Piotr Woźniak: Bez Baltic Pipe nasza pozycja byłaby zupełnie inna

Rosjanie od dawna mieli plan przejęcia Ukrainy i przyłączenia jej do Rosji. Wymyślili sobie, że zrobią to za pomocą gazu. W 2003 roku wydano rządowy dokument „Polityka energetyczna Federacji Rosyjskiej", w którym jasno i precyzyjnie wyłożono, że eksport gazu i ropy służy Rosji do uprawiania polityki zagranicznej - mówi Piotr Woźniak, minister gospodarki w pierwszym rządzie PiS i były prezes PGNIG.

Aktualizacja: 30.05.2022 11:41 Publikacja: 27.05.2022 17:00

Piotr Woźniak

Piotr Woźniak

Foto: PAP, Grzegorz Momot

Plus Minus: Jesienią ruszy Baltic Pipe, czyli gazociąg, który będzie nam dostarczał surowiec z Norwegii. Czy pokryje nasze potrzeby, skoro Rosjanie zakręcili nam kurek z gazem?

Przepustowość Baltic Pipe wynosi 10 mld metrów sześciennych rocznie. PGNiG ma ją zarezerwowaną na poziomie nieco ponad 8 mld m3. Ze złóż w Norwegii według prognoz PGNiG wyprodukuje ok. 3 mld m3 gazu w 2022 roku, a połowę zarezerwowanej przepustowości osiągnie dopiero w 2027 roku. Zatem spółka powinna już mieć podpisany lub właśnie podpisywać kontrakt na zakup około 5 mld m3 do 2027 i później adekwatnie posiadać zakontraktowany wolumen uzupełniający do poziomu własnego wydobycia. Powinny nas niepokoić wypowiedzi przedstawicieli zarządu PGNiG, że na razie nie ma potrzeby wykorzystywania całej zakontraktowanej przez PGNiG przepustowości. Bo wręcz odwrotnie – jest i to pilna.

To pan był przez lata zwolennikiem odchodzenia od interesów gazowych z Rosją, a więc powinien się pan cieszyć, że już rosyjskiego gazu nie kupujemy.

Nie martwi mnie to, że rosyjskiego gazu już nie mamy, tylko że jeszcze nie mamy dość gazu z Morza Północnego. Od początku, w pomyśle pozyskiwania gazu z Norwegii, chodziło o to, żeby zdobyć gaz z alternatywnego źródła, za takie same pieniądze albo nawet mniejsze niż z Rosji.

Przecież premier Leszek Miller utrącił ten projekt, twierdząc w kampanii parlamentarnej 2001 roku, że gaz norweski będzie dużo droższy od rosyjskiego.

Leszek Miller, prominentny członek klubu Wałdajskiego*, nie miał racji. Mylił się nie tylko w kampanii wyborczej, ale też publikując serię artykułów, które pojawiły się w rosyjskiej prasie. Mam nadzieję, że dziś już zrozumiał, jak bardzo zabłądził.

Skąd się wziął pomysł na gazociąg z Norwegii?

Od 24 lat wyznaję zasadę, że bezpieczeństwo energetyczne to w praktyce polityka bezpieczeństwa państwa i z tą ideą poszedłem do premiera Jerzego Buzka. Byłem w zespole jego doradców, którego szefem był Wojciech Arkuszewski. Buzek zatrudnił mnie jako doradcę ds. rolnictwa. Tyle że ja się nie znałem na rolnictwie, tylko na rynku rolnym.

To dlatego, że był pan doradcą ministra rolnictwa w rządzie Tadeusza Mazowieckiego?

Tak. Był to czas, kiedy okazało się, że mamy kilkakrotną nadwyżkę żywności, bo przestaliśmy ją eksportować do ZSRR. Ministrem rolnictwa był wówczas Czesław Janicki z PSL. Pracowałem dla wiceministra Michała Wojtczaka w Ministerstwie Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej, kiedy okazało się, że np. zboża jest w kraju więcej niż potrzeba, pełne silosy, choć w oficjalnych sprawozdaniach wykazywano, że żadnych zapasów nie ma.

Czytaj więcej

Marek Belka: Walka z inflacją musi boleć

Dlaczego?

Bo po transformacji przestaliśmy nasze zboże eksportować do ZSRR – było to nieopłacalne. Gdy informacje na temat nadwyżek zboża, masła, mięsa i mleka potwierdziły się, zatrzymano większość tradycyjnych umów importowych na żywność (z Kanady, USA, Węgier i innych). Przy tej okazji narodziła się idea powołania Agencji Rynku Rolnego do stabilizacji rozchwianych rynków żywności. I właśnie ten epizod sprawił, że trafiłem do rządu Jerzego Buzka, żeby doradzać mu w sprawie rolnictwa, chociaż na rolnictwie się nie znałem i nie znam, tylko na rynkach artykułów rolnych. Zamiast tego przyniosłem projekt dywersyfikacji dostaw gazu i przekonałem premiera, że cena rosyjskiego gazu eliminuje konkurencyjność naszej gospodarki.

Jak to się stało?

Pojechałem na pięciodniową konferencję Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) do Kopenhagi. Otrzymałem polecenie porozmawiania z Niemcami o naszym cukrze. Niemcy wtedy rządzili na rynku cukru prawie w całej Europie (oprócz Francji). Pojechałem do Kopenhagi, nudziłem się śmiertelnie, a na dodatek Niemcy wysłali delegację tak niskiego szczebla, że nie było z kim rozmawiać.

I wtedy wpadł pan na pomysł z norweskim gazem?

A żeby pani wiedziała. Pomyślałem, że skoro jestem tak blisko Norwegii, to wybiorę się do Oslo i porozmawiam o gazie. Jestem geologiem, więc do gazu mi znacznie bliżej niż do cukru. Zadzwoniłem do asystenta właściwego ministra w NPD [norweska agencja rządowa zajmująca się wydobyciem i obrotem gazu – przyp. red.] i poprosiłem o umówienie z szefem. Tamten się wzbraniał, ale i tak zjawiłem się w ministerstwie i powiedziałem, że polski rząd chciałby omówić dostawy gazu z Norwegii. Gdy wróciłem do Warszawy, przekonałem Arkuszewskeigo i Buzka, że gaz jest ważniejszy od cukru.

I co Buzek na to?

Przedstawiłem mu kilka argumentów za realizacją tego pomysłu – wysoka cena rosyjskiego gazu, niestabilność dostaw, polityczna zależność od Rosji i groźba nacisku politycznego na Ukrainę, poprzez odcięcie jej od rosyjskiego gazu.

Dostawy dla Polski były niestabilne?

Od czasu naszego przystąpienia do Unii Europejskiej, czyli od 2004 roku, osiem razy przerwano nam dostawy gazu, bez żadnych powodów. Wcześniej nikt tego nie rejestrował oficjalnie. A przerwy w dostawach gazu, takie ni z tego, ni z owego, były ogromnym problemem dla przemysłu. Ale i tak najmocniejszym argumentem była cena, bo ten argument przemawia do każdego. Od 1996 roku, kiedy kontrakt jamalski wszedł w życie, rok w rok cena gazu importowanego do Polski z Rosji była wyższa niż ceny na rynku zachodnim. Momentami różnice były absurdalnie duże.

Dlaczego podpisano tak niekorzystny kontrakt?

Nie podpisywałem go. Warto o to spytać Leszka Millera, który zasiadał w rządzie SLD–PSL, gdy podpisywano kontrakt jamalski. Dziś wiemy wszyscy, że najważniejszym argumentem za dywersyfikacją dostaw gazu były właśnie zakusy, aby ominąć Ukrainę. Rosjanie od dawna mieli plan przejęcia Ukrainy i przyłączenia jej do Rosji. Moim zdaniem wymyślili sobie, że zrobią to za pomocą gazu. W 2003 roku wydano rządowy dokument „Polityka energetyczna Federacji Rosyjskiej", do którego dotarłem, choć było to trudne. W nim jasno i precyzyjnie wyłożono, że eksport gazu i ropy służy Rosji do uprawiania polityki zagranicznej.

Zachód Europy nigdy nie chciał przyjąć tego do wiadomości.

Tak, to bolesna prawda, za którą teraz przepraszają. Kiedy byłem ministrem gospodarki w rządzie PiS w latach 2005–2007, rutyną były coroczne przeglądy na forum OECD. Trzeba było tam jeździć i wyjaśniać różne aspekty i kierunki polityki gospodarczej. Na jeden z tych przeglądów, chyba w Wiedniu w 2006 roku, przywiozłem ze sobą 50 egzemplarzy tłumaczenia rosyjskiego dokumentu, żeby go pokazać uczestnikom. Gdy w punkcie poświęconym energetyce zacząłem mówić, że żyjemy w cieniu Rosji, która używa gazu do uprawiania polityki zagranicznej, połowa sali wstała i wyszła. Nie chcieli w ogóle mnie słuchać. Zostali chyba tylko Turcy i Amerykanie. A potem, gdy już przesłuchanie OECD się zakończyło, w kuluarach podeszli do mnie Niemcy i zaczęli mnie przekonywać: „Co ty opowiadasz? Przecież Gazprom to jest najbardziej stabilny dostawca gazu w Europie". Później jeszcze przekonywali mnie, że Gazprom jest symbolem stałości dostaw, choć my w Polsce boleśnie doświadczaliśmy kompletnie czegoś innego.

Wspomniał pan o tym?

Powiedziałem, że Polska regularnie ma przerwy w dostawach gazu, kompletnie bez powodu. Usłyszałem coś w rodzaju „oj tam, oj tam". O Ukrainie w ogóle nie chciano rozmawiać, a przecież było jasne, że skoro Rosjanie wdrażają politykę kontroli nad Ukrainą, to najłatwiej zrobią to za pomocą gazu. Zamiast wyprowadzać z koszar wojsko, czołgi i bombardować, po prostu zakręcą kurek z gazem. Przez terytorium Ukrainy przebiega potężny gazociąg Braterstwo jeszcze z czasów ZSRR, który ma zdolność przesyłową na poziomie 110 mld m sześciennych rocznie. Ten gaz w ogromnej części dociera tranzytem do Niemiec, bez niego cały przemysł bawarski by stanął. Rosjanie wymyślili, że lepszej presji na Ukraińców nie będzie, jak okrążyć ich kraj innymi gazociągami. Żeby gaz do Europy Zachodniej, głównie Niemiec, płynął bez zakłóceń, a do Ukrainy tylko wtedy, gdy Moskwa pozwoli.

Premier Jerzy Buzek był świadomy tego zagrożenia i jego konsekwencji politycznych?

Tak, on to rozumiał. Rosjanie już w 2001 roku zaczęli swoje manewry. Najpierw proponowali, że wybudują gazociąg wzdłuż granicy polskiej od gazociągu jamalskiego, tzw. Pieremyczkę. Byłem wtedy wiceprezesem PGNiG i udało nam się to zablokować, odmawiając Gazpromowi zawarcia jakiegokolwiek kontraktu na inne ilości gazu i na inne punkty dostaw niż do tej pory. Doszło do politycznej awantury, ponieważ Rosjanie zaczęli publicznie narzekać, że Polska wszystko blokuje. Potem próbowali pobudować drugą nitkę gazociągu jamalskiego, ale to też się nie udało. I wtedy wyszli z Nord Stream 1 i Nord Stream 2 o łącznej przepustowości dokładnie takiej, jak ukraiński gazociąg Braterstwo, tj. 110 mld m3 rocznie. Gdyby się to udało, to Rosjanie mieliby Ukrainę w garści. Mogliby wyłączyć Braterstwo w samym środku zimy, a większość miast ukraińskich jest ogrzewana przez ciepłownie opalane gazem.

Ale to się też nie udało.

Na szczęście Nord Stream 2, który pozwoliłby na zakręcenie kurka z gazem Ukrainie, nie dostał certyfikacji i nie został uruchomiony. Tymczasem zgodnie z aktualnym z prawem europejskim Rosjanie równolegle zbudowali gazociąg Turk Stream biegnący przez Turcję, Serbię, Węgry do Baumgarten w Austrii, które jest centrum rozdziału gazu na Europę. W realizacji tego przedsięwzięcia pomogli im Węgrzy, bo we wrześniu 2021 roku pozwolili przeprowadzić rosyjski tranzyt przez ich terytorium w zamian za bardzo korzystny kontrakt gazowy, który został podpisany jesienią 2021 roku. Węgrzy mogli zablokować taki tranzyt, ale woleli kupować gaz po bardzo preferencyjnych cenach, takich jak dla Białorusi. W ten sposób sojusz Putina z Orbánem się domknął i dokonano okrążenia Ukrainy, choć nie do końca, bo ten szlak tranzytowy ma zdolność transportową na kilkanaście miliardów metrów sześciennych rocznie, co razem z Nord Stream 1 daje ok. 70 miliardów metrów sześciennych gazu rocznie. A w rosyjskim planie było 110 mld m3 na rok.

Czytaj więcej

Jan Maria Jackowski: Zamiast usuwać błędy, chcą usunąć mnie

Zatem brakuje ok. 40 miliardów, żeby wyłączyć Braterstwo?

No właśnie. Węgrzy mogli nie przepuścić Rosjan przez swoje terytorium, ale tego nie zrobili. Węgierska firma MOL właśnie przygotowuje się do kupna od Polski stacji benzynowych po Lotosie od Orlenu. Brak bezpośredniego udziału rosyjskiego kapitału w MOL nie oznacza, że nie robi z Rosją interesów. MOL – poprzez swoją spółkę córkę FGSZ Zrt. – jest operatorem północnej części gazociągu Turk Stream, który obok Nord Stream 1 i 2 jest sztandarową inwestycją Gazpromu w Europie. Wszystkie trzy – rozpatrywane łącznie – mają na celu odcięcie Ukrainy od rosyjskiego gazu i wyeliminowanie ukraińskich firm z rynku gazowego Europy.

Uważa pan, że sprzedaż stacji benzynowych MOL-owi stanowi zagrożenie? Widziałam, że podpisał pan list w tej sprawie.

Moim zdaniem to jest niesłychanie groźne. Proszę nie wierzyć w narrację, że sprzedaż stacji benzynowych po Lotosie MOL-owi to jest czysty biznes. Tak może myśleć tylko ktoś o ograniczonych horyzontach. To kalka niemieckiej narracji o Nord Stream 1, a potem Nord Strem 2 – jako projektach czysto biznesowych. Lotos z całą pewnością nie powinien być wchłonięty przez Orlen i rozparcelowany. Poziom konkurencji na polskim rynku paliw jest właściwy i wystarczający obecnie, bez żadnych zmian.

Ale to jest raptem 400 stacji, a sam Orlen ma ich 2800. Zatem to jest nieduży kawałek rynku. Może nie ma o co kruszyć kopii?

Mamy oddać nieduży procent rynku, ale wystarczający, żeby uczynić sobie z niego przyczółek do dalszej ekspansji. MOL holuje za sobą Rosjan od końca lat 60., tj. od czasu spółki Panrusgaz.

Przecież i tak mieliśmy w Polsce Łukoil, który ostatecznie wycofał się z naszego rynku.

Zaczął do kilkunastu stacji i nie dał rady. Różnica polega na skali. Ale 400 stacji to jest zupełnie inna historia.

Wróćmy do norweskiego gazu.

W 2000 roku podpisaliśmy jako PGNiG umowę z producentami z Norwegami taką, że każda ze stron zobowiązywała się do wykonania czynności określonych w kontrakcie. Nie będę mówił jakich, bo to jest jeszcze tajemnica handlowa. Jednak, gdyby któraś ze stron nie wykonała swoich czynności, to kontrakt po prostu wygasał, bez żadnych kosztów. Umowa została parafowana w pałacu Na Wodzie w Łazienkach Królewskich, w obecności premiera Jerzego Buzka i ówczesnego premiera Norwegii. Było bardzo sympatycznie, strony podpisały list o współpracy i się rozjechały. I tu na scenę wkroczył Leszek Miller, szef SLD i nowy premier od 2001 roku, który po prostu chciał mieć rosyjski gaz, zatem nowe władze PGNiG zaniechały realizacji kontraktu, a ten umarł śmiercią naturalną.

Dlaczego podpisał pan kontrakt, który nie był obwarowany żadnymi klauzulami, zatem bardzo łatwy do zerwania?

Po pierwsze, na owe czasy był to kontrakt rutynowy, a po drugie, nie przyszło mi do głowy, że może zostać zerwany. Z naszego punktu widzenia to była wymarzona umowa. Gazociąg zobowiązani byli wybudować Norwegowie, za własne pieniądze, w ciągu czterech lat. My nie wykładaliśmy pieniędzy, a jeszcze dostawaliśmy gaz po cenie niższej niż z Rosji. Norwegowie, gdy się zorientowali, że PGNiG nie wywiązuje się ze swojej części zobowiązań, zaczęli do mnie wydzwaniać. Alarmowali, że kontrakt lada moment się rozejdzie. Ale ja już nie miałem na to wpływu, ponieważ wyrzucony z PGNiG zajmowałem się remontem własnej sutereny. Norwegowie, którzy już wzięli kredyt na budowę gazociągu do Polski, za te same pieniądze zbudowali gazociąg do Wielkiej Brytanii, który świetnie działa od 2005 roku i nazywa się Langeled. Natomiast nasze stosunki zostały zrujnowane.

Gdy w 2005 roku został pan ministrem gospodarki, to wrócił pan do koncepcji norweskiego gazu?

Chciałem, ale reputację u Norwegów już mieliśmy zszarganą. Mimo to próbowałem, przez dwa miesiące bombardowałem telefonami moich znajomych z Norwegii, ale nikt nawet nie chciał podejść do telefonu. Zupełnie prywatnym kanałem dobiłem się wreszcie do nich, ale rozmawiali ze mną niechętnie. Oświadczyli, że mieli mnóstwo kłopotów, musieli wszystkie pieniądze przenieść na inną inwestycję i gdzie indziej i zbudować w piorunującym tempie gazociąg – do Wielkiej Brytanii, bo Brytyjczycy postawili warunek, że inwestycja ma być skończona w dwa lata, a cena gazu ma być satysfakcjonująca.

I co, udało się tych Norwegów udobruchać?

Wymyśliłem, że obejmiemy w otwartej rundzie przetargowej jedno ze złóż norweskich i w ten sposób pokażemy, że naprawdę jesteśmy zainteresowani współpracą. A wpadłem na ten pomysł podczas dużej konferencji w Stavanger, na której miałem wystąpienie, ale akurat zepsuło się zasilanie i mój panel został odwołany. Żeby nie tracić czasu, poszedłem posłuchać, co mają do powiedzenia Norwegowie z ExxonMobil na swoim – osobnym panelu. Tam właśnie usłyszałem, że będą do zbycia złoża gazu po wycofującym się z Norwegii ExxonMobil. Wróciłem do Warszawy, wezwałem kolegów z PGNiG i zapytałem – ile macie pieniędzy? Oni na to, że nie mają. Mówię: „Musicie pożyczyć, wystartować w przetargu na złoże i wygrać". I oni to zrobili. W wielkim stylu przebili wszystkich konkurentów. A było ich ponad dziesięciu. Zapłaciliśmy za koncesję na polach Skarv, Snad i Idun ponad 400 mln dolarów, przebijając kolejnego kontrahenta o 60 tys. dolarów, czyli o tyle, co nic. Tymczasem w rządzie wybuchła gigantyczna awantura, że ja tu sobie kupuję złoża gazu za 400 mln dolarów, a można je wydać na zatrudnienie pielęgniarek albo nauczycieli. Fanaberia!

Ale przecież to nie rząd płacił.

Oczywiście, że nie, płaciła spółka PGNiG, ale awantura była. Po tygodniu się skończyła, bo banki ustawiły się w kolejce, żeby skredytować tę inwestycję. Wyłącznie zagraniczne. Bez żadnych zabezpieczeń, tylko pod prognozę zasobów zrobioną przez geologów. Ma to swój symbol i procedury – RBL, w których do tej pory banki polskie nie mają żadnej praktyki. Oprocentowanie kredytu było symboliczne, niewiele ponad 2 proc. rocznie. Powołaliśmy spółkę, która rozpoczęła prace wiertnicze i na szczęście przez cały okres rządów PO–PSL nie została zdemontowana.

Wspomniał pan o rządzie PO–PSL, w którym przez dwa lata był pan wiceministrem środowiska i głównym geologiem kraju. Jak tamta ekipa podchodziła do gazu z Norwegii?

Moim zdaniem premier rządu PO–PSL miał niesprecyzowany pogląd na ten temat, bo z jednej strony podtrzymał, choć niemrawo, budowę terminalu LNG. Ta inwestycja została rozpoczęta za rządu Kazimierza Marcinkiewicza. To była jedna z pierwszych decyzji Biura Bezpieczeństwa Narodowego za prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Rząd PO–PSL tę budowę zakończył i w 2016 roku odebraliśmy pierwszy transport gazu LNG. Z drugiej strony minister skarbu Aleksander Grad był „impregnowany" na hasło „dywersyfikacja", bo chyba niewiele rozumiał. To on chciał wystawić Lotos na sprzedaż. Co uważam za haniebny błąd i wtedy, i teraz . Na szczęście do niczego takiego dotąd nie doszło

Pamiętam, była o to awantura i teraz wróciła za sprawą odtajnionej notatki na ten temat.

No właśnie. To była i jest publiczna, powszechna wiedza, więc manewry „odtajniania notatek" nic nie wnoszą, oprócz próby odwrócenia uwagi od meritum. Ale chcę zwrócić uwagę, że pod presją społeczną tamten pomysł się załamał. Taka jest różnica między tym, co było kiedyś, a co jest teraz. Teraz okazuje się, że można rozparcelować Lotos i sprzedać jego stacje, bo to jest zwykły biznes. A presja społeczna nikogo nie obchodzi. Pomysł sprzedaży rafinerii Lotosu obcemu kapitałowi była jedną wstydliwą sprawą za rządu Tuska. A drugą było przedłużenie przez Waldemara Pawlaka kontraktu jamalskiego. Ówczesne żądanie Rosjan brzmiało – bierzcie więcej gazu i na dłużej.

Czytaj więcej

Janusz Onyszkiewicz: PiS powinien dokonać rewizji polityki zagranicznej

Drożej nie?

Tamta formuła była wystarczająco szkodliwa dla kupującego, że trudno byłoby ją jeszcze eskalować, ponieważ różnica między ceną dla nas, a dla odbiorców zachodnich, wynosiła ponad 50 dolarów na 1000 metrów sześciennych, co dla konkurencyjności naszego przemysłu było zabójcze. Ale przynajmniej mogliśmy reeksportować nadwyżkę (według starych prognoz byliśmy „przekontraktowani"). W 2015 roku zostałem prezesem PGNiG i wróciliśmy do rozmów z Norwegami na temat dedykowanego gazociągu. Z analiz wynikało, że musimy mieć przejście przez Danię, co było o tyle trudne, że Norwegowie nie mieli do tej pory żadnej historii współpracy z Duńczykami. Gazociąg powstał, można powiedzieć, w ostatnim momencie. Reasumując, mogliśmy mieć gazociąg w 2005 roku, a mamy dopiero w tym roku. I całe szczęście, bo nasza pozycja polityczna byłaby zupełnie inna, gdyby go nie było. Dla Polski i jej bezpieczeństwa PGNiG powinien go w całości zapełnić gazem, tak jak od początku było to planowane. Na tym gazociągu zależało i zależy nie tylko nam, ale Norwegom, Duńczykom i Unii Europejskiej, która zainwestowała w ten projekt bardzo dużo pieniędzy. Polska i nasz region potrzebują gazu z innych kierunków – nie możemy kupować dłużej rosyjskiego paliwa, które finansuje wojnę w Ukrainie.

* Międzynarodowy klub dyskusyjny „Wałdaj" powstał we wrześniu 2004 z inicjatywy agencji „RIA Nowosti", Rady Polityki Zagranicznej i Obronnej Rosji, gazety „The Moscow Times" oraz periodyków „Rosja w polityce globalnej" i „Russia Profile". W latach 2004–2010 odbywały się coroczne spotkania ekspertów poświęcone polityce wewnętrznej i zagranicznej Rosji

Plus Minus: Jesienią ruszy Baltic Pipe, czyli gazociąg, który będzie nam dostarczał surowiec z Norwegii. Czy pokryje nasze potrzeby, skoro Rosjanie zakręcili nam kurek z gazem?

Przepustowość Baltic Pipe wynosi 10 mld metrów sześciennych rocznie. PGNiG ma ją zarezerwowaną na poziomie nieco ponad 8 mld m3. Ze złóż w Norwegii według prognoz PGNiG wyprodukuje ok. 3 mld m3 gazu w 2022 roku, a połowę zarezerwowanej przepustowości osiągnie dopiero w 2027 roku. Zatem spółka powinna już mieć podpisany lub właśnie podpisywać kontrakt na zakup około 5 mld m3 do 2027 i później adekwatnie posiadać zakontraktowany wolumen uzupełniający do poziomu własnego wydobycia. Powinny nas niepokoić wypowiedzi przedstawicieli zarządu PGNiG, że na razie nie ma potrzeby wykorzystywania całej zakontraktowanej przez PGNiG przepustowości. Bo wręcz odwrotnie – jest i to pilna.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS