Jedno o Fransie Timmermansie można powiedzieć na pewno. To polityk, który przynajmniej bywa rozbrajająco szczery. W wywiadzie dla włoskiej gazety „La Repubblica" nie owijał w bawełnę, mówiąc, jakie konsekwencje dla Europejczyków będzie miał „Fit for 55" – pakiet reform zakładających redukcję emisji dwutlenku węgla w całej Unii Europejskiej o 55 proc. do 2030 r. Stwierdził mianowicie: „Chcesz emitować CO2, to płać: za podróżowanie samochodem, za latanie, za żeglowanie, za ogrzewanie domu, za prąd. Cena prądu będzie rosła, ale nie szybko, krok po kroku. Stopniowo, aby każdy miał szansę się dostosować". Unia Europejska doszła więc do wniosku, że jeśli ludzie chcą ziszczenia ekologicznego snu, to sami za to marzenie muszą zapłacić. I to sporo.
Polskie kamizelki?
Eksperci z Polskiego Instytutu Ekonomicznego w niedawnym raporcie stwierdzili, że zapowiadane reformy oznaczają średni wzrost wydatków na energię w całej Unii Europejskiej dla 20 proc. najuboższych gospodarstw domowych aż o 50 proc. (w Polsce nawet o 108 proc.!), wydatki na transport zaś zwiększą się średnio o 44 proc. Autorzy podkreślają, że dodatkowe koszty z tego tytułu dla gospodarstw domowych wyniosą 1,11 bln euro w latach 2025–2040. Do 2035 r. zaś wszystkie samochody sprzedawane w Unii Europejskiej mają być całkowicie bezemisyjne, co oznacza, że 15 lat później na ulicach będą jeździć już tylko elektryki.
O tyle mogą wzrosnąć wydatki na energię najuboższych gospodarstw domowych w Polsce
Polska musi więc w stosunkowo krótkim czasie stworzyć infrastrukturę, która będzie zasilała samochody elektryczne, modernizować cały sektor energetyczny, a po drodze płacić olbrzymie kwoty za emitowanie równie olbrzymich ilości CO2 do atmosfery. Taka skala wysiłku modernizacyjnego spowoduje, że niemal wszystko będzie droższe, łącznie z sektorem lotnictwa, który został włączony do europejskiego systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2 (ETS). Zwiększone ceny za ogrzewanie i energię, które już teraz rosną dynamicznie, oznaczają większe obciążenia również dla producentów chociażby artykułów spożywczych. To zaś sumarycznie odbije się oczywiście na ostatnim ogniwie w kapitalistycznym łańcuchu wartości, a więc konsumentach. I choć Komisja Europejska podkreśla, że zostaną uruchomione instrumenty pomocowe, a Polska najpewniej będzie ich największym beneficjentem, to skala wyzwań napawa wielu ekspertów trwogą, a powszechna drożyzna zdaje się nie do uniknięcia (oczywiście przy zastrzeżeniu, że przyjęta przez Komisję Europejską i poparta przez europarlament reforma ostatecznie wejdzie w życie w niezmiennym kształcie).
Lęk ten widoczny był jak na dłoni podczas debaty zorganizowanej w Pałacu Prezydenckim 25 sierpnia. W założeniu miała być to dyskusja zarówno o szansach, jak i zagrożeniach, jakie przynosi „Fit for 55". W rzeczywistości byliśmy świadkami seansu czarnowidztwa. Jacek Ozdoba, sekretarz stanu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska, wskazywał na trzy główne zagrożenia: zwiększenie skali ubóstwa energetycznego (jak informuje Polski Instytut Ekonomiczny, z powodu Covid-19 nawet 21,4 proc. gospodarstw domowych w Polsce nie stać na pokrycie wydatków na energię), zwiększenie skali wykluczenia transportowego (w 2018 r. Klub Jagielloński oszacował, że problem ten dotyka 13,8 mln osób) oraz wzrost dysproporcji rozwojowej między Zachodem a Wschodem Europy (dziś dla przykładu trzy czwarte ładowarek do samochodów elektrycznych znajduje się w trzech krajach UE: Niemczech, Holandii i Francji).