni liderzy koordynujący zbiórki i dystrybucję ich efektów; krótko rzecz ujmując, cała sieć rozproszonych inicjatyw wspierających wspólną sprawę.

Podobnie kiedy Rosja zajęła Krym, a na wschodzie Ukrainy zaczęły działać zielone ludziki, to swoistego rodzaju pospolite ruszenie ustabilizowało front. Dobrowolcy zaopatrywani ze zbiórek organizowali się i szli walczyć. Jednak w 2022 r. to regularna armia obroniła państwo, ponieważ całą tę energię społeczną wprzęgnięto w działanie państwa. Bataliony ochotnicze podporządkowano armii i zorganizowano w Gwardię Narodową. Oddolne zbiórki i aktywizacja mają na celu wsparcie, a nie zastąpienie państwa, dochodzi do synergii i wytworzenia się więzi oraz poczucia odpowiedzialności. Tak się buduje republikę.

Jak to wygląda w Polsce? U nas wszystko dzieje się obok państwa, a czasem nawet przeciwko niemu. Kiedy na polsko-ukraińskiej granicy znalazły się rzesze uchodźców, z całej Polski spłynęła oddolna pomoc. Busy kursowały w jedną stronę z darami, a w drugą z uciekającymi przed wojną ludźmi. W powszechnym odczuciu państwa tam nie było, ono zaczęło działać dopiero później, po czasie, nadając numery PESEL, przyznając dotacje i miejsca w szkołach i przedszkolach. Kolejny raz powstało wrażenie, że to przedsiębiorcze jednostki doprowadziły do cudu, czyli przyjęcia milionów uchodźców bez budowania dla nich obozów. 30 lat wewnętrznej emigracji Polaków, budowania osobistego dobrobytu i kopania się z niewydolną administracją spowodowało, że czujemy się w Polsce jak lokatorzy, a nie gospodarze. Traktujemy państwo jako zewnętrznego zarządcę budynku, w którym mieszkamy, zrzucamy na niego wszelkie koszty i remonty, jednocześnie robiąc wszystko, żeby za dużo mu nie zapłacić i zbytnio się nie wysilać. Co innego Ukraińcy – oni poczuli się gospodarzami w swoim domu. Pytanie, czy dla nas nie jest za późno na wzięcie odpowiedzialności za naszą „rzecz pospolitą”.

Kamil Wons jest publicystą, politologiem i historykiem, członkiem Klubu Jagiellońskiego.

Po 24 lutego 2022 wśród publicystów popularna stała się teza, że rosyjska inwazja na Ukrainę ostatecznie „wybudziła nas z drzemki końca historii”. Zakończył się czas naiwnej wiary w świetlaną przyszłość bez wojen i przemocy. Jednym z symboli tych przemian miała być zbiórka na zakup drona Bayraktar, zorganizowana przez Sławomira Sierakowskiego. Jeżeli nawet założyciel i redaktor naczelny „Krytyki Politycznej” zbiera pieniądze nie na jedzenie dla cywilów, nie na bandaże, nie na hełmy dla żołnierzy, lecz na bojowego drona, który ma zabijać Rosjan, to coś musi być na rzeczy.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi