Radosław Śmigulski: Brakowało nam ambicji, ale też odważnych marzeń

Czasem z chaosu udaje się wyjść mocniejszym – mówi w rozmowie z Barbarą Hollender Radosław Śmigulski, dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.

Publikacja: 29.01.2021 10:00

Radosław Śmigulski: Brakowało nam ambicji, ale też odważnych marzeń

Foto: materiały prasowe

Plus Minus: Ostatni, trudny, pandemiczny rok paradoksalnie stał się czasem międzynarodowej ekspansji polskiego kina. Ironia losu: większość naszych filmów nie weszła do kin, ale wiele z nich trafiło na najważniejsze festiwale: „Szarlatan" Agnieszki Holland i „Zabij to i wyjedź z tego miasta" Mariusza Wilczyńskiego do Berlina, „Sweat" Magnusa von Horna do programu w Cannes, „Śniegu już nigdy nie będzie" Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta oraz kilka polskich koprodukcji do Wenecji czy „Jak najdalej stąd" Piotra Domalewskiego do San Sebastian. Nowy rok zaczynamy od kolejnego sukcesu, „Prime Time" Jakuba Piątka jest w głównym międzynarodowym konkursie Sundance, podobno dwa kolejne filmy mają szansę na udział w tegorocznym Berlinale.

Dodałbym jeszcze do tej listy nominację do Oscara dla „Bożego ciała" Jana Komasy. Wyprodukowaliśmy 45 tytułów, a dziesięć z nich trafiło na najważniejsze filmowe imprezy. Rzeczywiście, mamy za sobą najbardziej udany pod tym względem rok w historii polskiej kinematografii. To zjawisko narastało już od kilku lat. Dokonaliśmy wielu zmian związanych z promocją międzynarodową, ale oczywiście najważniejsza jest świetna praca twórców. Bez ich talentu nie udałoby się tak wiele osiągnąć.

Czy w czasie pandemii jest duży spadek produkcji?

Filmowcy pracują, na przykład już w czasie pandemii Jan Matuszyński zrealizował „Żeby nie było śladów" o zabójstwie Grzegorza Przemyka. Powstają filmy, które wymagały współpracy międzynarodowej, jak choćby „Silent Twins " Agnieszki Smoczyńskiej, polsko-brytyjska koprodukcja, do której zdjęcia realizowane są w naszym kraju.

Kuba Czekaj niedawno skończył zdjęcia do swojego pierwszego filmu anglojęzycznego „Lipstick on the Glass".

Nie ma więc kataklizmu, ale też nie ma tego poziomu produkcji, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. A dalej po prostu musimy czekać. Zobaczymy, jak długo potrwa pandemia, wpływając na naszą rzeczywistość.

Decyzję o rozpoczęciu zdjęć dodatkowo utrudnia fakt, że dziś nikt nie chce produkcji filmowej ubezpieczyć.

Lada dzień pojawią się takie zabezpieczenia w Instytucie. Jeżeli coś się na planie wydarzy, jeżeli zdjęcia będą musiały zostać przerwane z powodu choroby aktora czy ważnego członka ekipy, producenci będą mogli liczyć na pokrycie dodatkowych kosztów. Wsparcie w formie pożyczki, która zostanie umorzona po ukończeniu produkcji, będzie wynosić do 1 mln zł.

Jak w dobie pandemii wyglądają finanse Instytutu?

Pakiet dla tzw. zachęt finansowych pozostał bez zmian i wynosi około 100 mln zł rocznie. Przypomnę, że to są pieniądze pochodzące z dotacji budżetowej, gwarantujące zwrot do 30 proc. kwoty wydanej na produkcję filmową w Polsce. O przyznaniu zachęt decydują wyłącznie względy ekonomiczne, nie artystyczne. Fundusz przeznaczony na dotacje PISF-u też będzie zbliżony do tego, który mieliśmy w latach poprzednich. W 2020 roku ucierpiał on z dwóch powodów. Po ciągnącym się przez osiem lat, a przegranym rok wcześniej, procesie musieliśmy zwrócić stacji TVN nadpłatę daniny – połowę spłaciliśmy jeszcze w 2019 roku, w roku ubiegłym z tego tytułu ubyło nam prawie 20 mln zł. Mniejsze też były wpływy na fundusz Instytutu. Kina miały w 2020 roku bardzo mały dochód, uszczupliły się również zarobki stacji telewizyjnych z reklam. Łącznie oznaczało to około 40 mln zł mniej dla nas. Ale z kolei pojawiły się wpłaty z platform vod, pierwsze nastąpiły już w trzecim kwartale 2020. Równocześnie w końcu roku Ministerstwo Kultury dofinansowało Instytut kwotą 40 mln zł.

Dlatego myślę, że twórcy nie odczuli w jakiś szczególnie bolesny sposób zmniejszenia budżetu. W tym roku będzie zapewne podobnie. Zatem nie jesteśmy superoptymistami, ale to nie jest budżet rozbity. Mam też nadzieję, że kryzys pandemiczny skończy się i wkrótce wpływy z kin wrócą do poziomu z 2019 roku.

Nie ma szansy, by fundusze na produkcję wzrosły?

Dzięki wprowadzeniu u nas w roku 2019 zachęt finansowych inwestycja w ten instrument gospodarczy na poziomie 100 mln zł przełożyła się na realizację w Polsce filmów o łącznym budżecie około 600 mln zł w roku 2020. Przemysł filmowy to przecież nie tylko element kultury czy rozrywki, lecz również ważny element rozwoju gospodarczego.

Nie można jednak liczyć tylko na wsparcie publiczne, kolejny znaczący wzrost jest możliwy tylko, jeśli uda się nam przyciągnąć pieniądz prywatny. Polski i zagraniczny. W Europie czy w Stanach Zjednoczonych istnieją wyspecjalizowane instytucje oraz inwestorzy prywatni, którzy inwestują w kino, również artystyczne. Żeby sięgać po te pieniądze głębiej, niż robimy to w tej chwili, musimy jako branża wykonać pracę nad systemem produkcji, a zwłaszcza nad kilkoma jego aspektami, które w polskiej kinematografii nie są oczywistością. Takimi na przykład, jak standardy pracy, przejrzystość finansowa, cash-flow, odpowiedni poziom promocji i ubezpieczeń. Wciąż za dużo w branży producentów rodem z „Misia".

Film nie może żyć bez widzów. Wielkie sieci zapewne się po pandemii obronią i wzmocnią, gdy wróci atrakcyjny repertuar. Ale co będzie z małymi kinami, na przykład studyjnymi?

Kinom studyjnym będziemy pomagać, jesteśmy zresztą do tego zobligowani ustawowo. Ich właściciele mogą liczyć na wsparcie w wysokości kilkunastu tysięcy złotych na ekran miesięcznie za okres od listopada do końca kwietnia. To znaczna pomoc, bo dla przedsiębiorcy, który ma dwa ekrany, oznacza to około 30 tys. zł miesięcznie. Taka kwota umożliwia przeżycie i prowadzenie działalności nawet wówczas, gdy ograniczona jest liczba widzów. Już niedługo zaczniemy te pieniądze wypłacać. Czekam na ostateczne uchwalenie ustawy pomocowej.

Nie obawia się pan, że dostępność coraz ciekawszych i świeżych filmów w streamingu oraz nasze przyzwyczajenia z czasu pandemii zaważą na powrocie widzów do kin?

Można znaleźć argumenty, że ludzie spragnieni pewnej celebry i wspólnego przeżywania emocji rzucą się do otwartych kin. Można też znaleźć argumenty za przeciwną tezą: że kryzys tylko przyspieszył postęp techniczny i popularność streamingu. Myślę, że przyszłość jest bardziej wyważona. Przed erą Covid-19 wzrost oglądalności platform vod szedł w parze ze wzrostem liczby widzów w kinach. Nie są to więc wartości, które muszą się wzajemnie wykluczać.

Francuzi od dawna dotują kina pokazujące rodzime filmy.

PISF nie dysponuje takimi środkami jak jego francuski odpowiednik, ale jednym z warunków pomocy dla kin studyjnych jest utrzymanie co najmniej 50 proc. udziału polskich filmów w repertuarze, w godzinach od 17 do 21. Zresztą PISF od lat wspiera kina studyjne właśnie dlatego, że mają więcej repertuaru polskiego.

Czas tuż po otwarciu kin warto byłoby może wykorzystać na promocję polskich filmów, bo mówi się, że w połowie roku będzie ich już czekało na premierę około 70. Tylko że ponowne uruchamianie kin może być trudne. Czy dystrybutorzy i producenci nie będą się bali, że ich tytuły zostaną spalone?

Żeby nie dopuścić do takiej sytuacji, chcemy zmniejszać ryzyko producentów i dystrybutorów. Z Ministerstwa Kultury trafiło do PISF 40 mln zł, a nowa ustawa pomocowa zakłada przekazanie z tarczy kolejnych 120 mln. Tak więc jeśli producent zdecyduje się dystrybuować swój tytuł przy ograniczonej widowni w kinach, będzie mógł liczyć na dodatkową opłatę licencyjną w wysokości 20 proc. budżetu filmu. Z kolei dystrybutorowi sfinansujemy część kosztów promocji i dystrybucji.

Czy Instytut wspiera również dystrybucję polskich filmów na świecie?

Od zeszłego roku został uruchomiony program wsparcia dla dystrybucji międzynarodowej. Ale największa rewolucja została wprowadzona w zakresie promocji zagranicznej. To także szerokie zmiany kadrowe i nowa strategia przyniosły efekt w postaci niespotykanej wcześniej obecności na festiwalach filmowych w ostatnich latach. Nawiązaliśmy współpracę z mediami zagranicznymi, agencjami PR, ściślej współdziałamy z organizatorami festiwali. Do niedawna PISF zamiast wynajmować stoisko na targach w Cannes od organizatorów, wynajmował apartament vis a vis Pałacu Festiwalowego poza obszarem targów. Służyło to raczej kreowaniu poczucia uczestnictwa niż budowaniu handlowej pozycji polskiego kina za granicą. Dlatego konieczne były zmiany. Naturalnym sposobem wychodzenia w świat są też koprodukcje.

Czasem słyszy się: „Po co dokładać się do filmów, które potem uchodzą za niemieckie, słoweńskie, izraelskie czy włoskie".

Koprodukcje są naturalną przepustką do wprowadzania filmu na ekrany w kilku krajach. Czasem to my korzystamy ze wsparcia innych, czasem jesteśmy producentem mniejszościowym. W tym drugim przypadku PISF zmienił w ostatnich latach swoją politykę. Nie chcemy tylko wchodzić w produkcje finansowo. Oczekujemy, że weźmie w nich udział polski operator, scenarzysta, reżyser albo kilka osób z tzw. drugiej grupy, na przykład kompozytor, charakteryzator, aktor drugoplanowy.

Efekt? W 2020 roku na festiwalu w Wenecji było osiem filmów z istotnym udziałem Polski, od „Śniegu już nigdy nie będzie" w konkursie głównym do „The Disciple" Chaitanya Tamhanego, gdzie autorem zdjęć jest Michał Sobociński.

Przed pandemią było głośno o wielkich koprodukcjach międzynarodowych promujących polską historię.

Co dzisiaj się z nimi dzieje?

Trwają prace nad kilkoma koprodukcjami traktującymi o historii Polski. Oczywiście, pandemia Covid-19 w sposób szczególny dotknęła możliwość współpracy międzynarodowej. Mam nadzieję, że uda się finalizować również te projekty.

Czy produkcja jest wielka, czy skromna, czysto polska, czy międzynarodowa – wciąż brakuje u nas agentów sprzedaży.

Brakowało nam dotąd ambicji, ale też chyba odważnych marzeń. Tymczasem nowe pokolenie producentów wie, że jeśli marzy się o międzynarodowym sukcesie, trzeba o tym myśleć już w momencie przygotowywania filmu. Polski rynek wymaga dostosowania się do profesjonalnych rozwiązań obowiązujących na Zachodzie. Brakuje wielu zawodów, nie tylko agentów sprzedaży. Musimy skończyć z modelem producenta-załatwiacza i iść śladem najlepszych wzorców międzynarodowych.

Często mówi pan o potrzebie profesjonalizacji polskiego kina.

Naprawdę nie jesteśmy profesjonalni?

Na planie pracujemy znakomicie, ale przemysł filmowy to machina, która w Polsce nie zawsze dobrze działa. Mam nadzieję, że katalizatorem zmian stanie się Forum Dialogu Branżowego, które powstało przy Instytucie. Stworzyliśmy 27 podzespołów. Zmierzyliśmy się z problemami, których dawno nie poruszono. Rozmawiamy o wszystkim, od spraw najważniejszych do stosunkowo drobnych. O rozwoju produkcji, o przyciąganiu do kina prywatnych inwestorów, ale i o tym, jak możemy być bardziej obecni w strukturach międzynarodowych. Mówimy o czasie pracy i o innych regułach na planie, w tym tych odnoszących się do przeciwdziałania zachowaniom negatywnym. Pracujemy nad konkretnymi dokumentami i rozwiązaniami.

Czy w czasie spotkań forum dyskusyjnego coś pana zaskoczyło?

Bardzo wiele rzeczy. Przede wszystkim otwartość i gotowość do przygotowania stosownych zmian, także pełne zaangażowanie wielu osób w społeczną pracę dla dobra polskiej kinematografii. Jeśli uda nam się wdrożyć postulowane rozwiązania, zrobimy duży krok ku mocniejszej profesjonalizacji branży.

Muszę też pana zapytać o sytuację kobiet w polskim kinie. Miało być 50/50 w 2020 roku...

Ostatnie trzy lata zmieniły obraz składów komisji oceniających w PISF-ie projekty, których producenci ubiegają się o dotacje. W roku 2020 spełniliśmy tu już postulat 50/50. Podobnie jak w ogłoszonych właśnie komisjach 2021 roku. Mamy też ostatnio sporo reżyserek-

-debiutantek. Natomiast wciąż wiele jest do zrobienia w sprawie nierówności płacowych. Właśnie zbieramy dane na ten temat. Podczas Forum Dialogu dyskutowaliśmy również na temat ochrony przed różnymi formami mobbingu, który na planie filmowym zdarza się i był dotąd zamiatany pod dywan. To zresztą nie dotyczy wyłącznie kobiet.

Kobiety Filmu spisały niedawno kodeks dobrych praktyk.

Przy PISF-ie powstaje niezależna komisja, która ma zajmować się przypadkami dyskryminacji pracowników. Tworząc nasz dokument, będziemy się starali uwzględnić różne propozycje środowiska, także kodeks dobrych praktyk stworzony przez Kobiety Filmu. I, jak już wspomniałem, nie są to tylko kwestie równościowe. Znajdą się tam regulacje, których na polskim rynku brakowało: dotyczące m.in. czasu pracy, relacji w ekipach, stosunku wynagrodzeń do budżetu, podstawowych umów. Wszystko tu musi być wyważone. Chcemy chronić producentów, ale też zagwarantować prawa twórcom, którzy w zderzeniu z producentami są zwykle na słabszej pozycji ekonomicznej.

Wróćmy do pandemii. Pytanie, czy PISF dysponuje danymi na temat zubożenia środowiska filmowego. W czasie pierwszego lockdownu powstał fundusz socjalny. Zapomogi wynosiły wówczas po 2600 zł. Ale co dalej, w jakiej sytuacji filmowcy są dzisiaj?

W czasie pierwszego zamknięcia około 300 planów audiowizualnych – filmów, seriali, reklam – zostało zawieszonych na około trzech miesięcy. Teraz seriale się w Polsce kręci, podobnie jak filmy i reklamówki. Oczywiście, produkcji jest mniej, aktorzy zostali też pozbawieni zarobków w teatrze, a producenci – zwrotów z kin związanych z dystrybucją. Spadek realnych dochodów jest więc duży. Tym bardziej że kontrakty filmowców najczęściej zakładają różne terminy wypłacania pieniędzy: przy podpisaniu umowy, potem po rozpoczęciu czy finale zdjęć, wreszcie po zakończeniu filmu i dystrybucji. To stały problem, także poza pandemią, w czasie kryzysów czy w okresie, gdy twórca nie ma akurat filmu w produkcji.

Zmieni tę sytuację zapowiadana ustawa o statusie artysty?

Zdecydowanie, bo jest rodzajem funkcjonującego w wielu krajach europejskich ubezpieczenia społecznego dla twórców. To podstawa wykonywania wolnego zawodu, który uzależniony jest od wielu czynników zewnętrznych, nie tylko od własnego talentu. Środki na wsparcie artystów mają pochodzić z przedsiębiorstw, które zarabiają na konsumpcji dzieł kultury, w tym filmów, a także z opłaty reprograficznej. Przez 20 lat nikt tego nie aktualizował i dziś są nią objęte kasety VHS, a zapomnieliśmy, jak naprawdę słuchamy muzyki czy oglądamy filmy. I myślę, że niewiele czasu zostało, by nowe rozwiązania się pojawiły. O ile wiem, Ministerstwo Kultury zgłosiło już projekt ustawy o statusie artystów do procedowania ustawowego.

Dziś mamy kilka szkół filmowych i sporo rozmaitego rodzaju kursów. Co roku wychodzi z nich około 60 reżyserów. Czy nasz rynek jest w stanie ich wchłonąć?

W obecnych realiach to rzeczywiście liczba absurdalna. Zwłaszcza że producenci najbardziej szukają przedstawicieli zawodów technicznych, a również nowych profesji, czasem w ogóle nieobecnych na polskim rynku. Brakuje też specjalistów z dziedzin, które będą determinowały profesjonalizację branży, choćby menedżerów ryzyka bezpieczeństwa, specjalistów rynku finansowego z wiedzą o produkcji filmowej, wspomnianych agentów sprzedaży.

A jak wygląda współpraca PISF-u ze środowiskiem?

Ponad 200 osób, 27 tematów głównych, kilkadziesiąt pobocznych – to skala prowadzonego od kilku miesięcy wspominanego Forum Dialogu Branżowego przy PISF. Poza tym za kilka tygodni wdrożymy nowy system informatyczny, już dziś obowiązuje zasada 30 dni od złożenia dokumentów do przygotowania umowy. O opinię proszę zapytać drugą stronę, choć określenie „druga strona" nie jest odpowiednie. Instytut jest częścią środowiska. Funkcjonuje dla niego, a bardziej dla polskiej kultury. Nie ma Instytutu bez artystów i trudno by było artystom bez Instytutu.

Rozmawialiśmy o problemach, z jakimi kino boryka się w czasach lockdownu. A co niesie nadzieję?

To, że jesteśmy bliżej końca pandemii. Że czasem z chaosu udaje się wyjść mocniejszym. Że udało się uzyskać dodatkowe wsparcie dla branży. Ale największą nadzieją są ludzie. Ci, którzy dziś święcą triumfy, przeważnie należą do młodego pokolenia. To właśnie rysuje wielkie nadzieje na kolejne lata. 

Plus Minus: Ostatni, trudny, pandemiczny rok paradoksalnie stał się czasem międzynarodowej ekspansji polskiego kina. Ironia losu: większość naszych filmów nie weszła do kin, ale wiele z nich trafiło na najważniejsze festiwale: „Szarlatan" Agnieszki Holland i „Zabij to i wyjedź z tego miasta" Mariusza Wilczyńskiego do Berlina, „Sweat" Magnusa von Horna do programu w Cannes, „Śniegu już nigdy nie będzie" Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta oraz kilka polskich koprodukcji do Wenecji czy „Jak najdalej stąd" Piotra Domalewskiego do San Sebastian. Nowy rok zaczynamy od kolejnego sukcesu, „Prime Time" Jakuba Piątka jest w głównym międzynarodowym konkursie Sundance, podobno dwa kolejne filmy mają szansę na udział w tegorocznym Berlinale.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi