Czy warto? Na początek należałoby zadać inne pytanie: czy masz na to wystarczająco dużo siły? Żeby trwać w wierności czemuś, co w zasadzie nie istnieje, a jeżeli już jest, to na zupełnie inny sposób niż ten, w jaki przywykłeś rozumieć „istnienie”. I czy masz w sobie tę gotowość, żeby wszystkim, łącznie z sobą, wydać się śmiesznym? A swoją śmiesznością należy przecież rozporządzać ostrożnie, okrywa się nią tylko jeden raz. Dla jednej sprawy i z jednego powodu. Każdy następny będzie już okraszony wzruszeniem ramion: „przecież zawsze był dziwakiem”. Jeżeli już dokonujesz zakupu za tak ogromną cenę, to dobrze się zastanów.
Czytaj więcej
Żachnąłeś się, pleciesz coś o konformizmie. A to jest przecież właśnie rzeczywistość, innej nie ma. Masz zachowywać panujące trendy, być wierny aktualnym nastrojom. Nazywamy to „świadomym konserwatyzmem”, konserwowaniem zbiorowej świadomości.
I weź pod uwagę, że nie warto być monarchistą, jeśli jednocześnie interesujesz się polityką, to znaczy masz plany i ambicje odnośnie do tego świata. Twój, choćby najlepiej kamuflowany, monarchizm będzie tu tylko kulą u nogi. Do tego sprowadzającą na manowce, bo w każdym samozwańczym króliku, autokracie z bożej łaski, będziesz się dopatrywał zapowiedzi powrotu króla. Nie warto również być monarchistą, jeżeli miałbyś dać w ten sposób upust tej samej potrzebie, która każe kobietom w średnim wieku kupować ilustrowane magazyny. Jeżeli zaczęłyby cię kręcić i rajcować plotki z tego smutnego tańca cieni, jakim są współczesne pozostałości po monarchii; romanse, dziwactwa i od czasu do czasu dynastyczne spory, które są jedynym, co ci biedni ludzie mają jeszcze do roboty. Choć z dwojga złego ta druga intencja, nawet jeśli spaczona, jest już przynajmniej jakąś wskazówką.
Bo w końcu kupujemy brukowce i śledzimy perypetie celebrytów z dokładnie tego samego powodu, dla którego w przeszłości czytaliśmy hagiografię i przyzywaliśmy wstawiennictwa świętych. Z potrzeby innego, lepszego świata niż ten, w którym żyjemy, obracamy się i jesteśmy. Dla rozproszenia pętającej nasze ruchy, wszechobecnej szarości. Z tą tylko różnicą, że dla tamtej wędrówki święci byli gwiazdami przewodnimi, a celebryci to tylko błyskotki porzucone w błocie. Ale nie czepiajmy się szczegółów, brnijmy śladem koronowanych gwiazdek. I zastanówmy się, czemu w zasadzie zajmuje nas, że znów księżniczka Anna spadła z konia, albo czym różni się pogrzeb królowej Elżbiety od pożegnania każdej innej, starszej i sympatycznej pani?