Prezydent Rosji doskonale rozumie, że wielki kraj musi żywić się wielkim mitem. Nic w tym nowego, każde imperium, co więcej, każda ukształtowana historycznie zbiorowość wytwarza pełniącą rolę tożsamościowego „kleju" mitologię. Są to mity wielkie bądź małe, mądre albo głupiutkie. Trwające przez wieki bądź okamgnienie, jak hitlerowska wizja „tysiącletniej Rzeszy", która przetrwała ledwie kilkanaście lat.
Czytaj więcej
"Gazeta Wyborcza", nasz bezpośredni konkurent, wieści na pierwszej kolumnie „Media mają trudniej" i przywołuje kolejny spadek Polski w rankingu wolności prasy. Tym razem z 64. na 66. miejsce; to bolesna degradacja o dwa miejsca w ciągu roku. Przed nami nie tylko Kosowo, Macedonia Północna i Czarnogóra, ale także – o zgrozo – Cypr, Mauritius i Papua-Nowa Gwinea. O tych ostatnich wiem niewiele, ale Cypr znam całkiem nieźle i nigdy, w związku z dramatem podziału wyspy na dwie części, nie był dla mnie wzorcem swobody debaty publicznej.
Nie inaczej jest z Rosją; najpierw było dziedzictwo Włodzimierza Wielkiego, potem – już w dobie imperialnej – idea „trzeciego Rzymu", zastąpiona przez bolszewików świecką, acz również do szpiku kości mesjańską wizją „ojczyzny światowego proletariatu". W imię każdej z wymienionych idei dokonywano zawsze „słusznych" aktów w polityce wewnętrznej i zagranicznej. Jednoczenie Rusi przez Moskwę było zbieraniem w jedną całość ziem Włodzimierza przez jego następców – Rurykowiczów. Trzeci Rzym, jako dziedzic królestwa Chrystusowego, nie tylko bronił chrześcijaństwa przed ordą i hordą, ale jednoczył pod swoim berłem bogobojną słowiańszczyznę. Bolszewicy zaś, by uzasadnić swoje prawo do kontynuacji zaborczej polityki Moskwy w skali geopolitycznej, stworzyli doktrynę o ojczyźnie klasy robotniczej, stawiając na miejsce carskiej Trójcy Świętej marsowe oblicza Marksa, Engelsa i Lenina. Trochę to wyglądało komicznie, może nawet nachalnie i prostacko, ale działało jak trzeba. I to przez długie kilkadziesiąt lat.
Działało, ale finalnie się zepsuło. Rozwiązanie Związku Radzieckiego w Puszczy Białowieskiej w grudniu 1991 roku tylko potwierdziło ostateczną śmierć skompromitowanej już od dekad ideologii. „Ojczyzna światowego proletariatu" przeszła do historii. Należało wymyśleć dla powołanej na jej miejsce Wspólnoty Niepodległych Państw coś nowego. Okazało się to jednak zbyt trudne. Wspólny mit założycielski wydawał się niemożliwy, bo mogły być nim wyłącznie ruiny Związku Radzieckiego, a za „więzieniem narodów" w początkach lat 90. nikt nie ośmielał się tęsknić. Uczestnicy WNP zdani byli więc na konieczność budowania mitologii narodowych, z czego – zwłaszcza liderzy azjatyckich satrapii – wywiązali się w sposób nieodmiennie komiczny.
Inaczej Rosja. Ścieżek do tworzenia nowej mitologii było kilka. W przypadku Borysa Jelcyna jej potrzebę wyparła (na chwilę) ułuda demokracji, niemniej wytyczono już wtedy kilka ścieżek, z odgruzowaniem pamięci samodzierżawia, czy przywróceniem państwotwórczej roli prawosławia na czele. Za ojca ideologii, która zyskała ostatnio miano „raszyzmu", wypada uznać Władimira Putina. Oczywiście, autorów idei, które złożyły się na kompletną doktrynę, było w kręgu Kremla wielu, niemniej to osobiście Putin usankcjonował jej podstawowy zrąb i dał jej wymiar publiczny.