Musk, Gates, Zuckerberg. Kto im dał władzę na światem

Najbogatsi przedsiębiorcy i szefowie wielkich korporacji nigdy nie odgrywali tak wielkiej jak dziś roli na arenie międzynarodowej. Pytanie, czy mają do tego prawo i kompetencje.

Publikacja: 11.11.2022 10:00

– Kiedy Elon Musk wypowiada się o sytuacji w Ukrainie, niewątpliwe staje się jest podmiotem stosunkó

– Kiedy Elon Musk wypowiada się o sytuacji w Ukrainie, niewątpliwe staje się jest podmiotem stosunków międzynarodowych – mówi Małgorzata Bonikowska, prezes Centrum Stosunków Międzynarodowych

Foto: Muhammed Selim Korkutata/Anadolu Agency/Getty Images

Bardzo dużo tweetujesz – zwraca się do Elona Muska dziennikarka CBS Lesley Stahl w trakcie wywiadu z 2018 roku. Założyciel firmy Tesla stwierdza z uśmiechem, że używa Twittera, by wyrazić siebie. W odpowiedzi Stahl zauważa, że Musk często atakuje swoich krytyków. „Twitter to pole bitwy. Gdy się tam pojawiasz, jesteś na arenie i walczysz” – tłumaczy miliarder. „Wiesz, jak brzmisz?” – pyta dziennikarka. Zaskoczony biznesmen przewraca oczami. „Jak ktoś, kto zasiada w Białym Domu” – precyzuje Stahl, na co Musk mówi, że Donald Trump „bardzo dobrze posługuje się Twitterem”. Po tym zdaniu prowadząca poważnieje i pyta wprost: „Widzisz jakieś podobieństwa między sobą i nim?”.

Po chwili milczenia ewidentnie zakłopotany miliarder odpowiada, że „nie można powiedzieć, że nie ma żadnych podobieństw”. Kilka lat po tym wywiadzie widać, że Muska z Trumpem łączą nie tylko kontrowersyjne wypowiedzi i komunikowanie się ze światem za pomocą mediów społecznościowych, ale także ambicja, by odgrywać ważną rolę w światowej polityce. Różnica polega jednak na tym, że ówczesnemu prezydentowi, jakikolwiek by był, władzę i prawo do tego dali wyborcy. A Muskowi?

Więksi niż państwa

Najbogatsi ludzie na ziemi od wieków próbują angażować się w politykę zagraniczną. Jedną z pierwszych prywatnych korporacji, której właściciele wpływali, a nawet kształtowali dyplomację, była istniejąca między XVII a XIX wiekiem Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska. To ona de facto kontrolowała handel Korony z Indiami i Chinami, zarabiając na tym krocie.

Na kilka lat przed wybuchem I wojny światowej magnat, filantrop i twórca amerykańskiego przemysłu stalowego Andrew Carnegie wpadł na pomysł, by spotkać się z niemieckim cesarzem Wilhelmem II i przekonać go do zaprzestania zbrojeń. Przekonany o swoich wpływach miliarder wtajemniczył w te plany ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych Theodore’a Roosevelta, ale ten zablokował jego inicjatywę.

Czytaj więcej

Biden: Warto się przyjrzeć relacjom Muska z innymi krajami

W 1934 roku największy ówczesny amerykański magnat prasowy William Randolph Hearst spotkał się w Berlinie z kanclerzem III Rzeszy Adolfem Hitlerem. Później miliarder udostępnił łamy nazistowskiej wierchuszce, dzięki czemu mogła dotrzeć ze swoim przekazem do ponad 30 milionów czytelników.

W 1945 roku dziedzic naftowego imperium John Rockefeller Jr. podarował kupioną za kilka milionów dolarów ziemię nad East River w Nowym Jorku nowopowstałym Narodom Zjednoczonym na ich siedzibę. Wcześniej zasłynął wspieraniem działań Ligi Narodów.

Nigdy jednak miliarderzy nie mieli tak dużej władzy i wpływów na arenie międzynarodowej, jak w XXI wieku, bo też nigdy nie było ich tak wielu. Równocześnie ich majątek jest proporcjonalnie większy niż reszty ludzkości. Szacuje się, że 2,6 tysiąca miliarderów żyjących obecnie na Ziemi ma w swoim posiadaniu majątek większy niż 4,6 miliarda ludzi, czyli 60 procent ziemskiej populacji. – Oligarchowie istnieją nie tylko w Rosji, ale w każdym kraju. Definiuje się ich jako ludzi, którzy są tak bogaci, że mogą używać swojego bogactwa jako głównego narzędzia władzy politycznej – mówi „Plusowi Minusowi” prof. Jeffrey A. Winters, politolog z Northwestern University, specjalizujący się w badaniach nad zrównoważonym rozwojem.

W rankingu najbogatszych ludzi świata Bloomberg Billionaiers Index pierwsze miejsce zajmuje Elon Musk z majątkiem ponad 265 miliardów dolarów. Na drugim miejscu znalazł się założyciel Amazona Jeff Bezos ze 150 miliardami. Podium zamyka Bernard Arnault, właściciel koncernu LVMH (Louis Vuitton Moët Hennessy), który ma na koncie 130 miliardów dolarów. Czwarte miejsce zajmuje twórca Microsoftu Bill Gates ze 106 miliardami dolarów.

Ich majątki i zarządzane przez nich globalne koncerny rosły wraz z postępującą globalizacją, digitalizacją i rozwojem technologii. Zgodnie z wyliczeniami naukowców z Uniwersytetu w Amsterdamie sprzed kilku lat wśród 100 największych podmiotów gospodarczych – w tym państw – ponad 70 zajmują międzynarodowe przedsiębiorstwa. Te gigantyczne firmy oraz ich szefowie posiadają nierzadko zasoby większe niż budżety części krajów członkowskich ONZ. Wielu z nich kontroluje też media, zarówno te tradycyjnie, jak i internetowe, dzięki czemu może do pewnego stopnia kształtować opinie setek milionów czytelników. Elon Musk za 44 miliardy dolarów kupił ostatnio Twittera, czyli jedną z najpopularniejszych platform społecznościowych. Niektórzy z najzamożniejszych po cichu wspierają też finansowo partie polityczne, lobbując w ten sposób za rozwiązaniami prawnymi korzystnymi dla ich biznesów. Dla przykładu współzałożyciel Facebooka Dustin Moskovitz podczas kampanii prezydenckiej w 2020 roku wsparł Joe Bidena kwotą 620 tysięcy dolarów. Z kolei bracia Koch, właściciele firmy Koch Industries działającej m.in. w sektorze paliwowym, energetycznym i spożywczym, od dawna hojnie wspierają finansowo ultrakonserwatywnych polityków Partii Republikańskiej.

Na kilku fortepianach

W ostatnich latach coraz częściej najbogatsi próbują też wpływać na politykę zagraniczną i działania państw. „Poza karykaturalną konsumpcją, jachtami i odrzutowcami dla superbogaczy symbolem statusu jest też posiadanie głosu i oddziaływanie na politykę” – napisała w swojej książce „Plutokraci: powstanie nowych superbogaczy i upadek wszystkich innych” kanadyjska dziennikarka i polityczka Chrystia Freeland, obecnie wicepremier w gabinecie Justina Trudeau.

– Kilkadziesiąt lat temu najbogatsi zachowywali się znacznie ciszej. Bardzo obawiali się, że zwykli obywatele mogą zobaczyć, jak wielką władzę mają nad społeczeństwami. To się zmieniło. Żyjemy w erze oligarchów. Wykorzystują swoje pieniądze otwarcie. Nie muszą rządzić bezpośrednio, ale są bardziej pewni siebie i odważni niż w ciągu ostatnich dwóch wieków. To poczucie wynika z tego, że osoby niezamożne nie są w stanie im w żaden sposób zagrozić – tłumaczy prof. Winters.

Czytaj więcej

Wybory w USA. Musk doradza "niezależnym" głosowanie na republikanów

Biorąc pod uwagę te wszystkie okoliczności, część ekspertów zastanawia się, czy nie pora uznać miliarderów za kolejny podmiot stosunków międzynarodowych, obok państw, organizacji międzynarodowych, organizacji pozarządowych i światowych korporacji. – Firmy globalne od dawna są uznawane za aktorów na arenie międzynarodowej. Koncerny, takie jak Apple, Microsoft czy Amazon, rozwijają swoje oddziały w wielu krajach i ich działania mają wpływ na relacje gospodarcze i polityczne. Pewnym novum jest zauważenie w przestrzeni międzynarodowej znaczenia już nie tylko liderów państw, ale także szefów firm. Dzięki mediom społecznościowym i personalizacji różnych zjawisk pojedyncze osoby na szczytach biznesu wybijają się jako wpływowa grupa, bo są słuchane, obserwowane przez miliony – tłumaczy „Plusowi Minusowi” dr Małgorzata Bonikowska, prezes think tanku Centrum Stosunków Międzynarodowych.

– Ludzie tacy jak Elon Musk mogą grać na kilku fortepianach: zarówno przez swoje firmy, jak i osobiście. Są bardzo wyraziści i zajmują stanowiska w różnych sprawach, także polityki krajowej czy międzynarodowej. Kiedy Musk wypowiada się np. o sytuacji w Ukrainie, to niewątpliwe staje się podmiotem stosunków międzynarodowych – dodaje.

Przekaźnik Putina

Elon Musk polityką zagraniczną „zajął” się z przytupem na początku października. Wówczas to przedstawił na Twitterze swoją wizję tego, jak powinien wyglądać pokój między Ukrainą a Rosją. Miliarder zaproponował przeprowadzenie na terenach zajętych przez Kreml referendów pod auspicjami ONZ w sprawie ich przynależności. Dodał, że Krym od 1783 roku należał do Rosji, a Ukraina powinna stać się państwem neutralnym.

Pod wpisem założyciel Tesli stworzył ankietę, by internauci wypowiedzieli się, co sądzą o jego pomyśle. Niemal 60 proc. zagłosowało na „nie”. Najbogatszy człowiek na Ziemi napisał potem, że wojna i tak skończy się w sposób, jaki on proponuje – „pytanie tylko, ile osób umrze wcześniej”.

Wpisy miliardera wywołały oburzenie i doczekały się reakcji władz Ukrainy. Wołodymyr Zełenski napisał: „Którego Elona Muska wolicie – tego, który popiera Ukrainę, czy tego, który popiera Rosję?”. Dosadniejszy był ówczesny ambasador Kijowa w Berlinie. Andrij Melnyk skwitował wpisy Muska krótko: „Spieprzaj. To jedyna dyplomatyczna odpowiedź, jakiej mogę udzielić”.

Propozycje miliardera w wywiadzie dla telewizji CNBC skrytykował były mistrz szachowy i rosyjski opozycjonista Garri Kasparow. Musk nie pozostał dłużny i nazwał Rosjanina „idiotą”. Sprawa stała się jeszcze gorętsza, gdy w rozmowie z CNN politolog Ian Bremmer stwierdził, że przed ogłoszeniem swojego „planu” dla Ukrainy Musk rozmawiał z Władimirem Putinem. Miliarder zaprzeczył tym doniesieniom. 

Kolejny raz Musk zaskoczył kilka dni później, gdy ogłosił, że jego firma SpaceX nie będzie dłużej finansowała systemu satelitarnego Starlink dla Ukrainy. Bez niego siły Kijowa nie mogłyby przeprowadzać precyzyjnych uderzeń na rosyjskie pozycje. Ostatecznie Amerykanin wycofał się z tej zapowiedzi.

W tym samym czasie Musk postanowił rozwiązać kolejny międzynarodowy problem, tym razem w Azji. Zaproponował, by Tajwan, chcąc uniknąć wojny z Chinami, oddał im częściową kontrolę nad wyspą. W rozmowie z „Financial Times” miliarder optował za stworzeniem specjalnej strefy administracyjnej, swoim statusem przypominającej Hongkong. Za te słowa Amerykaninowi podziękował ambasador Pekinu w Waszyngtonie.

Pisząc o politycznej aktywności Muska, dziennikarze „Le Monde” zauważają, że to, co mówi, stoi w sprzeczności z pewnymi „świętościami” przyjętymi przez Zachód. Czemu to robi? Według francuskiej gazety czuje się wyjątkowy, ponieważ uważa, że działa dla dobra ludzkości – zarówno przygotowując kolonizację Marsa, jak i produkując samochody elektryczne, by walczyć z globalnym ociepleniem. Na próżność zwraca uwagę także była członkini Rady Bezpieczeństwa USA Fiona Hill. – Putin gra na ego wielkich ludzi, dając im odczuć, że mogą odgrywać jakąś rolę. Brutalna rzeczywistość jest taka, że są po prostu przekaźnikiem jego wiadomości – mówi magazynowi „Politico”. Wpływ na podejście Muska do Tajwanu może mieć również fakt, że Tesla posiada w Szanghaju gigantyczny zakład produkcyjny.

Apple między USA i Chinami

W połowie 2019 roku świat dowiedział się o pomyśle Donalda Trumpa, by odkupić od Danii Grenlandię. Jak pisał „Wall Street Journal”, który pierwszy przedstawił te rewelacje, prezydentowi chodziło o zabezpieczenie znajdujących się na wyspie zasobów ropy naftowej. Biały Dom miał się także obawiać, by Grenlandii nie wykorzystali Chińczycy marzący o zwiększeniu swoich wpływów w Arktyce. Transakcja ostatecznie nie doszła do skutku, bo nie był nią zainteresowany duński rząd. Po całym pomyśle zostały tylko żarty w amerykańskich wieczornych programach rozrywkowych.

W fabryce Apple’a w Austin w Teksasie Tim Cook prezentuje Donaldowi Trumpowi technologie stosowane p

W fabryce Apple’a w Austin w Teksasie Tim Cook prezentuje Donaldowi Trumpowi technologie stosowane przy produkcji laptopów. W tym samym 2019 r., ale w zaciszu gabinetów, szef koncernu miał przekonywać prezydenta do zmian w polityce handlowej USA

TOM BRENNER/Reuters/Forum

Sprawa wróciła jednak w tym roku dzięki publikacji dziennika „New York Times”, który dowiedział się, że za inicjatywą nie stał Trump, ani któryś z jego doradców, lecz miliarder i dziedzic imperium kosmetycznego Ronald S. Lauder. To on miał przekonać prezydenta, którego zna od czasu studiów, że kupno wyspy to genialny pomysł. Następnie zaoferował, że sam poprowadzi zakulisowe negocjacje w tej sprawie. Jego cichym sojusznikiem został jastrzębi doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa John Bolton.

Również w 2019 roku, w środku wojny handlowej między Stanami Zjednoczonymi a Chinami, Donalda Trumpa odwiedził szef Apple’a Tim Cook. Mieli rozmawiać o tym, jaki wpływ na giganta technologicznego będzie miało nałożenie ceł na produkty importowane z Państwa Środka. Biznesmen będący częstym gościem w Białym Domu zdołał przekonać prezydenta, by usunął z listy towarów obłożonych opłatami iPhone’y produkowane w Chinach.

Szef Apple’a, dla którego ChRL jest jednym z największych rynków na świecie, lobbował również w Pekinie. Spotkał się tam m.in. z sekretarzem Komunistycznej Partii Chin w Szanghaju, gdzie Apple posiada zakład produkcyjny, oraz wiceprezydentem kraju Wang Qishanem. W 2021 roku zachodnie media donosiły, że Cookowi zależało na tym, by Trump nie zaostrzał sporu handlowego z Chinami, ponieważ w 2016 roku miał zawrzeć wartą ok. 275 miliardów dolarów pięcioletnią umowę z rządem w Pekinie. W jej ramach miliarder miał się m.in. zgodzić na używanie w swoich produktach większej liczby chińskich komponentów.

Łącznik z kasyna

Zmarły w zeszłym roku Sheldon Adelson to idealny przykład człowieka, który przeszedł amerykańską drogę od pucybuta do milionera. Syn ubogich imigrantów żydowskiego pochodzenia zaczynał jako taksówkarz, by po latach zostać właścicielem sieci kasyn w Stanach Zjednoczonych i Azji – oraz miliarderem. Celem jego życia poza zdobywaniem majątku było bezpieczeństwo Izraela. Biznesmen nawiązał bliskie relacje z premierem Beniaminem Netanjahu i zdecydowanie popierał jego polityczną agendę. W 2007 roku założył w Izraelu bulwarówkę „Israel Hayom”. Szybko stała się jedną z najpoczytniejszych gazet w kraju ze względu na pochwały pod adresem Netanjahu nazywaną „Bibiton” (połączenie pseudonimu premiera i słowa gazeta po hebrajsku).

Dzięki wielomilionowej dotacji na rzecz kampanii Trumpa w wyborach z 2016 roku Adelson stał się ważną postacią w otoczeniu prezydenta. Jak ustalili dziennikarze brytyjskiego „Guardiana”, zyskał ogromny wpływ na bliskowschodnią politykę Białego Domu. To m.in. on miał lobbować za nominowaniem Johna Boltona na sekretarza Rady Bezpieczeństwa USA. Widział w nim sojusznika, który pomoże przekonać Trumpa do zerwania umowy atomowej z Iranem. Adelson miał także stać za pomysłem, by odejść od wieloletniej amerykańskiej polityki i przenieść ambasadę z Tel Awiwu do Jerozolimy. „Był łącznikiem między radykałami na izraelskiej prawicy a neokonserwatystami” – powiedział gazecie Daniel Levy, były doradca Ehuda Baraka.

Kilka lat temu brytyjscy dziennikarze ustalili, że w 2016 roku, gdy w Wielkiej Brytanii trwał polityczny kryzys związany z brexitem, ówczesną premier Theresę May odwiedził Carlos Ghosn. Potężny wówczas szef japońskiego Nissana miał wymusić na Londynie gwarancję, że firma nie odczuje w żaden sposób zmian związanych z opuszczeniem przez Zjednoczone Królestwo Unii Europejskiej. Co więcej, zgodnie z ustaleniami „Guardiana” May obiecała korporacji pomoc o wartości ponad 80 milionów funtów z pieniędzy podatników. W innym przypadku Ghosn miał zagrozić, że Nissan zamknie swoją ogromną fabrykę w Sunderland i przeniesie produkcję do Hiszpanii albo Francji. W obliczu perturbacji gospodarczych związanych z brexitem Londyn nie mógł sobie pozwolić na utratę ważnej inwestycji dającej pracę 8 tysiącom osób.

Wśród ekspertów pojawiają się też inne głosy – że wielkie korporacje i ich menedżerowie powinni czasem zabierać głos w ważnych sprawach międzynarodowych, bo bez tego trudno jest prowadzić globalny biznes. Jak pisze na łamach „Harvard Business Review” prof. Daniel Korschun, ekspert ds. marketingu z Drexel University, zdarza się, że nawet konsumenci oczekują, by firmy wypowiadały się w sprawach politycznych związanych z ich biznesem, dbając o zyski. Jako przykład podaje dyrektora generalnego Airbusa, który głośno skrytykował protekcjonizm i brexit jako czynniki, które zagrażają interesom firmy.

Władza nie do odwołania

Rosnące zaangażowanie najbogatszych ludzi na Ziemi w politykę międzynarodową każe postawić pytanie o dobre i złe strony tego zjawiska. Wielu miliarderom, jak chociażby Billowi Gatesowi nazywanemu „ministrem zdrowia Afryki”, nie można w końcu odmówić tego, że dzięki swoim pieniądzom starają się pomagać najbiedniejszym i najbardziej potrzebującym. Jeff Bezos przeznaczył ponad 10 miliardów dolarów na walkę ze zmianami klimatu, a finansista George Soros od lat 70. wspiera rozwój demokracji na świecie. – Wysiłki ludzi mogą uzupełniać działania państw. Np. w Indiach, gdzie władze nie są w stanie zapewnić wszystkim obywatelom opieki zdrowotnej czy edukacji, miliarderzy mogą wypełnić tę lukę, fundując szpitale czy szkoły. Plusem jest także to, że mogą podejmować działania znacznie szybciej od państw. Problem zaczyna się, gdy nie są one skoordynowane z tym, co robi rząd albo – w skali globalnej – takie organizacje międzynarodowe jak np. ONZ. Może wtedy dojść do dublowania się kompetencji albo realizacji projektów, które leżą bardziej w interesie prywatnym niż publicznym – zauważa dr Bonikowska.

Czytaj więcej

Hubert Salik: Czy Elon Musk jest demokratą?

Wątpliwości budzi również kwestia tego, kto dał prawo Elonowi Muskowi, Sheldonowi Adelsonowi czy Carlosowi Ghosnowi do podejmowania prób wpływania na politykę danego państwa i jego mieszkańców. Same miliardy na koncie to za mała legitymizacja. – O ile w demokracji mandat do rządzenia posiadają osoby i ugrupowania cieszące się poparciem społecznym, a prawo określa sposób ich wybierania i zakres władzy, o tyle w przypadku firm czy przedsiębiorcy ten system nie działa. Jeśli taki podmiot zaczyna wchodzić w politykę, nie wiadomo, jakie są jego prawdziwe intencje, nie ma przejrzystego systemu kontroli ani możliwości odwoławczych – dodaje dr Bonikowska.

Co stanie się np., gdy Pentagon będzie chciał użyć systemu Starlink w konflikcie wokół Tajwanu wbrew interesom Muska? A co, jeśli dany miliarder popełni błąd? Jego nie można odwołać, w przeciwieństwie do kiepskiego polityka. Do tego dochodzi także brak transparentności działań, za którymi stoją miliarderzy i ich firmy. Gdyby nie media, świat nie dowiedziałby się o lobbingu prowadzonym przez Adelsona czy Cooka.

Problematyczna jest również sama kwestia wpływów, jakie posiada pojedyncza osoba. – Reprezentatywne systemy polityczne powinny dawać ludziom równy głos i równą siłę tego głosu. Żadna demokracja nie daje miliona głosów kilku potężnym ludziom, gdy wszyscy inni mają tylko jeden. Bogactwo miliarderów prowadzi jednak do takiej sytuacji. Dzieje się tak dlatego, że bardzo łatwo jest zmienić pieniądze na władzę polityczną – podkreśla prof. Winters. Jak zauważa część badaczy, np. Bill Gates przez lata zyskał zbyt duży wpływ na Światową Organizację Zdrowia.

Według krytyków takiego stanu rzeczy nieformalna władza sprawowana przez miliarderów psuje demokrację, wzbudza nieufność oraz jest pożywką dla rozlicznych teorii spiskowych o rządzie światowym, reptilianach albo masonach. Wreszcie najbogatszym nierzadko brak kompetencji w relacjach międzynarodowych.

– Doświadczenie pokazuje, że miliarderzy nie mają odpowiednich kwalifikacji tylko dlatego, że są miliarderami. Bill Gates wychwalał takich autorytarnych władców, jak były premier Etiopii Meles Zenawi, jako sprzyjających rozwojowi kraju, podczas gdy w rzeczywistości dyktatorzy ten rozwój hamują. Gates nie ma otwartego umysłu na tych, którzy nie zgadzają się z nim w tej kwestii. W efekcie jego fundacja wprawdzie zrobiła wiele, by poprawić poziom ochrony zdrowia w krajach rozwijających się, ale miała także zły wpływ na praktykę i myślenie o rozwoju – mówi „Plusowi Minusowi” prof. William Easterly, wybitny ekonomista z Uniwersytetu Nowojorskiego.

W stronę krachu

W 2018 roku dziennikarz Tom Scocca opublikował na portalu hmmdaily.com artykuł pod tytułem „Żadnych miliarderów”, gdzie postuluje, by… zakazać posiadania takiego majątku. „Nikt nie potrzebuje miliarda dolarów. Nikt na niego nie zasługuje” – napisał. Jego apel wywołał zamieszanie i dyskusje w amerykańskiej prasie. Nie idąc aż tak daleko, wielu ekspertów zastanawia się nad tym, w jaki sposób można kontrolować najbogatszych ludzi na świecie i ich wpływy. Nie chodzi oczywiście o wprowadzenie modelu rosyjskiego czy chińskiego, gdzie biznesmeni są w pełni zależni od władz, ale o większy nadzór, taki sam, jaki rządy sprawują nad „zwykłymi” obywatelami.

– Możemy kontrolować to, jak łatwo jest zmieniać pieniądze we władzę. Państwa mogą wprowadzić ograniczenia dotyczące tego, jak najbogatsi wykorzystują swoje majątki, by wpływać na polityków – przekonuje prof. Winters. – Najskuteczniejszym narzędziem może być zmniejszenie koncentracji bogactwa. Można to osiągnąć poprzez redystrybucję polegającą m.in. na znacznym zwiększeniu stawki podatkowej – twierdzi.

Historia zna przypadki, gdy państwo skutecznie podjęło takie kroki. Imperium finansowe Johna D. Rockefellera zostało w 1911 roku rozbite za sprawą przepisów prawa antymonopolowego. W przestrzeni publicznej pojawiają się też pomysły podatku od lobbingu.

– Jeśli chodzi o wpływy polityczne, potrzebna jest niewątpliwe większa transparentność. Niezbędna jest tu jednak działalność państw. Jako obywatele możemy się jej domagać, ale chodzi o transformację relacji łączących rządy i wielki biznes. Z reguły silne więzi między politykami a biznesmenami kojarzą nam się z Rosją czy Chinami, ale sytuacja w USA czy Europie jest podobna – zauważa w rozmowie z „Plusem Minusem” prof. Diliara Valeeva, socjolożka i badaczka biznesu z Uniwersytetu Amsterdamskiego.

Przykładem postulowanego przez nią działania państwa może być przesłuchanie twórcy Facebooka Marka Zuckerberga przed komisją Senatu USA w sprawie afery związanej z wyciekiem danych użytkowników jego portalu. – Ważne jest opracowanie reguł gry. Na przykład możliwość pociągnięcia osoby publicznej do odpowiedzialności za kłamstwo opublikowane w mediach społecznościowych. Obecnie takim sankcjom podlega się tylko w mediach klasycznych. Potrzebna jest też inna formuła kapitalizmu, bo się ewidentnie rozregulował. W obecnym kształcie prowadzi do ogromnego rozwarstwienia społecznego. Bogaci stają się jeszcze bogatsi, klasa średnia zanika, a niezamożni biednieją – mówi dr Bonikowska.

– W Stanach Zjednoczonych ekonomiści od dawna biją na alarm, że skala nierówności społecznych się zwiększa. To może doprowadzić kiedyś do przesilenia. Już teraz widzimy rosnący poziom frustracji ludzi. Pokazał to chociażby styczniowy szturm na Kapitol. Bez korekty kapitalizmu będzie coraz gorzej. Albo więc znajdziemy na to lekarstwo, albo kapitalizm czeka rewolucja – ostrzega dr Bonikowska.

Bardzo dużo tweetujesz – zwraca się do Elona Muska dziennikarka CBS Lesley Stahl w trakcie wywiadu z 2018 roku. Założyciel firmy Tesla stwierdza z uśmiechem, że używa Twittera, by wyrazić siebie. W odpowiedzi Stahl zauważa, że Musk często atakuje swoich krytyków. „Twitter to pole bitwy. Gdy się tam pojawiasz, jesteś na arenie i walczysz” – tłumaczy miliarder. „Wiesz, jak brzmisz?” – pyta dziennikarka. Zaskoczony biznesmen przewraca oczami. „Jak ktoś, kto zasiada w Białym Domu” – precyzuje Stahl, na co Musk mówi, że Donald Trump „bardzo dobrze posługuje się Twitterem”. Po tym zdaniu prowadząca poważnieje i pyta wprost: „Widzisz jakieś podobieństwa między sobą i nim?”.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi