Kiedy drużyna VIVE Tauron Kielce wygrała w Kolonii turniej Final Four Ligi Mistrzów, Bertus Servaas trochę sobie popłakał i bardzo dużo się uśmiechał. Chyba nikt nie był zaskoczony, bo to jest człowiek bardzo uczuciowy.
Kiedy płacze mężczyzna, to wiedz, że coś się dzieje. A kiedy płacze prawie dwumetrowy, ponad 50-letni mężczyzna, właściciel dziewięciu spółek odnoszący sukcesy w biznesie, to wiedz, że wydarzyło się coś wielkiego.
Servaas wreszcie dopiął swego. Tyle lat ciężkiej pracy, tyle lat budowania, układania klocków, wydawania pieniędzy, ścigania się z najlepszymi i najbogatszymi na kontynencie, toczenia świętych wojen z Orlenem Wisłą Płock. Próby z najlepszymi trenerami w Europie, najpierw Bogdanem Wentą, a teraz Tałantem Dujszebajewem, wreszcie się sportowo zwróciły, choć on na VIVE Kielce nigdy nie chciał i nie próbował zarabiać.
Kontuzja i plajta
Wielki sukces polskiego sportu to zasługa Holendra, który stał się Polakiem. Już kilkanaście lat temu czuł, że powinien coś zrobić dla społeczności, która dała mu możliwość rozwinięcia skrzydeł w niełatwym dla niego momencie.
W 2002 roku przejął klub piłki ręcznej Iskra Kielce, będący na skraju upadku, a zasłużony dla tego sportu w Polscy i ważny dla Kielc. Na pewno wśród jego pracowników było wielu kibiców kieleckiej drużyny, on sam piłką ręczną wtedy nie za bardzo się interesował.