Rosjanin Białorusinowi bratem?

Sądząc po wydarzeniach minionego tysiąclecia, przyjaźń między Rosjanami i Białorusinami zawsze była dość wątła.

Publikacja: 22.01.2021 10:00

Braterstwo na pokaz. Aleksander Łukaszenko i Władimir Putin w Soczi podczas meczu hokeja w przerwie

Braterstwo na pokaz. Aleksander Łukaszenko i Władimir Putin w Soczi podczas meczu hokeja w przerwie negocjacji dotyczących dostaw gazu i ropy na Białoruś, luty 2020 r.

Foto: POOL/AFP/Sergei Chirikov

Niezmiennie panujący prezydent Białorusi często nazywa Rosję bratnim krajem. Przyzwyczaił się bowiem poruszać po rzece życia, postawiwszy jedną nogę na lewym, a drugą na prawym brzegu. W takim rozkroku, kulejąc naprzemiennie na każdą z nich, od 26 lat prowadzi państwo (jakkolwiek brzmi to absurdalnie) wielowektorowo. Nieskończenie wiele razy zapewniał Rosję o niezwykle trwałej i wiernej przyjaźni, a niekiedy nawet o miłości, nazywając Rosjan „naszymi drogimi braćmi". Kiedy chodziło zaś o ściślejszą integrację lub o podwyżkę cen ropy i gazu dla Białorusi, sprytny polityk szukał „braci" po zachodniej stronie.

Za ścisłym sojuszem z Rosją Łukaszenka opowiadał się jeszcze przed swą pierwszą kadencją. Domyślał się już wówczas, jakie nastroje panują w społeczeństwie do niedawna mieszkającym z „braćmi" we wspólnym domu - Związku Radzieckim, a teraz zdezorientowanym i z niepokojem patrzącym na jego ruiny. W 1996 r. podpisano traktat o utworzeniu Związku Białorusi i Rosji (ZBiR), a w grudniu 1999 r. - traktat o utworzeniu Państwa Związkowego. Jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku mówiono o wprowadzeniu wspólnej waluty, lecz teraz, po ponad 20 latach, za rozliczenia w rosyjskich rublach grozi wysoka kara pieniężna, a nawet więzienie. Moskwa wabiła marchewką, grożąc jednocześnie kijem, lecz Łukaszenka, niczym piskorz, wyślizgiwał się zgrabnie z ciasnych, braterskich objęć i oznajmiał oburzony: „Nie będę grabarzem suwerenności i niezależności mojej Białorusi".

Nietrudno zrozumieć „serdecznego przyjaciela Rosji". Od sąsiedniego kraju pragnął jedynie tego, co było niezbędne do zbudowania „białoruskiego cudu gospodarczego": tanich nośników energii, kredytów i rynków zbytu. Rosja z zadziwiającą uległością zaspokajała te potrzeby, choć coraz częściej głosy ze Wschodu nazywały Białoruś już nie bratem i sojusznikiem, lecz darmozjadem i przyssaną pijawką.

Państwo sojusznicze nadal żyje i rozwija się już dwa dziesięciolecia, choć tylko na papierze. W tym okresie zmienił się diametralnie stosunek Białorusinów do Moskwy. Również Rosjanie mają dość krzyków: „Dawajcie nam tani gaz i ropę, bo inaczej przestaniemy być waszymi przyjaciółmi!". Te dziwne relacje między „krewniakami" zaczęły budzić wątpliwości: czy rzeczywiście Rosjanie i Białorusini są braćmi, czy też roztargnione akuszerki pomyliły ich na porodówce przed wysłaniem do wielkiego świata?

I rzeczywiście, analizując ich drogę historyczną, dochodzimy do zadziwiającego wniosku: obydwa narody prawie w całej swej historii niezbyt się przyjaźniły, a raczej wręcz przeciwnie.

Sojusznik na zachodzie

Spójrzmy na historię księstwa Połockiego zajmującego w dawnych czasach niemal połowę terytorium obecnej Białorusi. Połock został włączony do pierwszego państwa wschodniosłowiańskiego, Rusi Kijowskiej, na skutek niefortunnych zdarzeń. Około 980 r. książę kijowski Włodzimierz przejął ten sławny gród, mordując jego księcia Rogwołoda wraz z żoną i dwoma synami, a córkę Rognedę przemocą pojął za żonę. W 988 r. Włodzimierz wyznaczył na władcę tego najpotężniejszego zachodnioruskiego księstwa swego syna urodzonego z Rognedy, Izjasława. Ten, będąc od wczesnej młodości skonfliktowany z ojcem, skoro tylko objął rządy, rozpoczął proces odłączania Połocka od Kijowa. Został założycielem dynastii książąt połockich - Izjasławiczów. Tak więc Połock był częścią staroruskiego państwa jedynie przez parę dziesiątków lat.

Książęta połoccy poszerzali swe włości kosztem spokrewnionych z nimi sąsiadów, Rurykowiczów. W 1021 r. Briaczysław, syn Izjasława, najechał bogaty Nowogród. W drodze powrotnej do Połocka, obładowany łupami, został napadnięty przez wojska kijowskiego księcia Jarosława. Połoczanie utracili swą zdobycz i jeńców, lecz książę Jarosław, zawierając pokój z Briaczysławem, przekazał mu we władanie Witebsk i Uświat. Za panowania wnuka Izjasława, Wsjesława, Połock rozszerzył swe wpływy na ziemie nadbałtyckie, lecz były to ostatnie jego podboje.

Integralność księstwa uległa rozpadowi w 1101 r., kiedy to Wsjesław podzielił je między swych sześciu synów. Później rozdrobnienie nadal postępowało, aż w końcu Połock utracił wszelkie wpływy w tamtejszym świecie. Przez jakiś czas był zależny od książąt czernihowskich i smoleńskich, a w drugiej połowie XIII wieku miasto znalazło się pod władzą arcybiskupa ryskiego.

Do Połocka przybywali licznie niemieccy duchowni i rycerstwo. Mieszkańcy miasta, nie mogąc znieść ucisków ze strony obcych, zwrócili się do litewskiego księcia Witenesa z prośbą o pomoc w pozbyciu się nieproszonych gości. W 1307 r. do miasta wkroczyło wojsko litewskie. Część Niemców wybito, a pozostałych wzięto do niewoli. Tylko nielicznym udało się ujść z życiem. Dla Połocka rozpoczęła się nowa karta historii, która odwróciła się dopiero wraz z rozbiorami Rzeczypospolitej.

Na uwagę zasługuje jeszcze jeden czynnik, jaki przyczynił się do oddzielenia zachodnioruskich księstw od reszty ruskiego świata: w pierwszej połowie XIII wieku północnowschodnią i południową Ruś (wraz z jej stolicą - Kijowem) podbili Mongołowie.

Zachodnie ziemie rosyjskie w zadziwiająco pokojowy sposób weszły w skład Wielkiego Księstwa Litewskiego (WKL). Książęta litewscy wykorzystywali bowiem wszelkie środki, by je sobie podporządkować: traktaty dyplomatyczne, związki małżeńskie, a czasem nawet podboje. Trzeba zauważyć, że nie wojowano ze rdzennymi mieszkańcami księstw, lecz z państwami starającymi się również podporządkować sobie zachodnie ziemie ruskie: księstwem halicko-wołyńskim, Tatarami, Polską i zakonem krzyżackim.

Na ziemiach zaanektowanych Litwini nie ingerowali w dotychczasowy ustrój, nie naruszali tradycji religijnych, a nawet pozostawiali swobodę w stosunkach zagranicznych. W wielu księstwach nadal panowały dawne dynastie, lecz w miarę ich naturalnego wymierania zastępowano je litewskimi książętami i namiestnikami.

Uznając nad sobą władzę wielkiego księcia litewskiego, ziemie słowiańskie otrzymywały w zamian ochronę przed najazdami krzyżaków, Tatarów i innych agresorów. WKL nieustannie powiększało swe terytoria i za panowania wielkiego księcia Olgierda (1345–1377) państwo to sięgało od Bałtyku do Morza Czarnego. Zachodnia i południowa Ruś stała się również jego częścią. Może wydawać się dziwne, że państwo książąt litewskich, którego większość stanowili Rusini, u zarania swych dziejów uwikłało się w zacięty, nieprzejednany konflikt z ruskim mocarstwem. Moskwa, stając się drugim (po Wilnie) centrum ziem ruskich, nie była w stanie powstrzymać presji swych „braci". Zdawało się, że jeszcze trochę i Litwa stanie się dominującym władcą na Rusi. Książę Olgierd dokonał trzech najazdów na Moskwę: w latach 1368, 1370 i 1372.

Jednakże Moskwa zaczęła stopniowo zyskiwać na sile, wielcy książęta litewscy zmuszeni zatem byli do szukania sojusznika. Znaleźli go na zachodzie. W 1385 r. na zamku w Krewie (dzisiejszy powiat grodzieński) podpisano unię między Wielkim Księstwem Litewskim a Polską. Zobowiązywała ona wielkiego księcia litewskiego Jagiełłę (lit. Jogaila) do poślubienia królowej Polski Jadwigi, by wraz z nią zasiąść na polskim tronie. Obydwa państwa jeszcze się trwale nie zjednoczyły, lecz niewątpliwie położono już podwaliny pod przyszłą Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Fakt inkorporacji Wielkiego Księstwa Litewskiego do Królestwa Polskiego potwierdził dopiero akt Unii w Horodle w 1413 r. Unii w Krewie można z pewnością zawdzięczać doniosłe zwycięstwo wojsk polsko-litewskich nad Krzyżakami w 1410 r.

Na ziemie WKL wkroczył Kościół rzymskokatolicki. Jagiełło nakazał wszystkim swym poddanym przyjąć chrzest w wierze katolickiej. Obywało się jednak bez stosowania przemocy wobec ludności. Warto odnotować, że żadne państwo w tamtych surowych czasach nie mogło równać się z WKL pod względem tolerancji religijnej i narodowościowej. Żyli tu zgodnie obok siebie prawosławni, katolicy, poganie, Żydzi, muzułmanie, a później luteranie i kalwiniści. Dobrymi sąsiadami dla siebie byli również Rosjanie, Litwini, Polacy, Tatarzy i Żydzi.

Trzeba pamiętać, że w średniowieczu kwestia żydowska rysowała się dość drastycznie. Pierwsza krucjata rozpoczęła się od eksterminacji Żydów w 1096 r. w niemieckich miastach w dolinie Renu. W 1306 r. władca Francji, Filip Piękny, wypędził ze swego królestwa wszystkich Żydów. Ich majątek trafił do królewskiego skarbca, a wygnanym pozostawiono jedynie tyle pieniędzy, by mogli dotrzeć do granic Francji. Po wypędzeniu Arabów z Półwyspu Iberyjskiego, królewska para, Ferdynand Aragoński i Izabela Kastylijska, zwróciła się przeciwko Żydom. W 1492 r. wydali edykt nakazujący wyznawcom religii Mojżeszowej chrzest lub opuszczenie w ciągu trzech miesięcy Hiszpanii, Sardynii i Sycylii. Niektórzy wygnańcy przenieśli się do Portugalii, gdzie cztery lata później spotkał ich ten sam los.

Tymczasem WKL zaczęło być licznie zaludniane przez Żydów. W największym mieście księstwa, Połocku, pojawili się oni w drugiej połowie XV wieku i niekiedy stanowili ponad połowę miejscowej ludności. W 1563 r. jednak, na skutek prześladowań, jakie dotarły tu ze Wschodu, zostali potraktowani niezwykle brutalnie. W wyniku wojny inflanckiej Połock zdobyły wojska Iwana Groźnego, który nakazał ochrzcić wszystkich Żydów w tym mieście. 300 osób, które nie chciały zmienić wyznania, utopiono w Dźwinie.

Ofensywna polityka Moskowii w dużej mierze przyczyniła się do pojawienia w 1569 r. na mapie politycznej największego państwa w Europie - Rzeczypospolitej. Pokojowe zjednoczenie Polski i Litwy było wydarzeniem bez precedensu. Długo można by dywagować, która strona na tym zyskała, a która poniosła straty, lecz w wojnie inflanckiej (1558–1583) Rosję pokonały siły sprzymierzonych wojsk obydwu państw.

Rzeczpospolita zaskoczyła też świat pogrążony w wojnach religijnych nową unią. Od chwili podziału Kościoła na katolicki i prawosławny w 1054 r. w bogobojnych umysłach ludu tych ziem żyła nadzieja na zjednoczenie chrześcijaństwa. Wprawdzie w 1439 r. zawarto we Florencji unię mającą zakończyć rozłam obydwu Kościołów, jednakże owe szlachetne intencje nie przeniknęły z pergaminu do życia. W 1453 r. Turcy postawili ostatecznie kropkę w długiej historii Bizancjum i gdzieś w ruinach tego potężnego państwa spoczęła również unia florencka. Dopiero w 1596 r., w Brześciu, zawarto nową unię. Zgodnie z jej warunkami prawosławni Wielkiego Księstwa Litewskiego winni uznać prymat papieża, a liturgię w obrządku bizantyńskim odprawiać w języku cerkiewnosłowiańskim. Uniatyzm został przyjęty przez większość ludności tych ziem i nawet rozbiory Rzeczypospolitej nie zmusiły jej do zmiany wiary swych przodków. Dopiero w XIX wieku car rosyjski, po zrywach wyzwoleńczych swych nowych poddanych, zaczął wykorzeniać religię buntowników.

„Nie brał udziału w wielkiej wojnie ojczyźnianej"

Upadek Rzeczypospolitej nie powstrzymał wrogości między Rosjanami z dawnego WKL a Rosjanami z Moskowii. Rozbiory historycy rosyjscy i białoruscy przedstawiają jako „ponowne zjednoczenie Białorusi z Rosją" (jakby te dwa podmioty zawsze stanowiły jedność, a jedynie na krótko okrutny los je rozdzielił!). Kilkadziesiąt lat po „zjednoczeniu" obydwa „bratnie narody" musiały zdać trudny egzamin z przyjaźni. I go oblały. Fakt ten opatrzono klauzulą „Ściśle tajne" i radzieccy historycy niemało się natrudzili, by zmienić czarne w białe. Chodzi tu o wojnę 1812 r.

A co o tym wydarzeniu mówi fundamentalna „Historia Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej" z 1977 r.? „Naród białoruski - twierdzą autorzy dzieła - powstał do walki z okupantami". A im dalej w las, tym... sprawy bardziej się komplikują: „W pełnej poświęcenia i krwawej walce z wojskami Napoleona i ich sojusznikami - zachodnimi obszarnikami - naród białoruski w znacznej mierze przyczynił się do zwycięstwa, paraliżując działania tylnych sił nieprzyjaciela, pomagając tym samym armii rosyjskiej zadać wrogowi decydujące ciosy w samym sercu Rosji". Jedyny wniosek, jaki narzuca się z tego tekstu, to fakt, że Hans Christian Andersen nie wytrzymuje konkurencji z autorami owej książki.

Mijały lata. Białoruś stała się niezależnym państwem. Teraz w dziełach historyków opisujących tamte wydarzenia połowa Białorusinów wojowała z Napoleonem, a druga połowa niespodziewanie znalazła się po jego stronie. Jeśli dotąd najazd Francuzów nazywano „wojną ojczyźnianą 1812 roku", to obecnie przymiotnik z tego określenia zniknął bezpowrotnie.

Jako historyka zaintrygował mnie problem, jak naprawdę Białorusini zmagali się z armią Napoleona w 1812 r. Po przestudiowaniu kilkudziesięciu wspomnień uczestników wojny (Francuzów, Niemców, Rosjan, Polaków czy Włochów) doszedłem do następujących wniosków:

1. w literaturze źródłowej tamtego okresu w ogóle nie wymienia się takiego narodu jak Białorusini, a ludność zamieszkująca tereny między Grodnem i Smoleńskiem nazywana jest Polakami. Z tego względu swą książkę zatytułowałem „Polacy i Litwini w armii Napoleona". Przecież w innej armii (rosyjskiej) ich nie było;

2. działań partyzanckich nie prowadzono przeciw Napoleonowi, lecz w zupełnie innym kierunku. Na przykład dowódca 3. Armii Zachodniej, generał Aleksander Tormasow, skarżył się: „Wszyscy mieszkańcy zbuntowali się przeciwko nam, uzbroili się w widły i kosy, schronili się w lesie, uchodzili przed naszymi wojskami i atakowali mniejsze grupy naszych i kurierów";

3. rekruci zwerbowani na ziemiach WKL, jak przyznał sam Kutuzow, rozbiegli się jeszcze przed Smoleńskiem. Kilku polskich oficerów pozostających w służbie carskiej zwolniło rosyjskie dowództwo. Tak więc z głównego sztabu usunięto adiutantów, hrabiów Branickiego i Potockiego, oraz na wszelki wypadek adiutanta naczelnego wodza, Levensterna (Szweda). Dawni mieszkańcy WKL zaczęli wstępować do armii Kutuzowa dopiero po wypędzeniu Napoleona z granic Imperium Rosyjskiego.

Później, w latach 1830–1831 i 1863, miały miejsce powstania Polaków walczących o swą niepodległość. Aktywny udział wzięła w nich także ludność północno-zachodnich krańców imperium. Jeden z przywódców powstania styczniowego Konstanty Kalinowski został bohaterem narodowym Białorusi, jako walczący o jej niepodległość. W białoruskiej historiografii zmieniono mu imię na Kastuś. Jego dewizą były słowa: „Sprawa polska - to nasza sprawa, to sprawa wolności". Kalinowski (nieważne: Polak czy Białorusin) walczył o niepodległość (zarówno Polski, jaki i Białorusi), o wyzwolenie spod panowania Imperium Rosyjskiego.

W 1918 r. Polska odzyskała niepodległość, a w rezultacie wojny polsko-bolszewickiej zachodnia Białoruś stała się jej częścią. 17 września 1939 r. wojska sowieckie na mocy traktatu z Niemcami przekroczyły wschodnią granicę Polski i zajęły ziemie utracone w 1920 r. Swego czasu rozmawiałem z wieloma starszymi ludźmi, którzy żyli „w polskich czasach" i żaden z nich nie był zadowolony z tamtego „wyzwolenia". Kiedy analizowali obie połowy swojego życia - w Rzeczypospolitej i w Związku Sowieckim - porównanie wypadało niekorzystnie dla tego drugiego. Byli oczywiście tacy, którzy cieszyli się z przybycia bolszewików, lecz rozczarowanie przyszło prędzej, niż się spodziewali. Znaleźli się również naiwni marzyciele, którzy w latach 20. i 30. uciekli potajemnie do kraju „robotników i chłopów", gdzie natychmiast oskarżono ich o szpiegostwo, a po krótkim procesie rozstrzelano.

O tym, że połowa Białorusi wchodziła w skład przedwojennej Polski, władze jeszcze dziś wolą nie wspominać. Zwycięstwo w wielkiej wojnie ojczyźnianej stało się istotną częścią ideologii (z braku innej) nowej Rosji i przedmiotem dumy narodowej. Podobnie jak Rosja Białoruś również przywiązuje dużą wagę do zwycięstwa nad nazizmem. Nikt nie neguje ogromnego wkładu narodu rosyjskiego i białoruskiego w rozgromienie niemieckiego faszyzmu. Niepokojące jednak jest to, że wiele ważnych wydarzeń historycznych wymazuje się uporczywie z pamięci narodu. Nikt już nie pamięta, że dla połowy Białorusinów wojna rozpoczęła się nie 22 czerwca 1941 r., lecz 1 września 1939 r., kiedy faszystowskie Niemcy zaatakowały Polskę. 17 września wojska sowieckie przekroczyły jej wschodnią granicę. Zdając sobie sprawę, że nie ma sensu prowadzić wojny z dwoma najpotężniejszymi państwami Europy, marszałek Rydz-Śmigły wydał rozkaz: „Nie walczyć z bolszewikami...".

Nie było zatem działań wojennych między Polską a ZSRR, lecz 240 tys. żołnierzy i oficerów Wojska Polskiego znalazło się w niewoli sowieckiej. Po operacjach filtracyjnych w obozach dla jeńców wojennych pozostało 39 tys. wojskowych - prawie wszyscy oficerowie. Wtedy nastąpiła jedna z najstraszliwszych zbrodni XX wieku: 5 marca 1940 r. Biuro Polityczne Komitetu Centralnego Wszechzwiązkowej Partii Komunistycznej (bolszewików) zdecydowało o likwidacji 25 700 jeńców - oficerów WP, policjantów i innych „obcych klasowo elementów".

Wśród rozstrzelanych było wielu mieszkańców Zachodniej Ukrainy i Białorusi, niemających nic wspólnego z wojskowością. W czasie mobilizacji wydawano pagony oficerskie osobom z wyższym wykształceniem: lekarzom, nauczycielom, inżynierom czy prawnikom. W ten sposób białoruska inteligencja straciła wielu wybitnych przedstawicieli. Brat mojej babci, Jacek Mierzejewski, również znalazł się w sowieckiej niewoli i od tamtego czasu nie ma o nim żadnych wieści.

Aby zadowolić Moskwę, Białoruś nie tylko zapomniała o swych ofiarach, lecz starała się wykorzenić w narodzie pamięć o swych bohaterach - o tych, którzy wprawdzie walczyli z faszyzmem, jednakże nie w szeregach Armii Czerwonej. Często mówi się o heroizmie obrońców Twierdzy Brzeskiej w 1941 r. Ale jeszcze do niedawna Białorusini nie wiedzieli, że nie mniej heroicznie tej twierdzy broniono we wrześniu 1939 r. pod dowództwem gen. Konstantego Plisowskiego. Oddziały gen. Guderiana przybyły do Brześcia 14 września i natychmiast niemiecka artyleria otworzyła ogień burzowy na twierdzę. Guderian, mając ogromną przewagę w wyposażeniu i ludziach, podjął próbę błyskawicznego przejęcia fortu, co jednak się nie powiodło. Garnizon Plisowskiego odparł siedem ataków niemieckich, tracąc przy tym ogromną część załogi. Kiedy skończyła się amunicja, polski generał rozkazał opuścić twierdzę i ewakuować wszystkich rannych, poległych zaś pochować w Terespolu. Gen. Plisowskiego Sowieci wzięli do niewoli i rozstrzelali w kwietniu 1940 r. pod Charkowem.

Niedługo potem wojna ogarnęła również Kraj Rad. Dotkliwe porażki zmusiły Moskwę do wezwania na swych sojuszników zarówno Boga, jak i szatana, a nawet naród dotychczas przez nią pogardzany. Z pozostałych przy życiu polskich jeńców zaczęto kompletować armię pod dowództwem gen. Władysława Andersa. I znów, by wydostać się z sowieckich więzień i łagrów, Białorusini masowo rejestrowali się jako Polacy i stawali do walki z okupantem. Ok. 20 tys. ochotników z zachodniej Białorusi trafiło do polskich oddziałów.

Korpus Andersa wyróżnił się w jednej z najkrwawszych bitew II wojny światowej - pod Monte Cassino. 18 maja 1944 r. Polacy i Białorusini przełamali Linię Gustawa i otworzyli aliantom drogę na Rzym. Wyczyn ten drogo kosztował zwycięską armię: 924 poległych i 2931 rannych.

Koniec wojny na zawsze rozdzielił białoruskich żołnierzy od ich polskich towarzyszy broni. Część z nich wyjechała do Anglii, a innych los rozrzucił po całym świecie - od Kanady po Australię; część została jednak w odrodzonej Polsce. Wielu Białorusinów, którzy zdecydowali się wrócić do swej ojczyzny, do dziś żałuje tego wyboru.

W 2012 r. w wieku 99 lat zmarł ostatni Białorusin uczestniczący w bitwie pod Monte Cassino – Jakub Konan (mieszkał 4 km od nas, we wsi Berezinskoje). W 1951 r. został aresztowany jako „wróg ludu" i zesłany na Syberię. Skonfiskowano mu odznaczenia wojskowe otrzymane od rządów Wielkiej Brytanii, Włoch i Polski. W 1958 r. bohater walczący o wyzwolenie Włoch wyszedł wprawdzie na wolność, lecz w jego książeczce wojskowej widniał zapis: „Nie brał udziału w Wielkiej wojnie ojczyźnianej". Dopiero w 1993 r. zrehabilitowano go i uznano za weterana wojennego.

Los Jakuba Konana podzielili niemal wszyscy uczestnicy II wojny światowej na Białorusi przelewający krew pod innymi sztandarami niż sowieckie. Ponieważ Brytyjczycy sprawowali opiekę nad korpusem Andersa, jego byłych żołnierzy uznano w ZSRR za brytyjskich szpiegów i poddano represjom. Dopiero po śmierci Stalina Białorusini walczący w polskich oddziałach mogli na stałe przenieść się do Polski. Wielu z tego skorzystało.

Głosują nogami

17 września 2020 r. przed ambasadą RP w Mińsku odbył się wiec „przeciwko ingerencji w sprawy wewnętrzne Białorusi". Jak czytamy w oficjalnej prasie, „przed ambasadą zebrali się zwolennicy władzy: działacze organizacji publicznych i młodzież". „Przyszliśmy pokazać pracownikom polskiej ambasady, a także innym krajom, że mamy swój własny naród i swoją władzę. Wszystkie problemy wewnętrzne będziemy rozwiązywać samodzielnie" - powiedziała jedna z uczestniczek wiecu. Manifestanci próbowali pokazać narodowi białoruskiemu, jak należy żyć w ich własnym kraju. W sumie na udostępnionym w internecie filmie naliczyłem... 26 protestujących.

W ostatnich miesiącach znacznie pogorszył się stosunek Białorusinów do Rosji. Spowodowała to jednoznaczna reakcja Moskwy po 9 sierpnia 2020 r.:

1. gratulacje dla prezydenta Białorusi po zwycięstwie w wyborach - mimo że naród białoruski nie uznał tego zwycięstwa;

2. oświadczenia Władimira Putina o gotowości wprowadzenia wojsk dla wsparcia obecnej władzy białoruskiej i oddelegowanie do miejscowej telewizji rosyjskich prezenterów i dziennikarzy;

3. udzielenie pożyczki w wysokości 1,5 mld dolarów dla Mińska, którą, jak twierdzi Swiatłana Cichanouska (liderka białoruskiej opozycji – red.), Putin będzie musiał ściągnąć z rodziny Łukaszenki.

Przywództwo rosyjskie apeluje, by Unia Europejska nie ingerowała w wewnętrzne sprawy Białorusi. Jak zatem można nazwać działania samej Rosji? Białoruski ruch protestu, w przeciwieństwie do ukraińskiego, nie ma żadnych preferencji geopolitycznych. Przyczyną niezadowolenia ludności jest wyłącznie wewnętrzna sytuacja w kraju. Sama Moskwa zaczęła namawiać Białorusinów do odwrócenia się od Rosji i skierowania w stronę Zachodu. Białorusini zrozumieli zatem, że dla Putina nie ma znaczenia, kto został wybrany do sprawowania najwyższej władzy. Białoruś jest postrzegana przez niego wyłącznie jako kolonia i taką musi pozostać za wszelką cenę.

Po wyborach prezydenckich 9 sierpnia 2020 r. ludzie zaczęli intensywnie głosować nogami. Sąsiednie kraje popierają Białorusinów, ponieważ emigrują z tego kraju najlepsi fachowcy.

Wyjeżdżają nie tylko pojedynczy uchodźcy, lecz całe firmy z branży zaawansowanych technologii. 22 października minister gospodarki Łotwy Janis Vitenberg ogłosił z zadowoleniem, że „17 przedsiębiorstw podjęło już taką decyzję. Firmy te, produkujące towary i usługi o wysokiej wartości dodanej, rozszerzą zasięg naszych rynków eksportowych i stworzą co najmniej tysiąc nowych miejsc pracy".

Białoruskie kanały telewizyjne codziennie transmitują pełne grozy obrazy z Ukrainy. Mimo to według danych Państwowej Straży Granicznej Ukrainy tylko w sierpniu i wrześniu 2020 r. 71 tys. obywateli Białorusi wjechało na jej terytorium. Polska Straż Graniczna poinformowała, że od 9 sierpnia do 8 listopada ubiegłego roku 194,5 tys. Białorusinów przekroczyło granicę z Polską. Nie wszyscy oczywiście wyemigrowali do tych krajów z zamiarem stałego pobytu. Ich głównym celem jest podjęcie pracy lub nauki. Nikt rozsądny nie będzie przecież w okresie pandemii podróżował wyłącznie dla przyjemności. W ostatnich miesiącach wielu naszych rodaków pojawiło się także na Litwie. Nie ma jednak żadnych informacji o ucieczce Białorusinów do „bratniej" Rosji i o białoruskich studentach uczących się na tamtejszych uczelniach. Jeśli tak będzie dalej, na Białorusi pozostaną tylko emeryci, OMON i prezydent.

Małe państwo w obecnych czasach nie może istnieć dumnie i samotnie. Naturalne i rozsądne jest szukanie wsparcia w kimś silniejszym. Nikt na Białorusi (łącznie z prezydentem) nie traktuje poważnie Państwa Związkowego, które istnieje tylko na papierze i w mrzonkach Moskwy. Mimo to Łukaszenka był niezwykle poirytowany, dowiedziawszy się, że gdzieś w Grodnie wywieszono polskie flagi. Czy jednak można się dziwić, że Białorusini nie chcą wywieszać flag rosyjskich? Sądząc po wydarzeniach minionego tysiąclecia, przyjaźń między Rosjanami i Białorusinami zawsze była dość wątła, a dzisiejsze okoliczności sprawiają, że patrzymy na siebie jeszcze bardziej podejrzliwie - czy aby „braciszek" nie wbije nam noża w plecy. 

Giennadij Lewicki urodził się w 1963 r. w ZSRR. Jest historykiem i pisarzem, mieszka na Białorusi. W Polsce ukazały się jego dwie powieści „Chiton Zbawiciela. Tajemnica Piłata" (2017) oraz „Skarb templariuszy" (2011)

Niezmiennie panujący prezydent Białorusi często nazywa Rosję bratnim krajem. Przyzwyczaił się bowiem poruszać po rzece życia, postawiwszy jedną nogę na lewym, a drugą na prawym brzegu. W takim rozkroku, kulejąc naprzemiennie na każdą z nich, od 26 lat prowadzi państwo (jakkolwiek brzmi to absurdalnie) wielowektorowo. Nieskończenie wiele razy zapewniał Rosję o niezwykle trwałej i wiernej przyjaźni, a niekiedy nawet o miłości, nazywając Rosjan „naszymi drogimi braćmi". Kiedy chodziło zaś o ściślejszą integrację lub o podwyżkę cen ropy i gazu dla Białorusi, sprytny polityk szukał „braci" po zachodniej stronie.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi