Bogusław Chrabota: Putin przeciw Rosji

Maleńki przyczynek do wielkiego tematu, jakim jest postępująca erozja moskiewskiego mesjanizmu. Tym razem niejako na przekór intencjom sprawcą kryzysu jest sam Putin, który przez ostatnie dziesięciolecia kreował się na obrońcę Świętego Graala, zdeponowanego przez przodków pod kremlowskimi posadzkami.

Publikacja: 13.05.2022 17:00

Bogusław Chrabota: Putin przeciw Rosji

Foto: AFP

Prezydent Rosji doskonale rozumie, że wielki kraj musi żywić się wielkim mitem. Nic w tym nowego, każde imperium, co więcej, każda ukształtowana historycznie zbiorowość wytwarza pełniącą rolę tożsamościowego „kleju" mitologię. Są to mity wielkie bądź małe, mądre albo głupiutkie. Trwające przez wieki bądź okamgnienie, jak hitlerowska wizja „tysiącletniej Rzeszy", która przetrwała ledwie kilkanaście lat.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: O wrogach wolności trzeba mówić głośno

Nie inaczej jest z Rosją; najpierw było dziedzictwo Włodzimierza Wielkiego, potem – już w dobie imperialnej – idea „trzeciego Rzymu", zastąpiona przez bolszewików świecką, acz również do szpiku kości mesjańską wizją „ojczyzny światowego proletariatu". W imię każdej z wymienionych idei dokonywano zawsze „słusznych" aktów w polityce wewnętrznej i zagranicznej. Jednoczenie Rusi przez Moskwę było zbieraniem w jedną całość ziem Włodzimierza przez jego następców – Rurykowiczów. Trzeci Rzym, jako dziedzic królestwa Chrystusowego, nie tylko bronił chrześcijaństwa przed ordą i hordą, ale jednoczył pod swoim berłem bogobojną słowiańszczyznę. Bolszewicy zaś, by uzasadnić swoje prawo do kontynuacji zaborczej polityki Moskwy w skali geopolitycznej, stworzyli doktrynę o ojczyźnie klasy robotniczej, stawiając na miejsce carskiej Trójcy Świętej marsowe oblicza Marksa, Engelsa i Lenina. Trochę to wyglądało komicznie, może nawet nachalnie i prostacko, ale działało jak trzeba. I to przez długie kilkadziesiąt lat.

Działało, ale finalnie się zepsuło. Rozwiązanie Związku Radzieckiego w Puszczy Białowieskiej w grudniu 1991 roku tylko potwierdziło ostateczną śmierć skompromitowanej już od dekad ideologii. „Ojczyzna światowego proletariatu" przeszła do historii. Należało wymyśleć dla powołanej na jej miejsce Wspólnoty Niepodległych Państw coś nowego. Okazało się to jednak zbyt trudne. Wspólny mit założycielski wydawał się niemożliwy, bo mogły być nim wyłącznie ruiny Związku Radzieckiego, a za „więzieniem narodów" w początkach lat 90. nikt nie ośmielał się tęsknić. Uczestnicy WNP zdani byli więc na konieczność budowania mitologii narodowych, z czego – zwłaszcza liderzy azjatyckich satrapii – wywiązali się w sposób nieodmiennie komiczny.

Inaczej Rosja. Ścieżek do tworzenia nowej mitologii było kilka. W przypadku Borysa Jelcyna jej potrzebę wyparła (na chwilę) ułuda demokracji, niemniej wytyczono już wtedy kilka ścieżek, z odgruzowaniem pamięci samodzierżawia, czy przywróceniem państwotwórczej roli prawosławia na czele. Za ojca ideologii, która zyskała ostatnio miano „raszyzmu", wypada uznać Władimira Putina. Oczywiście, autorów idei, które złożyły się na kompletną doktrynę, było w kręgu Kremla wielu, niemniej to osobiście Putin usankcjonował jej podstawowy zrąb i dał jej wymiar publiczny.

Ścieżek do tworzenia nowej mitologii było kilka. W przypadku Borysa Jelcyna jej potrzebę wyparła (na chwilę) ułuda demokracji, niemniej wytyczono już wtedy kilka ścieżek, z odgruzowaniem pamięci samodzierżawia, czy przywróceniem państwotwórczej roli prawosławia na czele.

Czymże jest putinowski mesjanizm? To przede wszystkim zlepek idei nacjonalistycznych i słowianofilskich. W jakimś stopniu nawiązuje do odległej przeszłości (wstążka gieorgijewska introdukowana w życiu publicznym w 2005 roku wywodzi się z orderu ustanowionego przez carycę Katarzynę II w 1769 r.), ale jego fundamentem jest wielka wojna ojczyźniana. Nie mogło być inaczej. Po rewolucji bolszewickiej to jedyny moment jednoczący. Moment nie tylko wielkiej ofiary narodu, ale przede wszystkim tytanicznego wysiłku, jakim było pokonanie wcielonego zła, czyli nazizmu. Dla aksjologicznej klarowności tej prostej figury usunięto w sferę niepamięci niewygodne okoliczności triumfu: łagry, Katyń czy sowiecki flirt z Hitlerem. W tym tle Stalin to mąż stanu. Wojsko – elita narodu. A ludzkie straty – konieczność. Ważniejsze jest zwycięstwo i jego bohaterowie. A pokonanie czystego zła daje nie tylko przewagę moralną narodu i jego liderów na wieki, ale prawo do kolejnych interwencji w tej świętej sprawie.

Właśnie dlatego putinowska propaganda kładzie taki nacisk na posługiwanie się terminem „operacja specjalna" (wojna to sacrum) i nazywanie ukraińskich wrogów faszystami. Wszystko musi się mieścić w prostym schemacie aksjologicznym, w którym tresuje się naród od ponad dekady. Wywód zrozumiały? Pewnie tak. Ale niepełny. Bo trzeba do niego dodać kilka uwag. Po pierwsze, putinowski mesjanizm mógłby się obronić tylko w sferze kompletnej izolacji komunikacyjnej Rosjan, a to we współczesnych czasach niemożliwe. Po wtóre, Kreml musiałby mieć skuteczny instrument ideologicznego wpływu na resztę świata. A nie ma. Stąd powszechne potępienie interwencji w Ukrainie i sankcje, które w skończonym czasie obalą aktualną administrację Kremla. I sprawa ostatnia; elementarna oczywistość, która musi na dłuższą metę pokonać każdą ideologię. Wielka wojna ojczyźniana była wojną sprawiedliwą moralnie, obronną. Atak na Ukrainę to jej odwrotność.

Wiosną 2022 roku dla wielu Rosjan wszystko to nie jest jeszcze oczywiste. Ale kiedyś będzie. Filary putinowskiego mesjanizmu przeżera już rdza. Jak szybko ten gmach runie, tego nie wiemy. Wiadomo jednak, że albo ów Wielki Kraj wymyśli jakąś inną wielką mitologię, albo przestanie być wielki. Co zresztą zawsze zdarzało się imperiom.

Istota problemu Władimira Putina polega na tym, że próbując podtrzymać wzmacniany przez całe życie mit, uderzył w jego sedno i przyczynił się do jego degradacji. Ze szkodą dla własnego narodu, ale także dolewając oliwy do ognia, na którym gotuje się niepewna przyszłość całego świata. Świata, dla którego rozpad wielkiej Rosji może nieść egzystencjalne ryzyka.

Prezydent Rosji doskonale rozumie, że wielki kraj musi żywić się wielkim mitem. Nic w tym nowego, każde imperium, co więcej, każda ukształtowana historycznie zbiorowość wytwarza pełniącą rolę tożsamościowego „kleju" mitologię. Są to mity wielkie bądź małe, mądre albo głupiutkie. Trwające przez wieki bądź okamgnienie, jak hitlerowska wizja „tysiącletniej Rzeszy", która przetrwała ledwie kilkanaście lat.

Nie inaczej jest z Rosją; najpierw było dziedzictwo Włodzimierza Wielkiego, potem – już w dobie imperialnej – idea „trzeciego Rzymu", zastąpiona przez bolszewików świecką, acz również do szpiku kości mesjańską wizją „ojczyzny światowego proletariatu". W imię każdej z wymienionych idei dokonywano zawsze „słusznych" aktów w polityce wewnętrznej i zagranicznej. Jednoczenie Rusi przez Moskwę było zbieraniem w jedną całość ziem Włodzimierza przez jego następców – Rurykowiczów. Trzeci Rzym, jako dziedzic królestwa Chrystusowego, nie tylko bronił chrześcijaństwa przed ordą i hordą, ale jednoczył pod swoim berłem bogobojną słowiańszczyznę. Bolszewicy zaś, by uzasadnić swoje prawo do kontynuacji zaborczej polityki Moskwy w skali geopolitycznej, stworzyli doktrynę o ojczyźnie klasy robotniczej, stawiając na miejsce carskiej Trójcy Świętej marsowe oblicza Marksa, Engelsa i Lenina. Trochę to wyglądało komicznie, może nawet nachalnie i prostacko, ale działało jak trzeba. I to przez długie kilkadziesiąt lat.

Plus Minus
Mistrzowie, którzy przyciągają tłumy. Najsłynniejsze bokserskie walki w historii
Plus Minus
„Król Warmii i Saturna” i „Przysłona”. Prześwietlona klisza pamięci
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Polityczna bezdomność katolików
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Ryszard Ćwirlej: Odmłodziły mnie starocie
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
teatr
Mięśniacy, cheerleaderki i wszyscy pozostali. Recenzja „Heathers” w Teatrze Syrena