Od kiedy karierę zakończył Marcin Gortat, powracało pytanie: kiedy następny Polak zagra w najlepszej lidze świata. Nie było pewności, że stanie się to szybko, bo wielkich koszykarskich talentów nad Wisłą w ostatnich latach było jak na lekarstwo. Zmieniała się też sama NBA i profil poszukiwanych przez tę ligę graczy.
Ostatnio w modzie są wysocy zawodnicy, którzy potrafią trafiać z dystansu, a jednocześnie będą w stanie pomóc zespołowi na wielu pozycjach w obronie. Największe zainteresowanie menedżerów i trenerów za oceanem wzbudza Victor Wembanyama, który ma ponad 220 centymetrów wzrostu, jest chudy jak patyk i jednocześnie porusza się z niesamowitą gracją. Pojawiają się opinie, że gdyby w jednym drafcie stanęli obok siebie Francuz i LeBron James, to właśnie Wembanyama zostałby wybrany jako pierwszy.
W Polsce takich talentów brakowało. Kiedy do NBA trafiali gracze z kolejnych nacji, nawet takich jak Portugalia czy Dania (Iffe Lundberg, który wcześniej grał m.in. w Zastalu Zielona Góra), to zniecierpliwienie stawało się zrozumiałe.
A przecież w przeszłości kilku Polaków już w NBA występowało, a kilku kolejnych było dość blisko podpisania umowy. Z niektórymi, jak z Maciejem Lampe, wiązano ogromne nadzieje, nie bez powodu uważając go za wielki talent. Być może, gdyby wychowany w Szwecji Polak trafił za ocean dzisiaj, to zrobiłby większą karierę, ale niemal 20 lat temu od graczy o wzroście 212 centymetrów wymagano więcej walki podkoszowej. Sporo klubów chciało też u siebie Cezarego Trybańskiego, który ostatecznie wybrał Memphis Grizzlies, gdzie spotkał się m.in. z legendarnym Hiszpanem Pau Gasolem.
Czytaj więcej
W czasach embarga i zamieszania politycznego były trzy sposoby na godne zarobki: można było zostać politykiem, przestępcą albo sportowcem. My byliśmy tymi, którzy w latach 90. zarabiali najbardziej uczciwie – mówi Łukaszowi Majchrzykowi Nikola Grbić, mistrz olimpijski w siatkówce w barwach Jugosławii, a dziś trener ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, która 1 maja zagra w finale Ligi Mistrzów.