Niedługo potem wojna ogarnęła również Kraj Rad. Dotkliwe porażki zmusiły Moskwę do wezwania na swych sojuszników zarówno Boga, jak i szatana, a nawet naród dotychczas przez nią pogardzany. Z pozostałych przy życiu polskich jeńców zaczęto kompletować armię pod dowództwem gen. Władysława Andersa. I znów, by wydostać się z sowieckich więzień i łagrów, Białorusini masowo rejestrowali się jako Polacy i stawali do walki z okupantem. Ok. 20 tys. ochotników z zachodniej Białorusi trafiło do polskich oddziałów.
Korpus Andersa wyróżnił się w jednej z najkrwawszych bitew II wojny światowej - pod Monte Cassino. 18 maja 1944 r. Polacy i Białorusini przełamali Linię Gustawa i otworzyli aliantom drogę na Rzym. Wyczyn ten drogo kosztował zwycięską armię: 924 poległych i 2931 rannych.
Koniec wojny na zawsze rozdzielił białoruskich żołnierzy od ich polskich towarzyszy broni. Część z nich wyjechała do Anglii, a innych los rozrzucił po całym świecie - od Kanady po Australię; część została jednak w odrodzonej Polsce. Wielu Białorusinów, którzy zdecydowali się wrócić do swej ojczyzny, do dziś żałuje tego wyboru.
W 2012 r. w wieku 99 lat zmarł ostatni Białorusin uczestniczący w bitwie pod Monte Cassino – Jakub Konan (mieszkał 4 km od nas, we wsi Berezinskoje). W 1951 r. został aresztowany jako „wróg ludu" i zesłany na Syberię. Skonfiskowano mu odznaczenia wojskowe otrzymane od rządów Wielkiej Brytanii, Włoch i Polski. W 1958 r. bohater walczący o wyzwolenie Włoch wyszedł wprawdzie na wolność, lecz w jego książeczce wojskowej widniał zapis: „Nie brał udziału w Wielkiej wojnie ojczyźnianej". Dopiero w 1993 r. zrehabilitowano go i uznano za weterana wojennego.
Los Jakuba Konana podzielili niemal wszyscy uczestnicy II wojny światowej na Białorusi przelewający krew pod innymi sztandarami niż sowieckie. Ponieważ Brytyjczycy sprawowali opiekę nad korpusem Andersa, jego byłych żołnierzy uznano w ZSRR za brytyjskich szpiegów i poddano represjom. Dopiero po śmierci Stalina Białorusini walczący w polskich oddziałach mogli na stałe przenieść się do Polski. Wielu z tego skorzystało.
Głosują nogami
17 września 2020 r. przed ambasadą RP w Mińsku odbył się wiec „przeciwko ingerencji w sprawy wewnętrzne Białorusi". Jak czytamy w oficjalnej prasie, „przed ambasadą zebrali się zwolennicy władzy: działacze organizacji publicznych i młodzież". „Przyszliśmy pokazać pracownikom polskiej ambasady, a także innym krajom, że mamy swój własny naród i swoją władzę. Wszystkie problemy wewnętrzne będziemy rozwiązywać samodzielnie" - powiedziała jedna z uczestniczek wiecu. Manifestanci próbowali pokazać narodowi białoruskiemu, jak należy żyć w ich własnym kraju. W sumie na udostępnionym w internecie filmie naliczyłem... 26 protestujących.
W ostatnich miesiącach znacznie pogorszył się stosunek Białorusinów do Rosji. Spowodowała to jednoznaczna reakcja Moskwy po 9 sierpnia 2020 r.:
1. gratulacje dla prezydenta Białorusi po zwycięstwie w wyborach - mimo że naród białoruski nie uznał tego zwycięstwa;
2. oświadczenia Władimira Putina o gotowości wprowadzenia wojsk dla wsparcia obecnej władzy białoruskiej i oddelegowanie do miejscowej telewizji rosyjskich prezenterów i dziennikarzy;
3. udzielenie pożyczki w wysokości 1,5 mld dolarów dla Mińska, którą, jak twierdzi Swiatłana Cichanouska (liderka białoruskiej opozycji – red.), Putin będzie musiał ściągnąć z rodziny Łukaszenki.
Przywództwo rosyjskie apeluje, by Unia Europejska nie ingerowała w wewnętrzne sprawy Białorusi. Jak zatem można nazwać działania samej Rosji? Białoruski ruch protestu, w przeciwieństwie do ukraińskiego, nie ma żadnych preferencji geopolitycznych. Przyczyną niezadowolenia ludności jest wyłącznie wewnętrzna sytuacja w kraju. Sama Moskwa zaczęła namawiać Białorusinów do odwrócenia się od Rosji i skierowania w stronę Zachodu. Białorusini zrozumieli zatem, że dla Putina nie ma znaczenia, kto został wybrany do sprawowania najwyższej władzy. Białoruś jest postrzegana przez niego wyłącznie jako kolonia i taką musi pozostać za wszelką cenę.
Po wyborach prezydenckich 9 sierpnia 2020 r. ludzie zaczęli intensywnie głosować nogami. Sąsiednie kraje popierają Białorusinów, ponieważ emigrują z tego kraju najlepsi fachowcy.
Wyjeżdżają nie tylko pojedynczy uchodźcy, lecz całe firmy z branży zaawansowanych technologii. 22 października minister gospodarki Łotwy Janis Vitenberg ogłosił z zadowoleniem, że „17 przedsiębiorstw podjęło już taką decyzję. Firmy te, produkujące towary i usługi o wysokiej wartości dodanej, rozszerzą zasięg naszych rynków eksportowych i stworzą co najmniej tysiąc nowych miejsc pracy".
Białoruskie kanały telewizyjne codziennie transmitują pełne grozy obrazy z Ukrainy. Mimo to według danych Państwowej Straży Granicznej Ukrainy tylko w sierpniu i wrześniu 2020 r. 71 tys. obywateli Białorusi wjechało na jej terytorium. Polska Straż Graniczna poinformowała, że od 9 sierpnia do 8 listopada ubiegłego roku 194,5 tys. Białorusinów przekroczyło granicę z Polską. Nie wszyscy oczywiście wyemigrowali do tych krajów z zamiarem stałego pobytu. Ich głównym celem jest podjęcie pracy lub nauki. Nikt rozsądny nie będzie przecież w okresie pandemii podróżował wyłącznie dla przyjemności. W ostatnich miesiącach wielu naszych rodaków pojawiło się także na Litwie. Nie ma jednak żadnych informacji o ucieczce Białorusinów do „bratniej" Rosji i o białoruskich studentach uczących się na tamtejszych uczelniach. Jeśli tak będzie dalej, na Białorusi pozostaną tylko emeryci, OMON i prezydent.
Małe państwo w obecnych czasach nie może istnieć dumnie i samotnie. Naturalne i rozsądne jest szukanie wsparcia w kimś silniejszym. Nikt na Białorusi (łącznie z prezydentem) nie traktuje poważnie Państwa Związkowego, które istnieje tylko na papierze i w mrzonkach Moskwy. Mimo to Łukaszenka był niezwykle poirytowany, dowiedziawszy się, że gdzieś w Grodnie wywieszono polskie flagi. Czy jednak można się dziwić, że Białorusini nie chcą wywieszać flag rosyjskich? Sądząc po wydarzeniach minionego tysiąclecia, przyjaźń między Rosjanami i Białorusinami zawsze była dość wątła, a dzisiejsze okoliczności sprawiają, że patrzymy na siebie jeszcze bardziej podejrzliwie - czy aby „braciszek" nie wbije nam noża w plecy.
Giennadij Lewicki urodził się w 1963 r. w ZSRR. Jest historykiem i pisarzem, mieszka na Białorusi. W Polsce ukazały się jego dwie powieści „Chiton Zbawiciela. Tajemnica Piłata" (2017) oraz „Skarb templariuszy" (2011)