Warto było, ale podtrzymuję swoją opinię, że powinno to nastąpić na równoprawnych warunkach. Norwegia nie należy do Unii, a jej gospodarka jest w bardzo dobrej kondycji. Uważam, że wstąpienie na nierównych warunkach ciągle nam doskwiera i powoduje napięcia, bo władze Unii uważają, że mogą nam dyktować, co mamy robić we własnym kraju. Dobrze, że chociaż pani premier Beata Szydło miała odwagę powiedzieć, co myśli o pewnych zachowaniach naszych partnerów w Unii.
Jednak poziom życia na wsiach znacznie się poprawił m.in. dzięki dopłatom bezpośrednim dla rolników.
Przeciwnie. Cały czas trwa wyniszczanie rodzinnych gospodarstw rolnych. Rolnicy pobrali kredyty na maszyny, a dzisiaj ich dochody są niższe niż raty tych kredytów. Wiele gospodarstw nie daje już rady. Rodzinne gospodarstwo chłopskie się kończą. Unia wspomaga głównie duże gospodarstwa farmerskie, a te małe pozostawione są same sobie. Niemcy, którzy stawiają na ekologię, wspierają mniejsze gospodarstwa, które funkcjonują jako ekologiczne. A my przegraliśmy rolnictwo i gospodarstwa rodzinne.
W 2004 roku wystartował pan w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego pan to zrobił, skoro był pan przeciwny wchodzeniu Polski do UE?
Uznaliśmy w PSL, że skoro staliśmy się członkami Unii, to musimy godnie reprezentować nasz kraj i spróbować wywalczyć więcej dla Polski, niż nam zaproponowano. Wstępując do Europejskiej Partii Ludowej, byliśmy pewni, że coś ugramy dla Polski, ale w praktyce okazało się inaczej i dlatego odeszliśmy z niej i przeszliśmy do frakcji Unii na rzecz Europy Narodów.
Tej, którą zmontowało PiS.
Tak. Pamiętam, że poprosił nas na spotkanie ówczesny szef EPP, a późniejszy szef Parlamentu Europejskiego Hans-Gert Pöttering, i powiedział, że jeżeli wyjdziemy z EPP, to zostaniemy wyrzuceni z PSL. Jego słowa wbiły mnie po prostu w ziemię, ale okazało się, że miał rację. Tamto spotkanie z Pötteringiem zachwiało we mnie wiarę, że w Unii Europejskiej można coś zmienić.
A konkretnie dlaczego odeszliście z EPP? Z perspektywy kraju można było odnieść wrażenie, że daliście się złapać na słodkie słówka ówczesnych spin doktorów PiS Adama Bielana i Michała Kamińskiego, którzy zmontowali Unię na rzecz Europy Narodów.
EPP jest opanowana przez Niemców, którzy dyktowali wszystkim swoje warunki, tak jak im było wygodnie. Walczyliśmy wtedy o zapisy w konstytucji, o polski cukier, język polski, a w naszej frakcji rzucano nam kłody pod nogi. A więc odeszliśmy. Nie mam wyrzutów sumienia. Zachowałem się właściwie. Niemcy cały czas realizują swoje interesy z Rosjanami, a my nie mamy nic do powiedzenia. A gdy pojawiają się sprawy istotne dla Polski, są spychane na dalszy tor. Osobiście liczyłem też na to, że po przejściu do UEN uda nam się zawiązać w kraju koalicję między Stronnictwem Piast a PiS. W moim przekonaniu powinniśmy dążyć do układu centroprawicowego, ten jest najlepszy dla nas i najbezpieczniejszy dla ludzi.
Dlaczego układ centroprawicowy jest najlepszy dla ludzi?
Dlatego że mamy jasny system wartości, który jest podstawą do kształtowania świadomości człowieka, jego roli i znaczenia w środowisku i państwie. Centroprawica stawia na rozwój małych i średnich przedsiębiorstw, gospodarstw rodzinnych, natomiast układ liberalno-lewicowy buduje na ogromnych obszarach własność prywatną. Prowadzi to do kumulacji majątków w rękach jednostek i do wykorzystywania mniej zamożnych ludzi, którzy muszą pracować, żeby przeżyć. PSL poszło w kierunku liberalnym, dlatego ja postawiłem na centroprawicę. Niestety, mojego planu koalicji z PiS nie udało się zrealizować. PiS zmieniło zdanie i postanowiło działać samodzielnie. A my dzisiaj jesteśmy partią, która funkcjonuje głównie w południowo-wschodniej Polsce. Na północnym zachodzie w niewielkim stopniu jesteśmy reprezentowani, co bardzo ogranicza nasze możliwości wyborcze.
Dlaczego PiS wycofał się z porozumienia z Piastem?
Myślę, że PiS-owi nie podobało się, że nasza organizacja szybko się rozwijała. W pierwszym kwartale po ogłoszeniu nowej partii wpłynęło do nas parę tysięcy wniosków o przyjęcie w poczet członków. Ale w pewnym momencie z Piasta odeszli Janusz Wojciechowski i Zbigniew Kuźmiuk, żeby wstąpić do PiS. To zahamowało rozwój partii. Ludzie nie wiedzieli o co chodzi. Gdyby zostali wtedy w Piaście, to jestem przekonany, że w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku zdobylibyśmy mandaty, bo nie było już wtedy ani Ligi Polskich Rodzin, ani Samoobrony, a więc otworzyło się miejsce dla nowej formacji. No ale niestety stało się inaczej. To, że porozumienia się zmieniają, to jest normalna sprawa.
Pana koledzy zapewne uznali, że w PiS mają większe szanse na mandaty europosłów. Dlaczego pan nie poszedł w ich ślady?
Mogłem, bo PiS proponowało mi, bym się do nich zapisał. Ale skoro ogłosiłem, że zawiązujemy nową partię, skoro proklamowaliśmy ją w Wierzchosławicach, powstały struktury w całym kraju, to nie mogłem porzucić ludzi, których namawiałem do wstąpienia w nasze szeregi. Dlatego zostałem w Piaście, mając świadomość, że będą obskubywany przez inne partie. Ludzie do dzisiaj różnie to oceniają. Moi dawni koledzy z PSL mówią, że niepotrzebnie odszedłem ze Stronnictwa, bo nie ma ich teraz kto poprowadzić. Nie mają wodza. Z drugiej strony wszędzie, gdzie się pojawię, przychodzą ludzie na spotkania. Jeszcze politycznie nie umarłem, choć mam świadomość wieku. Powoli trzeba postawić na młodszych działaczy. Ale mamy wyhaftowany sztandar, niedługo go poświęcimy i wytyczymy działania na przyszłość.
Od lat startuje pan na radnego czy na posła z list PiS. Niestety, bez powodzenia. Jak pan sądzi, dlaczego nie jest pan w stanie zdobyć dość głosów, żeby np. wejść do parlamentu?
Nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że startowałem w wyborach bez powodzenia, gdyż obecnie jestem radnym w sejmiku województwa lubelskiego z listy PiS. Ponadto mimo zajmowania przez mnie odległego miejsca na liście PiS, np. z pozycji 17 w wyborach parlamentarnych uzyskiwałem dużą ilość głosów wyborców. Jednocześnie na Lubelszczyźnie działają dobrze zorganizowane struktury PSL, które sam zresztą zakładałem. Gdy reaktywowaliśmy PSL po 1989 roku, to rozesłałem 200 zaproszeń, a na spotkanie założycielskie przyszły tylko trzy osoby. Gdy odchodziłem z PSL, organizacja lubelska liczyła 22 tys. ludzi. Te struktury były bardzo aktywne i pozostały lojalne wobec Stronnictwa. Ludzie pełnili funkcje i chcieli je przedłużyć.
Czyli zbudował pan struktury dla PSL, w Parlamencie Europejskim wzmocnił frakcję PiS, a sam został na lodzie?
Nie powiedziałbym tak. Byłem ministrem, członkiem rządu, posłem w kraju i Europie, a obecnie jestem radnym. Startowałem ostatnio z dalszych miejsc i choć sam nie zdobywałem mandatu, to zawsze kilka tysięcy głosów przynosiłem liście. Jestem spełniony politycznie i nadal działam. Obecnie mam więcej czasu na swoje hobby, organizuję od paru lat Przegląd Zespołów i Grup Kolędniczych, jestem radnym oraz pełnomocnikiem wojewody lubelskiego ds. kultury ludowej.
—rozmawiała Eliza Olczyk, dziennikarka tygodnika „Wprost"
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95