Jan Rokita: Piekielna wizja polityki

Demokratyczne partie na Zachodzie coraz częściej budują swoją pozycję i wpływ na propagandzie zorganizowanej nienawiści wobec konkurentów i formułują wobec nich jednoznaczne zarzuty zdrady kraju. Ten klimat stał się podglebiem dla zjawisk zachodzących w polskiej polityce.

Aktualizacja: 31.12.2017 22:37 Publikacja: 31.12.2017 00:01

Wiele osób ma szczere poczucie, że nastał w kraju mroczny czas zniewolenia, opresji, dyktatury (na z

Wiele osób ma szczere poczucie, że nastał w kraju mroczny czas zniewolenia, opresji, dyktatury (na zdjęciu manifestacja przeciw zmianom w sądach i w prawie wyborczym, Poznań, 8 grudnia).

Foto: PAP, Jakub Kaczmarczyk

Redaktor „Plusa Minusa" zadał mi następujące pytanie: „Czy w 2018 roku jest szansa na dogadanie się walczących stron w Polsce, czy jest możliwe jakieś porozumienie elit, czy po reformie sądów, po zmianie w Trybunale, Sądzie Najwyższym itp. można jakoś na zasadzie konsensusu obecny kryzys polityczny rozwiązać?". Kiedy tylko przeczytałem to pytanie, przyszły mi na myśl dwa drobne i całkiem niepolityczne fakty, z jakimi zetknąłem się w ostatnich dniach.

Pierwszy pochodzi z domeny publicznej, a konkretnie z radiowej Dwójki, której z nawyku słucham od parudziesięciu lat. Jest nim ciekawa dyskusja-recenzja po głośnej teatralnej premierze „Procesu" Krystiana Lupy. Rzecz dzieje się w audycji Jacka Wakara, jednego z najinteligentniejszych recenzentów teatralnych, z udziałem dwóch dalszych znawców teatru, ludzi mądrych, ciekawych, z szerokimi horyzontami. Rozmowa schodzi na ciężką, duszną, przytłaczającą atmosferę spektaklu, biorącą się z tego, iż jakaś złowroga władza odebrała człowiekowi już wszystko, łącznie z wolnością i prawem do życia. Recenzenci nie mają wątpliwości: jest to artystyczna opowieść Lupy o dzisiejszej Polsce. Z wyczuwalnym bólem w głosie mówią, iż szkoda tylko, że Lupa nie wprowadził wprost do spektaklu według Franza Kafki... postaci samobójcy, który samospala się przed Pałacem jako żywa pochodnia wolności. Z dyskusji wynika, że wtedy dopiero byłby to w pełni prawdziwy spektakl o Polsce.

Ów drugi fakt ma wymiar najzupełniej prywatny, bo dotyczy tegorocznych życzeń świątecznych. Mój serdeczny przyjaciel z ławy szkolnej jest dyplomatą; teraz żyje w jednej z europejskich stolic. Wobec przyjaciół nie jest się co prawda bezstronnym, ale tu przemawia przeze mnie także doświadczenie polityka. Jestem więc pewien, że ów przyjaciel to nie tylko człowiek umiarkowany i życiowo roztropny, ale także dyplomata wybitny, a przy tym w tradycyjny sposób kochający Polskę. Dostałem właśnie odeń życzenia na Boże Narodzenie, które w połowie są wzruszającym świadectwem przyjaźni i łączącej nas wiary w cud betlejemski, w połowie zaś zupełnie niespodziewanym, ale płynącym zapewne z potrzeby serca... bluzgiem na pisowską władzę, złożonym ze słów: „uzurpacja, pycha, perfidia, zawładnięcie i zohydzenie".

Od strachu do pastiszu

Przez Polskę przepływa obecnie silny prąd, który wielkim rzeszom ludzi nim ogarniętych każe widzieć zwyczajną w sumie polską rzeczywistość polityczną w kategoriach na poły infernalnych. Co prawda obraz polityki z samej istoty zawsze jest tendencyjny, gdyż zależy zarówno od naszych poglądów i wartości, jak i (zazwyczaj najsilniej) od naszych przesądów oraz niechęci. Ale obecna sytuacja nie jest pod tym względem zwyczajna. Cała rzesza Polaków, w których życiu nic istotnego naprawdę się nie zmieniło odkąd Polską rządzi Jarosław Kaczyński, ma szczere poczucie, iż nastał w kraju mroczny czas zniewolenia, opresji, dyktatury. Że w gruncie rzeczy nie ma różnicy pomiędzy ponurymi latami dyktatury Jaruzelskiego, naznaczonymi cenzurą, przemocą, policyjnymi skrytobójstwami i sowieckim szantażem, a erą Kaczyńskiego, która (jak zapewniają choćby wybitni profesorowie Jadwiga Staniszkis czy Andrzej Zoll) jest przecież „czasem totalitaryzmu". Stąd tak silna potrzeba emocjonalnych i symbolicznych nawiązań do podziemnej Solidarności z lat 80. oraz naśladownictwa ówczesnych form społecznego oporu wobec władzy, nierzadko przeradzających się w niezamierzony pastisz. W końcu wszystko to jest w jakiś sposób zrozumiałe i uzasadnione, skoro: „Polska – państwo dotychczas demokratyczne przeistacza się w państwo policyjne, w którym jak w »Procesie« Kafki każdy może być inwigilowany, osądzony i skazany, nie wiedząc za co" (jak głosi jeden z licznych wstępniaków w głównej opozycyjnej gazecie).

Rzecz w tym, że tego typu opisowo brzmiące tezy są sprzeczne z rzeczywistością tylko dla zdeklarowanych zwolenników obecnej władzy (co oczywiste) oraz dla coraz mniej licznej grupy obywateli starających się zachować zdolność formułowania zdroworozsądkowych sądów, na przekór wszechpanującemu podnieceniu. Dlatego z absolutną powagą traktowałbym takie fakty, jak na przykład ten szczegół, iż przed tegorocznymi świętami „zniewolona" poczuła się... Danuta Wałęsowa, która postanowiła o tym swoim nowym stanie ducha zawiadomić rozgłośnię Deutsche Welle.

Rzesze Polaków, w tym ludzie uczciwi, inteligentni i w innych materiach życia zachowujący się roztropnie i racjonalnie, traktują te wszystkie mroczne tezy jako prawdziwy opis dzisiejszej Polski. Można zatem zrozumieć, że wobec takiej percepcji otaczającego ich świata przyjmują z akceptacją, a nawet z entuzjazmem ogłaszane przez tę samą główną gazetę opozycyjną wyniki badań naukowych, wedle których „złość, gniew i nienawiść są nam potrzebne do szczęścia". I rzecz jasna, nie są zdolni dostrzec, iż w istocie są przedmiotem wyjątkowo bezwzględnej, ba, z gruntu nihilistycznej manipulacji.

Kalki ponad granicami

W ten sposób umacnia się coś, co chciałbym nazwać zbiorowym „syndromem Kafki", gdyż – jak się okazuje – zarówno polscy artyści cierpiący na subiektywne „poczucie zniewolenia", jak i polityczni ideolodzy „pisowskiego totalitaryzmu" lubią odwołania do słynnej powieści wybitnego prażanina, a jej obecna teatralna adaptacja ma szansę urosnąć do wielkiej paraboli współczesnej Polski. Co w tym istotne, to trudna do przecenienia w umacnianiu owego syndromu rola ocen płynących do Polski z zagranicy. Tu mamy do czynienia z dobrze znanym z socjologii polityki zjawiskiem sprzężenia zwrotnego. Oczywiście syndrom Kafki powstał i ukształtował się wewnątrz Polski, a u jego źródeł tkwi stara i dobrze znana od lat szyderczo-demoniczna legenda braci Kaczyńskich, wyrosła jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku, a upowszechniona na skalę masową za sprawą propagandy Donalda Tuska, który zręcznie użył do tego celu figury światoburczego Palikota.

Jednak obecna moc i trwałość syndromu Kafki nie byłaby możliwa, gdyby nie rola autorytetów zagranicznych. Sprzężenie zwrotne polega w tym przypadku na tym, iż autorytety zachodnie oceniające sytuację w Polsce kierują się ocenami i interpretacjami pochodzącymi z kraju, ze środowisk politycznych i intelektualnych, do których żywią wieloletnie zaufanie. Konserwatywny publicysta Fareed Zakaria nie powiedziałby nigdy w CNN, iż w Polsce „szaleje cenzura typu sowieckiego", gdyby nie usłyszał tego od swoich polskich koleżanek i kolegów po piórze. A komisarz Frans Timmermans nie oskarżyłby Polski o „likwidację niezawisłych sądów", gdyby nie powiedzieli mu tego sami polscy politycy i sędziowie.

Warto uzmysłowić sobie przy tej okazji prostą prawdę, iż w naszym zachodnim świecie, w którym (dziękować Bogu) codzienny przepływ idei odbywa się za sprawą osobistych znajomości, kontaktów i przyjaźni pomiędzy ludźmi, zwłaszcza należącymi do społecznych elit naszych krajów, normalnością jest bezrefleksyjne czerpanie własnych ocen realiów innych krajów z takich właśnie źródeł. I to przede wszystkim dotyczy polityków, publicystów, intelektualistów i artystów, których osobiste relacje za granicą są najsilniej rozbudowane i którzy stanowią środowiska najsilniej kształtujące opinio communis, czyli sądy obiegowe, powtarzane przez większość, albo niemal wszystkich, w sposób niemal bezrefleksyjny.

Na przykład potoczny pogląd Europejczyków na rządy Donalda Trumpa jest prostą funkcją tego, co mówią o tych rządach amerykańscy dziennikarze, artyści i profesorowie. A europejskie nadzieje związane z Emmanuelem Macronem są z kolei prostą kalką nadziei, jakie udało mu się obudzić w elicie Francuzów. Tak po prostu jest i nie ma powodu, aby w Polsce na ów mechanizm jakoś szczególnie się obrażać albo go wyklinać. Globalizacja ma także tę swoją złą cechę, że łatwo przenosi ponad granicami klisze, kalki, uprzedzenia i przesądy, istotnie redukując w ten sposób znaczenie krytycznego rozumu w polityce.

Wróg powrócił

Polski syndrom Kafki jest co prawda zjawiskiem specyficznym nad Wisłą, ale nie mógłby zapewne urosnąć do obecnych rozmiarów, gdyby nie sprzyjający mu globalny klimat polityczny. Jego najwyraźniejszym znamieniem na demokratycznym Zachodzie jest spotęgowanie się wewnątrzkrajowego konfliktu jako kluczowego mechanizmu polityki, w tym także polityki demokratycznej. W każdym razie trend taki jest uderzający, jeśli sytuację obecną porównywać z latami 90. ubiegłego wieku i pierwszym dziesięcioleciem obecnego stulecia.

Nie jest przypadkiem, że w opisie wewnętrznej polityki coraz liczniejszych demokratycznych krajów kluczowa staje się sformułowana przez niemieckiego filozofa i prawnika Carla Schmitta kategoria „wroga politycznego", w zasadzie nieobecna w głównym nurcie analiz politycznych dwóch (albo i więcej) poprzednich dziesięcioleci. Dla znacznej części starej elity polityczno-intelektualnej USA obalenie w jakikolwiek sposób prezydenta ich kraju stało się celem, dla którego warto poświęcić mocarstwowe interesy Ameryki. Prawicowy rząd Hiszpanii nie ma żadnych zahamowań, aby demokratycznie wybrane i pokojowo działające władze Katalonii aresztować pod zarzutem spisku i buntu, praktycznie bez reakcji Europy. Dla takich wpływowych liderów politycznych, jak Marine Le Pen czy Matteo Salvini, obecne rządy Francji czy Włoch są zaś wrogami interesów narodowych tych państw i powinny odpowiadać za swą politykę przed trybunałami.

Demokratyczne partie polityczne coraz częściej budują swoją pozycję i wpływ na propagandzie zorganizowanej nienawiści wobec konkurentów i formułują wobec nich jednoznaczne zarzuty zdrady kraju. Nakłada się na to osiągająca swe apogeum „wojna o kulturę", w której stawką jest nie byle co, bo dalsze istnienie wspólnoty narodowej i religii chrześcijańskiej, czyli dwóch filarów, na których powstała niegdyś Europa. A także dobrze znana ewolucja natury mediów, w których zdolność uprawiania tabloidalnej przesady albo umiejętność perwersyjnego wyzywania wrogów w mediach społecznościowych przesądza o szansach sprzedaży albo liczbie „polubień". Tym samym także język demokratycznej polityki musiał ulec nieuniknionej deprawacji, redukowany coraz częściej do prostej hiperboli, przesady czy nawet histerii, na służbie zbiorowych negatywnych namiętności. Za życia ostatniego pokolenia Polska w przyspieszonym trybie nieźle zintegrowała się ze światem Zachodu, wypełniając w ten sposób stare marzenie takich okcydentalistów, jak krakowscy stańczycy czy młodsi warszawscy korowcy. Tyle tylko, że w konsekwencji klimat polityczny dzisiejszego Zachodu stał się świetnym podglebiem dla urośnięcia polskiego syndromu Kafki.

Co ogranicza tę rewolucję

Dlaczego o tym wszystkim piszę, kiedy redakcja pyta mnie w gruncie rzeczy o prognozę polityczną dla Polski 2018 roku? To jasne. Jestem bowiem przekonany, że w rosnącym nadal syndromie Kafki tkwi sedno odpowiedzi na pytania o trendy polityczne następnego roku. Nie wiem, rzecz jasna, czy Jarosław Kaczyński i pomagający mu teraz w rządzeniu Mateusz Morawiecki zdecydują się na krok w tył, gdy idzie o te elementy programu PiS, o których z góry wiadomo, że będą sprzyjać utwierdzaniu syndromu Kafki i poszerzaniu kręgu obywateli, którymi zdołał on już skutecznie owładnąć. Plan powrotu do idei dekoncentracji mediów wymieniłbym tu na pierwszym miejscu, nie tylko dlatego, że 15 lat temu w wersji dość umiarkowanej, zaproponowanej przez SLD, skończył się on aferą Rywina i politycznym końcem znaczenia formacji postkomunistycznej. Ale przede wszystkim z tej racji, że niezależnie od tego, co w tej sprawie by zostało przez PiS zrobione i jaki by miało realny wpływ na rynek mediów, i tak w dzisiejszych warunkach politycznych rzecz musi się skończyć proklamacją przez pół świata ostatecznej likwidacji wolności słowa w Polsce, ze wszystkimi tego złymi dla kraju konsekwencjami.

Często odnoszę wrażenie, że ani przywódcy PiS, ani elita jego zwolenników i wyborców nie zdaje sobie sprawy z istnienia tego rodzaju mechanizmu. Że wydaje im się, iż będą sądzeni i oceniani za rzeczywisty kształt przeprowadzanych przez siebie reform państwa i krytykowani za faktyczne słabości i wady owych reform (nawiasem mówiąc, całkiem liczne). Tymczasem tak nie jest, a politycznie najbardziej doniosłe jest nie to, co realnie wynika z owych reform, ale to, co ma być (albo choć mogłoby być) ich skutkiem wedle umysłów owładniętych syndromem Kafki. Gdyby PiS-owcy to rozumieli, wiedzieliby na przykład, że każda postać ograniczenia koncentracji własności na polskim rynku mediów będzie pod względem swoich skutków tożsama z polityką zamykania gazet, wprowadzania cenzury prewencyjnej, prześladowania wolnego słowa i zniewalania umysłów.

W realnej polityce każda władza napotyka jakieś istotne ograniczenia, gdy idzie o zmiany i reformy, jakie chciałaby wprowadzić w życie. W obecnym polskim parlamencie PiS, z racji swego wielkiego zwycięstwa wyborczego w 2015 roku, nie ma ograniczeń w postaci liczącej się opozycji, albo kłopotliwych dla rządu interesów i kompleksów koalicjantów. Jest za to ograniczony wszechobecnym w kraju syndromem Kafki i wobec niego musi czynić ustawicznie jakieś koncesje, jeśli nie chce narażać państwa na zwielokrotnione kłopoty wewnętrzne i zewnętrzne. Dlatego właśnie rewolucja PiS musi być samoograniczającą się rewolucją.

Wyspiański, Chopin, wyzwolenie

Ale i tak to, co już się w polskiej polityce wydarzyło, jasno pokazuje, że takie rzeczy, jak „dogadywanie się", „porozumienie elit" czy „konsensus" (by przywołać pojęcia zawarte w skierowanym do mnie pytaniu Redaktora) są i będą z gruntu obce polskiej polityce 2018 roku. Przeciwnie, idzie czas trzech wielkich wyborczych konfrontacji, które dla ludzi owładniętych syndromem Kafki będą próbą na śmierć i życie mającą pokazać, czy zniewolenie i dyktaturę daje się usunąć poprzez kartkę wyborczą. Zapewne więc czarna propaganda polityczna osiągnie w tym czasie swoje apogeum i nie będzie takiego mrocznego nonsensu, którego politycy, profesorowie, aktorzy i publicyści nie byliby skłonni wypowiedzieć po to, by uzmysłowić obywatelom skalę opresji, w jakiej przychodzi im właśnie żyć. „Wyzwolenie" będzie z pewnością przewodnim motywem tych wszystkich kampanii, asystować mu zaś mogą teksty Wyspiańskiego i muzyka Chopina.

Ani w Polsce, ani na całym Zachodzie nie widać jakichś oznak odwracania się obecnych, bardzo silnych trendów. Opisując kiedyś atmosferę polityczną panująca w Europie po I wojnie światowej i kongresie wersalskim, Hannah Arendt porównała ją celnie do „dusznej atmosfery strindbergowskiej kłótni rodzinnej". Owa domowa duchota, rodem ze sztuk Strindberga, panuje dziś w polityce polskiej, ale nie tylko polskiej. W 2018 roku będziemy musieli się uczyć jakoś dalej w niej żyć.

Jan Rokita jest politykiem i publicystą. W czasach PRL działał w opozycji demokratycznej, po 1989 r. przez wiele kadencji zasiadał w Sejmie, był szefem Urzędu Rady Ministrów w rządzie Hanny Suchockiej, działaczem m.in. Unii Wolności, Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego oraz Platformy Obywatelskiej.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Redaktor „Plusa Minusa" zadał mi następujące pytanie: „Czy w 2018 roku jest szansa na dogadanie się walczących stron w Polsce, czy jest możliwe jakieś porozumienie elit, czy po reformie sądów, po zmianie w Trybunale, Sądzie Najwyższym itp. można jakoś na zasadzie konsensusu obecny kryzys polityczny rozwiązać?". Kiedy tylko przeczytałem to pytanie, przyszły mi na myśl dwa drobne i całkiem niepolityczne fakty, z jakimi zetknąłem się w ostatnich dniach.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS