Marek Cichocki. „Początek końca historii. Tradycje polityczne w XIX wieku” - fragment

Działalność Hotelu Lambert w Paryżu i księcia Adama Czartoryskiego posłużyła rosyjskiej propagandzie do zbudowania na Zachodzie trwałego obrazu nieuleczalnie rusofobicznych Polaków, z którymi z powodu ich chorych uprzedzeń niczego rozsądnego na Wschodzie zrobić się nie da.

Publikacja: 22.10.2021 16:00

Władze austriackie zainspirowały bunt chłopów w Galicji w 1846 roku, rozpowszechniając wśród włościa

Władze austriackie zainspirowały bunt chłopów w Galicji w 1846 roku, rozpowszechniając wśród włościan informacje, że szlachta przy okazji powstania zamierza przemocą spacyfikować proces uwłaszczania i przywrócić dawne stosunki na wsi

Foto: Muzeum Literatury/East News

Dla myślącego konserwatywnie Polaka patrioty, przywiązanego do zasad Kościoła katolickiego, a także do idei legitymizmu jako podstawy politycznego porządku, co wiązało się ze sceptycyzmem wobec liberalizmu i demokratyzacji szerzących się w Europie za sprawą ruchów narodowych, dwa wydarzenia miały bez wątpienia siłę rażenia wielkiego, światopoglądowego trzęsienia ziemi. Jedno to encyklika „Cum primum" papieża Grzegorza XVI z 1832 roku, potępiająca powstanie i wzywająca do posłuszeństwa wobec cara, drugie to rabacja galicyjska w 1846 jako efekt podstępnej walki Wiednia z tak zwanym polonizmem.

Tej pierwszej sprawie wiele miejsca poświęcił w swojej książce „Rzym i Polska" Włodzimierz Czacki, sekretarz następcy Grzegorza, Piusa IX. Doskonale rozumiał on skutki papieskiego dokumentu, który w jego ocenie przyczynił się do zrujnowania relacji łączących Polaków z Rzymem. Przez wieki ta właśnie oś i związana z nią szczególna, kulturotwórcza więź z południem Europy stanowiły dla mieszkańców Rzeczpospolitej podstawowy azymut ich własnej cywilizacyjnej orientacji i tożsamości. Jednak na przełomie XVIII i XIX wieku, za sprawą wielkiego wulkanicznego poruszenia w Europie te więzy zostały zniszczone.

Fragment książki Marka Cichockiego „Początek końca historii. Tradycje polityczne w XIX wieku”, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa PIW, Warszawa 2021

Od postanowień kongresu wiedeńskiego z katolikami w Królestwie Polskim nie utrzymywał bezpośrednio relacji żaden oficjalny, ustanowiony przedstawiciel czy wysłannik papieża, dla którego właściwym politycznym partnerem w kwestiach dotyczących polskich katolików pozostawał legalny władca Królestwa, a więc prawosławny car. Dlatego list papieża do polskiego duchowieństwa z lutego 1831, wzywający je do porzucenia ducha buntu i do posłuszeństwa legalnej władzy, został przekazany bezpośrednio do Petersburga przez rosyjskiego posła przy Stolicy Apostolskiej. Ojciec Święty w dramatycznym dla Polaków momencie powstania komunikował się z polskim kościołem za pośrednictwem rosyjskich urzędników. Rok później papież zdecydował się opublikować swoją encyklikę, nie bez nacisków cara, otwarcie potępiając w niej uczestników powstania, co wywołało zrozumiałe oburzenie w Królestwie i na emigracji. Trzeba oczywiście na ten papieski dokument patrzeć także przez pryzmat całej skomplikowanej sytuacji panującej w ówczesnej Europie, nade wszystko z perspektywy położenia państwa kościelnego, niepokojów we Włoszech i w całej południowej Europie, wydarzeń w Belgii, wreszcie we Francji Ludwika Filipa. Niezależnie jednak od tych okoliczności wiele wskazuje też na to, że biedny Bartolomeo Cappellari jako Grzegorz XVI po prostu niewiele rozumiał z rozgrywających się pod zaborami wydarzeń. Sam dał temu zresztą wyraz, w rozbrajający sposób przyznając Władysławowi Zamoyskiemu, wysłannikowi Czartoryskiego (księcia Adama Jerzego Czartoryskiego 1770 – 1861 – red.): „przecież nigdy was nie ganiłem, Jam tylko was nie zrozumiał, to prawda. Ale, czyście wy myśleli, walcząc, aby i mnie dokładnie poinformować o wszystkim?".

Jednak dla większości Polaków encyklika „Cum primum", a także odbyte wkrótce potem spotkanie papieża z Mikołajem I były jasnym sygnałem, że oto Rzym porzuca swe wierne dzieci w potrzebie, co w praktyce zwalniało polskich katolików z obowiązku wstrzymywania się przed współpracą z despotycznym, prawosławnym carem z pobudek religijnych.

Dla ludzi w Królestwie pokroju Henryka Rzewuskiego znikała dzięki temu niewygodna sprzeczność między katolicyzmem jako tradycyjną, określającą tożsamość wiarą wielu Polaków a posłuszeństwem wobec carskiego samodzierżawia. Z punktu widzenia Wielkiej Emigracji, szczególnie jej frakcji romantyczno-rewolucyjnej, to, co zrobił Grzegorz XVI, potwierdzało obawy, że papiestwo i tradycyjny, łaciński katolicyzm zdradziły Polaków, a wraz z nimi całą ideę wolnych narodów na rzecz legitymizmu i politycznej despotii. Dla rodzącego się nad Sekwaną ducha narodowego mesjanizmu, dla Mickiewicza czy Słowackiego dokument ten stał się silnym i ważnym impulsem do odrzucenia Rzymu i budowania własnej narodowej religii połączonej z duchem mistyki i wolności.

Czytaj więcej

Rocznica Powstania Listopadowego. "Wybiła godzina zemsty"

W wypadku Słowackiego to odejście od Rzymu doprowadziło w końcu do otwartego przeciwstawienia wolności Polaków tradycyjnemu, papieskiemu katolicyzmowi w poemacie „Rozmowa z Matką Makryną Mieczysławską" i do zapowiedzi nadejścia słowiańskiego papieża. Wieszcz uznał, że w panującej w latach czterdziestych sytuacji Polacy, walcząc o przetrwanie, stanęli wobec dwóch śmiertelnych zagrożeń. Są to: „absolutyzm idący ze Wschodu, czyli ściśle mówiąc – siła organizacyjna, jaką reprezentował carat – oraz skostnienie idące z Zachodu, czyli »...forma, przez Rzym dawny pogański na Chrystianizm włożona, forma – nie podbicia, ale oporu, straszniejsza więc od mongolskiej, bo pozbawiona ruchu, mająca za hasło – stój!... za naukę – nie buduj, ale poprawiaj!...«".

Z kolei Mickiewicz uznał, iż jest w obowiązku osobiście pouczyć następcę Grzegorza XVI, Piusa IX, którego podczas słynnej audiencji w Rzymie upominał o nadejściu nowej epoki ducha, o roli Polski w tej przemianie. A w końcu, chwytając Ojca Świętego za rękę, uniesionym tonem oznajmił, że Duch Święty przemawia dziś za pośrednictwem paryskiego ludu na ulicach. Za tę sporą dozę zuchwałości papież zrewanżował się wkrótce umieszczeniem na indeksie ksiąg zakazanych części III i IV „Prelekcji paryskich".

Długo pamiętana lekcja i ostrzeżenie

Właśnie w kontekście tych przemian polskiego stosunku do Rzymu warto spojrzeć na krwawe wydarzenia 1846 roku w Galicji, które odegrały istotną rolę w politycznych wyborach Wielopolskiego (hr. Aleksandra Wielopolskiego 1803–1877 – red.) jako katolika i konserwatysty. Rabacja galicyjska wywołała powszechny wstrząs w kraju i na Emigracji, ale nie tylko dlatego, że uderzała w mit związków łączących szlachtę i włościan w kontekście sprawy narodowej. Chodziło także o politykę Wiednia, która kryła się za krwawymi wydarzeniami. Akurat w Galicji w pierwszej połowie XIX wieku sytuacja społeczna była chyba najbardziej dwuznaczna i wybuchowa. Z jednej strony bowiem poddaństwo osobiste chłopów było tam już zniesione w wyniku wcześniejszych reform józefińskich, ale z drugiej strony realna, egzystencjalna sytuacja włościan w bardzo wielu aspektach wciąż tak naprawdę zależała od woli właścicieli ziemskich. Kwestie te administracyjnie często regulowały władze austriackie, ale praktyczny skutek tych interwencji był taki, że „rząd austriacki pod pozorem obrony włościan namnożył tyle dekretów, że biurokracja galicyjska, rywalizując ze szlachtą folwarczną o przednie miejsce w pozycji socjalnej, wroga narodowości polskiej, miała możność nieustannego wtrącania się w spory i zatargi pomiędzy dziedzicem i włościanami, i w ciemnym, nienawykłym do życia samodzielnego ludzie wiejskim ugruntowała wiarę, że ona jest jego obrończynią i opiekunką".

Narastające konflikty między galicyjskim ziemiaństwem i chłopstwem otwierały przed austriacką administracją lokalną i władzami centralnymi w Wiedniu pole do rozgrywania jednych przeciwko drugim. Dlatego kiedy w 1846 roku doszło do próby zorganizowania wspólnego powstania w Wielkim Księstwie Poznańskim i w Krakowie, i kiedy pod wpływem polityki radykalnych zmian społecznych, forsowanych przez Edwarda Dembowskiego oraz innych powstańców, zawiązany w Krakowie Rząd Narodowy zaczął realizować program całkowitego zrównania społecznego przez uwłaszczenie, likwidację pańszczyzny oraz zniesienia szlachectwa i tytułów, władze austriackie postanowiły wykorzystać narastający od dawna konflikt społeczny, rozpowszechniając wśród włościan informacje, że szlachta przy okazji powstania zamierza przemocą spacyfikować proces uwłaszczania i przywrócić dawne stosunki na wsi. W ten sposób zainspirowany bunt chłopów doprowadził do krwawych wydarzeń, które rozegrały się przede wszystkim w regionie tarnowskim, bocheńskim i sądeckim. Ich ofiarą padły liczne rodziny szlacheckie, często stanowiące naturalne społeczne zaplecze dla przygotowywanego już narodowego powstania.

Czytaj więcej

Międzynarodowa sława „klątwy Jagiellończyka”

Dla polskiego konserwatywnego ziemiaństwa rabacja galicyjska i stojąca za nią polityka Austrii stały się długo pamiętaną lekcją i ostrzeżeniem przed zgubnymi skutkami polityki radykalnych demokratów, którzy tak jak Henryk Kamieński, Ludwik Mierosławski czy Edward Dembowski chcieli połączyć ideę powstania narodowego z przeprowadzeniem rewolucji społecznej. W sensie politycznym lekcja ta społecznie uczyniła ziemiaństwo jeszcze bardziej zachowawczym. Zmusiła jednak także do zrewidowania wcześniejszego stosunku do politycznego lojalizmu względem władz w Wiedniu.

Marek Cichocki

jest filozofem, socjologiem i politologiem. Specjalizuje się w stosunkach polsko-niemieckich oraz tematyce integracji europejskiej. Profesor nadzwyczajny w Collegium Civitas. Współtwórca i redaktor „Teologii Politycznej", dyrektor programowy w Centrum Europejskim w Natolinie i redaktor naczelny pisma „Nowa Europa. Przegląd Natoliński". Był doradcą społecznym prezydenta Lecha Kaczyńskiego

Zmianę tę można dobrze zobaczyć właśnie na przykładzie Wielopolskiego. Jego pełna emocji reakcja na rzeź galicyjską, zawarta w anonimowo wydanym „Liście szlachcica polskiego do księcia Metternicha", zdradzała wielkie osobiste rozczarowanie Habsburgami i zawiedzione nadzieje wobec opiekuńczej władzy katolickiego Wiednia. Fakt, że to właśnie Austria, posługując się buntem chłopskim i inspirując rzeź, wystąpiła otwarcie przeciwko polskiemu ziemiaństwu, katolickiej szlachcie, musiał być dla zwolennika tradycji, obyczaju i religii szokiem, rozwiewającym wszelkie złudzenia i zmuszającym do zmiany poglądów. Nadzieja, że to właśnie imperium katolickich Habsburgów – imperium wielu narodów i tradycji, zarządzane jako całość przez administrację i wojsko, imperium, któremu nieobce były idee oświecenia i rządów prawa, jest najbardziej oczywistym politycznym wyborem dla umiarkowanie myślących konserwatystów polskich, legła w gruzach. Zachowawczy katolicy zostali w krótkim czasie zdradzeni podwójnie – najpierw przez papieża, a teraz przez Habsburgów. Dlatego „List", który spotkał się ze zdecydowanym sprzeciwem Krasińskiego (poety Zygmunta Krasińskiego 1812–1859 – red.), stał się okazją do wyraźnego opowiedzenia się Wielopolskiego po stronie współpracy z carem, stanowiącej teraz dla polskiego katolika oczywisty wybór wobec podwójnej zdrady: Rzymu i Wiednia. Chociaż Rosjanie, jak pisał w „Liście" Wielopolski, „zrzucili z tronu naszego króla, nasze instytucje, nasze swobody: lecz pozostawili nienaruszonym porządek społeczny; rzecznikom swych praw karzą dzierżyć żelazną dłonią publiczny wymiar sprawiedliwości i nigdy nie przekazali zabójcom władzy swego cara", a nawet „część naszych dawnych zwyczajów znajduje w ich oczach łaskę jako relikwie słowiańskiej narodowości". Dlatego „wszystko ku temu zmierza, by dokonać zmian w usposobieniu Polaków względem Rosji; przed nami nowa przyszłość. Trzeba nam zająć stanowisko. W tym chaotycznym i awanturniczym pochodzie, w którym kroczymy aż do dnia dzisiejszego, trzeba nam, z pomocą śmiałego postanowienia, które ranić może nasze serca, przyjąć postawę zdrową i podyktowaną przez wydarzenia. Miast wyczerpywać siły, żebrząc o nasze miejsce na Zachodzie, władni jesteśmy, wracając do siebie, stworzyć naszą przyszłość w regionie przeciwległym i utorować sobie drogę nawet przez wnętrze tego ogromnego imperium. [...] Szlachta polska bez wątpienia wolała będzie kroczyć wraz z Rosjanami na czele cywilizacji słowiańskiej, młodej, krzepkiej i ku przyszłości zwróconej, niźli, wzgardzona, znienawidzona, znieważona, miała się wlec na samym końcu waszej cywilizacji, zgrzybiałej, dokuczliwej i zarozumiałej".

Najwspaniałomyślniejszy z przeciwników

Potępiając Metternicha (kanclerza Klemensa von Metternicha, 1773–1859 – red.) i Austrię za rzeź na polskiej szlachcie, zwracał się Wielopolski do cara jako protektora słowiańskich narodów i tradycyjnych wartości w słowach, które nawet i dzisiaj mogą przyprawić niejednego czytelnika o zimne dreszcze: „przychodzimy oddać się tobie, jako najwspaniałomyślniejszemu z przeciwników. Byliśmy twoimi, jako niewolnicy – prawem zaboru przez postrach i ważyliśmy za nic wymuszone przysięgi. Dziś nabywasz nowy tytuł władania. Oddajemy się tobie, jako ludzie wolni, z dobrej ochoty, a bez ostentacji i rachuby. Stajesz się Panem naszym z łaski Boga, któremu wyrokowi poddajemy się. Odrzucamy precz interesowne i zwodnicze współczucie, tanie frazesy i wszystko, co ludzie pompatycznie nazywają prawem narodów – łachmany, którymi przyodziewało nas miłosierdzie Europy, niemogące przykryć ran naszych i blizn. Nie stawiamy warunków...".

Czytaj więcej

I Wojna Światowa. Dlaczego do niej doszło?

Swoim „Listem" stworzył Wielopolski najbardziej chyba wymowny dokument reprezentujący całą późniejszą myśl lojalizmu w polskiej politycznej tradycji.

Można przyjąć, że w jakimś istotnym stopniu galicyjska lekcja zaważyła na całej późniejszej postawie politycznej Wielopolskiego, także na charakterze jego rządów w Królestwie aż do powstania styczniowego, szczególnie na jego skrajnej niechęci do wszelkich narodowych form radykalnych, rewolucyjnych zmian społecznych, co w konsekwencji stało się przyczyną jego politycznego upadku i dramatu. Czując szczerą niechęć do liberalnego, mieszczańskiego Zachodu, podejrzewając go nie bez racji o bezgraniczny cynizm i tchórzostwo, a jednocześnie straciwszy wszelkie złudzenia co do realnego wpływu tradycyjnego katolicyzmu na politykę, zbudował własną strategię politycznego realizmu, który oznaczał, iż Polacy mogą rozwijać się bezpiecznie – a więc mieć jakąś przyszłość we współczesnym świecie – jedynie w ramach gwarantowanej przez rosyjskiego cara autonomii. Tragizm takiego realizmu polegał na tym, że u końca doprowadził on Wielopolskiego do pełnej alienacji społecznej i do podejmowania działań pozbawionych wszelkich znamion realizmu, jak szalona decyzja o brance ze stycznia 1863 roku, która miała zneutralizować rewolucyjną młodzież w Królestwie, a w rzeczywistości podpaliła lont prowadzący do wybuchu powstania.

Akurat w kwestii oceny przyszłości Polski oraz stosunku do Rosji Zygmunt Krasiński był zupełnie nieprzejednany i dlatego dokonany w połowie lat czterdziestych polityczny zwrot Wielopolskiego uznał za akt narodowej apostazji i działanie ze wszech miar szkodliwe – nie tylko po prostu za polityczną głupotę. Przyszłość Polski była według niego możliwa tylko w stałej opozycji do Romanowów i ich imperium z lodu, przy jednoczesnej świadomości pogłębiającego się kryzysu współczesnego Zachodu. Dlatego Polacy zdaniem Krasińskiego musieli sami wyważyć drzwi do swojej przyszłości bez poszukiwania złudnych protekcji, szczególnie wśród własnych, zaprzysięgłych wrogów. Powinni oprzeć się na własnych, przede wszystkim duchowych siłach, czerpiąc hart ducha ze swych ofiar i poświęceń. Krasiński w tych jednoznacznie „suwerenistycznych" przekonaniach bliski był nieprzejednanemu stanowisku, które wcześniej zajął Maurycy Mochnacki, widzący w Rosji przede wszystkim „tatarskie plemię" i stałe egzystencjalne zagrożenie, a starcie z nią za decydujący konflikt cywilizacji w świecie słowiańskim.

Krótko po upadku powstania listopadowego Mochnacki z pasją pisał o Rosji, że to „horda rozwnuczona w tatarskiej niewoli, pod przełożeństwem carzyków, którzy chanom strzemiona podtrzymywali, na znak hołdu kobyle w bawolich rogach mleko podawając, a następnie przez cztery wieki nawykła do jedynowładztwa, które zatarło znamiona jej człowieczeństwa".

Postulował, by celem Polski stało się „być najdzielniejszym ludem Słowiańszczyzny, a Moskwę przywrócić do tego stanu nicości politycznej, z którego wyszedłszy w kabale rozbioru Polski, potęgi swojej i wpływu zewnętrznego dotąd nie usprawiedliwiła żadną zasługą dla rodu ludzkiego, żadną cnotą moralną, żadną biegłością w nauce, żadnym pomysłowym dla cywilizacji zarobkiem".

Czytaj więcej

Co stało się z Piotrem Wysockim po upadku powstania listopadowego?

Dlatego też trzeba, zdaniem Mochnackiego, „odciąć ten lud od Europy, wskrzeszeniem Polski naznaczyć mu w Azji plac do obszernego i uczciwego zawodu, raz na zawsze uwolnić Europę od niebezpiecznego działania na jej część ruchomą nowej, nieruchomej północy" – takie to historyczne zadanie miało spoczywać w polskich rękach. Bardzo te nieprzejednane słowa Mochnackiego współgrały z późniejszymi poglądami Krasińskiego na Rosję i jego krytyką „realizmu" w typie Wielopolskiego. Zgadzały się one także czasem z poglądami niektórych polityków i myślicieli zachodnich, takich jak Jules Michelet, podobny do Mochnackiego demokratyczny radykał francuski, który w swojej apologii Kościuszki pisał, że Rosja jest w przeciwieństwie do Polski zaprzeczeniem życia, czy nawet znacznie bardziej realistycznego Tocqueville'a, który uważał z kolei, że tylko silna Polska i Turcja mogą odgrodzić Rosję od Europy.

Podobne poglądy podzielała część polityków brytyjskich (takich jak David Urquhart), którzy spierali się z prorosyjskim stronnictwem politycznym w Anglii pod przywództwem Richarda Cobdena. Ukazywała się tu zresztą pewna interesująca dla przyszłości zależność, która zwykle łączyła anglosaski liberalny internacjonalizm i jego program usuwania handlowych barier przy jednoczesnym politycznym nieinterwencjonizmie z daleko idącą otwartością na współpracę z tyrańską Rosją. Dla Polaków był to poważny problem. Dlatego też wiele z negatywnych na Zachodzie poglądów na Rosję wspieranych było po 1830 roku przez zakrojoną na szeroką skalę dyplomatyczną i publiczną działalność Hotelu Lambert w Paryżu, co z kolei przyczyniało się do zarzutów, że to książę Adam Czartoryski – sam przed 1815 rokiem wielki zwolennik współpracy z Rosją – utrwala teraz z urażonej dumy wiele z „rusofobicznych" poglądów na Zachodzie. Ta sprawa miała jednak również drugą stronę. Doskonale posłużyła bowiem rosyjskiej propagandzie do zbudowania na Zachodzie trwałego obrazu nieuleczalnie rusofobicznych Polaków, z którymi z powodu ich chorych uprzedzeń niczego rozsądnego na Wschodzie zrobić się nie da. Dla samego Wielopolskiego, który Czartoryskiego nie cenił, cała ta antyrosyjska histeria była jedynie dowodem na to, że tak zwane patriotyczne środowiska polskie utraciły zdolność do realnej oceny panujących w Europie sił i własnego narodowego potencjału, dlatego żywią się niebezpiecznymi iluzjami własnej, szczególnej mocy, zdolnej zmieniać wyroki historii i łamać interesy najpotężniejszych narodów.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Dla myślącego konserwatywnie Polaka patrioty, przywiązanego do zasad Kościoła katolickiego, a także do idei legitymizmu jako podstawy politycznego porządku, co wiązało się ze sceptycyzmem wobec liberalizmu i demokratyzacji szerzących się w Europie za sprawą ruchów narodowych, dwa wydarzenia miały bez wątpienia siłę rażenia wielkiego, światopoglądowego trzęsienia ziemi. Jedno to encyklika „Cum primum" papieża Grzegorza XVI z 1832 roku, potępiająca powstanie i wzywająca do posłuszeństwa wobec cara, drugie to rabacja galicyjska w 1846 jako efekt podstępnej walki Wiednia z tak zwanym polonizmem.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi