NBA. Sochan będzie uczył się od mistrza

Reprezentant Polski Jeremy Sochan nie mógł w NBA trafić lepiej. San Antonio Spurs to miejsce wyjątkowe, tam potrafią kształtować młodych ludzi nie tylko na koszykarzy, głównie dzięki pracy Gregga Popovicha, jednego z najwybitniejszych trenerów w historii wielkiej ligi.

Publikacja: 14.10.2022 10:00

Jeremy Sochan ma 19 lat, 206 cm wzrostu, urodził się w USA, wychował w Anglii, a jego matka Aneta So

Jeremy Sochan ma 19 lat, 206 cm wzrostu, urodził się w USA, wychował w Anglii, a jego matka Aneta Sochan była koszykarką Polonii Warszawa. Od tego sezonu jest zawodnikiem klubu NBA z Teksasu – San Antonio Spurs

Foto: Gregory Shamus/Getty Images/AFP

Od kiedy karierę zakończył Marcin Gortat, powracało pytanie: kiedy następny Polak zagra w najlepszej lidze świata. Nie było pewności, że stanie się to szybko, bo wielkich koszykarskich talentów nad Wisłą w ostatnich latach było jak na lekarstwo. Zmieniała się też sama NBA i profil poszukiwanych przez tę ligę graczy.

Ostatnio w modzie są wysocy zawodnicy, którzy potrafią trafiać z dystansu, a jednocześnie będą w stanie pomóc zespołowi na wielu pozycjach w obronie. Największe zainteresowanie menedżerów i trenerów za oceanem wzbudza Victor Wembanyama, który ma ponad 220 centymetrów wzrostu, jest chudy jak patyk i jednocześnie porusza się z niesamowitą gracją. Pojawiają się opinie, że gdyby w jednym drafcie stanęli obok siebie Francuz i LeBron James, to właśnie Wembanyama zostałby wybrany jako pierwszy.

W Polsce takich talentów brakowało. Kiedy do NBA trafiali gracze z kolejnych nacji, nawet takich jak Portugalia czy Dania (Iffe Lundberg, który wcześniej grał m.in. w Zastalu Zielona Góra), to zniecierpliwienie stawało się zrozumiałe.

A przecież w przeszłości kilku Polaków już w NBA występowało, a kilku kolejnych było dość blisko podpisania umowy. Z niektórymi, jak z Maciejem Lampe, wiązano ogromne nadzieje, nie bez powodu uważając go za wielki talent. Być może, gdyby wychowany w Szwecji Polak trafił za ocean dzisiaj, to zrobiłby większą karierę, ale niemal 20 lat temu od graczy o wzroście 212 centymetrów wymagano więcej walki podkoszowej. Sporo klubów chciało też u siebie Cezarego Trybańskiego, który ostatecznie wybrał Memphis Grizzlies, gdzie spotkał się m.in. z legendarnym Hiszpanem Pau Gasolem.

Czytaj więcej

Nikola Grbić: ZAKSA tworzy historię

W ślady Gortata

Ale tylko o Gortacie można powiedzieć, że zrobił w NBA dużą karierę, był rozpoznawalny. Za oceanem niezwykle cenili też etykę pracy Polaka i jego umiejętność twardej walki pod koszem. Najlepszym dowodem tego jest fakt, że kilka lat po opuszczeniu przez Gortata Waszyngtonu o pomoc poprosili go Washington Wizards. Były reprezentant Polski na kilka tygodni dołączył do sztabu drużyny, żeby pracować z wysokimi graczami, którym najwyraźniej trochę brakuje determinacji i twardości. Polakowi podziękował na Twitterze osobiście właściciel drużyny Ted Leonsis, co nie jest przecież regułą.

Mniej kibiców wie jednak, że blisko angażu do najlepszej ligi świata był też inny reprezentant Polski Thomas Kelati. I to do jakiej drużyny! W 2009 roku na obóz przygotowawczy zaprosili go Los Angeles Lakers. Kelati miał okazję rywalizować na treningach z Kobe Bryantem. Zaprezentował się tak dobrze, że pewnego dnia Kobe rzucił mu piłkę i powiedział „zaczynamy”. Kiedy Polak trafił dwa pierwsze rzuty, koledzy z zespołu zaczęli go dopingować, ale następnych jedenaście akcji wygrał Bryant. Kelati przegrał ten mecz, ale pokazał, że trzeba go szanować. Jeden z najlepszych zawodników w historii NBA, tytan pracy i profesjonalista w każdym calu, bardzo polubił reprezentanta Polski, podobnie jak trener Phil Jackson. Kelati został z Lakersami, ale kiedy okazało się, że na początku sezonu nie będzie go w składzie (przez problemy z limitem płac) i dostanie szansę dopiero później, zdecydował się na grę w lidze hiszpańskiej.

Zarówno Gortat, jak i Kelati ze swoim podejściem do obowiązków też pasowaliby do San Antonio Spurs. Można powiedzieć, że Sochan trafił idealnie i nie chodzi o bogatą gablotę osiągnięć, ale o to, jacy ludzie tworzą tę organizację. W Teksasie potrafią rozwijać zawodników, ale zanim zaczną to robić, formują ich jako ludzi, rozumiejąc, że na szatni Spurs nie kończy się życie, a pewnie nawet ich kariera. Jeśli jakiś gracz wypada ze składu ekipy z San Antonio, to ze stemplem „ukształtowany przez Popovicha” zazwyczaj znajduje zatrudnienie w innej drużynie.

W tej samej łodzi

Nie bez powodu bardzo często w NBA mówi się o tym, że klub z San Antonio (a nawet coś więcej niż klub) ma swoją „kulturę”. Jeśli do niej nie pasujesz, to choćbyś miał najlepsze statystyki indywidualne, to w Spurs się nie sprawdzisz, bo nie będzie cię chciał Gregg Popovich, który dba o to, by wszyscy akceptowali jego zasady. To dzięki nim w niezbyt dużym jak na warunki amerykańskie mieście powstał zespół, który wywalczył pięć tytułów mistrzowskich.

Według Popovicha najważniejszy jest człowiek i to jego, a nie tylko koszykarza, przyjmują do swojej organizacji. O tym wyjątkowym podejściu, jakie mają w San Antonio, mówił w studio stacji telewizyjnej TNT były mistrz NBA Chris Bosh. – Zawodnicy muszą być razem, siedzieć w tej samej łodzi. Rozstanie z wielkim ego jest jedną z najtrudniejszych rzeczy do osiągnięcia w sporcie zespołowym, a w Spurs musisz mieć zawsze pozytywne nastawienie, przychodzić do pracy i wykonywać obowiązki najlepiej, jak umiesz. Ludzie o tym nie mówią, zachwycają się gwiazdami takimi jak Michael Jordan czy Isaiah Thomas – zauważył zawodnik, który stworzył w Miami Heat gwiazdorskie trio z LeBronem Jamesem i Dwyane’em Wade’em.

Jeszcze mocniej podkreślił to Isaiah Thomas. – W San Antonio Popovich koncentruje się na każdym zawodniku z osobna, budowaniu jego pewności siebie. Stara się wpoić wartości, pokazać ci, kim jesteś. Jeśli masz już ten fundament, to z tego powstanie zawodnik. I dopiero wtedy mówią: teraz możemy ci zaufać, masz tutaj książkę z naszym systemem gry i stosuj to na parkiecie. Jeśli jesteś złym człowiekiem, to nie dasz rady tego zrobić. W San Antonio poświęcają wiele czasu na nauczenie swoich wartości, tego, co wolno, i tego, czego nie należy robić. Dopiero gdy już to wiesz, uznają, że mogą ci zaufać i wpasować cię w swój system – stwierdził były dwukrotny mistrz NBA, a potem trener.

Thomas trafił w sedno. Popovich podszedł kiedyś podczas meczu do załamanego swoją grą Manu Ginobilego i zapytał: „Czy jesteś gotowy stać się człowiekiem”? Argentyńczyk skinął tylko głową, a potem w ciągu wielu lat kariery stał się jednym z najlepszych graczy San Antonio i dzisiaj jest jednym z członków Koszykarskiej Galerii Sław.

Ciekawe, czy gdyby Popovich miał możliwość ściągnięcia do swojego zespołu Michaela Jordana, toby się na to zdecydował. U niego najważniejsza jest drużyna, a legendarny zawodnik Chicago Bulls, przez wielu uważany za najwybitniejszego koszykarza w historii, nie zawsze to rozumiał. Do legendy przeszło jego stwierdzenie, że litery „I” (po angielsku oznacza „ja”) nie ma w słowie „team” (zespół), ale jest w słowie „win”, czyli zwyciężać. Na szczęście dla San Antonio Popovich nie musiał się nad tym zastanawiać. Kiedy on zaczynał karierę trenerską, to Michael Jordan tworzył drugą dynastię Chicago Bulls pod wodzą Phila Jacksona, mając u boku Scottiego Pippena, Dennisa Rodmana i Rona Harpera – powiedzieć o nich wszystkich, że mieli silne osobowości, to nie powiedzieć nic.

Czytaj więcej

Zanim szerpowie weszli na K2

Lot na wyspę

Oczywiście, nawet najlepszy generał musi mieć odpowiednich żołnierzy, bo bez nich nie wygra trudnych bitew. Dlatego najnowsza historia Spurs zaczyna się od momentu, w którym po fatalnym sezonie zespół z Teksasu mógł wybierać jako pierwszy w drafcie do ligi NBA. To było jak los na loterii, bo właśnie wtedy zgłosił się Tim Duncan. Taki talent zdarza się raz na dziesięć lat, albo i rzadziej. I nie chodzi tutaj tylko o predyspozycje fizyczne, bo pod tym względem za oceanem w graczach można przebierać. Ten chłopak miał coś więcej, wcale nie tak częstą kombinację cech, które czynią wielkiego sportowca. Do predyspozycji fizycznych dodał jeszcze chęć do ciężkiej pracy i gotowość do słuchania mądrzejszych od siebie.

Duncan wiedział, że razem z Popovichem mogą wejść na szczyt, a chyba najlepiej ich relację opisał sam szkoleniowiec, który już po zakończeniu kariery przez genialnego zawodnika powiedział: „Jesteśmy małżeństwem już od tak wielu lat…”. Historia ich znajomości pokazuje, jakim Popovich chce być trenerem i jaki wpływ ma na całą organizację. Kiedy tylko okazało się, że to Spurs mogli wybrać Duncana, trener poleciał na malutką wysepkę St. Croix, żeby osobiście spotkać się z 20-letnim chłopakiem, który miał wówczas jedynie opinię wielkiego talentu. Podczas wprowadzania do Galerii Sław Duncan ze wzruszeniem dziękował byłemu trenerowi.

– Przyleciałeś na moją wyspę, usiadłeś z moimi przyjaciółmi i rodziną. Porozmawiałeś z moim ojcem. Myślałem, że to normalne, ale nie zawsze tak jest. Byłeś wyjątkową osobą. Dziękuję, że nauczyłeś mnie koszykówki, ale też dużo więcej. Nauczyłeś mnie, że liczy się też to, co dzieje się na świecie – mówił.

Popovich wie, że liczą się nawet drobne gesty. Krzyczy podczas meczów, ale na drugi dzień po porażce, kiedy już opadną emocje, nie urządza koszykarzom awantur, tylko stara się ich podnieść na duchu. Rozmawia, czasem nawet w ojczystym języku danego zawodnika, położy rękę na ramieniu. Wszystko, żeby poczuli się częścią drużyny albo nawet więcej – częścią rodziny Spurs. Do Sochana zadzwonił osobiście i zamienił z nim kilka zdań. Dla chłopaka, który właśnie w drafcie został wybrany z numerem dziewiątym i jeszcze jest pełen emocji, telefon od legendarnego trenera jest przeżyciem, które zostanie z nim na całe życie.

Przez cały sezon koszykarze i trenerzy widzą kolegów z pracy częściej niż swoje rodziny, więc naturalnie może wystąpić „zmęczenie materiału”. Latają razem na mecze, siedzą obok siebie, przebierają się wspólnie w szatni, śpią w tych samych hotelach. Lepiej, żeby się dobrze poznali, skoro mają na siebie patrzeć i nie zagryźć się.

Dla Popovicha lekarstwem na to niebezpieczeństwo nie jest oddzielanie od siebie ludzi, kiedy tylko to możliwe, ale wręcz stwarzanie okazji do jeszcze bliższych relacji. O kolacjach Spurs krążą już legendy. Są spotkania dla całego zespołu, dla mniejszych grup, dla trenerów (obowiązkowo w noc poprzedzającą mecz). Restauracje wybiera osobiście trener, ale nie robi tego na chybił trafił, lecz najpierw zbiera informacje o miejscu, serwowanych daniach, a przede wszystkim o winach. To prawdziwa pasja szkoleniowca Spurs.

Lepiej nie oszukiwać

Podczas jednej z kolacji w Sacramento kupił 20 butelek drogich win. Połowę rozlał drużynie, zachęcając, by koniecznie spróbowali, a drugą połowę wziął na wynos. Zaimponował mu młody menedżer, który wiedząc, kogo będzie gościł, najpierw sprawdził listę ulubionych win szkoleniowca Spurs (zamieszczoną w piśmie „Wine Spectator”), a potem dogadał się ze znajomym, mającym naprawdę bogatą piwnicę. Nowych graczy Popovich pyta, skąd pochodzą, jakie są tam dobre restauracje, a potem sam często wybiera lokale i robi rezerwację dla zawodnika oraz jego małżonki albo dziewczyny.

Odmowa takiego zaproszenia nie jest przewidziana w książce zagrywek i lepiej też nie oszukiwać, bo potem Popovich dokładnie pyta o wrażenia, w tym wino, które się zamawiało. Tak jest niemal od pierwszego dnia w Spurs, a potem relacje jeszcze się zacieśniają. Wszystko, żebyś poczuł się dobrze. Dla Sochana, jeszcze nastolatka, który dopiero robi prawo jazdy, nie ma lepszego miejsca na koszykarskie dorastanie. Choć na picie wina ma jeszcze czas – w Teksasie alkohol można bowiem legalnie spożywać dopiero od 21 roku życia. W świecie, który uwielbia otaczać się blichtrem, a zarobki na poziomie 10 milionów dolarów rocznie są przeciętne, łatwo stracić moralny kompas i pogubić się. Wielu zawodników NBA nie potrafiło poradzić sobie z pieniędzmi i popularnością, ale jeśli dasz się poprowadzić Popovichowi, to nie pobłądzisz.

Legendarny szkoleniowiec Spurs bardzo lubi pracować z koszykarzami spoza Stanów Zjednoczonych. Popovich, który jest byłym wojskowym i może dlatego tak mu zależy na tym, by każdy dobrze wpasował się w stworzoną przez niego strukturę, mówi wprost, że zagraniczni koszykarze pracują ciężej niż młodzi Amerykanie. Ciągle szuka nowych talentów na Starym Kontynencie.

Teraz, obok Sochana, jest w drużynie m.in. austriacki środkowy Jacob Poeltl czy Kanadyjczyk Joshua Primo, a wcześniej podporę Spurs stanowili Francuzi Tony Parker, Boris Diaw, Australijczyk Patrick Mills, Brazylijczyk Tiago Splitter czy Włoch Marco Belinelli. Popovich często wybiera takich graczy w drafcie, i to z niskimi numerami, wierząc, że może ich ukształtować na wybitnych koszykarzy. Także dzięki niemu zmienia się NBA, która coraz odważniej szuka koszykarzy poza granicami USA.

Możliwe, że za rok do San Antonio dołączy Wembanyama. Popovich sam mówi, żeby nie liczyć w tym sezonie na zbyt dobre występy jego drużyny, a młodych koszykarzy zamierza „wrzucić w środek pożaru”. Przebudowuje swoich Spurs, a to plan rozpisany na wiele lat. Nie bez powodu oddał swoją gwiazdę Dejounte Murraya za prawo do wyboru w drafcie i został z jednym rozgrywającym na pokładzie. Jeśli taki talent dołączy do Spurs, to można być pewnym, że wspaniale się rozwinie jako koszykarz. I na pewno będzie się kiedyś dobrze znał na winach.

Czytaj więcej

Marcin Gortat. American Dream po polsku

Od kiedy karierę zakończył Marcin Gortat, powracało pytanie: kiedy następny Polak zagra w najlepszej lidze świata. Nie było pewności, że stanie się to szybko, bo wielkich koszykarskich talentów nad Wisłą w ostatnich latach było jak na lekarstwo. Zmieniała się też sama NBA i profil poszukiwanych przez tę ligę graczy.

Ostatnio w modzie są wysocy zawodnicy, którzy potrafią trafiać z dystansu, a jednocześnie będą w stanie pomóc zespołowi na wielu pozycjach w obronie. Największe zainteresowanie menedżerów i trenerów za oceanem wzbudza Victor Wembanyama, który ma ponad 220 centymetrów wzrostu, jest chudy jak patyk i jednocześnie porusza się z niesamowitą gracją. Pojawiają się opinie, że gdyby w jednym drafcie stanęli obok siebie Francuz i LeBron James, to właśnie Wembanyama zostałby wybrany jako pierwszy.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi