Jak rząd będzie walczył z czwartą falą epidemii?

Masowy bojkot restrykcji czy ich lekceważenie stałyby się ostatecznym testem, że państwo nie działa. To nie tylko groziłoby upadkiem autorytetu władzy w walce z pandemią, ale też wszystkich zobowiązań wobec państwowych struktur.

Publikacja: 06.08.2021 10:00

Jak walczyć z ewentualną czwartą falą i równocześnie nie podejmować wojny z regionami i środowiskami

Jak walczyć z ewentualną czwartą falą i równocześnie nie podejmować wojny z regionami i środowiskami, na które PiS mógł szczególnie liczyć? – to problem, przed którym stoją rządzący. Na zdjęciu Krakowski Spacer Wolnosci, czerwiec 2021 r.

Foto: Reporter, Beata Zawrzel

Lato, niezwykle mało covidowych zakażeń, dni bez żadnego zgonu spowodowanego koronawirusem. A jednak zaczęła się nowa wojna. Atak na punkt szczepień w Grodzisku, potem podpalenie podobnego punktu w Zamościu. Na personel ekip szczepiących sypią się obelgi, nazywani są mordercami. Minister zdrowia Adam Niedzielski mówi o terroryzmie, premier Mateusz Morawiecki zapowiada twardą reakcję.

Choć uważam tę odpowiedź za uprawnioną, jednocześnie pokrywa się nią własny gigantyczny kłopot. Jak walczyć z ewentualną czwartą falą, którą medyczni eksperci uznają za pewnik, i równocześnie nie podejmować wojny z regionami i środowiskami, na które PiS mógł szczególnie liczyć? To gratka dla opozycji. Popychanie Morawieckiego w kierunku bardziej stanowczych kroków może być receptą na podzielenie prawicowego elektoratu.




Straszenie restrykcjami

Zyskać może na tym Konfederacja, której posłowie występują jako prowodyrzy „obywatelskich" tumultów (a równocześnie głoszą tezę, że podpalenia to prowokacja). Ale PiS może stracić większość, a to dla liberalno-lewicowej opozycji wydaje się najważniejsze.

Dziś najlepsze wyniki szczepień mają województwa: pomorskie, mazowieckie i dolnośląskie – ponad 50 proc. Najgorsze: podkarpackie, lubelskie, świętokrzyskie – mniej niż 40 proc. Te ostatnie to bastiony prawicy. Zresztą wystarczy podróż na dowolną prowincję, szczególnie na ścianie wschodniej, żeby się przekonać, że tam z myślą o jakichkolwiek antypandemicznych środkach zapobiegawczych rozstano się definitywnie. Podczas mojej ostatniej podróży na Podlasie zobaczyłem, jak maseczki znikają zaraz po wyjeździe pociągu z Warszawy. Na dworcu w Białymstoku, inaczej niż w Warszawie, nikt ich nie nosił, łącznie z policjantami i urzędnikami kolei. Nie ma oczywiście łatwego przełożenia tych postaw na stosunek do szczepień. Ale i w tym województwie są powiaty z kilkunastoma procentami zaszczepionych.

Premier wraz z ministrem Niedzielskim straszą, coraz mniej stanowczo, ewentualnymi restrykcjami wprowadzonymi w pierwszej kolejności w gminach czy powiatach z najgorszymi wynikami w zaszczepieniu. Możliwe, że to wciąż wyłącznie gra o przyspieszenie akcji szczepień. Ale już gróźb restrykcji wymierzonych we wszystkich niezaszczepionych przestano używać prawie od razu, choć Francja czy Grecja nie mają takich oporów.

Przebąkuje się o obowiązku szczepień adresowanych do konkretnych grup, takich jak lekarze, nauczyciele czy policjanci, których kontakt ze światem zewnętrznym ma szczególne znaczenie. Popiera to Polska Akademia Nauk, ale poza wszystkimi obawami o społeczne niezadowolenie, zwłaszcza w kluczowych dla PiS województwach, demobilizująco brzmią też głosy niektórych konstytucjonalistów, że taki obowiązek można adresować ewentualnie tylko do wszystkich.

Możliwe, że to zapowiada kłopoty przed sądami, trudno powiedzieć, czy sympatyzującymi ze stanowiskiem antyszczepionkowców, ale z pewnością chętnymi, aby sprawiać kłopot obecnemu rządowi. Niektóre z tych obiekcji mogą być zresztą wypowiadane szczerze, przynajmniej przez część prawników. Stanowisko co najmniej nieufne wobec restrykcji względem niezaszczepionych zajął już na przykład nowy rzecznik praw obywatelskich Marcin Wiącek.

Gdzie jest spójny front mainstreamu?

To akurat pokazuje, że te podziały nie zawsze są klarowne i ułożone wzdłuż linii ideowych podziałów. Mamy wyraźną predylekcję części konserwatystów, aby sprawę wolności od szczepień (często także od maseczek czy lockdownów) traktować jako kwestię oporu wobec demonicznych sił globalizującego się świata. Ale ewentualna „druga strona" nie tworzy wcale spójnego frontu. Mamy zastęp, pytanie, jak liczny, pisowskich rygorystów. I mamy środowiska liberalne przekonane, że szczepienia i wiara w pandemię to sprawa naukowego racjonalizmu, ale też przywiązane w części przynajmniej do pokusy, aby temu rządowi szkodzić także tym, co ich zdaniem słuszne.

Skądinąd brak determinacji rządowych urzędników, wciąż oskarżanych o rozkoszowanie się pandemicznymi zakazami i przymusami, może też wynikać jeszcze z czegoś innego. Jak patrzyłem na pociągi czy busy pełne ludzi bez maseczek, dostałem ostateczny dowód na to, że ewentualne nakazy czy zakazy mogłyby się w Polsce okazać kompletną fikcją (nawet jeśli w wielkich miastach, z Warszawą na czele, jest trochę inaczej). Że ich masowy bojkot czy lekceważenie stałyby się ostatecznym testem, że państwo nie działa. To nie tylko groziłoby upadkiem autorytetu władzy w walce z pandemią, ale też wszystkich zobowiązań wobec państwowych struktur. Lepiej więc może nie próbować, nie sprawdzać tego bojem?

Dopiero co można było odnieść wrażenie, że przynajmniej media dawnego mainstreamu mają spójny scenariusz. W komentarzach Tomasza Lisa czy autorów „Gazety Wyborczej" pojawiła się mocna teza, że czas zachęt i promocji przeminął, czas teraz na przymus – już nie lockdownowy, ale szczepienny. Zdawać by się mogło, że ci reprezentanci „oświeconych" z wielkich ośrodków miejskich pewni są przyzwolenia popierających ich ludzi, chcą zaś za wszelką cenę przestraszyć i skonfliktować konserwatywną część Polski. I przy okazji zbudować dogodne pozycje do ostrzeliwania rządu.

Ale i to do końca się nie powiodło, chociaż nikt tych strzelistych deklaracji (Lis obrzucił inwektywami „foliarzy" zasługujących jego zdaniem na kaganiec) nie odwołał. Po prostu za tymi głosami nie poszła żadna z dużych formacji opozycyjnych. Przede wszystkim nie poszła Platforma Obywatelska i jej nowy zbawca Donald Tusk.

Tusk spotyka profesorów

To była zabawna sekwencja zdarzeń. Tusk postanowił nagle zająć się tematyką pandemii i szczepień, uznając, że nie można wiecznie ograniczać się do politykowania ogólnikowymi atakami na obóz rządzący. Ogłosił dogmat: gotów jest potraktować walkę z covidem jako temat wyłączony z polityki – pod warunkiem że będzie się ona odbywała pod dyktando ekspertów, lekarzy, a nie polityków.

Demonstracją tego podejścia stało się jego spotkanie z Radą Medyczną przy premierze (a właściwie z jej częścią). Skądinąd naturalne w państwie, gdzie opozycja ma prawo do wszelkiej informacji, jeśli nie do współudziału w decyzjach. Choć też pikantne, zważywszy na to, że jako premier Tusk profesorów i ekspertów wszelkiego autoramentu konsekwentnie unikał i lekceważył.

Rzecz miała dodatkowy wymiar. Profesorowie z tej Rady są, pomijając jeden czy dwa wyjątki, sympatykami opozycji, a nie PiS. Nie przeszkadza to różnym środowiskom obciążać ich rygoryzmem PiS. Medyczne pohukiwania to ma być jeden więcej element rządowego autorytaryzmu.

Można by się nawet oddać spiskowym teoriom. Czy profesorowie Horban lub Simon nie podrzucali w przeszłości i nie podrzucają nadal swoich najskrajniejszych pomysłów na restrykcje rządowi Morawieckiego jako swoistych kukułczych jaj szkodzących mu w oczach opinii publicznej? Oni przecież kolejnych wyborów nie przegrają, odpowiedzialności politycznej nie poniosą. Osobiście sądzę jednak, że wyrażają po prostu swoje przekonania typowe dla lekarzy, nie dla polityków.

W każdym razie podczas owego spotkania z Tuskiem, bardzo miłego w tonie, profesura od walki z pandemią nie ograniczyła się do apeli o podkręcanie szczepionkowego zapału również przez opozycję. Medycy zaproponowali szczepienny przymus, przynajmniej w stosunku do swoich kolegów po fachu. A Tusk? Grzecznie tego wysłuchał. I choć obiecał słuchać ekspertów, a nie polityków, nie poszedł za tą rekomendacją.

Tak naprawdę Platforma również do końca nie wie, kto z wyborców co popiera. Może i największy opór wobec szczepień jest w pisowskich bastionach, ale to nie znaczy, że pomysły zmasowanej presji państwa nie zostaną odrzucone gdzie indziej i przez kogoś innego jako naruszenie wolności. W efekcie pozostały apele o sprawniejsze zachęcanie do szczepienia się. I pretensje do rządu, że tego nie robi.

Gdyby Tusk chciał rzeczywiście dreptać za medykami, musiałby być gotowy na firmowanie twardych restrykcji. Gdyby to zależało od profesorów Horbana i Simona, nawet teraz mielibyśmy lockdown. Tymczasem sugerował coś wręcz przeciwnego. Unikanie lockdownu jak tylko się da. No jeśli ktoś jest tego wątłą gwarancją, bo nieraz ulegał jednak nadgorliwości medycznych autorytetów, to tylko politycy obecnie rządzącej ekipy.

W efekcie poza ogólnikowymi pretensjami nie padły tak naprawdę żadne konkrety. Największym było oskarżenie przez Tuska telewizji publicznej, że poświęca więcej uwagi atakom na niego niż promowaniu akcji szczepienia Polaków. Co TVP skontrowała przypomnieniem różnych programów zachęcających do przyjmowania szczepionek. Rozżalenie lidera PO na machinę Kurskiego rozumiem, ale to nie jest spójny program alternatywny wobec rządowego. Takiego programu nie ma. Są tylko dość przypadkowe słowa. Nie w zaniedbaniach na Woronicza należy szukać powodów załamania się programu szczepień. I rząd, i opozycja są zaś sparaliżowani logiką demokratycznej polityki.

Świat przypadkowych słów

Tak naprawdę opowieść o udziale opozycji w debacie nad covidem jest opowieścią o niekonsekwencjach, kiksach i unikaniu klarownego stanowiska. Miewała czasem rację – jak wtedy, gdy latem zeszłego roku piętnowała rządzących za brak stosownych przygotowań do drugiej fali. Z pewnością prawdziwa była konkluzja o zbyt biednej i źle zorganizowanej maszynerii zdrowotnej w ogóle. Na pewno jesienią złapano rząd na niekonsekwencjach we wprowadzaniu restrykcji – jak w sławnym przypadku narciarskich tras zjazdowych, najpierw utrzymanych przy życiu, aby zadowolić prezydenta Dudę, a potem znienacka jednak zamykanych, kiedy właściciele włożyli w nie już nowe pieniądze.

Na biurokratycznych lukach i niekonsekwencjach przyłapywano kolejne tarcze pomocowe, poprawiane potem pod presją uwag opozycyjnych parlamentarzystów. Ale już zasadnicza pretensja, że Morawiecki zapowiadał latem 2020 r. koniec pandemii, to wojna o nieostrożne słowa, które zdarzały się wszystkim. Co w ich świetle można powiedzieć o proroctwach liderów Platformy, którzy na czele z Borysem Budką domagali się przełożenia wyborów prezydenckich z wiosny na jesień, bo wtedy „pandemii już nie będzie"?

Możliwe, że słuszne było żądanie wprowadzenia stanu klęski żywiołowej. Rząd upatrywał w niej pułapek finansowych (mit automatycznych wielkich odszkodowań), ale łatwiej byłoby bronić przed sądami restrykcji wprowadzanych drogą rozporządzeń. Ale zarazem opozycja ma na swoim koncie własne grzechy.

Jesienią, kiedy zdawało się, że można ugrać punkty na twardej linii, to lamenty opozycyjnych polityków i związanych z nimi mediów, z „Gazetą Wyborczą" na czele, doprowadziły do zamknięcia szkół po kilku tygodniach od rozpoczęcia roku szkolnego. Tacy „wybitni wirusolodzy" jak Władysław Kosiniak-Kamysz, Bartosz Arłukowicz czy Włodzimierz Cimoszewicz wiedzieli na pewno, że to szkoły są głównymi rozsadnikami zakażeń, a nauczyciele śmiertelnie boją się w nich pracować. Niestety, to stanowisko spotkało się też z poparciem prawdziwych wirusologów (chociaż nie wszystkich).

Ani medyczni eksperci, ani politycy proeuropejskich przecież partii nie zainteresowali się doświadczeniami państw zachodnich, które trzymały swoje szkoły otwarte jak najdłużej. Ani brytyjskimi badaniami, które podważały kluczową rolę placówek oświatowych w transmisji wirusa. Rząd temu uległ, ale to opozycja ponosi kluczową odpowiedzialność. Królowała ignorancja wymieszana z demagogiczną swadą.

Z kolei na początku 2021 r. opozycja zwąchała coraz większą popularność oporu wobec restrykcji. Politycy PO i PSL w szczególności targowali się wtedy o każdy segment zamykanego biznesu. Można w każdym przypadku dyskutować, czy zasadnie, czy nie. Ale było to kompletnie sprzeczne z ich logiką sprzed kilku miesięcy. I było tak koniunkturalne, jak tylko można sobie wyobrazić.

Ten koniunkturalizm pozostał. I może nawet nie sposób go wykluczyć w sytuacji, kiedy nikt do końca nie zna logiki pandemii, ani nie jest w stanie oszacować jej skutków. Ale teraz te kolejne zwroty i slalomy mogą być szczególnie szkodliwe dla realnej skuteczności polskiego państwa. Zwłaszcza kiedy rządzący też nie czują się dostatecznie pewnie i gotowi są ustępować albo się wykazywać.

Chociaż na razie mamy głównie wielką wojnę o to, że TVP ma pokazywać mniej Tuska, a więcej proszczepionkowych reklam. Jak na zapowiedź polaryzacji na śmierć i życie, walki absolutnego dobra z bezwzględnym złem – to żałośnie niewiele. Można by wręcz podejrzewać, że ta konstrukcja sporu to dodatkowa szansa dla Konfederacji, jedynej partii, która „ma inne zdanie niż wszyscy".

Bez mężów stanu nie ma odwagi

Jestem przeciw wściekłemu sanitaryzmowi profesora Horbana, ale znacznie bardziej przeciw bajdurzeniom obrońców wolności od rozumu kwestionujących naukowe ustalenia na podstawie „gawędzeń babuni". Te naukowe ustalenia są niepewne, warunkowe, ale jednak pewniejsze od przekonania, że da się pandemię przeczekać.

Oczywiście w kolejnym sezonie nie odrzucam całkowicie jej przeczekiwania, jak długo się da – bo szczepienie połowy społeczeństwa ograniczy jednak zapewne liczbę ciężkich przypadków i zgonów. Jedyną granicą, poza którą jesteśmy skazani na restrykcje, powinna być groźba totalnej zapaści służby zdrowia.

Zarazem, mając do wyboru lockdown dla wszystkich lub jakąś formę przymusu szczepień, byłbym skłonny zgodzić się na to drugie. Rozumiejąc, ile z tym jest związanych ryzyk, także ryzyko wyłomu w naszych normalnych nawykach i przekonaniach. Z pewnością w trudniejszej sytuacji jest tu prawica. To ona bardziej ryzykuje, forsując takie rozwiązania, ona antagonizować może swoich wyborców.

Ale też możliwe, że prawica byłaby odważniejsza, mając bardziej lojalną opozycję. Czy ta opozycja może być bardziej lojalna, po tym jak rządzący nie raz i nie dwa podpalali fosy wokół własnej twierdzy? Możliwe, że nie, aczkolwiek mężowie stanu po obu stronach chyba by znaleźli jakieś rozwiązania. Na razie możemy się o nich tylko modlić.

Lato, niezwykle mało covidowych zakażeń, dni bez żadnego zgonu spowodowanego koronawirusem. A jednak zaczęła się nowa wojna. Atak na punkt szczepień w Grodzisku, potem podpalenie podobnego punktu w Zamościu. Na personel ekip szczepiących sypią się obelgi, nazywani są mordercami. Minister zdrowia Adam Niedzielski mówi o terroryzmie, premier Mateusz Morawiecki zapowiada twardą reakcję.

Choć uważam tę odpowiedź za uprawnioną, jednocześnie pokrywa się nią własny gigantyczny kłopot. Jak walczyć z ewentualną czwartą falą, którą medyczni eksperci uznają za pewnik, i równocześnie nie podejmować wojny z regionami i środowiskami, na które PiS mógł szczególnie liczyć? To gratka dla opozycji. Popychanie Morawieckiego w kierunku bardziej stanowczych kroków może być receptą na podzielenie prawicowego elektoratu.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS