Aborcja w USA. To jeszcze nie koniec walki

Działacze proaborcyjni spróbują odwrócić wyrok amerykańskiego Sądu Najwyższego. Ale i dla środowisk pro-life decyzja sędziów nie oznacza zakończenia ich walki. Tyle że postawę „za życiem” powinni rozumieć szerzej niż tylko jako sprzeciw wobec aborcji.

Publikacja: 01.07.2022 10:00

Przyszłość należy do przeciwników aborcji? Nie jest to wcale przesądzone. Demonstracja zwolenników r

Przyszłość należy do przeciwników aborcji? Nie jest to wcale przesądzone. Demonstracja zwolenników ruchu pro-life przed siedzibą Sądu Najwyższego USA w Waszyngtonie, 24 czerwca 2022 r.

Foto: Stefani Reynolds/AFP

Decyzja w sprawie Dobbs vs. Jackson Women’s Health, która obaliła kluczowy dla prawodawstwa aborcyjnego w Stanach Zjednoczonych wyrok SN w sprawie Roe vs. Wade, obowiązujący niemal 50 lat, jest wielkim zwycięstwem ruchów pro-life. – Życie zwyciężyło – oznajmił Jim Daly, szef organizacji Focus on the Family. Jeff Hunt, dyrektor Centennial Institute na Chrześcijańskim Uniwersytecie Colorado, uznał sformułowanie „konstytucja nie przyznaje prawa do aborcji” za „jedne z najsłodszych słów wypowiedzianych w historii Ameryki”. Entuzjastycznie na wyrok zareagowali także hierarchowie katoliccy, zarówno liberalni, jak i konserwatywni. „To historyczny dzień w życiu naszego kraju” – napisał przewodniczący Konferencji Biskupów Stanów Zjednoczonych abp José Gomez z Los Angeles. – Ten moment powinien być punktem zwrotnym w dialogu o miejscu, jakie nienarodzone dziecko zajmuje w naszym narodzie, o naszej odpowiedzialności za słuchanie kobiet i wspieranie ich w czasie ciąży i po urodzeniu ich dzieci – podkreślał, o wiele bardziej progresywny arcybiskup Chicago kard. Blaise Cupich.

Świadomość symbolicznego znaczenia wyroku jest także po stronie pro-choice, choć tam wciąż dominuje przekonanie, że szybkimi ruchami da się go obalić, zmienić, pozbawić znaczenia. Demokratyczni politycy wzywają prezydenta Joe Bidena do ogłoszenia „stanu zagrożenia zdrowia publicznego” i podjęcia na tej podstawie działań, które zablokują wprowadzenie wyroku Sądu Najwyższego w tych stanach, które od dawna chcą zakazać aborcji lub ograniczyć do niej dostęp. „Musimy pilnie działać tak, jakby od tego zależało życie, ponieważ tak jest” – napisało w liście do prezydenta 20 afroamerykańskich działaczek Partii Demokratycznej.

Do szybkich działań wzywają także senatorzy tej partii. Tyle że jak wskazuje Joe Biden, on nie może w tej sytuacji wiele zrobić. Owszem jest oburzony, owszem podkreśla, że decyzja sądu jest „realizacją skrajnej ideologii i tragicznego błędu”, ale zastrzega, że jedyną drogą zmiany byłaby decyzja Senatu USA, który wprowadziłby prawo do aborcji do prawa federalnego. Odpowiedniej większości do takiej decyzji obecnie w Senacie nie ma, więc Biden apeluje do wyborców, by jesienią oddali swoje głosy na Partię Demokratyczną i otworzyli w ten sposób drogę do odwrócenia skutków wyroku SN.

Spacer po cienkiej linie

Nadchodzące wybory uzupełniające do Kongresu będą toczyły się w cieniu debaty aborcyjnej. Obie strony mają świadomość, że wyrok Sądu Najwyższego nie oznacza ostatecznego zwycięstwa żadnej z nich. Powodem jest zarówno jego treść, jak i wcześniejsza tradycja prawna. Wbrew temu bowiem, co można usłyszeć w części mediów, wyrok wcale nie oznacza uznania aborcji za nielegalną, ani tym bardziej wprowadzenia ochrony życia do systemu prawnego USA. Oznacza tylko, że Sąd Najwyższy uznał, iż z konstytucji nie da się wyczytać „prawa do aborcji”, i że w związku z tym to poszczególne stany będą samodzielnie decydować o tym, jakie prawodawstwo będzie obowiązywać na ich terenie. Jedne z nich zakażą aborcji, inne ograniczą dostęp do niej, a jeszcze inne zachowają dotychczasowe prawo lub jeszcze je zliberalizują. Decyzja SN nie oznacza, że za wartość konstytucyjną zostało uznane „ludzkie życie”, co mogłoby prowadzić do uchylania najbardziej liberalnych zapisów stanowych.

Aby dobrze zrozumieć różnicę, warto porównać wyroki w sprawie Roe vs. Wade i Dobbs vs. Jackson Women’s Health z kolejnymi orzeczeniami Trybunału Konstytucyjnego w Polsce. U nas, od roku 1997 (a kolejne orzeczenia, aż do ostatniego z roku 2020 tę linię orzeczniczą podtrzymywały) uznaje się ludzkie życie za „wartość konstytucyjną”, a to oznacza, że prawodawca nie może jej w sposób dowolny naruszać. Do zgody na aborcję muszą istnieć adekwatne, ściśle określone racje, inaczej jest ona naruszeniem „konstytucyjnej wartości”. W Stanach Zjednoczonych jest inaczej. Od czasów decyzji Sądu Najwyższego z 22 stycznia 1973 r. aborcja była uznawana za prawo konstytucyjne. „Prawo do prywatności osobistej obejmuje także prawo do podjęcia decyzji o aborcji” – uznali pół wieku temu sędziowie. W praktyce oznaczało to, że do pewnego momentu trwania ciąży aborcja musiała być legalna i dostępna, a stany mogły co najwyżej regulować sposób dostępu do niej, od pewnego momentu zaś (dookreślanego przez kolejne wyroki) zakazywać jej czy ją ograniczać.

Jeśli teraz Izba Reprezentantów i Senat przegłosują, a prezydent Joe Biden podpisze ustawę, która na poziomie federalnym uzna „prawo do aborcji”, to przerywanie ciąży stanie się w pełni legalne w całych Stanach Zjednoczonych. Czy Sąd Najwyższy mógłby taką ustawę obalić? Tak, ale to wymagałoby osobnego postępowania i odwołania się do odmiennej od obecnej linii argumentacji. A to już nie byłoby proste.

W swoim uzasadnieniu odrzucenia „konstytucyjnego prawa do aborcji” sędzia Samuel Alito poruszał się po cienkiej linii między swobodną interpretacją konstytucji a literalnym jej interpretowaniem, co oznaczałoby w istocie brak możliwości rozwoju prawnego. Na ten problem nakładały się jeszcze pytania równie fundamentalne, czy rzeczywiście z XVIII-wiecznej konstytucji da się wyczytać choćby akceptację równości małżeńskiej? Ujmując rzecz z perspektywy historycznej – oczywiście, by się nie dało, tak jak czymś absolutnie oczywistym w XVIII wieku wśród protestanckich kolonistów był sprzeciw wobec aborcji.

Tyle że odwołanie do takiej linii argumentacji nie tylko mogłoby otworzyć drogę do realizacji jakiejś formy segregacji rasowej (która wśród ojców założycieli USA była czymś oczywistym, a później, także w XX wieku, potwierdzały to wyroki Sądu Najwyższego), ale także do podważenia konstytucyjności „małżeństw homoseksualnych”. Na to zaś nawet konserwatywnie nastawieni sędziowie nie są gotowi, bo to uderzyłoby w poglądy politycznej także niemałej części wyborców i polityków republikańskich. „Równość małżeńska” jest uznawana za niewątpliwe osiągnięcie i konieczny postęp, a administracja Donalda Trumpa otwarcie wspierała Dni Dumy Gejowskiej i promowała prawa osób homoseksualnych. Jeśli o coś toczy się obecnie spór w amerykańskiej polityce, to o osoby transpłciowe, ale zdecydowanie nie o „równość małżeńską”. I nawet przeciwnicy tego rozwiązania mają tego świadomość.

Emocje przeciw emocjom

To właśnie dlatego w orzeczeniu Sądu Najwyższego w sprawie Dobbs vs. Jackson Women’s Health, ale także szerzej w rozsądnej debacie pro-life, tak unika się pakietowania spraw światopoglądowych. Pro life 3.0 (jak się niekiedy określa nowe pokolenie obrońców życia) bardzo stara się, by wśród jego zwolenników widoczni byli i „geje za życiem”, i feministki pro-life, które nawiązywać mogą do pierwszego pokolenia sufrażystek, uznającego aborcję za broń mężczyzn wymierzoną w kobiety. Ostra argumentacja, wizualizacje aborcji, potępienia (przejęte od amerykańskich prolajferów pierwszych pokoleń po Roe vs. Wade przez polskie najbardziej radykalne organizacje Mariusza Dzierżawskiego i Kai Godek) zastępuje się przekazem empatii wobec kobiet, pomocą im proponowaną i inkluzywnym językiem.

Ruchy pro-life od dawna odwołują się też – przynajmniej poza środowiskiem ewangelikalnym, gdzie argumentacja religijna jest nadal silna – raczej do tradycji ruchu praw obywatelskich. Jako jeden z pierwszych robił to luterański pastor, a później katolicki ksiądz Richard John Neuhaus zaangażowany najpierw w ruch praw obywatelskich, a później w ruch pro-life. Punktem odniesienia jest też walka o prawa Afroamerykanów. Czarni obrońcy życia w swoich materiałach podkreślają nieustannie, że liczba aborcji wśród Afroamerykanek i Latynosek jest o wiele większa, niż wskazywałby na to skład etniczny Stanów Zjednoczonych, a także przypominają ewidentnie rasistowskie wypowiedzi założycielki Planned Parenthood Margaret Sanger, która aborcję uznawała za metodę walki o białą Amerykę. Jedną z liderek ruchu pro-life jest także siostrzenica Martina Luthera Kinga Alveda King, która sama odbyła długą drogę od zwolenniczki aborcji i progresywnej demokratki do wpływowej obrończyni życia.

Choć z polskiego punktu widzenia może się to wydawać paradoksalne, takie powiązanie jest jak najbardziej na miejscu. Ruch praw obywatelskich opowiedział się po stronie ówczesnych wykluczonych, pozbawionych praw, niewidocznych, ruch pro-life próbuje opowiadać się po stronie wykluczonych obecnie. Na niewolniczej pracy, pocie, wykluczeniu tamtych zbudowano potęgę Ameryki (szczególnie stanów południowych), na życiu obecnie niewidzialnych, wykluczonych – argumentują prolajferzy – buduje się rewolucję seksualną i obyczajową, walkę z przemocą wobec kobiet czy ich społecznym wykluczeniem. Postęp moralny jednak nie może się godzić z takim wykluczaniem jednych dla dobra drugich, nie może akceptować, że nieświadomie przyjmowaną ceną za wyzwolenie kobiet jest życie nienarodzonych. I dlatego ruchy pro-life robią wiele, by właśnie w nich, w bezbronnych, pozbawionych głosu dostrzec współcześnie wykluczonych, słabszych, których prawa naruszają silniejsi. Słabszych, których trzeba bronić także za pomocą prawa.

Siłą tej argumentacji, a szerzej powodem, dla którego ruch pro-life odnosi sukcesy polityczne i społeczne w Stanach Zjednoczonych, jest jednak nie tyle skuteczne odwołanie się do tej narracji moralnej (moim zdaniem słusznej), ale fakt, że w dominującej w naszym myśleniu „kulcie ofiary” ta jest w tej sprawie łatwa do wskazania. Ofiarami są nienarodzeni, których dzięki technice teraz już trójwymiarowego USG można zobaczyć. Ich twarze, z kciukiem włożonym do ust są na każdym niemal banerze pro-life. Współczucie dla nich, utożsamienie się z nimi, uświadomienie sobie, że każdy z nas był embrionem czy płodem jest niezwykłą siłą ruchów obrony życia.

Ale dokładnie w tym samym duchu moralnym ruch pro-choice odwołuje się do obrazu skrzywdzonych, czyli kobiet, które mają umierać w wyniku przekazania kwestii aborcji na poziom stanowy. – Przepisy stanowe zakazujące aborcji automatycznie wchodzą w życie dzisiaj, zagrażając zdrowiu milionów kobiet – przekonywał Joe Biden w swoim oświadczeniu. Na skutek decyzji Sądu Najwyższego – mówił prezydent – „kobiety i dziewczęta są zmuszone nosić dziecko gwałciciela”. I apelował: „wyobraź sobie, że młoda kobieta musi nosić dziecko poczęte w wyniku kazirodztwa”.

To są emocje bardzo podobne do tych, które wyrażają obrońcy życia. I tu, i tu chodzi o słabszych, o ofiary, o zagrożenie, różni się tylko przedmiot empatii.

Klimat, mieszkanie, dobra praca

W tym sporze na empatię skuteczniejsi i bardziej wiarygodni są, jak sądzę, obrońcy życia. Ich nie trzeba już przekonywać do współczucia wobec matek, oni jak ognia unikają oskarżania kobiet czy agresywnego języka i zawsze podkreślają konieczność nie tylko obrony życia nienarodzonych, ale także troski o kobiety. Z drugiej strony odpowiada im dehumanizacja nienarodzonych, określanych mianem „zbitek komórek” czy „płodów”. Gdy próbuje się budować narrację o tym, że kwestia aborcji jest jedynie problemem „kontroli patriarchatu nad ciałami kobiety”, nie można bowiem przyznać, że w tym sporze istnieje jeszcze jakaś inna istota, której uprawnienia (w tym dość fundamentalne prawo do życia) mogą się liczyć.

Jeśli jednak ruch pro-choice jest ślepy na moralną godność nienarodzonych, to druga strona pozostaje, nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ślepa na szerszy, społeczny wymiar postawy pro-life. W krótkich, ale jednoznacznych słowach zwrócił na to uwagę abp Vincenzo Paglia, przewodniczący Papieskiej Akademii Życia. Jego zdaniem decyzja Sądu Najwyższego to krok w ważnym kierunku, jednak nie należy go ograniczać tylko do kwestii nienarodzonych. – Zabicie niewinnej istoty ludzkiej nigdy nie może być uważane za prawo. To dotyczy aborcji, wojny, kary śmierci oraz sprzedaży i używania broni. Nasze społeczeństwo – jako całość, a nie tylko Zachód – musi zakazać morderstwa we wszystkich jego formach – powiedział. Jego zdaniem konieczne jest także odrzucenie „każdej formy przemocy wewnątrz ruchów pro-life”, a także praca nad przywróceniem głębokiego sensu ludzkiej prokreacji i wreszcie obrona planety przed zniszczeniem. To wszystko powinno wchodzić w zakres szeroko pojętej postawy za życiem. Często przypomina o tym także papież Franciszek, który w swoim nauczaniu w ciekawy sposób wiąże kwestie obrony klimatu, rozsądnej troski o Ziemię i właśnie obrony życia.

Ale to nie wszystko. Skuteczna i całościowa obrona życia – co wśród silnie libertariańskiej części amerykańskiej (a niekiedy także polskiej) prawicy wcale nie jest oczywiste – powinna uwzględniać także kwestie socjalne. Zwrócił na to uwagę jeden z bardziej postępowych hierarchów amerykańskich, wyniesiony ostatnio przez Franciszka do godności kardynalskiej bp Robert McElroy z San Diego: – Bycie pro-life wymaga czegoś więcej niż sprzeciwu wobec aborcji. Wymaga, abyśmy zrobili wszystko, co w naszej mocy, aby wspierać rodziny, zapewnić dostęp do wysokiej jakości opieki zdrowotnej, tanich mieszkań, dobrej pracy i godziwych warunków mieszkaniowych. Oznacza to zapewnienie rodzicom i rodzinom dostępu do niedrogiej opieki nad dziećmi, tak aby bycie rodzicem nie zmuszało kobiet i rodzin do porzucania nauki lub opuszczenia rynku pracy. Oznacza to również ożywienie naszego systemu adopcyjnego. Wsparcie dla dzieci i rodzin nie może zakończyć się w momencie narodzin.

I te słowa działacz każdego ruchu pro-life powinien mieć zawsze przed oczyma. Niestety – wracając na moment do Polski – choć dwa lata temu, tuż po wyroku Trybunału Konstytucyjnego obiecano pakiet ustaw dotyczących pomocy rodzinom opiekującym się osobami niepełnosprawnymi, to obietnicy nie spełniono. Ruch pro-life ignorujący prawa narodzonych, niebudujący systemów pomocy dla bliskich osób niepełnosprawnych czy wreszcie ignorujący podstawowe potrzeby socjalne jednostek w istocie przekształca się z ruchu za życiem w ruch jedynie przeciwko aborcji. To są dwie różne postawy.

Symbol zmiany

Uwagi te nie mogą zmniejszyć symbolicznego znaczenia, jakie obalenie Roe vs. Wade ma dla amerykańskich prolajferów. Oznacza ono bowiem, że wyrok, na którym opierał się cały proaborcyjny system, nigdy nie był poprawnie wydany. Zwraca na to uwagę uzasadnienie decyzji w sprawie Dobbs vs. Jackson Women’s Health, z którego wynika, że konstytucyjne prawo do aborcji nie tylko nie istnieje, ale nigdy nie istniało i istnieć nie będzie: „Konstytucja nie odnosi się do aborcji, a żadne prawo do niej nie jest w sposób dorozumiany chronione żadnym przepisem konstytucyjnym”.

Symbolicznie decyzja ta jest ważna także dlatego, że obala i uznaje za bezpodstawny wyrok, który – jak podkreślają od lat obrońcy życia – jest oparty na kłamstwie. Norma McCorvey (znana jako Jane Roe) wbrew dokumentom złożonym w sądzie, w którym prawniczki ubiegały się w jej imieniu o aborcję, nie została brutalnie zgwałcona, a jej ciąża nie była efektem działalności przestępczej. Dziecko (które zresztą McCorvey urodziła i przekazała do adopcji) poczęte zostało w wolnym związku, w którym pozostawała Jane Roe, ale nikt tego nigdy nie sprawdził. Amerykańskie sądy na żadnym poziomie nigdy nie przesłuchały kobiety, którą prawniczki przedstawiały jako „zmuszoną do urodzenia pochodzącego z gwałtu dziecka”. Ostatecznie ta sprawa, choć opierała się na ewidentnym kłamstwie, doprowadziła do słynnego wyroku Roe kontra Wade z 22 stycznia 1973 r.

McCorvey przez lata pozostawała zwolenniczką aborcji, żyła w związku jednopłciowym, pracowała w klinice aborcyjnej w Dallas, w której towarzyszyła kobietom pragnącym przerwać ciążę. O tym, że słynna sprawa Roe kontra Wade opierała się na kłamstwie, po raz pierwszy opowiedziała w 1987 r. w wywiadzie telewizyjnym. Jej historia posłużyła także do nakręcenia filmu, a potem do wydania książki pod tytułem: „Jestem Jane Roe”. W obu tych dziełach McCorvey nadal zajmowała stanowisko zdecydowanie pro-choice, a w wywiadach nadal przekonywała, że „ludzie, którzy są przeciwko wyborowi (anti-choice), zmieniają się w terrorystów”. Dopiero wiele lat później przeżyła nawrócenie, które postawiło ją po stronie ruchu pro-life.

Tegoroczny wyrok ma ogromne znaczenie również dla obrońców życia poza Stanami. „Fakt, iż wielki kraj z długą tradycją demokratyczną zmienił stanowisko w tej sprawie, rzuca także wyzwanie całemu światu” – napisała w oświadczeniu Papieska Akademia Życia. I trudno się z tą tezą nie zgodzić. Decyzja amerykańskiego Sądu Najwyższego uświadamia bowiem, że nie ma nieuchronnego „dziejowego procesu” w podejściu do życia, że pewne zmiany nie muszą się dokonywać na zawsze, że odwrócenie – choćby częściowe – trendów jest możliwe. A to oznacza, że o zmiany warto walczyć. Szczególnie gdy uznaje się, że w obronie życia nie chodzi o kontrolę i ograniczenie kobiet, ale o akceptację praw najsłabszych.

Decyzja w sprawie Dobbs vs. Jackson Women’s Health, która obaliła kluczowy dla prawodawstwa aborcyjnego w Stanach Zjednoczonych wyrok SN w sprawie Roe vs. Wade, obowiązujący niemal 50 lat, jest wielkim zwycięstwem ruchów pro-life. – Życie zwyciężyło – oznajmił Jim Daly, szef organizacji Focus on the Family. Jeff Hunt, dyrektor Centennial Institute na Chrześcijańskim Uniwersytecie Colorado, uznał sformułowanie „konstytucja nie przyznaje prawa do aborcji” za „jedne z najsłodszych słów wypowiedzianych w historii Ameryki”. Entuzjastycznie na wyrok zareagowali także hierarchowie katoliccy, zarówno liberalni, jak i konserwatywni. „To historyczny dzień w życiu naszego kraju” – napisał przewodniczący Konferencji Biskupów Stanów Zjednoczonych abp José Gomez z Los Angeles. – Ten moment powinien być punktem zwrotnym w dialogu o miejscu, jakie nienarodzone dziecko zajmuje w naszym narodzie, o naszej odpowiedzialności za słuchanie kobiet i wspieranie ich w czasie ciąży i po urodzeniu ich dzieci – podkreślał, o wiele bardziej progresywny arcybiskup Chicago kard. Blaise Cupich.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni