Wigura i Terlikowski. Polka ateistka kontra Polak katolik

Wigura: Aborcja nie jest OK w takim sensie, że jest to decyzja o wielkiej wadze moralnej. Terlikowski: Aborcja jest zła, bo pozostaje zabiciem niewinnej istoty ludzkiej. Rozmowa Karoliny Wigury z Tomaszem Terlikowskim.

Publikacja: 30.12.2022 17:00

Wyrok TK z 2020 roku „jest jeszcze szerszym otwarciem furtki aborcyjnej niż wyjątek, który mieliśmy

Wyrok TK z 2020 roku „jest jeszcze szerszym otwarciem furtki aborcyjnej niż wyjątek, który mieliśmy poprzednio” – uważa Tomasz Terlikowski. Tysiące kobiet w Polsce uważało inaczej i protestowało przeciw temu orzeczeniu. Na zdjęciu wiec w Krakowie, 29 stycznia 2021 r.

Foto: Artur Barbarowski/East News

Czy w Polsce możliwy jest kompromis dotyczący aborcji?

Nie. W tej sprawie nie jest możliwy ani prawny, ani moralny konsensus zadowalający obie strony.

Dlaczego tak uważasz?

Każda decyzja prawna, niezależnie od tego, w którą stronę będzie zmieniać przepisy, wywoła kontrowersje, poczucie krzywdy i niezrozumienia po stronie, której najgłębsze aspiracje i poglądy naruszy. To widać także w obecnej, niezwykle dynamicznej debacie w Stanach Zjednoczonych, gdzie Sąd Najwyższy obalił wyrok Roe versus Wade i przywrócił rozstrzyganie kwestii dopuszczalności aborcji przez poszczególne stany.

Emocje są tam równie silne, a poczucie krzywdy po stronie przeciwnej temu orzeczeniu równie głębokie. Jednak tam, gdzie debata o aborcji jest żywa, nie da się stanowić prawa w taki sposób, by nie dotykać emocji czy postaw osób inaczej myślących.

Jest to wpisane w tak dzielące kwestie i godzę się na to, że kiedyś może to dotknąć także i mnie. Szczególnie że wielokrotnie byłem niezwykle ostro atakowany za moje poglądy w tej sprawie, zresztą przez obie strony aborcyjnej debaty. Dla jednych byłem fundamentalistą religijnym, a dla drugich symetrystą, który nie dostrzega doniosłego faktu zmiany prawa. Było to wtedy, gdy po 2020 roku domagałem się lepszych ustaleń prawnych dotyczących rodziców osób z niepełnosprawnościami i zwracałem uwagę na strategiczny błąd: powierzenie tej decyzji Trybunałowi Konstytucyjnemu, którego umocowanie prawne jest kwestionowane.

Tak jak mówisz, obecne status quo dotyczące aborcji w naszym kraju zostało ukształtowane jesienią 2020 roku przez wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Wtedy napisałeś jednak na Facebooku, że cieszysz się, bo ten wyrok to krok w dobrą stronę. Zadałam ci po tym pytanie: a co, jeśli za kilka lat wygra inna opcja polityczna i przeprowadzi liberalizację prawa aborcyjnego w taki sam sposób – upokarzający, lekceważący, wykluczający, ale tym razem ludzi o takich poglądach jak twoje?

To była zaprawiona goryczą satysfakcja. Nie jest żadną tajemnicą, że byłem zdania, iż identyczną decyzję podjęłyby także poprzednie składy TK. Sam także opowiadałem się za takim rozwiązaniem. Wiele lat o tym pisałem i do tego przekonywałem. Gorycz związana była ze stylem, w jakim to zrobiono, i z faktem, że zrobił to właśnie ten skład, którego intencje tak łatwo jest podważyć. Nie zaskoczyły mnie natomiast same protesty. Masowe demonstracje przeciwko zaostrzeniu przepisów antyaborcyjnych były już w 2016 roku, więc jak mogło ich nie być cztery lata później? Bardziej niepokojąca była dla mnie postawa polityków, którzy doprowadzili do zmiany w 2020 roku. Musieli przecież wiedzieć, że takie rozstrzygnięcie wywoła sprzeciw. Wrzucili granat do ogniska. I zachowywali się tak, jakby nie wiedzieli, że on wybuchnie. Jeśli poważnie podejmuje się taką decyzję, to trzeba znać jej konsekwencje.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Czasami to, co najtrudniejsze nadaje najwięcej sensu

Powiedziałeś wcześniej, że domagasz się lepszych rozwiązań prawnych. Jak można było zrobić to lepiej?

Stanowisko Trybunału Konstytucyjnego było pewne i z góry znane. Moim zdaniem byłoby ono podobne, nawet gdyby było wydane w innym, bardziej prawomocnym składzie. W dniu, w którym TK opublikował swoją decyzję, powinien zostać przedstawiony pakiet ustaw regulujących kwestie pomocy rodzinom ponoszącym konsekwencje tego wyroku. Wzorców takich ustaw jest wiele. Bardzo sensowne rozwiązania mają choćby państwa skandynawskie. Pomoc jest tam wieloaspektowa, uwzględnia opiekę zastępczą, urlopy wytchnieniowe dla opiekunów czy specjalistyczne ośrodki. Model takiej pomocy powinien być przygotowany, a nie był. Ogłoszono wprawdzie, że „za miesiąc” pojawi się propozycja takiego pakietu. Tymczasem mijają już lata i nic. Jak to mawiają, to więcej niż błąd. To jest zbrodnia.

Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do tego, że stanowiska TK pod wodzą Julii Przyłębskiej są z góry znane, jak mówisz. A jednak to tak, jakby powiedzieć, że wyrok sądu w tej czy innej sprawie jest z góry znany. Warto o tym pamiętać. Co jeszcze wtedy, w 2020 roku, było dla ciebie zaskakujące?

Nerwowe ruchy obozu rządzącego. Najpierw opóźniano publikację wyroku, zupełnie nie wiadomo, na jakiej podstawie. Prezydent, wbrew swoim wcześniejszym jednoznacznym wypowiedziom, przedstawił propozycję nieprecyzyjnej ustawy, która rzekomo miała precyzować wyrok TK. Następnie wskazano politykom i sądom wyjątek, który miałby zastąpić przesłankę eugeniczną czy embriopatologiczną – w zależności od tego, jakim językiem będziemy się posługiwać. Wskazanie, że przesłanką do aborcji może być „zdrowie kobiety”, a więc także zdrowie psychiczne, jest jeszcze szerszym otwarciem furtki aborcyjnej niż wyjątek, który mieliśmy poprzednio. Z moich rozmów z prawnikami, również ze strony konserwatywnej, wynika, że ostatecznie w polskim prawie nie różnicuje się zdrowia psychicznego i fizycznego. Zatem depresja, zespół stresu pourazowego mogą być przesłankami do aborcji. A wyrok TK miał przecież aborcję ograniczyć.

Jednak, jak wynika z historii pani Izabeli z Pszczyny, którą poznaliśmy w 2021 roku, zamiast rozszerzenia, działa raczej „efekt mrożący” wyroku TK. Czy po czasie nie dochodzisz do wniosku, że nie był to krok w dobrą stronę?

Nie zgadzam się z tezą o tym, że sprawa pani Izabeli dowodzi efektu mrożącego. Wciąż bardzo mało wiemy o tej sprawie, a zdaniem niektórych środowisk lekarskich dowodzi ona raczej ryzyka wpisanego w medycynę, prokuratura zaś oskarża trzech lekarzy o zaniedbania i niedopełnienie obowiązków, nic jednak nie wiemy o tym, czy miało to związek z orzeczeniem. Czy mogło tak być? Mogło, ale nie ma na razie dowodów na to, że tak było. Natomiast nie ulega dla mnie wątpliwości, że w 2020 roku rozchwiały się społeczne emocje, a jednocześnie wcale nie poprawiono ochrony praw dzieci nienarodzonych. Pozostawiono bez koniecznej pomocy rodziny z dziećmi niepełnosprawnymi, często mającymi bardzo poważne wady rozwojowe. To jest mój zarzut do tego, co się wydarzyło.

Bo też ochrona życia dzieci nienarodzonych nie była celem tego wyroku. Rozwiązania, o których mówiłeś wcześniej – urlopy wytchnieniowe, świadczenia finansowe, wsparcie dla rodziców osób z głębokimi niepełnosprawnościami – to wymaga czasu i zmiany systemowej. PiS nie potrafi takiej zmiany przeprowadzić. Pozostaje polaryzacja. Dziel i rządź.

Albo kombinowanie. W tej sprawie Jarosław Kaczyński przekombinował. Raz, że chciał uzyskać od TK inne ustępstwa, a tymczasem kilku sędziów powiedziało mu, że dopóki nie przeprowadzi zaostrzenia prawa antyaborcyjnego, oni w żadnej innej kwestii nie ustąpią. TK nie był tak bardzo jego, jak by chciał. Dwa, że w razie ewentualnych wyborów potrzebne mu było poparcie konserwatywnych katolików, tej bardziej konserwatywnej prawicy. Chciał zagrać tematem aborcji. Ale przesadził.

W polityce czasem używa się makiawelskiej formuły, że cel uświęca środki. Czy ta sytuacja nie pokazuje, że czasem środki mogą zniweczyć cel? Dla ciebie, jako dla osoby, która poświęciła kawał życia obronie życia nienarodzonego, co jest ważniejsze – po prostu doprowadzić do zmiany przepisów za wszelką cenę, czy jednak nie rozpalać pożaru trawiącego wspólnotę?

Nawet gdyby uznać, że ważniejsza jest obrona życia, a nie zachowanie spokoju społecznego, wywołanie pożaru może mieć sens tylko wtedy, gdy straty, które poniosą społeczeństwo, państwo i debata publiczna, będą równoważone długofalową korzyścią. Radykalizacja mija, protesty w najostrzejszej formie dawno się skończyły. Jednak w efekcie wyroku z 2020 roku bardzo mocno zmobilizowała się młodzież. Oni wcale nie muszą być na ulicach, natomiast ich głosy będą widoczne w najbliższych wyborach. Zostały również zmobilizowane młode kobiety. Zjednoczona Prawica zapłaciła te koszty, dodajmy, że nie zawsze własną walutą, bo część odpowiedzialności spadła na Kościół. Nie wnikam w tej chwili, czy słusznie, czy nie.

Czy to się opłacało?

Nie. Obóz rządzący płaci cenę radykalnego kroku, nic na tym nie zyskując. Zrazili do siebie niezdecydowaną, bardziej liberalną stronę głosującą na PiS. Wbrew temu, co im się wydawało, nie pozyskali też konserwatywnych katolików. Tych drugich zirytowało zachowanie prezydenta, miganie się od publikacji wyroku i pokrętna logika wypowiedzi. Przegrali na całej linii – ideowo, politycznie i wydaje się też, że prawnie.

Na dłuższą metę nie wzmocniono ochrony życia, ale ją osłabiono. Jeśli rządzący sami wskazali, ustami swoich najbardziej prominentnych polityków, że stan zdrowia i życie kobiety to dopuszczalny wyjątek, to aborcje będą się odbywały. Wystarczy sprawdzić stan prawny i jego interpretacje w Hiszpanii przed Zapatero, aby zobaczyć, jak szeroko taki wyjątek może być interpretowany. Będziemy mieć zatem do czynienia z wieloma sprawami, które zakończą się prawdopodobnie wyrokami Sądu Najwyższego, a być może trafią nawet do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, skąd wrócą do Polski.

Może więc w przyszłości będziemy mieć do czynienia z liberalizacją prawa aborcyjnego?

Z całą pewnością z faktu, w jaki sposób Trybunał Konstytucyjny został zbudowany po 2015 roku, wynikną określone konsekwencje. Jeśli w 2023 roku PiS przegra wybory, to zostanie powołany nowy TK, zgodny z przekonaniami zwycięzców. Sprawa może ponownie trafić do Trybunału i mieć zupełnie inne orzeczenie. Do debaty publicznej wróciło również pytanie o referendum w sprawie aborcji. Prawo i Sprawiedliwość nigdy się na nie nie zgodzi, ale z perspektywy innych partii, gdyby wygrały, taka inicjatywa może być opłacalna. Wyniku takiego głosowania nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Ale znając doświadczenie choćby Irlandii, trzeba brać pod uwagę możliwość liberalizacji aborcji. W dłuższej perspektywie, nawet jeśli nie dojdziemy do jej pełnej liberalizacji, to druga przesłanka (dotycząca wad prenatalnych) zacznie być interpretowana znacznie swobodniej.

Z tego, co mówisz, wynika, że dla osób takich jak ty, które pragnęły zaostrzyć prawo aborcyjne z przyczyn światopoglądowych, ta sprawa jest w Polsce politycznie przegrana.

Po tym, co się wydarzyło – tak. W tej chwili czeka nas bardzo długi proces odbudowywania wiarygodności związany nie tylko z decyzjami polityków, ale także z zaangażowaniem kluczowych postaci polskiego ruchu pro-life, takich jak Kaja Godek czy Mariusz Dzierżawski. Ich działania poszły w kierunku antycovidowym, antyszczepionkowym, radykalnie anty-LGBTQ+. Tego nie akceptuje spora część młodszego pokolenia, nawet ta katolicka. To tak, jakby postanowili powtórzyć wszystkie błędy amerykańskich ruchów pro-life z lat 70. XX wieku. Tak tworzy się ruch dziadersów, radykalnie kwestionujących wszystkie zjawiska modernizacyjne. Akcje Dzierżawskiego wyglądały tak, jakby je żywcem i bezmyślnie przeszczepić ze Stanów Zjednoczonych. Słynne akcje plakatowe, eksponowanie zdjęć późnych aborcji to właśnie bezpośredni przeszczep amerykański.

Co teraz?

Musimy zacząć od początku. Bardzo cierpliwie zbudować narrację troski nie tylko o nienarodzonych, lecz także o narodzonych, niepełnosprawnych, o ich rodziny. To nie może być narracja oparta tylko na pieniądzach. Trzeba mówić o opiece zastępczej, która jest niezbędna dla tych rodzin, o szerokiej pomocy psychologicznej i emocjonalnej. O wsparciu dla kobiet, które zostają same z powodu decyzji nieodpowiedzialnych ojców, porzucających chore dzieci i ich matki. To są wyzwania, które przed nami stoją. Mimo tego krótkoterminowego, można powiedzieć, zwycięstwa, jesteśmy w dużo gorszej sytuacji politycznej.

Zwycięstwo może więc jest, ale pyrrusowe.

PiS przegrało i w tę sprawę już się nie zaangażuje. Pozostałe partie – nawet te, które były za dawnym kompromisem aborcyjnym – zaczęły opowiadać się za liberalizacją. Nie przeceniałbym deklaracji Platformy Obywatelskiej, która poinformowała, że będzie za aborcją na życzenie, ale ona rzeczywiście padła. Ruch Szymona Hołowni nie jest jeszcze znaczącą siłą polityczną, więc w Sejmie będzie głosował w zależności od tego, jakich posłów do siebie przyciągnie. Niemniej jednak opowiada się za referendum.

Mówisz, że trzeba zacząć od początku. A czy dopuszczasz myśl, że wy, to znaczy obrońcy życia nienarodzonego, po prostu idziecie w złą stronę? Na początku naszej rozmowy jako modelowe rozwiązanie przytoczyłeś Skandynawię – że jest tam opieka nad narodzonymi „słabszymi” i ich rodzinami. Ale Skandynawia jest także przykładem liberalnego podejścia do aborcji. A może lepiej dla życia nienarodzonego byłoby liberalizować prawo aborcyjne i jednocześnie zapewniać szczególną opiekę tym, którzy zdecydują się urodzić chore dzieci?

Nie. To trochę tak, jakbyś zadała pytanie o to, czy zamiast zakazu przemocy w rodzinie nie wprowadzić większej liczby akcji promujących komunikację międzyludzką i budowanie porozumienia bez przemocy. Tego typu działania są potrzebne, ale nie zastąpią jasnego zakazu działań, które naruszają godność osoby ludzkiej. W przypadku aborcji – jeśli patrzeć na to z mojej perspektywy – jest podobnie. Jeśli traktujesz aborcję, a ja ją tak traktuję, jako zabicie niewinnej istoty ludzkiej, to nie wystarczy zbudować systemu pomocy, choć on jest konieczny. Trzeba też wprowadzić zapisy prawne chroniące tę istotę.

Jedna rzecz zasadniczo nas łączy: oboje jesteśmy przekonani, że aborcji powinno być jak najmniej. Zgadzamy się także, jak sądzę, że aborcja to wydarzenie dramatyczne. Zaznaczam to, bo wiele osób z centrum i lewicy uważa inaczej. Mnie jednak odległy jest pogląd, że aborcja, nawiązując do niegdysiejszej głośnej okładki kobiecego magazynu, „jest OK”. Aborcja nie jest OK w takim sensie, że jest to decyzja o wielkiej wadze moralnej. Mówienie, że jest „OK”, tę decyzję trywializuje. Jednocześnie jestem jednak zwolenniczką liberalizacji ustawy aborcyjnej, tak aby była ona dostępna do 12. tygodnia ciąży. Ty z kolei jesteś zwolennikiem możliwie daleko idącego zakazu aborcji.

Dużo tu podobieństw, a nie różnic.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Dwa oblicza czczenia bożków

Tak – i nie bez powodu. Uczestnicy dyskusji na temat aborcji często są okopani na dwóch przeciwstawnych pozycjach. Po jednej znajdują się tak zwani obrońcy życia, którzy mówią o „dzieciach nienarodzonych” i ich „zabijaniu”. Po drugiej tak zwani zwolennicy wolnego wyboru, którzy mówią o „płodach” i „przerywaniu ciąży”. Po tym, jakiego kto używa języka, poznaje się od razu, po której stronie sporu się znajduje. Obie strony są też do siebie z zasady wrogo nastawione. „Obrońcy życia” zarzucają tym drugim, że prowadzą do sytuacji, w której aborcja będzie używana jak tabletka antykoncepcyjna. „Obrońcy wolnego wyboru” zarzucają tym pierwszym, że torturują i ubezwłasnowolniają kobiety, i że są hipokrytami, bo aborcji i tak nie da się wyrugować z życia społecznego, więc hipokryzja polega tu na przymykaniu oczu na ten fakt. Te dwa obozy zasadniczo się nie słuchają. Dlatego z góry odmawiam wchodzenia w dyskusję na temat pojęć i rytualnego powtarzania tych samych argumentów.

A jaki będzie twój pierwszy argument?

Jest taka książka Ronalda Dworkina, amerykańskiego liberalnego filozofa, zatytułowana „Life’s Dominion”, czyli „Władza nad życiem”. Miała ona duży wpływ na moje myślenie o aborcji. Zasadnicza teza Dworkina brzmi tak: zamiast spierać się co do tego, czy mamy do czynienia z „płodami”, czy z „dziećmi nienarodzonymi”, przyjmijmy, że rozmawiamy o życiu ludzkim. W ten sposób usuwamy warstwę językową sporu, na której zatrzymuje się większość dyskusji. Co do określenia, że chodzi o życie ludzkie, większość uczestników sporu chyba się zgodzi. Czy Dworkin poprawnie rozumuje? Zgadzasz się z tym?

To jest werbalny unik, który niestety nie rozwiązuje istotowego, intelektualnego sporu. Zgoda na to, że dyskutujemy o życiu ludzkim, nie zastąpi fundamentalnego pytania o to, jak je rozumiemy i jakie wnioski z tego, że dyskutujemy o życiu ludzkim, wyciągamy. I to jest istota pytania. Dla mnie z samego faktu przynależności do gatunku ludzkiego (a tak rozumiem sformułowanie „życie ludzkie”) wynika fundamentalne (co nie oznacza najwyższe) prawo do życia owej istoty. Dla Dworkina nie. Zgoda na poziomie słownictwa nie prowadzi nas zatem do zgody na poziomie rozumienia.

Nie musimy jednak się zgadzać. Dworkin zakłada minimum wspólnego języka, a nie pełną zgodę. Jeśli powiemy, że chodzi o dyskusję o granicach życia ludzkiego, twierdzi Dworkin, to zobaczymy, że spór o aborcję jest jednym z rodzajów sporów o to, czy, kiedy i pod jakim warunkiem wolno jest nam przerwać życie ludzkie.

I tu uwaga. Generalna zasada w społeczeństwach ludzkich brzmi: „nie wolno przerywać życia ludzkiego” – ale nawet w naszej kulturze w różnych przypadkach przyjmuje się wyjątki. Na przykład, na wojnie żołnierzom wolno jest zabić żołnierza wrogiego kraju. Wyjątki przyjmuje się również w przypadku aborcji. Większość nawet bardzo konserwatywnych obrońców życia nie zaprzeczy, że wolno jest dokonać aborcji, gdy zagrożone jest życie matki. I teraz kluczowy argument. Zgoda na przerwanie ciąży z powodu zagrożenia życia matki jest równie arbitralna, jak zgoda na przerwanie ciąży do 12. tygodnia jej trwania. Te ustalenia nie wynikają z żadnych boskich nakazów. To my, ludzie, przyjmujemy je i egzekwujemy. Zamiast zatem uprawiać moralny fechtunek z odniesieniem do zasad narzucanych przez religię, lepiej przyjąć z pokorą, że sprawa ta dotyczy kompromisu, który muszą między sobą zawrzeć ludzie. I tylko tak może wyglądać początek sensownej dyskusji. Przyjmuję argumentację Dworkina, bo tak zaczyna się rozmowa o kompromisie dotyczącym aborcji, zamiast tego, co mamy teraz: narzucania zdania jednych drugim.

Mój kłopot z rozumowaniem Dworkina jest taki, że ja nie przyjmuję większości z jego założeń, które ty podzielasz. Zasada „nie zabijaj niewinnej istoty ludzkiej” nie zawiera wyjątków, nie są one – wbrew temu, co uważa Dworkin – w nią wpisane. Dotyczy to zarówno aborcji, jak i wojny. Zacznijmy od wojny. Zasada „nie zabijaj” na niej także obowiązuje, ale jako że życie ludzkie nie jest wartością najwyższą, a fundamentalną, to w sytuacji, gdy stajemy wobec konfliktu, obrona życia bliskich, obrona ojczyzny albo życie (moje i innych), to wybieramy obronę. Odpowiedzialność moralną zaś – zgodnie choćby z walzerowską koncepcją wojny sprawiedliwej – za każdą śmierć na wojnie ponosi ten, kto wojnę niesprawiedliwą wypowiedział, czyli agresor. Śmierć na wojnie jest więc nadal czymś moralnie złym, a godzimy się na nią jedynie w imię innych, wyższych wartości, jakimi są na przykład obrona własna czy obrona bliskich nam osób, społeczności, narodu, państwa.

Teraz już bezpośrednio odnosząc się do aborcji. Nie jestem dobrym adresatem rozumowania Dworkina, bo ja generalnie przyjmuję, że aborcja jest zła, bo pozostaje zabiciem niewinnej istoty ludzkiej. Od tej zasady nie ma odstępstwa, są jedynie sytuacje, w których może ona wejść w konflikt z inną zasadą moralną, na przykład, gdy zagrożone jest życie innej osoby lub gdy norma ta wchodzi w realny konflikt z innymi normami. Jeśli zarodek i płód należą do gatunku ludzkiego, to – z samego tego faktu – mają prawo do życia. Jedynym niearbitralnym (to znaczy niezwiązanym ze stanem rozwoju czy „jakości życia”) warunkiem, który określać może przysługiwanie tego prawa, pozostaje właśnie przynależność do gatunku ludzkiego, każda inna podlega dyskusji. A jeśli tak, to w istocie kompromis moralny w tej sprawie staje się niezmiernie trudny. Jedyną kwestią, o której możemy dyskutować, jest kształt norm prawnych, ale i one zostają określone przez przestrzeń możliwości politycznych i danych społecznych, a nie moralnych.

Czytaj więcej

Aborcja w USA. To jeszcze nie koniec walki

To bardzo istotny moment w naszej rozmowie, a to dlatego, że z pewnej perspektywy właśnie użyłeś tego samego argumentu co ja. Aborcja stanowi przerwanie życia ludzkiego, a skoro tak, to aborcji powinno być jak najmniej. Życie jest wartością fundamentalną, ale ja pozostaję na stanowisku, że nie zawsze najwyższą. Czasem wchodzi w konflikt z innymi wartościami, zwłaszcza z wolnością i godnością kobiety. Tak powstaje nasz spór, a także dramatyzm sytuacji, o której rozmawiamy.

Fragment książki Karoliny Wigury i Tomasza Terlikowskiego „Polka ateistka kontra Polak katolik”, która ukazała się nakładem Fundacji Kultury Liberalnej, Warszawa 2022 r.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Dr hab. Karolina Wigura jest historyczką idei, socjolożką i dziennikarką. Opublikowała książki: „Wina narodów: przebaczenie jako strategia prowadzenia polityki” (Nagroda im. Józefa Tischnera 2012) oraz „Wynalazek nowoczesnego serca. Filozoficzne źródła współczesnego myślenia o emocjach” (Nominacja do Nagrody im. Tadeusza Kotarbińskiego 2020). Jest członkinią zarządu Fundacji Kultura Liberalna.

Dr Tomasz Terlikowski jest publicystą, tłumaczem, pisarzem i działaczem katolickim, stałym współpracownikiem „Plusa Minusa”. Był m.in. redaktorem naczelnym portalu fronda.pl oraz redaktorem naczelnym i dyrektorem programowym Telewizji Republika. Opublikował m.in.: „Operacja Franciszek. Sześć medialnych mitów na temat papieża”, „Herezja kardynałów”, „Czego księża nie powiedzą ci o antykoncepcji?”.

Czy w Polsce możliwy jest kompromis dotyczący aborcji?

Nie. W tej sprawie nie jest możliwy ani prawny, ani moralny konsensus zadowalający obie strony.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi