Otwarte pozostaje także i to, czy to zwłaszcza Polska ma podnosić wysoko sztandar międzynarodowego darwinizmu. Naród obciążony skrajnie niedogodnym położeniem geopolitycznym powinien raczej powiewać chorągwią praw narodów i międzynarodowej moralności. Nawet jeśli to nie może się okazać całkiem skuteczne, byłoby jakimś narzędziem presji na opinię publiczną w różnych krajach. Cynizm Lisickiego i Kłopotowskiego jawi mi się więc jako realizm pozorny.
Czy w miarę postępu kłopotów ekonomicznych i społecznych związanych z wojną ci „realiści" staną się bardziej wpływowi? Czy przekabacą przynajmniej część obozu rządzącego? Dziś to wciąż perspektywa księżycowa. A jutro?
Tomasz Terlikowski: Bez sankcji nie będzie pokoju
Nie ma i nie będzie pokoju w Europie, o Ukrainie nie wspominając, dopóki nie zostaną nałożone ostre i jednoznaczne sankcje na gaz i ropę. Dopóki ich nie ma, to od samych tylko Niemiec Rosja dostaje wielokrotnie więcej miliardów dolarów, niż przeznaczanych jest przez wszystkie kraje zachodnie na pomoc Ukrainie.
Romantyk Rokita
Romantycy to z kolei formacja w dużej mierze wydumana, prawie wszystkie opiniotwórcze postaci nakładają na swoje moralne oburzenie i niechęć wobec autorytarnej, pogrążającej się w barbarzyństwie Rosji jakieś wędzidła. Większość prawicowych komentatorów ogranicza się do popierania rządowej polityki, bez wychodzenia naprzód. Potrafię jednak znaleźć niezwykły przypadek człowieka, który spełnia w teorii kryteria romantyka, ba, „wojennego podżegacza", a zarazem je zaburza.
To Jan Rokita. W cyklu tekstów na łamach „Sieci" od początku stawiał Zachodowi zarzut sprowadzający się do frazy Churchilla: „Wybrali hańbę, a wojnę będą mieli i tak". Dawny kandydat PO na premiera oskarżał większość zachodnich elit o kunktatorstwo, pytając o perspektywę tej wojny. Szukał tam sprzymierzeńców dla takiej swojej postawy (choćby w byłym sekretarzu generalnym NATO Andersie Rasmussenie). W końcu uznał za niewystarczającą nawet postawę twardego wobec Rosji prezydenta Bidena. Jego zdaniem wizja wieloletniego zmagania z Putinem wyłożona podczas wizyty w Warszawie jest swoistym eskapizmem. Pokrywa brak realnego pomysłu na przecięcie gordyjskiego węzła tej wojny.
Rokita zmaga się bardziej z globalną niż polską niemożnością. Udzielił jednak poparcia wyłożonej w Kijowie idei Kaczyńskiego, aby próbować wejść wojskowo do Ukrainy. Zaletą jego pełnych niepokoju analiz jest wykazywanie polskich i zachodnich niemożności. On wierzy w zagrożenie ze strony Rosji dla państw NATO i żąda przynajmniej bardziej zmasowanej pomocy w broni i sprzęcie dla Kijowa bez oglądania się na ryzyko.
Słabością jest niekonkretność części pomysłów na to, jak przy eskalacji konfliktu uniknąć wybuchu wojny światowej. Zarazem Rokita nie pasuje do stereotypu polskiego emocjonalisty. On po prostu wykazuje, że unikanie ryzyka jest ryzykiem większym, jak w dobie Monachium, w roku 1938. Dowodzi tego językiem zimnej, bezlitosnej analizy. Nie ma w polskiej debacie równie przekonujących sojuszników, ale nikt nie podjął z nim rzeczowej polemiki.
Ciekawe są też inne konsekwencje wyborów w ocenie tej wojny. Nowa Konfederacja uważa ją za starcie cywilizacji – wschodniej i zachodniej. Przyznaje w niej całkowicie rację Zachodowi. Trudno się z tą konkluzją nie zgodzić. Cywilizacja oparta na praworządności i na sile rozumu wspiera Ukrainę przeciw coraz bardziej irracjonalnej co do celów satrapii.
Zarazem wyczuwam w tych deklaracjach gotowość odpuszczenia przez kiedyś kojarzonych z prawicą intelektualistów z NK sporów polskich konserwatystów z zachodnim, coraz bardziej dogmatycznym, idącym na skróty, cywilizacyjnym progresizmem. Krótko mówiąc, jesteś przeciw Rosji, musisz przełknąć legalność homoseksualnych małżeństw z adopcją przez nie dzieci. Tak skądinąd rozumuje polska lewica i polscy liberałowie.
Rokita sam ma rozmaite porachunki z PiS. Ale polemizuje z uproszczonym obrazem ksenofobiczno-autorytarnej Polski, jaki szerzy się na Zachodzie. I szuka oznak odpuszczenia nam przez zachodni mainstream w wojennych warunkach. Na razie znajduje ich niewiele: a to nieco bardziej wyrozumiałe wobec „reformy" sądownictwa ostatnie orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości UE, a to wzywający do zaniechania nagonki na Polaków artykuł w niemieckim dzienniku „Die Welt".
Rokita wierzy jednak w możliwość zachowania jakiejś cywilizacyjnej podmiotowości przez Polskę w warunkach polaryzacji Wschód–Zachód. Polaryzacji skądinąd pozornej, skoro kanclerz Olaf Scholz i prezydent Emmanuel Macron wciąż zdają się czekać na porozumienie z Putinem, a ten jest rzecznikiem konserwatywnej kontrrewolucji tylko w oczach dogmatycznych zachodnich antyglobalistów (i polskiego profesora Adama Wielomskiego).
Stając między wyborem NK i wyborem Rokity, jestem za tym ostatnim, nawet jeśli ktoś to uzna za przejaw nieuleczalnego romantyzmu. Większość polskich konserwatystów, wciąż bardziej przykościelnych niż w innych krajach, jest dziś do czerwoności antyputinowska. Ale czy w zastrzeżeniach prawicowych „realistów" nie kryje się przekonanie, że wróg z Brukseli jest na dłuższą metę groźniejszy niż ten z Kremla? Nie dziwię się takim odruchom, trudno walczy się na wiele frontów równocześnie. Wciąż wierzę jednak w choćby ograniczoną możliwość wolnego wyboru – przyjaciół, wrogów i chwilowych sojuszników.