Lato, niezwykle mało covidowych zakażeń, dni bez żadnego zgonu spowodowanego koronawirusem. A jednak zaczęła się nowa wojna. Atak na punkt szczepień w Grodzisku, potem podpalenie podobnego punktu w Zamościu. Na personel ekip szczepiących sypią się obelgi, nazywani są mordercami. Minister zdrowia Adam Niedzielski mówi o terroryzmie, premier Mateusz Morawiecki zapowiada twardą reakcję.
Choć uważam tę odpowiedź za uprawnioną, jednocześnie pokrywa się nią własny gigantyczny kłopot. Jak walczyć z ewentualną czwartą falą, którą medyczni eksperci uznają za pewnik, i równocześnie nie podejmować wojny z regionami i środowiskami, na które PiS mógł szczególnie liczyć? To gratka dla opozycji. Popychanie Morawieckiego w kierunku bardziej stanowczych kroków może być receptą na podzielenie prawicowego elektoratu.
Straszenie restrykcjami
Zyskać może na tym Konfederacja, której posłowie występują jako prowodyrzy „obywatelskich" tumultów (a równocześnie głoszą tezę, że podpalenia to prowokacja). Ale PiS może stracić większość, a to dla liberalno-lewicowej opozycji wydaje się najważniejsze.
Dziś najlepsze wyniki szczepień mają województwa: pomorskie, mazowieckie i dolnośląskie – ponad 50 proc. Najgorsze: podkarpackie, lubelskie, świętokrzyskie – mniej niż 40 proc. Te ostatnie to bastiony prawicy. Zresztą wystarczy podróż na dowolną prowincję, szczególnie na ścianie wschodniej, żeby się przekonać, że tam z myślą o jakichkolwiek antypandemicznych środkach zapobiegawczych rozstano się definitywnie. Podczas mojej ostatniej podróży na Podlasie zobaczyłem, jak maseczki znikają zaraz po wyjeździe pociągu z Warszawy. Na dworcu w Białymstoku, inaczej niż w Warszawie, nikt ich nie nosił, łącznie z policjantami i urzędnikami kolei. Nie ma oczywiście łatwego przełożenia tych postaw na stosunek do szczepień. Ale i w tym województwie są powiaty z kilkunastoma procentami zaszczepionych.