Gdyby nie to, że dość długo żyję już na świecie, mógłbym uwierzyć, że w mijającym tygodniu Polska straciła wybitnego dziennikarza, cięte pióro, założyciela kochanego przez młodzież tytułu, który w mediach społecznościowych wrzuca prześmieszne memy i złośliwe komentarze i zamiast mdłości czułbym dziś prawdziwy smuteczek. Owszem, wspominano coś tam o ciemniejszych kartach jego biografii, ale jakby mimochodem, jakby to było coś, na czym tylko jeszcze lepiej odbija się fajność Jerzego Urbana, bo jego mam tu na myśli. Kiedyś żartowano, że największym sukcesem Austriaków było przekonanie świata, że Austriak Adolf Hitler był Niemcem, zaś Niemiec Mozart – Austriakiem. Analogicznie największym sukcesem pewnej modnej formacji ideowej, ale też lwiej części młodego pokolenia było przekonanie Polaków, że Jerzy Urban był zabawnym starszym panem.
Nie chcę tu w ogóle pisać o samym Jerzym Urbanie. Raczej o tym, co wydarzyło się po jego śmierci. Bo mam wrażenie, że to bardzo wiele mówi o tym, gdzie jest dzisiejsza Polska. Bo jeśli samemu Urbanowi zarzucano za życia cynizm, to dopiero po jego śmierci mieliśmy do czynienia z festiwalem cynizmu.
Zakładając, że każda wspólnota – nawet ta podzielona – jest wspólnotą moralną, to czego dowiadujemy się o naszych założeniach moralnych, obserwując reakcję na śmierć głównego propagandzisty lat 80., a więc całkiem paskudnego autorytaryzmu, który nie tylko krwawo tłumił protesty, ale też regularnie mordował ludzi? No bo jeśli właściwie dziś zupełnie się zatarło, kto wtedy był dobry, a kto zły, to dlaczego należałoby nagle mieć pretensje tylko do Urbana, a do innych nie?
Dziś ocenia się ludzi wyłącznie według jednej zasady: czy on jest nasz, czy ich. Jeśli jest nasz, to mu wszystko wybaczamy. Więc PiS z obrzydzeniem zaczął fukać na Urbana, bo ten kiedyś przyznał, że głosuje na Platformę. Komuchy w szeregach PiS wyznawcom Jarosława Kaczyńskiego nie przeszkadzają, bo przecież to są ich komuchy. Pewnie gdyby Urban wspierał PiS, mógłby liczyć po prawej stronie na taryfę ulgową, jak Stanisław Piotrowicz czy inni członkowie PZPR.
Dokładnie ten sam mechanizm zadziałał w drugą stronę. Przecież nie można go było tak całkiem odtrącić, bo przecież ostatnio zabawnie cisnął po PiS. Więc, owszem, jakaś tam nieprzyjemna skaza w przeszłości, ale przecież oparliśmy naszą historię na wielkim pojednaniu, więc po 1989 roku wszyscy stali się równi.