Latynoski Wałęsa wraca zza krat

Powracający z więzienia do brazylijskiej polityki były prezydent Luiz Lula da Silva prowadzi w sondażach i może zabrać drugą kadencję Jairowi Bolsonaro. Coraz więcej osób zastanawia się, czy obecna głowa państwa, która otoczyła się wojskowymi, tak po prostu uzna swoją ewentualną porażkę.

Aktualizacja: 20.01.2022 15:23 Publikacja: 14.01.2022 17:00

Luiz Lula da Silva po wyjściu z więzienia ruszył w polityczne tournée. Na zdjęciu spotkanie ze związ

Luiz Lula da Silva po wyjściu z więzienia ruszył w polityczne tournée. Na zdjęciu spotkanie ze związkowcami w S?o Paolo, 10 marca 2021 r., gdzie krytykował „kretyńskie” działania prezydenta Bolsonaro w obliczu pandemii koronawirusa

Foto: AFP, Miguel SCHINCARIOL

Jeszcze w 2019 roku siedział w więzieniu w Kurytybie z blisko dziesięcioletnim wyrokiem za korupcję. Ale już w listopadzie 2021 roku był przyjmowany w Europie po królewsku. Emmanuel Macron witał go u progu Pałacu Elizejskiego, Parlament Europejski przyjmował owacją na stojąco, a czołowy dziennik Hiszpanii „El País" zrobił okładkowy wywiad. W styczniu na nie mniej gorące powitanie 76-letni lider Partii Pracowników (PT) może liczyć w Meksyku, potem będzie tournée przez Włochy i Wielką Brytanię. – Muszę odbudować zszarganą opinię Brazylii na świecie – tłumaczy.

Prawda jest nieco bardziej złożona: przed wyborami prezydenckimi (2 października 2022 roku) Lula chce zaprezentować się jako mąż stanu i nabić kolejne punkty w rywalizacji z obecnym przywódcą państwa Jairem Bolsonaro, którego poza takimi państwami, jak Polska i Węgry, mało kto zaprasza.

Ale i bez tego sondaże są dla Luli znakomite. Jeden z nich, przeprowadzony pod koniec grudnia przez instytut IPEC, daje mu 48 proc. poparcia, czyli prawie tyle, ile potrzeba, aby wygrać w pierwszej turze. Tymczasem Bolsonaro może w nim liczyć na ledwie 20 proc., także dlatego, że część głosów (6 proc.) odebrał mu jego dawny minister sprawiedliwości i prokurator z Kurytyby Sergio Moro, który w 2017 roku wsadził Lulę za kratki.

Czytaj więcej

Lektury polskie

Załamanie gospodarki

Załamanie poparcia dla Bolsonaro, którego niektórzy nazywają „Trumpem tropików", to dość świeża sprawa. Nastąpiło pod koniec 2021 roku. Do tego czasu brazylijskie społeczeństwo było podzielone na dwa obozy: tych, którzy jak Bolsonaro uważali, że Covid-19 to tylko „grypka", niewarta większej uwagi, a już z pewnością narażenia gospodarki na załamanie. Oraz tych, którzy jednak sądzili, że życie ludzkie nie ma ceny i nie można przejść do porządku dziennego nad śmiercią przeszło 700 tys. Brazylijczyków (nadwyżka zgonów w stosunku do średniej poprzednich lat według analizy „Financial Times" ), największej liczby na świecie poza USA i Rosją.

Bolsonaro ostentacyjnie odmawiał noszenia maseczki ochronnej, spotykał się z przeciwnikami szczepień i toczył zaciekłe walki z gubernatorami regionów (szczególnie São Paulo), którzy wprowadzali lockdowny i reguły dystansu społecznego. W kraju, gdzie ogromna część społeczeństwa żyje z nieformalnych źródeł dochodu i w czasach pandemii nie mogła korzystać z subwencji państwowych, takie podejście miało wielu zwolenników. Szczególnie wśród mieszkańców faweli w wielkich metropoliach, ale też w biedniejszej, północnej części kraju.

Jednak od kilku miesięcy stało się jasne, że nawet poświęcenie tak wielu żyć ludzkich nie uchroniło Brazylii przed załamaniem gospodarki.

– Gdy w 2011 roku składałem urząd prezydenta, Brazylia była szóstą gospodarką świata. Dziś jest 13. 19 mln Brazylijczyków głoduje, 116 mln nie stać, by codziennie jeść do syta. Mamy 15 mln bezrobotnych, 33 mln osób pracuje z konieczności na część etatu – punktuje Lula. – Mój program jest prosty: chcę, aby każdy mógł jeść trzy razy dziennie – dodaje.

100 czołowych ekonomistów brazylijskich, przepytanych przez bank centralny, szacuje, że w 2022 roku wzrost gospodarczy wyniesie ledwie 0,3 proc. Kraj, który Bóg pobłogosławił niezwykłym klimatem, wielkimi pokładami surowców i ogromnymi przestrzeniami żyznej ziemi, dał się pod względem poziomu życia (PKB per capita wg parytetu siły nabywczej) wyprzedzić nie tylko Białorusi i Chinom. W ciągu trzech lat rządów Bolsonaro wartość reala do dolara spadła o 50 proc., inflacja skoczyła do 11 proc., zmuszając bank centralny do radykalnego podniesienia stóp procentowych, a inwestycje zagraniczne się załamały.

Pokój na tyłach baru

Obarczanie winą za to wszystko samego Bolsonaro byłoby jednak niesprawiedliwe. Wbrew temu, do czego dziś stara się przekonać Lula, jego ugrupowanie pozostawiło kraj w równie złej kondycji. Co prawda, gdy w latach 2003–2011 u władzy był lider PT, kraj kwitł na fali wysokich cen surowców, które Brazylia eksportowała do Chin i innych państw świata. Lula z tego skorzystał, aby rozwinąć programy społeczne, w tym najbardziej znany: Bolsa Familia (Stypendium rodzinne) i Fomento Zero (Zero głodu).

– To nie były zwykłe transfery – chwali się dziś lider PT. – Stawialiśmy warunki: jeśli pomoc dla dziecka to tylko wtedy, gdy chodzi do szkoły. Jeśli dla ciężarnej to pod warunkiem, że przeprowadzi wszystkie niezbędne badania lekarskie. No i w ogóle pieniądze dostawały kobiety. Mężczyźni by je przepili – podkreśla.

Programy społeczne to sedno działań Luli, sens jego politycznego zaangażowania. Ten siódmy potomek ubogiej rodziny porzuconej przez ojca dwa tygodnie po jego narodzinach dzieciństwo spędził z resztą rodziny w pokoiku na tyłach baru w São Paulo. Jego formalna edukacja nie wyszła poza szkołę podstawową, choć do legendy przeszło niezwykłe wyczucie, z jakim były prezydent odkrywa intencje swoich rozmówców, nawet gdy mówią w innych niż portugalski językach. Jednak przełomem okazał się wypadek przy pracy, gdy 19-letni Lula stracił mały palec: musiał wtedy jeździć od szpitala do szpitala w São Paulo, aż ktoś w końcu zgodził się przyjść mu z pomocą. To mu uświadomiło skalę dyskryminacji brazylijskiego proletariatu i skłoniło do rozpoczęcia kariery publicznej, najpierw (w czasach wojskowej dyktatury) w ruchu związkowym, a na początku XXI wieku w prezydenckim pałacu Planalto w Brasilii: stąd w międzynarodowej prasie porównania do Lecha Wałęsy.

Nawet najbardziej zacięci wrogowie Luli przyznają, że to jego zaangażowanie społeczne zmieniło dogłębnie Brazylię, być może na zawsze. Bank Światowy uważa, że dzięki jego inicjatywie udało się zredukować o 25 proc. skalę skrajnego ubóstwa. Około 30 mln Brazylijczyków dobiło do klasy średniej. Po raz pierwszy ogromna część ludności poczuła, że naprawdę należy do brazylijskiego społeczeństwa, a państwo w jakiś sposób się o nich troszczy. W 1822 roku Brazylia odziedziczyła po Portugalczykach kraj, w którym mała grupka opływała w dostatki, a rzesze żyły w nędzy. To tu niewolnictwo trwało na świecie najdłużej (do 1888 roku), edukacja była przez cały XX wiek najgorsza w Ameryce Łacińskiej. Stąd ogromna przestępczość, powszechne uzależnienie od narkotyków, fatalne warunki sanitarne. W tym kontekście można z pewną przesadą powiedzieć, że wraz z Lulą narodził się naród z prawdziwego zdarzenia.

Czytaj więcej

Francja może rozsadzić Unię Europejską

5 mld dol. łapówek

Jednak gdy w 2011 roku władzę przejęła – dzięki poparciu Luli – Dilma Rousseff, motor gospodarki, jakim były wysokie ceny surowców, przestał działać. Pani prezydent zamiast próbować przekonać społeczeństwo do zaciskania pasa, utrzymała wydatki socjalne na poziomie, na który nie było już stać państwa. Kraj, którego znakiem firmowym jest najbardziej energetyczny z tańców – samba, paraliżował działalność przedsiębiorców morzem regulacji i wymogów administracyjnych. Za murem ceł ochronnych powstała tak niekonkurencyjna gospodarka, że montaż porównywalnego auta w Brazylii był dwukrotnie droższy niż w Meksyku.

W 2017 roku zdesperowany wielki biznes postanowił więc postawić na Bolsonaro, kapitana w stanie spoczynku o skrajnie prawicowych poglądach, który przez blisko trzy dekady pracy w parlamencie niczym szczególnym się nie odznaczył. Sympatie elit finansowych były wojskowy zyskał z powodu liberalnych reform gospodarczych, jakie obiecał przeprowadzić. Ich gwarantem miał być wychowanek Uniwersytetu w Chicago i uczeń Miltona Friedmana, ekonomista Paulo Guedes. Jednak do czasu, gdy na początku 2020 roku w Brazylię uderzyła pandemia, nowej ekipie udało się przeprowadzić tylko dwie znaczące reformy: systemu emerytalnego i banku centralnego. Inne, co najmniej równie ważne zmiany, w tym systemu podatkowego i procedur administracyjnych, ugrzęzły w parlamentarnych procedurach. Bolsonaro obiecywał też uzdrowić finanse publiczne, jednak kiedy słupki poparcia zaczęły pikować, prezydent doprowadził do zniesienia wprowadzonego jeszcze przez swoich poprzedników limitu wydatków państwa. Podobnie jak jego poprzednicy postanowił wprowadzić własny (Auxilio Brasil – Pomoc Brazylii) program wsparcia społecznego, tyle że o jeszcze większej skali. Wielu ekonomistów obawia się, że na zapomogę dla przeszło 50 mln osób Brazylii dziś nie stać.

W zapomnienie poszła też inna obietnica: oczyszczenie kraju z korupcji. To była wielka słabość rządów Luli i jego następczyni. Wspomniany już Sergio Moro stał się bohaterem kraju, gdy uruchomił szerokie śledztwo pokazujące powiązania między wielkim biznesem (w szczególności państwowym gigantem naftowym Petrobras i koncernem budowlanym Odebrecht) a władzami kraju. Oskarżonych zostało wtedy przeszło tysiąc czołowych polityków, z których 280 trafiło do więzienia, a łączna suma udowodnionych łapówek przekroczyła 5 mld dol.

W końcu za kratki trafił też sam Lula. Aczkolwiek w kontrowersyjnych okolicznościach, gdy stał się faworytem wyborów prezydenckich 2018 roku. Sprawa, która otworzyła drogę Bolsonaro do władzy, była przy tym relatywnie niewielka jak na dziesięcioletni wyrok dla byłej głowy państwa: przekazanie przez Odebrecht prezydentowi mieszkania w jednym z nadmorskich kurortów za intratne kontrakty państwowe. Tym bardziej że sam Moro został wkrótce ministrem sprawiedliwości u nowego przywódcy Brazylii, któremu tak wydatnie pomógł zdobyć władzę. W 2019 roku, po 580 dniach spędzonych w więzieniu, Lula odzyskał wolność, gdy okazało się, że sędziowie, którzy wydali na niego wyrok, przekroczyli swoje kompetencje. A w marcu 2020 roku dawnemu związkowcowi przywrócono prawa obywatelskie, co pozwoliło mu wziąć udział w kolejnych wyborach.

Tymczasem na samego Bolsonaro padł cień zarzutów o korupcję. Najpoważniejsze dotyczyły zakupu przez ministerstwo zdrowia szczepionek na Covid-19. Jednak prezydent, któremu groził impeachment z powodu przekroczenia kompetencji, zaczął, tak jak jego poprzednicy, wchodzić w układy z niezliczoną liczbą drobnych ugrupowań parlamentarnych, byle tylko zachować stanowisko. W Brazylii taka gra zawsze prowadziła do przekupywania poszczególnych posłów lub ich ugrupowań. Choć wygrał wybory jako „outsider", w końcu przystąpił do jednego z najważniejszych ugrupowań obrotowego środowiska Centrão: Partii Liberalnej, która wcześniej popierała tak Lulę, jak i Dilmę Rousseff, oczywiście za pieniądze.

Czytaj więcej

Proteza silnej władzy

6 tys. wojskowych w rządzie

Dziś jednak sprawa korupcji otoczenia obecnego prezydenta zeszła w Brazylii na dalszy plan, bo przed krajem pojawiły się jeszcze poważniejsze zagrożenia. Dotyczą samego ustroju państwa, które jest czwartą największą demokracją świata.

Nie jest bowiem wcale pewne, że Bolsonaro uzna wynik ewentualnej przegranej – przestrzega Olivier Stuenkel, wzięty profesor Instytutu Getúlio Vargasa w São Paulo.

Kraj zbliżony powierzchnią do całej Europy, poprzecinany gigantycznymi barierami naturalnymi, jak Puszcza Amazońska, zbudował znakomity, elektroniczny system liczenia głosów, którego może mu pozazdrościć Polska: wyniki są podawane w ciągu kilku godzin. W przeciwieństwie do naszego kraju w Brazylii od obalenia dyktatury wojskowej w 1985 roku wymiar sprawiedliwości zachował w pełni swoją niezależność: w końcu Sąd Najwyższy był w stanie odsunąć od władzy dwóch prezydentów. Ale mimo to, idąc w ślady Donalda Trumpa, Bolsonaro wielokrotnie podawał w wątpliwość wiarygodność wyborów, nie tylko tych nadchodzących, ale też tych, które sam wygrał.

Szczególne obawy wywołuje postawa sił zbrojnych. Prezydent, który wielokrotnie wyrażał podziw dla wojskowej dyktatury z lat 1964–1985, mianował na stanowiska w aparacie władzy sześć tysięcy ludzi w mundurach, połowę z nich w stanie spoczynku. Zajmują oni kluczowe stanowiska, począwszy od wiceprezydenta gen. Hamiltona Mourão. Przez blisko cztery dekady demokracji armia pozostawała co prawda lojalna wobec władz cywilnych, po części z powodu wielkich korzyści gospodarczych, jakie czerpała z nowego układu, jednak Stuenkel wskazuje, że instytucje państwa są w Brazylii zdecydowanie słabsze niż w Stanach Zjednoczonych i nie jest pewne, do jakiego stopnia przetrwałyby bunt odchodzącej głowy państwa.

„Przegrana Donalda Trumpa była dla Jaira Bolsonaro wielkim ciosem. Dopóki miliarder pozostawał w Białym Domu, Brazylijczyk mógł dowodzić, że ma bliskie kontakty z najważniejszym politykiem świata i że wpisuje się w nurt zmian światowych. Czuł się pewnie. Teraz może jednak sięgać po coraz bardziej desperackie środki, aby utrzymać się u władzy" – wskazywał w rozmowie z „Financial Times" profesor Stuenkel.

Za czasów Trumpa Bolsonaro marzył o zbudowaniu światowego, antyliberalnego sojuszu, do którego chciał wciągnąć też Polskę i Węgry. W 2019 roku w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" z okazji przyjazdu do Warszawy brazylijski minister spraw zagranicznych Ernesto Araújo przekonywał: „przed wylotem z Brasilii rozmawiałem z prezydentem Bolsonaro. Mówił mi o swoim podziwie dla Polski jako kraju, który pierwszy obalił komunizm, który od wieków kultywuje ducha walki, niezależności, przywiązania do tradycyjnych wartości, wiary, tożsamości narodowej. Kraju, który i dziś potrafi oprzeć się politycznej poprawności, dogmatom Unii Europejskiej i bronić własnych interesów, zamiast wyłącznie naśladować polecenia organizacji międzynarodowych".

W pewnym sensie wybory prezydenckie w Brazylii między „latynoskim Wałęsą" a byłym wojskowym stanowią więc niejako preludium konfrontacji, jaka czeka Polskę w 2023 roku. Chyba że zmęczone niekończącym się starciem dwóch czołowych polityków społeczeństwo postawi na „trzecią drogę", czyli prokuratora Sergia Moro, który stara się przekonać, że utrzymanie konserwatywnych wartości przy jednoczesnym przywróceniu praworządności jest możliwe. Na razie on i jego ugrupowanie (Podemos) zbiera co prawda w sondażach trzy razy mniej głosów niż Bolsonaro i osiem razy mniej niż Lula. Tym bardziej że obecny prezydent może w szczególności liczyć na żelazny elektorat wiernych kościołów ewangelikalnych, przede wszystkim w brazylijskim interiorze. Tu nierzadko występuje on jako „prorok". Z kolei Lula opiera się na biedocie wielkich metropolii, którą pandemia wepchnęła w jeszcze większą nędzę. Instytut IPEC szacuje, że blisko 40 proc. Brazylijczyków wciąż waha się, na kogo oddać głos. To może być dobry punkt wyjścia do zdobycia pałacu Planalto przez „czarnego konia" Sergia Moro.

Jeszcze w 2019 roku siedział w więzieniu w Kurytybie z blisko dziesięcioletnim wyrokiem za korupcję. Ale już w listopadzie 2021 roku był przyjmowany w Europie po królewsku. Emmanuel Macron witał go u progu Pałacu Elizejskiego, Parlament Europejski przyjmował owacją na stojąco, a czołowy dziennik Hiszpanii „El País" zrobił okładkowy wywiad. W styczniu na nie mniej gorące powitanie 76-letni lider Partii Pracowników (PT) może liczyć w Meksyku, potem będzie tournée przez Włochy i Wielką Brytanię. – Muszę odbudować zszarganą opinię Brazylii na świecie – tłumaczy.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi