Polityka zagraniczna w teatrze politycznym

Powrót Polski do przyjaźni z Ameryką raduje i rząd, i opozycję. Ale w wielu kwestiach ostry spór o politykę zagraniczną trwa. Czasem decyduje ideologia, częściej – logika teatru.

Publikacja: 01.04.2022 17:00

Część środowisk opozycyjnych nalega, by nawet w czasie wojny nie iść na układy z PiS. Stare Miasto w

Część środowisk opozycyjnych nalega, by nawet w czasie wojny nie iść na układy z PiS. Stare Miasto w Warszawie w dniu wizyty Joe Bidena, 26 marca 2022 r.

Foto: EAST NEWS, Wojciech Olkuśnik

W polskich reakcjach na wizytę i zwłaszcza na kluczową mowę prezydenta Stanów Zjednoczonych Josepha Bidena w Polsce euforia mieszała się z rozczarowaniem. Euforię demonstrowali politycy. Rozczarowanie – niektórzy komentatorzy i część internetowego ludu.

Podnoszono, że zabrakło konkretów dotyczących wzmocnienia wschodniej flanki NATO. Spodziewano się zapowiedzi zwiększenia liczebności amerykańskich żołnierzy w Polsce czy hojniejszych wojskowych kontraktów. Pozostało wrażenie, że amerykański prezydent przywozi jedynie mocną, antyputinowską, można by rzec zimnowojenną retorykę. A równocześnie pozostawia polskich przywódców z ich listą potrzeb bez klarownej odpowiedzi.

Owszem, padła zapowiedź: „artykuł piąty (traktatu waszyngtońskiego – red.) to nasz święty obowiązek". Tyle że złośliwcy zdążyli już przypomnieć, co ten artykuł w istocie zawiera. Zawiera zobowiązanie do pomocy w razie zagrożenia „aż do użycia sił zbrojnych", daje więc możliwość stopniowania reakcji, a nawet unikania najtwardszych środków.

Wątpliwości wzmagało spostrzeżenie, że Biden nie przedstawił mocnego sygnału w stosunku do samej Ukrainy. Do swoich wielokrotnych deklaracji, że NATO będzie się trzymało z daleka ukraińskiej ziemi, żeby nie wywołać wojny światowej, nie dodał wiele nowego, poza ostrym potępianiem rosyjskiego prezydenta i gotowością przyjmowania ukraińskich uchodźców w Ameryce. Nie znamy recepty USA na mocniejsze niż do tej pory wsparcie Kijowa. To zapewne zaważyło w obliczu faktycznego zatrzymania rosyjskiego najazdu na skłonności prezydenta Zełenskiego do ustępstw.

Czytaj więcej

Kijów i wielka gra Kaczyńskiego

Zasypywany rów

Odpowiadając na pierwszą część wątpliwości, warto jednak przypomnieć, że zaraz po powrocie do USA Biden firmował projekt budżetu, w którym obecność wojskowa jego państwa na wschodniej flance kosztuje dwa razy więcej niż w poprzednim roku. Z jego wypowiedzi wynika zaś, że reakcją na atak, powiedzmy na Polskę, nie byłyby tylko papierowe protesty. Czy możemy czuć, że ma to siłę gwarancji? Aż 56 proc. Amerykanów uważa dziś, że Stany powinny robić dla Ukrainy więcej, niż robią. Paradygmat izolacjonistyczny jest więc tam odrzucany – może nie przez przygniatającą większość, ale jednak.

Co więcej, z mów i decyzji Bidena wyłania się może mglisty, ale jednak jakiś pomysł nowej amerykańskiej administracji na ekonomiczne starcie z Rosją. Jednym z jego elementów ma być wsparcie Ameryki (choćby własnym gazem) dla samowystarczalności energetycznej Europy. Niektórzy już cię cieszą, że w istocie odradza się w nowej wersji pomysł Międzymorza, firmowany przez Donalda Trumpa, a zarzucony przez Bidena na początku kadencji.

Tego akurat tak definitywnie (jeszcze?) nie widać. Prezydent demokrata nie jest zainteresowany marginalizowaniem Niemiec (a Trump dlatego popierał Międzymorze). Niemniej w większym stopniu niż się na to zanosiło, oczy Waszyngtonu zdają się być dziś zwrócone ku naszemu regionowi, środkowo-wschodniej części Europy.

Już z tego powodu polski rząd i zwłaszcza ważny współarchitekt tego zwrotu, prezydent Andrzej Duda, mogą mówić o sukcesie. Dopiero co zdawało się, że między Waszyngtonem i Warszawą pogłębia się rów. Przyczyną były rozbieżności ideologiczne i wrażenie, że pisowska ekipa stawia na Trumpa. Ale przecież nie tylko. Trump jest dziś oskarżany o prorosyjskość. Ale to Biden cofnął sankcje nałożone na projekt Nord Stream 2, co wywołało protesty polskiego MSZ. Dziś sytuacja jest mocno inna.

Władze w Warszawie mają powód do satysfakcji – także dlatego, że znika wrażenie ich izolacji. Oczywiście, jeszcze niedawno same kusiły los, choćby forsowaniem projektu wymierzonego w amerykański kapitał inwestujący w TVN. Powstrzymał to szczęśliwie polski prezydent. Teraz są zaskoczone żwawością Bidena w reakcji na rosyjską agresję. Miało być w ich własnym mniemaniu inaczej – amerykański prezydent był przywoływany, choć na ogół na pół oficjalnie, jako kolejny przykład niezgulstwa progresywnego Zachodu.

Niezależnie od wszelkich okoliczności dodatkowych euroatlantycki kurs Polski wydaje się być uratowany. Można by rzec: za cenę tragedii Ukrainy, ale przecież to ciąg zbiegów okoliczności. Po prostu Biden ocenia zdarzenia podobnie jak Duda, Morawiecki i Kaczyński, nawet jeśli nie podejmuje ich sugestii, aby reagować jeszcze mocniej na potrzeby samej Ukrainy.

Świętują także politycy opozycji, może poza skrajną lewicą i Konfederacją. Oto zbliżenie dokonuje się za liberalnego amerykańskiego prezydenta, któremu można przypisywać optowanie za rozumianą na modłę lewicową „praworządnością", nawet jeśli podczas samej wizyty nawiązywał do niej tylko aluzyjnie. Taka była chyba szczera narracja partii opozycyjnych, w szczególności Platformy Obywatelskiej.

W efekcie mamy kolejny przykład bliskości różnych stron, nawet jeśli jest ona uzasadniana z przeciwstawnych pozycji. To może być okazja do zadania szerszego pytania: ile w polskiej polityce zagranicznej konsensusu, a ile zasadniczego starcia. Pytanie tym ciekawsze, że ta polityka nie bywała z reguły głównym tematem kolejnych kampanii wyborczych. Tym razem może się nim stać. Bo będziemy pytać naszych polityków: jak nam zapewnicie bezpieczeństwo?

Oglądałem debatę na ten temat w Polsat News. Doktor Sebastian Gajewski dowodził w niej, że przeważają pola wspólne. Dawny doradca rządu, politolog z Lublina prof. Waldemar Paruch temu ze swadą zaprzeczał, sypiąc takimi przykładami, jak niedawny sprzeciw PO wobec budowy ogrodzenia chroniącego przed imigrantami podsyłanymi nam ze wschodu przez Łukaszenkę. Nawet jednomyślne przyjęcie ustawy o obronie ojczyzny przez parlament nie było dla profesora żadnym dowodem. Przed wojną rosyjsko-ukraińską entuzjazm opozycji wobec radykalnego podniesienia wydatków na obronność jawił się jako niewielki. W przeszłości ludzie Platformy drwili z Wojsk Obrony Terytorialnej. Dopiero rosyjska agresja zamknęła im usta.

Zacząłbym od uwagi, że pól wspólnych i przejawów faktycznej kontynuacji znajdzie się mnóstwo. Pionierami nie tylko marszu ku NATO, ale i Unii Europejskiej, byli politycy obecnego obozu rządzącego, a potem przyszło postępować tą drogą innym, nie tylko liberałom, ale i postkomunistom. NATO jest przedmiotem konsensusu do dziś. Unia to bardziej punkt wyjścia do pytania: „jak", a nie „czy". Oczywistością było euroatlantyckie zaangażowanie Polski. Dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Sławomir Dębski przypominał w tymże Polsacie, że ledwie 12 lat temu Ameryka utrzymywała na polskiej ziemi kilku marines przysłanych tu do pilnowania ambasady USA. Dziś ma u nas ponad 10 tys. żołnierzy.

To zmienia kontekst dyskusji o zawodności sojuszy, nawet jeśli obawy przed tym mamy w genach co najmniej od roku 1939. Obecność amerykańskich wojsk negocjowały kolejne ekipy, polskie i amerykańskie: Donald Tusk z Barackiem Obamą i przywódcy PiS z Donaldem Trumpem. Ten wspólny dorobek przypomniał ostatnio zręcznie prezydent Duda w „jednościowej" mowie przed Zgromadzeniem Narodowym.

Ile Unii dzisiaj

Równocześnie prawdą jest, że pomoc amerykańska może nas nie obronić, jeśli co najmniej przez pierwsze dni ewentualnej agresji nie będziemy umieć się bronić sami. W tym kontekście rozmaite zastrzeżenia wobec wysiłku obronnego po stronie opozycji warte są zapamiętania. Wynikają po części z odruchów ideologicznych, a po części z konieczności odróżniania się – w polityce, w której wszystko musi być spolaryzowane. Dla porządku przypomnijmy jednak i to, że sam rząd się z projektem ustawy o obronie ojczyzny bardzo nie śpieszył. Wszystko zmieniła dopiero wojna za naszą miedzą.

Również po części odruchami ideologicznymi objaśniam spór o szczelność naszej granicy wschodniej. Lewe skrzydło opozycji naprawdę wierzy w świat bez granic i w obowiązek wpuszczania do Europy każdego, kto sobie tego zażyczy. Nawet dziś padają jeszcze, choć coraz bardziej odosobnione, głosy w tej sprawie.

A to liberalne media, a to europosłanka PO Janina Ochojska wypominają Polsce, że traktuje różnie różnych uchodźców, sugerując, że chodzi o rasistowskie uprzedzenia. Ukraińców mamy traktować lepiej, bo są nam bliscy kulturowo.

Nasuwa się prosta odpowiedź: ludzie, których przerzucały przez polską granicę wschodnią białoruskie służby, nie byli w ogromnej większości uchodźcami. To również Unia Europejska oczekiwała od nas pilnowania tej granicy, czego zwolennicy nieograniczonej imigracji narzekający na „polski faszyzm" nie mówili. Co ważniejsze, ten zalew był elementem akcji Łukaszenki i Putina przeciw Polsce i Europie. Swoistym wstępem do ataku na Ukrainę. Jeśli ktoś tego nie rozumie, nie rozumie niczego z obecnej wojny. Ale też warto odnotować wahania w tej kwestii po opozycyjnej stronie. Także ze strony największego jastrzębia Donalda Tuska. Czy byłyby one jeszcze większe, gdyby obóz rządzący poszedł wtedy tą drogą, którą idzie dziś prezydent Duda, organizując kolejne Rady Bezpieczeństwa Narodowego, konsultując, tłumacząc, szukając kooperacji? Czy opozycja mogła jeszcze mocniej zgodzić się z rządem? Może tak, może nie.

Zjednoczona Prawica chciała być jedynym obrońcą „zagrożonej granicy". Miała rację co do konieczności jej obrony, ale równocześnie kierowała się logiką polaryzacyjnego spektaklu. Opozycja wchodziła w tę logikę jak w masło. Nie szukam tu symetrii na siłę, ale odnotowuję przewagę doraźnej taktyki po obu stronach.

Na ile to dotyczy głównego sporu polskiej polityki, obecnie przyćmionego samą logiką wojny ukraińskiej i zresztą także radością ze zbliżenia z Ameryką? Chodzi o relacje z Unią Europejską. Opozycja wciąż wzywa do odzyskania unijnych pieniędzy na Krajowy Plan Odbudowy, obwiniając rząd o ich zablokowanie. W szerszym sensie piętnuje PiS za antyunijny, a może i antyzachodni obskurantyzm. Receptą na zagrożenie rosyjskie ma być roztopienie się w NATO, ale i w Unii.

W obozie rządowym rzecz cała jest przedmiotem wahań. Właśnie wyrzucono z rządu ministra Piotra Nowaka, bo przedwcześnie zapowiadał odblokowanie tych pieniędzy. Polityk próbował tak naprawdę ośmieszyć aktywność Tuska przedstawiającego się jako pośrednik w tej sprawie. Tyle że Morawiecki sam chętnie byłby dostarczycielem dobrej nowiny o odprężeniu w relacjach z Brukselą.

Zarazem nie ma w PiS najwyraźniej pewności – ani czy takie odprężenie jest możliwe, ani jaka byłaby jego cena. W Sejmie trwają prace nad likwidacją Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Opozycja domaga się pójścia dalej, zgłasza poprawki mające wypchnąć z SN „neosędziów". I nie ma pewności, jakie jest „non possumus" Komisji Europejskiej i unijnych polityków.

Nasuwa się wiele uwag. Bez wątpienia ta wojenka ma swój kontekst. To w istocie starcie o polską politykę wewnętrzną, o granice manipulowania kształtem sądownictwa, wręcz o relacje między rządzącymi i opozycją. Ono nabiera nowego wymiaru, kiedy europejski mainstream i polska opozycja próbują stawiać znak równości między prawicowością i putinowskim autorytaryzmem. I choćby z tego powodu doradzać wypada PiS zejście z linii strzału. Samo wrażenie naginania wymiaru sprawiedliwości do woli rządzącej większości źle wygląda, ale szczególnie źle w obecnej sytuacji.

Tyle że zarazem jest to wciąż spór o ustrój Unii, o granice naginania poszczególnych państw do wyobrażeń europejskiej elity. O tendencje federalistyczne. Już samo pytanie, czy Trybunał Sprawiedliwości UE nie przekroczył swoich kompetencji, karząc nas za Izbę Dyscplinarną, ma taką naturę. To także spór o to, czy Komisja Europejska wstrzymała Polsce fundusze w sposób w pełni zgodny z własnym prawem i własnymi regułami.

Nie wiadomo, czy w cieniu wojny debata o kształcie Unii nie ulegnie przynajmniej zamrożeniu. Uważając, że rządzący powinni w tej chwili unikać, na ile mogą, zwady z europejskimi partnerami, a więc porzucić konfrontacyjny język Zbigniewa Ziobry, nie mogę się jednak powstrzymać przed dodatkowym komentarzem. Opozycja w Polsce także powinna sobie zadać pytanie, na ile zmieniły się czasy. Na ile zwłaszcza politycy niemieccy czy francuscy mogą być dla nas nadal bezwarunkowym autorytetem. Ci pierwsi zawiedli na całej linii, uzależniając się od dostaw rosyjskich surowców. Wierzyli w to, że wpłyną na Putina, „partnera" po wielekroć skompromitowanego, a na dokładkę kompletnie nieprzewidywalnego. Jedni i drudzy próbowali, i zresztą wciąż próbują, gry z rosyjskim satrapą. Francuski prezydent zachęca firmy ze swego kraju, aby pozostały w Rosji, a sam obrusza się na Bidena za epitet „rzeźnik" pod adresem Putina. Ich wola pomocy Ukrainie jest więcej niż iluzoryczna.

Czy w tej sytuacji „europejskie wartości" nie tracą swego blasku? I czy Polacy będą akceptować przebłagiwanie za wszelką cenę Brukseli w sytuacji, kiedy nawet jej obietnice finansowego wsparcia ukraińskich uchodźców w Polsce są na razie gołosłowne?

Czytaj więcej

PiS, PO i inni. Polityczne prognozy w cieniu wojny

Przeciw Putinowi i za nim

Przedmiotem wojny polsko-polskiej staje się także sam stosunek do konfliktu polsko-ukraińskiego. I tu mamy do czynienia z pełną już dwudzielnością zmieniającą się chwilami w kakofonię. PiS z jednej strony bywa oskarżany o zamiar eskalowania działań wojennych, i to w wymiarze światowym, z drugiej – o sprzyjanie Putinowi.

Pomysł misji pokojowej zgłaszany przez Jarosława Kaczyńskiego bywa przedstawiany jako krok ku trzeciej wojnie światowej. Odrzuciły go niemal wszystkie państwa NATO, a na koniec sam ukraiński prezydent. Opozycja ignoruje jednak fakt, że Zełenski potraktował ten pomysł lekceważąco w momencie, kiedy opuszczony przez Europę, szuka, wbrew sobie, jakiegoś porozumienia z Rosją.

Można do woli dyskutować, czy propozycja prezesa PiS dokądś prowadziła. Jan Rokita celnie pisał, że była próbą zachęcenia Zachodu, aby starał się zrobić cokolwiek więcej. Jej porażka oznacza tak naprawdę spełnienie marzeń Berlina i Paryża o wymuszonym na Zełenskim porozumieniu z Putinem. Prawda, bierze w tym udział pośrednio także Ameryka, jakby wbrew swoim twardym diagnozom. Niemców i Francuzów nie stać nawet na nie. Choć oddajmy odrobinę sprawiedliwości, i tak zgodzili się na sankcje nieporównywalne z jakimikolwiek wcześniejszymi działaniami wobec Kremla.

Równocześnie marszałek Senatu Tomasz Grodzki oskarżył polski rząd po ukraińsku o tolerowanie importu z Rosji i tranzytu do Rosji. Czyli PiS nie dość, że chce wojować z Putinem, to jeszcze mu pomaga. Trudniej już o wypominanie eurosceptycznych sojuszników PiS. Ludzie pokroju Marine Le Pen próbują zgubić rusofilski ogon, a Viktor Orbán jest w coraz wyraźniejszym konflikcie z rządem Morawieckiego. Więc kłuje się rządzących rozżaleniem z powodu rosyjskich i białoruskich tirów mknących przez Polskę.

Pytanie o oddzielne sankcje Polski brzmi nawet wiarygodnie, zresztą pod presją krytyk rząd próbuje zakazać sprowadzania rosyjskiego węgla. Choć można się zastanawiać, czy powinni je stawiać ci, którzy zwykle żądali, aby wszystko uzgadniać z Unią (handel jest jej kompetencją). Może istotniejsza jest wszakże wątpliwość, czy powinno się to pytanie podsuwać pod nos naszym ukraińskim przyjaciołom. Prezydent Warszawy i wiceprzewodniczący PO Rafał Trzaskowski miał tu odrębne od Grodzkiego zdanie. Ale wielu polityków opozycji powtarzało po marszałku Senatu.

Czynili to także dlatego, że logika wojny za wschodnią granicą może napędzać rządowi poparcie. Mniej istotne stają się nagle ideologiczne roszczenia lewicy, ważniejszy – odruch swoistej narodowej mobilizacji. Na dokładkę rząd zyskał dodatkowe alibi w tych sprawach, w których nie mógł na nie liczyć przed 24 lutego. Inflacja stała się bardziej wytłumaczalna. Próbuje się nawet poprawiać biurokratyczne meandry Polskiego Ładu.

Pojawił się więc strach przed pisowską recydywą. Wśród tradycyjnie najmocniej dorzucających do pieca liderów opozycyjnych mediów reakcje są najskrajniejsze. Tomasz Lis, naczelny „Newsweeka", zdążył oskarżyć Kaczyńskiego, z powołaniem się na Siergieja Ławrowa, o zamiar zajęcia zachodniej Ukrainy pod płaszczykiem pokojowej misji NATO. „Gazeta Wyborcza" nie idzie tak daleko. Ona żali się tylko, że mogło powstać takie wrażenie.

Opozycja coraz częściej porzuca jednościowy ton, nim go na dobre przyjęła. Okazje do zwady są czasem błahe. Trudno orzec, czy pomysł pozbycia się progu długu publicznego drogą konstytucyjnej poprawki jest potrzebny, aby móc podnieść wydatki na zbrojenia. Kiedy jednak liderzy opozycji jeden po drugim obruszali się po spotkaniu na jego temat, miałem wrażenie, że ciąży im po prostu wrażenie „pokoju bożego" między rządzącymi i opozycją.

Woda na młyn Konfederacji

Na koniec podzielę się obawą, że skorzysta na tym wszystkim ktoś trzeci. Wojna będzie się przedłużać, Zełenski ugrzęźnie w rozkroku między oporem i mało klarownymi negocjacjami. Pogłębią się trudności ekonomiczne wynikłe z samej wojny, ale także i z sankcji, z drożyzną na czele. Wzrastać będą koszty utrzymania uchodźców, opadnie entuzjazm wspierających ich ochotników, a Unia okaże się mało chętna do konkretnej pomocy.

Czy to nie woda na młyn prawicowych malkontentów spod znaku Konfederacji? Obwiniać będą zarówno ukraińskiego sąsiada, jak i najszerzej pojmowany Zachód. Za winy popełnione i niepopełnione. Może Polacy okażą się na to impregnowani. A jeżeli nie?

Czytaj więcej

PiS w okopach Ziobry

W polskich reakcjach na wizytę i zwłaszcza na kluczową mowę prezydenta Stanów Zjednoczonych Josepha Bidena w Polsce euforia mieszała się z rozczarowaniem. Euforię demonstrowali politycy. Rozczarowanie – niektórzy komentatorzy i część internetowego ludu.

Podnoszono, że zabrakło konkretów dotyczących wzmocnienia wschodniej flanki NATO. Spodziewano się zapowiedzi zwiększenia liczebności amerykańskich żołnierzy w Polsce czy hojniejszych wojskowych kontraktów. Pozostało wrażenie, że amerykański prezydent przywozi jedynie mocną, antyputinowską, można by rzec zimnowojenną retorykę. A równocześnie pozostawia polskich przywódców z ich listą potrzeb bez klarownej odpowiedzi.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi