Wizja, w której szanowani przez władze obywatele z radością idą bronić państwa, jest kusząca, ale w perspektywie tego, co się dzieje za naszą wschodnią granicą, staje się groteskowa. Nikt mi nie wmówi, że Ukraina sprzed 2022 r. była wydolnym państwem dbającym o swoich obywateli, gdzie królowały sprawiedliwość i dobrobyt. Ukraińcy tak szaleńczo nie bronią ani rządu w Kijowie, ani skorumpowanego państwa, oni bronią Ukrainy, bo to jest ich miejsce na świecie. Wiedzą, że rosyjskie bomby spadają nie na abstrakcyjny rząd, lecz na całkiem realne domy i rodziny. Jakkolwiek dużo zaoszczędziliby na niezapłaconych podatkach, za te pieniądze nie kupiliby ochrony przed barbarią wchodzącą do ich miast. Bezduszna armia rosyjska morduje ich, ponieważ chce zniszczyć Ukrainę, i oni doskonale rozumieją, że istnienie państwa jest w sposób nierozerwalny związane z ich życiem. Rozpieszczeni przez dobrobyt mieszkańcy Zachodu często zapominają, ile zawdzięczają państwu. Dopiero w obliczu miejsc dotkniętych wojną, rewolucją czy anarchią możemy spostrzec to, czego na co dzień nie zauważamy – te wszystkie zapewniane nam usługi publiczne, poczynając od prądu w gniazdkach i wody w kranie, przez funkcjonującą infrastrukturę transportową zapewniającą zaopatrzenie w sklepach i zakładach pracy, po policję, wojsko, straż pożarną czy służbę zdrowia. Cyceron, definiując republikę, określił ją jako „wspólną sprawę, o którą dbamy pospołu, nie jako bezładna gromada, tylko liczne zgromadzenie, jednoczone uznawaniem prawa i pożytków z życia we wspólnocie”. Czujemy dumę z osiągnięć cywilizacyjnych i gospodarczych ostatnich 30 lat, widzimy otwierające się przed Polską okno możliwości związane ze zmianą porządku w Europie. Jednak dotychczasowy model rozwojowy Polski się wyczerpuje. Żeby móc wykorzystać nadchodzące szanse oraz przeciwdziałać zagrożeniom, potrzebujemy z jednej strony sprawnej administracji państwowej, a z drugiej odpowiedzialnych za swoje państwo obywateli zaopatrzonych w skutecznie działające usługi publiczne. Bez tego nie zbudujemy ani nowoczesnej gospodarki, ani soft power na Wschodzie, ani silnej i sprawnej armii, nie zapobiegniemy kryzysowi demograficznemu.
Janusz „Kozak” Szeremeta. Polska kropla w morzu krwi
Janusz Szeremeta, Polak walczący na Ukrainie, miał pseudonim Kozak. W jego przypadku trudno o lepszy: na kozacką modłę nosił zaczeskę i wąs podkręcony do góry, cechowała go kozacka brawura i fascynowała kozacka kultura, no i sam był kozakiem, który żył i umarł na własnych warunkach.
Obok państwa lub przeciw niemu
Jak wyjść z klinczu, w którym z jednej strony mamy słabe państwo, a z drugiej obrażonych na nie obywateli? Klasyczna mądrość podpowiada, że budowanie cnoty powinniśmy zacząć od siebie. Powróćmy w związku z tym na Wschód. Nie byłoby heroicznej walki Ukraińców o państwo i wolność, gdyby na przełomie 2013 i 2014 r. w Kijowie nie wydarzył się Euromajdan. Uruchomił on szereg zjawisk, których owoce widzimy teraz. Obalenie skompromitowanego prezydenta Janukowycza było tylko początkiem. Wszystko zaczęło się od samoorganizacji. Początkowo ze stolicy, a potem z kolejnych części Ukrainy na centralny plac Kijowa spływali ludzie i zaopatrzenie. Powstała samoobrona Majdanu, służby porządkowe i medyczne, wyłaniali się oddolni liderzy koordynujący zbiórki i dystrybucję ich efektów; krótko rzecz ujmując, cała sieć rozproszonych inicjatyw wspierających wspólną sprawę.
Podobnie kiedy Rosja zajęła Krym, a na wschodzie Ukrainy zaczęły działać zielone ludziki, to swoistego rodzaju pospolite ruszenie ustabilizowało front. Dobrowolcy zaopatrywani ze zbiórek organizowali się i szli walczyć. Jednak w 2022 r. to regularna armia obroniła państwo, ponieważ całą tę energię społeczną wprzęgnięto w działanie państwa. Bataliony ochotnicze podporządkowano armii i zorganizowano w Gwardię Narodową. Oddolne zbiórki i aktywizacja mają na celu wsparcie, a nie zastąpienie państwa, dochodzi do synergii i wytworzenia się więzi oraz poczucia odpowiedzialności. Tak się buduje republikę.
Jak to wygląda w Polsce? U nas wszystko dzieje się obok państwa, a czasem nawet przeciwko niemu. Kiedy na polsko-ukraińskiej granicy znalazły się rzesze uchodźców, z całej Polski spłynęła oddolna pomoc. Busy kursowały w jedną stronę z darami, a w drugą z uciekającymi przed wojną ludźmi. W powszechnym odczuciu państwa tam nie było, ono zaczęło działać dopiero później, po czasie, nadając numery PESEL, przyznając dotacje i miejsca w szkołach i przedszkolach. Kolejny raz powstało wrażenie, że to przedsiębiorcze jednostki doprowadziły do cudu, czyli przyjęcia milionów uchodźców bez budowania dla nich obozów. 30 lat wewnętrznej emigracji Polaków, budowania osobistego dobrobytu i kopania się z niewydolną administracją spowodowało, że czujemy się w Polsce jak lokatorzy, a nie gospodarze. Traktujemy państwo jako zewnętrznego zarządcę budynku, w którym mieszkamy, zrzucamy na niego wszelkie koszty i remonty, jednocześnie robiąc wszystko, żeby za dużo mu nie zapłacić i zbytnio się nie wysilać. Co innego Ukraińcy – oni poczuli się gospodarzami w swoim domu. Pytanie, czy dla nas nie jest za późno na wzięcie odpowiedzialności za naszą „rzecz pospolitą”.