Czasem te głosy wykraczają poza ideologiczne kalki, stając się kopią zachodnich dyskusji o stosunku do rozmaitych reżimów na przestrzeni historii. Oto Paweł Lisicki, naczelny „Do Rzeczy", skrytykował pomysł wykluczania rosyjskich i białoruskich sportowców z rozmaitych rozgrywek. Skoro nie toczymy wojny, musi być maksymalnie normalnie, taka była jego główna teza. Niby dlaczego musi, można by odpowiedzieć pytaniem.
Lisicki powtórzył też inną opinię krążącą wśród znawców Rosji różnych barw: że taka społeczna „dyskryminacja" Rosjan jest przeciwskuteczna, bo ich dodatkowo alienuje i radykalizuje. Żeby do czegoś takiego przekonać, należałoby dowieść, że istnieje alternatywny program rozmiękczenia i pozyskania choć części tamtego społeczeństwa. No, ale przecież rozmawiamy, odnosząc się do wrażeń, a nie realnych scenariuszy.
Polityka zagraniczna w teatrze politycznym
Powrót Polski do przyjaźni z Ameryką raduje i rząd, i opozycję. Ale w wielu kwestiach ostry spór o politykę zagraniczną trwa. Czasem decyduje ideologia, częściej – logika teatru.
Egoizm narodowy, czyli co?
Ideologia zdaje się przemawiać za mocną obroną Viktora Orbána, który zdaniem Lisickiego ma prawo reprezentować wyłącznie interes węgierski. To jest właśnie owa pochwała „narodowego egoizmu". Już na tych łamach pisałem, że w polskich realiach jawi mi się on jako realizm pozorny. Polakom powinno zależeć na triumfie retoryki międzynarodowej moralności, bo w pewnych sytuacjach tylko ona może dać szansę na mobilizację opinii publicznej w różnych krajach, także i w naszej obronie.
Zarazem w tej wymianie argumentacji decydują różne motywacje i osobiste postawy. Inny żarliwy obrońca Orbána, Krzysztof Kłopotowski, zdaje się szczerze przekonany, że Ameryka niemal przekracza granice chroniące nas przed wojną światową. Mamy tu tradycyjne strachy przed instrumentalizacją nas przez wielkie mocarstwa i lęk wynikający z polskich historycznych doświadczeń. One przekraczają ideowe podziały. Tak się jednak składa, że w Polsce takie obawy pojawiają się głównie po prawej stronie. Hałaśliwa garstka antynatowskiej lewicy, owszem, odwołuje się do pacyfizmu, ale to są głosy niszowe i oparte raczej na uprzedzeniach wobec „światowej burżuazji".
Można by nawet mówić w przypadku głosów prawicowych „realistów" o namiastkach rzeczowej dyskusji o strategiach i celach. Bo przecież mainstream pisowski i liberalny trwonią czas przede wszystkim na homeryckich bojach o to, kto w przeszłości mocniej zawinił w domniemanych flirtach z Putinem. Byłaby to więc alternatywa, gdyby Kłopotowski z Lisickim zechcieli wyłożyć swój własny scenariusz: do jakich granic się posuwamy, a co jest dla nas, Polaków, nieprzekraczalne.
Na razie przeważa narzekanie. Aczkolwiek Lisicki, przestrzegając przed dozbrajaniem Ukrainy, coś konkretnego powiedział. Tyle że pomijając moralny wymiar tej debaty (czy faktycznie państwa, zwłaszcza te rządzone przez chrześcijan, zawsze są skazane na czysty egoizm?), wypadałoby się w konsekwencji zmierzyć z innym pytaniem. Jak miałby wyglądać nasz region po ewentualnym zwycięstwie Putina nad Zełenskim.
Tego konserwatywni realiści nie mówią. Ciekawi mnie też coś innego. Czy u podstaw takiego ostrożnego podważania proukraińskiej solidarności nie leży przekonanie o niemożności bicia się z dwiema potęgami równocześnie: z Brukselą i z Moskwą? Kiedyś to redakcję „Sieci" uważano za bliższą Zbigniewowi Ziobrze. Dziś mówi się tak o „Do Rzeczy". Aczkolwiek sam lider Solidarnej Polski, choć bije w Brukselę, jednocześnie zachowuje wzorowo antyrosyjską retorykę.
Czy możliwe jest, aby szersze kręgi prawicy zaczęły rewidować swoją postawę, wymykając się chyłkiem w Orbánowskim kierunku? Na razie niewiele na to wskazuje, także z powodu totalnej i nieselektywnej agresywności samej Rosji. Ale niewątpliwie przekonywanie, że dla pokonania Putina trzeba robić wszystko, czego chce Komisja Europejska, łącznie ze spełnianiem czysto ideologicznych żądań, może być paradoksalnym sojusznikiem takiej zmiany.
Reakcją na „euroszantaż" miałaby się okazać dezercja wobec faktycznego ludobójstwa za naszą granicą? Nie umiem sobie tego wyobrazić. Ale czy obecny czas nie uczy nas wiary w rzeczy wczoraj całkiem nie do wyobrażenia?