Zatem brakuje ok. 40 miliardów, żeby wyłączyć Braterstwo?
No właśnie. Węgrzy mogli nie przepuścić Rosjan przez swoje terytorium, ale tego nie zrobili. Węgierska firma MOL właśnie przygotowuje się do kupna od Polski stacji benzynowych po Lotosie od Orlenu. Brak bezpośredniego udziału rosyjskiego kapitału w MOL nie oznacza, że nie robi z Rosją interesów. MOL – poprzez swoją spółkę córkę FGSZ Zrt. – jest operatorem północnej części gazociągu Turk Stream, który obok Nord Stream 1 i 2 jest sztandarową inwestycją Gazpromu w Europie. Wszystkie trzy – rozpatrywane łącznie – mają na celu odcięcie Ukrainy od rosyjskiego gazu i wyeliminowanie ukraińskich firm z rynku gazowego Europy.
Uważa pan, że sprzedaż stacji benzynowych MOL-owi stanowi zagrożenie? Widziałam, że podpisał pan list w tej sprawie.
Moim zdaniem to jest niesłychanie groźne. Proszę nie wierzyć w narrację, że sprzedaż stacji benzynowych po Lotosie MOL-owi to jest czysty biznes. Tak może myśleć tylko ktoś o ograniczonych horyzontach. To kalka niemieckiej narracji o Nord Stream 1, a potem Nord Strem 2 – jako projektach czysto biznesowych. Lotos z całą pewnością nie powinien być wchłonięty przez Orlen i rozparcelowany. Poziom konkurencji na polskim rynku paliw jest właściwy i wystarczający obecnie, bez żadnych zmian.
Ale to jest raptem 400 stacji, a sam Orlen ma ich 2800. Zatem to jest nieduży kawałek rynku. Może nie ma o co kruszyć kopii?
Mamy oddać nieduży procent rynku, ale wystarczający, żeby uczynić sobie z niego przyczółek do dalszej ekspansji. MOL holuje za sobą Rosjan od końca lat 60., tj. od czasu spółki Panrusgaz.
Przecież i tak mieliśmy w Polsce Łukoil, który ostatecznie wycofał się z naszego rynku.
Zaczął do kilkunastu stacji i nie dał rady. Różnica polega na skali. Ale 400 stacji to jest zupełnie inna historia.
Wróćmy do norweskiego gazu.
W 2000 roku podpisaliśmy jako PGNiG umowę z producentami z Norwegami taką, że każda ze stron zobowiązywała się do wykonania czynności określonych w kontrakcie. Nie będę mówił jakich, bo to jest jeszcze tajemnica handlowa. Jednak, gdyby któraś ze stron nie wykonała swoich czynności, to kontrakt po prostu wygasał, bez żadnych kosztów. Umowa została parafowana w pałacu Na Wodzie w Łazienkach Królewskich, w obecności premiera Jerzego Buzka i ówczesnego premiera Norwegii. Było bardzo sympatycznie, strony podpisały list o współpracy i się rozjechały. I tu na scenę wkroczył Leszek Miller, szef SLD i nowy premier od 2001 roku, który po prostu chciał mieć rosyjski gaz, zatem nowe władze PGNiG zaniechały realizacji kontraktu, a ten umarł śmiercią naturalną.
Dlaczego podpisał pan kontrakt, który nie był obwarowany żadnymi klauzulami, zatem bardzo łatwy do zerwania?
Po pierwsze, na owe czasy był to kontrakt rutynowy, a po drugie, nie przyszło mi do głowy, że może zostać zerwany. Z naszego punktu widzenia to była wymarzona umowa. Gazociąg zobowiązani byli wybudować Norwegowie, za własne pieniądze, w ciągu czterech lat. My nie wykładaliśmy pieniędzy, a jeszcze dostawaliśmy gaz po cenie niższej niż z Rosji. Norwegowie, gdy się zorientowali, że PGNiG nie wywiązuje się ze swojej części zobowiązań, zaczęli do mnie wydzwaniać. Alarmowali, że kontrakt lada moment się rozejdzie. Ale ja już nie miałem na to wpływu, ponieważ wyrzucony z PGNiG zajmowałem się remontem własnej sutereny. Norwegowie, którzy już wzięli kredyt na budowę gazociągu do Polski, za te same pieniądze zbudowali gazociąg do Wielkiej Brytanii, który świetnie działa od 2005 roku i nazywa się Langeled. Natomiast nasze stosunki zostały zrujnowane.
Gdy w 2005 roku został pan ministrem gospodarki, to wrócił pan do koncepcji norweskiego gazu?
Chciałem, ale reputację u Norwegów już mieliśmy zszarganą. Mimo to próbowałem, przez dwa miesiące bombardowałem telefonami moich znajomych z Norwegii, ale nikt nawet nie chciał podejść do telefonu. Zupełnie prywatnym kanałem dobiłem się wreszcie do nich, ale rozmawiali ze mną niechętnie. Oświadczyli, że mieli mnóstwo kłopotów, musieli wszystkie pieniądze przenieść na inną inwestycję i gdzie indziej i zbudować w piorunującym tempie gazociąg – do Wielkiej Brytanii, bo Brytyjczycy postawili warunek, że inwestycja ma być skończona w dwa lata, a cena gazu ma być satysfakcjonująca.
I co, udało się tych Norwegów udobruchać?
Wymyśliłem, że obejmiemy w otwartej rundzie przetargowej jedno ze złóż norweskich i w ten sposób pokażemy, że naprawdę jesteśmy zainteresowani współpracą. A wpadłem na ten pomysł podczas dużej konferencji w Stavanger, na której miałem wystąpienie, ale akurat zepsuło się zasilanie i mój panel został odwołany. Żeby nie tracić czasu, poszedłem posłuchać, co mają do powiedzenia Norwegowie z ExxonMobil na swoim – osobnym panelu. Tam właśnie usłyszałem, że będą do zbycia złoża gazu po wycofującym się z Norwegii ExxonMobil. Wróciłem do Warszawy, wezwałem kolegów z PGNiG i zapytałem – ile macie pieniędzy? Oni na to, że nie mają. Mówię: „Musicie pożyczyć, wystartować w przetargu na złoże i wygrać". I oni to zrobili. W wielkim stylu przebili wszystkich konkurentów. A było ich ponad dziesięciu. Zapłaciliśmy za koncesję na polach Skarv, Snad i Idun ponad 400 mln dolarów, przebijając kolejnego kontrahenta o 60 tys. dolarów, czyli o tyle, co nic. Tymczasem w rządzie wybuchła gigantyczna awantura, że ja tu sobie kupuję złoża gazu za 400 mln dolarów, a można je wydać na zatrudnienie pielęgniarek albo nauczycieli. Fanaberia!
Ale przecież to nie rząd płacił.
Oczywiście, że nie, płaciła spółka PGNiG, ale awantura była. Po tygodniu się skończyła, bo banki ustawiły się w kolejce, żeby skredytować tę inwestycję. Wyłącznie zagraniczne. Bez żadnych zabezpieczeń, tylko pod prognozę zasobów zrobioną przez geologów. Ma to swój symbol i procedury – RBL, w których do tej pory banki polskie nie mają żadnej praktyki. Oprocentowanie kredytu było symboliczne, niewiele ponad 2 proc. rocznie. Powołaliśmy spółkę, która rozpoczęła prace wiertnicze i na szczęście przez cały okres rządów PO–PSL nie została zdemontowana.
Wspomniał pan o rządzie PO–PSL, w którym przez dwa lata był pan wiceministrem środowiska i głównym geologiem kraju. Jak tamta ekipa podchodziła do gazu z Norwegii?
Moim zdaniem premier rządu PO–PSL miał niesprecyzowany pogląd na ten temat, bo z jednej strony podtrzymał, choć niemrawo, budowę terminalu LNG. Ta inwestycja została rozpoczęta za rządu Kazimierza Marcinkiewicza. To była jedna z pierwszych decyzji Biura Bezpieczeństwa Narodowego za prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Rząd PO–PSL tę budowę zakończył i w 2016 roku odebraliśmy pierwszy transport gazu LNG. Z drugiej strony minister skarbu Aleksander Grad był „impregnowany" na hasło „dywersyfikacja", bo chyba niewiele rozumiał. To on chciał wystawić Lotos na sprzedaż. Co uważam za haniebny błąd i wtedy, i teraz . Na szczęście do niczego takiego dotąd nie doszło
Pamiętam, była o to awantura i teraz wróciła za sprawą odtajnionej notatki na ten temat.
No właśnie. To była i jest publiczna, powszechna wiedza, więc manewry „odtajniania notatek" nic nie wnoszą, oprócz próby odwrócenia uwagi od meritum. Ale chcę zwrócić uwagę, że pod presją społeczną tamten pomysł się załamał. Taka jest różnica między tym, co było kiedyś, a co jest teraz. Teraz okazuje się, że można rozparcelować Lotos i sprzedać jego stacje, bo to jest zwykły biznes. A presja społeczna nikogo nie obchodzi. Pomysł sprzedaży rafinerii Lotosu obcemu kapitałowi była jedną wstydliwą sprawą za rządu Tuska. A drugą było przedłużenie przez Waldemara Pawlaka kontraktu jamalskiego. Ówczesne żądanie Rosjan brzmiało – bierzcie więcej gazu i na dłużej.
Janusz Onyszkiewicz: PiS powinien dokonać rewizji polityki zagranicznej
Ukraińskie społeczeństwo nie poddało się zabiegom politycznym i socjotechnicznym Kremla, które miały wywołać tak wielki ferment, że wprowadzenie wojsk rosyjskich miało zostać potraktowane jako element stabilizacyjny, a nie stać się siłą okupacyjną. Dlatego trzeba się było uciec do starych metod, czyli armat - mówi Janusz Onyszkiewicz, minister obrony narodowej w rządach Hanny Suchockiej i Jerzego Buzka.
Drożej nie?
Tamta formuła była wystarczająco szkodliwa dla kupującego, że trudno byłoby ją jeszcze eskalować, ponieważ różnica między ceną dla nas, a dla odbiorców zachodnich, wynosiła ponad 50 dolarów na 1000 metrów sześciennych, co dla konkurencyjności naszego przemysłu było zabójcze. Ale przynajmniej mogliśmy reeksportować nadwyżkę (według starych prognoz byliśmy „przekontraktowani"). W 2015 roku zostałem prezesem PGNiG i wróciliśmy do rozmów z Norwegami na temat dedykowanego gazociągu. Z analiz wynikało, że musimy mieć przejście przez Danię, co było o tyle trudne, że Norwegowie nie mieli do tej pory żadnej historii współpracy z Duńczykami. Gazociąg powstał, można powiedzieć, w ostatnim momencie. Reasumując, mogliśmy mieć gazociąg w 2005 roku, a mamy dopiero w tym roku. I całe szczęście, bo nasza pozycja polityczna byłaby zupełnie inna, gdyby go nie było. Dla Polski i jej bezpieczeństwa PGNiG powinien go w całości zapełnić gazem, tak jak od początku było to planowane. Na tym gazociągu zależało i zależy nie tylko nam, ale Norwegom, Duńczykom i Unii Europejskiej, która zainwestowała w ten projekt bardzo dużo pieniędzy. Polska i nasz region potrzebują gazu z innych kierunków – nie możemy kupować dłużej rosyjskiego paliwa, które finansuje wojnę w Ukrainie.
* Międzynarodowy klub dyskusyjny „Wałdaj" powstał we wrześniu 2004 z inicjatywy agencji „RIA Nowosti", Rady Polityki Zagranicznej i Obronnej Rosji, gazety „The Moscow Times" oraz periodyków „Rosja w polityce globalnej" i „Russia Profile". W latach 2004–2010 odbywały się coroczne spotkania ekspertów poświęcone polityce wewnętrznej i zagranicznej Rosji