To znamienne, że spora część prawicowych komentatorów tak nie znosi Unii Europejskiej, że gdy tylko pojawiły się przecieki, iż brytyjski premier Boris Johnson zaproponował Ukrainie współpracę w nowym formacie: Wielka Brytania, Ukraina, państwa bałtyckie i Polska, nad Wisłą zapanowała niezdrowa ekscytacja.
Czytaj więcej
Nasze słowa o papieżu, akcentujące każdą dwuznaczność, a pomijające główne przemówienia i dokumenty, tworzą świat fałszywy.
Z jednej strony zacieśniona współpraca między Londynem, Warszawą i Kijowem to dobry pomysł, bo Brytyjczycy pokazali, że są realnym sojusznikiem Ukrainy. Rozumieją też zobowiązania wynikające z memorandum budapeszteńskiego, w którym USA, Wielka Brytania i Rosja zobowiązały się do pilnowania nienaruszalności terytorialnej Ukrainy w zamian za oddanie broni jądrowej, która pozostała na jej poligonach po upadku Związku Sowieckiego. Londyn jest ważnym członkiem NATO, ale też bliskim sojusznikiem Stanów Zjednoczonych oraz Australii w ramach porozumienia AUKUS.
Jednak na dłuższą metę trzeba na pomysły nowych Unii, Unii bis czy innych formatów patrzeć nieufnie z kilku powodów. Przede wszystkim, Wielka Brytania wyszła z Unii Europejskiej, ponieważ jej mieszkańcy w referendum wypowiedzieli się właśnie przeciw integracji z naszą częścią Europy i przeciw płynącej z niej imigracji. Nie chcieli, by wschodni Europejczycy zajmowali ich miejsca pracy, nie godzili się, by pieniądze podatników z Wysp szły na budowę naszych autostrad i lotnisk. Premier Johnson był twarzą antybrexitowej kampanii, więc jako partner w sojuszu gospodarczym nie jest szczególnie wiarygodny.
W dodatku to Unia Europejska jest na razie najbardziej udanym projektem integracyjnym w ciągu ostatnich stuleci. Owszem, ma mnóstwo wad, ale wciąż przynosi nam mnóstwo korzyści.