Jak bardzo domknięty byłby system, który buduje wytrwale całe życie, tak zawsze pozostanie w nim ta jedna luka. Iskra irracjonalności, która w każdej chwili może puścić z dymem całą autokratyczną stodołę. Nieważne, czy okaże się zbyt rozpasany czy za skromny, ukłuje go pycha albo wyrzuty sumienia, liczy się tylko fakt, że zaburzy normę. Wyjdzie z roli chłodnego profesjonalisty, precyzyjnie odmierzającego w swoim politycznym laboratorium odczyny gróźb i mikstury obietnic. Wcześniej czy później zadrży mu ręka, bo tak naprawdę nigdy do końca nie przestanie być człowiekiem. A temu nie można ani do końca zaufać, ani też nie ma się go co aż tak bardzo bać. Co innego z mitologicznymi potworami.
Czytaj więcej
Panoptes był gigantem, lecz to nie we wzroście czy sile tkwił sekret jego siły, tylko we wzroku. Miał on bowiem mnóstwo, niektórzy mówili nawet o setce, oczu. I to jego właśnie imieniem Jeremy Bentham ochrzcił projekt swojego życia – Panoptikon, dom nadzoru. Narodził się on w głowie Anglika pod koniec XVIII wieku, podczas wycieczki do Rosji. Odwiedził on tam brata, pomocnika księcia Potiomkina, nieustannie popisującego się przed carycą Katarzyną rozmachem swoich kolejnych przedsięwzięć. W Panoptikonie spotykają się szeroki gest, morderczy rozmach wschodniej despotii z racjonalizatorskim zapałem zachodniego kapitalizmu. Podają tu sobie rękę władza wyzwolona z politycznych ograniczeń i zysk odarty z moralnych rozterek.
Dobrana para, małżeństwo z miłości.