David Strathairn: Artyści powinni krzyczeć

Grając Jana Karskiego, chcę uświadomić widzom, do czego prowadzą nienawiść i lekceważenie i jaka jest nasza odpowiedzialność za świat – mówi wybitny amerykański aktor David Strathairn.

Publikacja: 13.01.2023 10:00

David Strathairn: Artyści powinni krzyczeć

Foto: TERESA CASTRACANE

Przyjeżdża do Polski z monodramem „Remember This”. Ten spektakl powstał prawie dziesięć lat temu na uniwersytecie w Georgetown. David Strathairn, nominowany do Oscara za rolę w „Good Night and Good Luck” George’a Clooneya, obejrzał przed laty film „Shoah” Claude’a Lanzmanna. Ogromne wrażenie zrobiła na nim opowieść Jana Karskiego, który w czasie II wojny światowej był świadkiem tragedii getta i masowych mordów w obozach koncentracyjnych. Próbował uświadomić Zachodowi prawdę o Holokauście. Lanzmann spotkał się z legendarnym kurierem w 1978 roku, nagrali osiem godzin rozmowy, do dziewięciogodzinnego filmu weszło 40 minut. „Muszę się cofnąć o 35 lat...” zaczął Karski i rozpłakał się.

– Zobaczyłem na ekranie człowieka, który przeszedł przez bramę piekła – mówi mi David Strathairn. – Stał się naocznym świadkiem upodlenia i mordu, jak się potem okazało, kilku milionów ludzi i jak Don Kichot z wiatrakami, on walczył, by powstrzymać Holokaust. Po wojnie przez ponad 30 lat nigdy o tym nie opowiadał. Studenci z uniwersytetu w Georgetown, gdzie Karski wykładał, nic nie wiedzieli o jego przeszłości. Podobnie jak profesorowie tej uczelni, a nawet jego współpracownicy z tego samego zakładu.

Wszystko dusił w sobie, a może wręcz wypychał z pamięci. David Strathairn zadaje więc sobie pytania: – Dlaczego? Nikt tego nie wie na pewno. Może uznał, że poniósł klęskę? Chciał krzyczeć o Holokauście na Zachodzie, ale nikt nie chciał tego krzyku usłyszeć: wszystkie drzwi się przed nim zamykały. Zapewne obrazy, które miał zakodowane w pamięci, były jak zadry. Trudno mu było z nimi żyć. Kiedy przed kamerą Lanzmanna zdecydował się je uwolnić, wszystko wróciło i tego silnego, fantastycznego mężczyznę powaliło tak, że nie mógł powstrzymać łez.

Czytaj więcej

„Kobieta na dachu”: Proszę pani, to jest napad

Świat idzie w złym kierunku

David Strathairn słyszał wcześniej o Karskim od swojego przyjaciela, który pochodził z Polski. Dlatego też chętnie przyjął propozycję Dereka Goldmana, dramaturga, reżysera i wykładowcy teatrologii z Georgetown. Ich przedstawienie „Remember This” powstało z okazji obchodów stulecia urodzin Jana Karskiego.

Jeździli potem z tym spektaklem po Stanach i Europie, wracali do niego. Najpierw przygotowywali go ze studentami, później zaczął już funkcjonować jako czysty monodram. Już dwa razy odwiedzili Polskę. Świadectwa takie jak „Remember This” wydawały się szczególnie ważne wobec pojawiających od lat 80. wypowiedzi niektórych naukowców, m.in. Kanadyjczyka Emsta Zuendela, negujących Holokaust.

Dzisiaj ten monodram niesie dodatkowe znaczenia. Goldman i Strathairn wrócili do niego w szczególnych okolicznościach. Znów pokazują spektakl, powstał też film „Remember This”, w którym do grona realizatorów dołączył jako współreżyser i operator Jeff Hutchens.

– To nie tylko spojrzenie wstecz, opowieść o historii – przyznaje aktor. – To sztuka bardzo współczesna. Świat idzie dziś w złym kierunku. W wielu krajach odradzają się i zyskują społeczne poparcie partie nazistowskie, a nie jest to jedyny powód do bicia na alarm. Formują się ruchy, które zaprzeczają, że następują zmiany klimatyczne, wciąż obserwujemy antysemityzm. A wreszcie jesteśmy świadkami ogromnej fali fake newsów i dezinformacji. Komu mamy wierzyć? I jak dojść do prawdy?

Przede wszystkim jednak David Strathairn nie ukrywa, że dziś powrót do tego przedstawienia ma specjalne znaczenie. W Europie znów trwa wojna, wyniszczająca naród ukraiński.

– Historia niczego nas nie nauczyła. Tyle że dzisiaj trudniej już ukryć zbrodnię. Nieocenione jest to, co robi prezydent Zełenski, który opowiada światu o tragedii, jaka dotknęła jego Ukrainę. On jest jej świadkiem i krzyczy. Woła o pomoc. Nie ulega wątpliwości, że jego sprzymierzeńcem jest dzisiejsza technika. Choćby to, że z każdym miejscem na świecie może się połączyć na Zoomie. Także dzięki niemu wiemy, co się tam dzieje.

Amerykański aktor uważa, że dziś krzyczeć powinni również artyści. To ich moralny obowiązek. I nie kryje, że bardzo emocjonalnym doświadczeniem jest dla niego przyjazd do Polski. Kilkaset kilometrów od granicy, za którą giną ludzie. Chce przypominać, czym jest koszmar wyniszczania narodu. Zwłaszcza że ta wojna, trwająca już blisko rok, w społecznym odczuciu powszednieje, a to najgorsze, co może się stać. David Strathairn przyznaje więc, że jest bardzo ciekaw dyskusji z Polakami, zwłaszcza młodymi.

Gdy niedawno grali „Remember This” w Stanach Zjednoczonych, w Chicago, Waszyngtonie, po przedstawieniach rozmawiali z widzami o Janie Karskim, ale też o współczesnych politykach. O nienawiści i podziałach, na których w wielu krajach budują dziś oni swoją pozycję.

– W czasie dyskusji wielu młodych ludzi mówiło o swoich lękach, o narastaniu nacjonalizmu, podsycaniu nienawiści. Pytali: jak zasypywać podziały, które dzisiaj istnieją niemal wszędzie? Jak zaprosić ludzi do wspólnego stołu? Jak szanować cudze zdanie? Jak wypracowywać wspólne stanowisko? W USA też społeczeństwo jest dziś bardzo podzielone. Dlatego stale gramy tę sztukę. Chcemy pokazać, do czego prowadzą nienawiść i lekceważenie – mówi mi Strathairn, ale też dodaje, że Amerykanie nie odbierają „Remember This” tylko jako relacji o turbulencjach świata:

– Studenci zastanawiają się nad swoją własną postawą. A jaka jest najprostsza lekcja, którą dał nam Karski? Powiedział, że musimy dbać o siebie nawzajem. Tak jak umiemy, jak możemy. Myślę, że w młodych widzach ten spektakl rodzi pytanie: Co my możemy zrobić? Jaka jest nasza odpowiedzialność? A wreszcie co to znaczy „pamiętać”? Po wojnie Karski, choć milczał na temat własnej przeszłości, to przez blisko cztery dekady uczył młodych ludzi historii.

Goldman i Strathairn zrobili monodram o historii, polityce, ale też człowieczeństwie. I o cichym bohaterze tamtego czasu. Polaku, który w czasie wojny stracił swoją rodzinę, ale chciał walczyć o życie i godność milionów Żydów zamkniętych w gettach i przewożonych bydlęcymi wagonami do obozów koncentracyjnych.

– Ludzie, którzy go znali, wspominają, że był człowiekiem skromnym, uroczym, z wielkim poczuciem humoru. Przygotowując się do tego monodramu, chciałem jak najbardziej zbliżyć się Karskiego – opowiadał mi David Strathairn. – Wróciłem do „Shoah”, żeby mu się przyjrzeć, przeanalizować jego sposób mówienia, gesty. Przeczytałem też fragmenty jego „Tajnego państwa”. A potem starałem się odciąć od wszystkiego, co mówili o nim ludzie, stworzyć swój własny wizerunek Karskiego. Tak przygotowuję się do wszystkich projektów, których scenariusze oparte są na faktach.

Jak pokazać drugiego człowieka

Ma na koncie całą galerię autentycznych postaci. Są wśród nich William Seward z „Lincolna”, Edward Murrow z „Good Night and Good Luck” czy Robert Oppenheimer z dokumentalnego cyklu „The American Experience”.

– Odpowiedzialność jest w takim przypadku ogromna. Zwłaszcza gdy ma się do czynienia z kimś, kto wpłynął na losy świata. Ale powiem szczerze: lepiąc bohatera nie myślę o polityce, ona i tak wypłynie – opowiada. – Ja chcę pokazać człowieka. Próbuję uszanować jego osobowość, dowiedzieć się, kim jest, odrzeć go z masek przywdziewanych w życiu publicznym. Nigdy nie zrozumiemy całkowicie drugiego człowieka. Ale do ludzi, w których się wcielam, staram się maksymalnie przybliżyć. Tego wymaga ode mnie szacunek dla nich. Dlatego właśnie czytam, oglądam rozmaite materiały, jeśli to możliwe, rozmawiam z ludźmi.

Postać taka jak sekretarz stanu przy Abrahamie Lincolnie zostawia spory margines na własne interpretacje. – Pochyliłem się nad jego biografiami, sporo czasu spędziłem w muzeum Seward House – opowiada o swojej pracy nad rolą. – Dla mnie jako aktora wszystko było ważne: to, czy Seward był lewo- czy praworęczny, jakie palił cygara, jakie nosił ubrania. Ale wciąż miałem przestrzeń, w której mogłem wykorzystywać własną wyobraźnię. W znane mi fotografie musiałem wlać życie. Gdy z kolei grałem Edwarda Murrowa, pole własnej kreacji miałem bardziej zawężone. To był znakomity dziennikarz, reprezentujący „czwartą władzę” w czasach, gdy naprawdę była ona jeszcze władzą, korespondent wojenny, walczący o wolność słowa i prawdę, człowiek, który potrafił przeciwstawić się polityce McCarthy’ego. Żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają go z telewizyjnego ekranu. Oglądałem jego zdjęcia i materiały. Czytałem jego teksty i książki o nim, podglądałem gesty, wsłuchiwałem się w tembr głosu. I nie chodziło tylko o mój wygląd, szukałem klucza do jego osobowości. Musiałem sprostać wizerunkowi Murrowa, człowieka, który stał się legendą dziennikarstwa i którego Amerykanie doskonale znali.

– Kiedy przychodzi moment, gdy aktor, po różnych próbach, myśli wreszcie: „Mam go”? – pytam.

– Nigdy. Stale składasz tę swoją postać z drobnych gestów, rozmów, scen i ciągle chcesz wejść głębiej, zrozumieć lepiej. Zerwać z bohatera jeszcze jedną warstwę, dotrzeć do prawdy. Jeśli powiesz sobie: „Wiem”, przegrałeś – odpowiada.

Za rolę Murrowa David Strathairn dostał nominację do Oscara. Aktor uważnie wybiera role. Mówi, że występy zarówno w teatrze, który kocha, jak i w kinie, to wieczna nauka.

– Każdy projekt przynosi nową wiedzę: o historii, o naturze człowieka, jego wielkości i małości. Wszystko jest polem do studiów: sztuki Czechowa, Ibsena, Szekspira tak samo jak dramaty Pintera czy w kinie film „Nomadland”. Jacy byli ludzie w Rosji XIX wieku, jak się zachowywali, ubierali, co jedli? Kim są dzisiejsi nomadzi, którzy w zasobnych krajach wybierają życie w jednym kamperze?

Czytaj więcej

Mocne związki z życiem polskiego kina

Aktor chciał być nomadem

W teatrze David Strathairn stworzył ponad 30 kreacji. W kinie ma już ich około setki. Długo przyjmował epizody. Często współpracował z Johnem Salesem, z którym znają się od czasu nauki w college’u. Wystąpił m.in. w jego fabularnym debiucie „Return of the Secausus Seven” czy mrocznym dramacie dziejącym się na Alasce „W zawieszeniu”. Zagrał w kilku produkcjach komercyjnych, m.in. w „Godzilli” („Cóż to była za zabawa!” – uśmiecha się) czy filmach z serii o Bournie. Nie unikał telewizji. Pojawił się m.in. w „Zbrodniach Nowego Jorku”, „Rodzinie Soprano”, „Detektywie Monku”. Za kreację w „Temple Grandin” dostał nagrodę Emmy.

Najważniejsze z pewnością okazały się jednak wyzwania w kinie. Poza wspomnianymi wyżej Salesem, Clooneyem i Spielbergiem David Strathairn pracował m.in. z Sydneyem Pollackiem, Mikiem Nicholsem, Guillermo del Toro czy Chloe Zao. Z tą ostatnią reżyserką spotkał się na planie oscarowego „Nomadlandu” opowiadającego o Amerykanach żyjących „w drodze”, w kamperach. O ludziach, którzy zostali wypchnięci na społeczny margines, ale tam odnaleźli swoją wolność.

Ten film był dla niego ważny. Sam o sobie czasem mówi, że ma duszę Cygana, a jako dziecko chciał zostać właśnie nomadem. Syn lekarza z San Francisco uciekł do wędrownego cyrku.

Czy był to akt ostrego młodzieńczego buntu przeciwko rodzicom? – pytam. – Nie uciekłem z domu, po prostu pojechałem odwiedzić mojego dziadka, który mieszkał na Florydzie – protestuje. – Nie zdążyłem, bo dziadek umarł. A ja znalazłem się w cyrku, pół roku występowałem jako klown. „Nomadland” przypomniał mi atmosferę, jaka panowała wśród „ludzi w drodze”. Miałem jednak do czynienia z artystami cyrkowymi, tymczasem życie większości dzisiejszych amerykańskich nomadów zostało zniszczone przez wstrząsy społeczne i ekonomiczne. Oni potracili domy, ubezpieczenia zdrowotne, miejsca pracy, przeżyli zamykanie fabryk, często też rozpad rodzin. Świat wyrzucił ich na boczny tor.

David Strathairn znów wraca do tego, z czym wkrótce się zetknie u nas: – Myślę o uchodźcach z Ukrainy, którzy trafili do wielu krajów, a przede wszystkim masowo do Polski. Ich sytuacja jest jeszcze bardziej tragiczna. Oni nie są bezdomni, tylko swoje domy mają na Ukrainie. Są wśród nich kobiety, których mężowie walczą, a one uciekły przed wojną, by ratować dzieci. Dla nich zwykle to nowe życie nie jest wolnością. Chcą wrócić do kraju, znów poczuć się u siebie.

On więc podróżuje. Ze sztuką, z filmem, który staje się bliski widzom. W 2022 roku na festiwalu w Montclair i na Woodstock Film Festival zdobył właśnie nagrodę publiczności. Dziś aktor cieszy się ze swojej wyprawy do Polski: – Byłem tu wcześniej dwa razy. Zaprzyjaźniłem się z wieloma osobami. Podoba mi się szczerość i chęć dyskutowania Polaków. No i bardzo mi smakuje polskie jedzenie – uśmiecha się.

Pandemia mija, można już podróżować, spotykać się, rozmawiać. To dla niego ważne. – Mam nadzieję, że te dwa ostatnie lata czegoś nas nauczyły – uważa. – Przyniosły mnóstwo tragedii. Wielu ludzi straciło swoich bliskich, w strasznych okolicznościach, bo nawet nie mogli z nimi być, kiedy w szpitalach odchodzili. Separacja też zrobiła swoje. Sprawiła, że ludzie zrozumieli, jak ważne jest, by zobaczyć czyjś uśmiech. Żeby być razem. Nie zostaliśmy stworzeni do samotności. Potrzebujemy siebie nawzajem. I mam nadzieję, że w czasie pandemii uświadomiliśmy to sobie. Problem w tym, czy za trzy, cztery lata będziemy jeszcze o tym pamiętać? Jak mawiał Karski, ludzie mają nieograniczone możliwości ignorowania faktów.

Rozmawiamy na początku stycznia, pytam więc Davida Strathairna, czego mu życzyć w nowym roku. Ma żonę, tę samą od 43 lat, dwoje dorosłych dzieci. Z synem, muzykiem, wystąpił razem w filmie „Nomadland”. Ale aktor, jak zwykle, nie mówi o sobie.

– Mam nadzieję, że w tym roku skończy się wojna w Ukrainie i ukraińscy uchodźcy wrócą do swoich domów. To wielkie życzenie. I żebyśmy znaleźli wspólnotę, tolerancję. Żebyśmy nie występowali przeciwko tym, którzy wyłamują się z naszych własnych norm. Żebyśmy zrozumieli, że różnice między nami są mniej ważne niż podobieństwa. Żebyśmy dbali o siebie nawzajem. To także lekcja, którą pozostawił nam Jan Karski.

David Strathairn przyjeżdża do Polski na zaproszenie Fundacji Edukacyjnej Jana Karskiego i Jan Karski Educational Foundation. Spektakl prezentowany pod polskim tytułem „Zapamiętaj. Świadectwo Jana Karskiego” będzie można zobaczyć 25 i 26 stycznia w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, 29 stycznia w Artkombinacie w Łodzi, 1 lutego w Teatrze Variete w Krakowie oraz 4 lutego w Auli Artis w Poznaniu. Monodram jest grany po angielsku, dla widzów przygotowane zostaną napisy w języku polskim i ukraińskim.

Monodram „Zapamiętaj. Świadectwo Jana Karskiego” David Straitharn prezentował m.in. w Londynie, Bilb

Monodram „Zapamiętaj. Świadectwo Jana Karskiego” David Straitharn prezentował m.in. w Londynie, Bilbao, Waszyngtonie, Chicago, Nowym Jorku i San Francisco

Foto: Rich Hein

Przyjeżdża do Polski z monodramem „Remember This”. Ten spektakl powstał prawie dziesięć lat temu na uniwersytecie w Georgetown. David Strathairn, nominowany do Oscara za rolę w „Good Night and Good Luck” George’a Clooneya, obejrzał przed laty film „Shoah” Claude’a Lanzmanna. Ogromne wrażenie zrobiła na nim opowieść Jana Karskiego, który w czasie II wojny światowej był świadkiem tragedii getta i masowych mordów w obozach koncentracyjnych. Próbował uświadomić Zachodowi prawdę o Holokauście. Lanzmann spotkał się z legendarnym kurierem w 1978 roku, nagrali osiem godzin rozmowy, do dziewięciogodzinnego filmu weszło 40 minut. „Muszę się cofnąć o 35 lat...” zaczął Karski i rozpłakał się.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich