Hubert Salik: Czy Elon Musk jest demokratą?
Twitter został uwolniony - ogłosił multimiliarder po przejęciu serwisu. Czy jednak ta nowa wolność, będzie lepsza od poprzedniej, czy może wręcz przeciwnie? Będzie taka, jak sobie tylko Musk wymarzy?
Wątpliwości budzi również kwestia tego, kto dał prawo Elonowi Muskowi, Sheldonowi Adelsonowi czy Carlosowi Ghosnowi do podejmowania prób wpływania na politykę danego państwa i jego mieszkańców. Same miliardy na koncie to za mała legitymizacja. – O ile w demokracji mandat do rządzenia posiadają osoby i ugrupowania cieszące się poparciem społecznym, a prawo określa sposób ich wybierania i zakres władzy, o tyle w przypadku firm czy przedsiębiorcy ten system nie działa. Jeśli taki podmiot zaczyna wchodzić w politykę, nie wiadomo, jakie są jego prawdziwe intencje, nie ma przejrzystego systemu kontroli ani możliwości odwoławczych – dodaje dr Bonikowska.
Co stanie się np., gdy Pentagon będzie chciał użyć systemu Starlink w konflikcie wokół Tajwanu wbrew interesom Muska? A co, jeśli dany miliarder popełni błąd? Jego nie można odwołać, w przeciwieństwie do kiepskiego polityka. Do tego dochodzi także brak transparentności działań, za którymi stoją miliarderzy i ich firmy. Gdyby nie media, świat nie dowiedziałby się o lobbingu prowadzonym przez Adelsona czy Cooka.
Problematyczna jest również sama kwestia wpływów, jakie posiada pojedyncza osoba. – Reprezentatywne systemy polityczne powinny dawać ludziom równy głos i równą siłę tego głosu. Żadna demokracja nie daje miliona głosów kilku potężnym ludziom, gdy wszyscy inni mają tylko jeden. Bogactwo miliarderów prowadzi jednak do takiej sytuacji. Dzieje się tak dlatego, że bardzo łatwo jest zmienić pieniądze na władzę polityczną – podkreśla prof. Winters. Jak zauważa część badaczy, np. Bill Gates przez lata zyskał zbyt duży wpływ na Światową Organizację Zdrowia.
Według krytyków takiego stanu rzeczy nieformalna władza sprawowana przez miliarderów psuje demokrację, wzbudza nieufność oraz jest pożywką dla rozlicznych teorii spiskowych o rządzie światowym, reptilianach albo masonach. Wreszcie najbogatszym nierzadko brak kompetencji w relacjach międzynarodowych.
– Doświadczenie pokazuje, że miliarderzy nie mają odpowiednich kwalifikacji tylko dlatego, że są miliarderami. Bill Gates wychwalał takich autorytarnych władców, jak były premier Etiopii Meles Zenawi, jako sprzyjających rozwojowi kraju, podczas gdy w rzeczywistości dyktatorzy ten rozwój hamują. Gates nie ma otwartego umysłu na tych, którzy nie zgadzają się z nim w tej kwestii. W efekcie jego fundacja wprawdzie zrobiła wiele, by poprawić poziom ochrony zdrowia w krajach rozwijających się, ale miała także zły wpływ na praktykę i myślenie o rozwoju – mówi „Plusowi Minusowi” prof. William Easterly, wybitny ekonomista z Uniwersytetu Nowojorskiego.
W stronę krachu
W 2018 roku dziennikarz Tom Scocca opublikował na portalu hmmdaily.com artykuł pod tytułem „Żadnych miliarderów”, gdzie postuluje, by… zakazać posiadania takiego majątku. „Nikt nie potrzebuje miliarda dolarów. Nikt na niego nie zasługuje” – napisał. Jego apel wywołał zamieszanie i dyskusje w amerykańskiej prasie. Nie idąc aż tak daleko, wielu ekspertów zastanawia się nad tym, w jaki sposób można kontrolować najbogatszych ludzi na świecie i ich wpływy. Nie chodzi oczywiście o wprowadzenie modelu rosyjskiego czy chińskiego, gdzie biznesmeni są w pełni zależni od władz, ale o większy nadzór, taki sam, jaki rządy sprawują nad „zwykłymi” obywatelami.
– Możemy kontrolować to, jak łatwo jest zmieniać pieniądze we władzę. Państwa mogą wprowadzić ograniczenia dotyczące tego, jak najbogatsi wykorzystują swoje majątki, by wpływać na polityków – przekonuje prof. Winters. – Najskuteczniejszym narzędziem może być zmniejszenie koncentracji bogactwa. Można to osiągnąć poprzez redystrybucję polegającą m.in. na znacznym zwiększeniu stawki podatkowej – twierdzi.
Historia zna przypadki, gdy państwo skutecznie podjęło takie kroki. Imperium finansowe Johna D. Rockefellera zostało w 1911 roku rozbite za sprawą przepisów prawa antymonopolowego. W przestrzeni publicznej pojawiają się też pomysły podatku od lobbingu.
– Jeśli chodzi o wpływy polityczne, potrzebna jest niewątpliwe większa transparentność. Niezbędna jest tu jednak działalność państw. Jako obywatele możemy się jej domagać, ale chodzi o transformację relacji łączących rządy i wielki biznes. Z reguły silne więzi między politykami a biznesmenami kojarzą nam się z Rosją czy Chinami, ale sytuacja w USA czy Europie jest podobna – zauważa w rozmowie z „Plusem Minusem” prof. Diliara Valeeva, socjolożka i badaczka biznesu z Uniwersytetu Amsterdamskiego.
Przykładem postulowanego przez nią działania państwa może być przesłuchanie twórcy Facebooka Marka Zuckerberga przed komisją Senatu USA w sprawie afery związanej z wyciekiem danych użytkowników jego portalu. – Ważne jest opracowanie reguł gry. Na przykład możliwość pociągnięcia osoby publicznej do odpowiedzialności za kłamstwo opublikowane w mediach społecznościowych. Obecnie takim sankcjom podlega się tylko w mediach klasycznych. Potrzebna jest też inna formuła kapitalizmu, bo się ewidentnie rozregulował. W obecnym kształcie prowadzi do ogromnego rozwarstwienia społecznego. Bogaci stają się jeszcze bogatsi, klasa średnia zanika, a niezamożni biednieją – mówi dr Bonikowska.
– W Stanach Zjednoczonych ekonomiści od dawna biją na alarm, że skala nierówności społecznych się zwiększa. To może doprowadzić kiedyś do przesilenia. Już teraz widzimy rosnący poziom frustracji ludzi. Pokazał to chociażby styczniowy szturm na Kapitol. Bez korekty kapitalizmu będzie coraz gorzej. Albo więc znajdziemy na to lekarstwo, albo kapitalizm czeka rewolucja – ostrzega dr Bonikowska.