Niedawno połamały się charakterystyczne krecie okulary mecenasa Stefana Hambury. Adwokat jest zrozpaczony. – Zastanawia się, co to teraz będzie za Hambura, bez tych okularów – mówi Andrzej Dziedzic, dokumentalista pracujący m.in. dla TVP, który go dobrze zna.
Może się bowiem okazać, że ktoś go teraz weźmie za zwykłego adwokata. A Hambura przeciętności nie znosi. Działa mocniej i głośniej niż inni. Przykłady? List do kanclerz Niemiec Angeli Merkel, by uchyliła hitlerowskie prawo, które zabrało majątek Związkowi Polaków w Niemczech. Doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego, którzy jego zdaniem działali na szkodę RP, oddając śledztwo smoleńskie Rosjanom. [wyimek]– Mówienie o nieprawidłowościach nie jest jątrzeniem Przeciwnie dobrosąsiedzkie stosunki mogą się rozwijać tylko wtedy, gdy drażliwe kwestie są rozwiązywane – mówi Hambura[/wyimek]
W tej sprawie występuje jako pełnomocnik syna zmarłej w katastrofie Anny Walentynowicz. I wychodzi już otwarcie poza katalog spraw polsko-niemieckich, z których przede wszystkim był znany w Polsce. Zdaniem wielu – coraz głębiej wchodzi w politykę. – Jest związany z PiS. To, co robi, jest zdecydowanie na rękę tej partii – ocenia dr Kazimierz Wóycicki z Centrum Stosunków Międzynarodowych, w przeszłości m.in. dyrektor Instytutu Polskiego w w Düsseldorfie i Lipsku. – Działania pana Hambury nie tylko w sprawie smoleńskiej, ale i wcześniej w sprawach polsko-niemieckich szkodzą naszym relacjom. Nie jest bowiem nastawiony na dialog, tylko na ostrą konfrontację – mówi Wóycicki.
Sam Hambura odpiera te zarzuty. – Mówienie o istniejących nieprawidłowościach nie jest jątrzeniem i podsycaniem złych nastrojów. Wręcz przeciwnie, dobrosąsiedzkie stosunki mogą się rozwijać tylko wtedy, gdy te drażliwe kwestie są rozwiązywane – przekonuje.
Śląskie wojny futbolowe
O zadrażnieniach polsko-niemieckich wie dużo. Z praktyki. Urodził się w 1961 r. w niemieckiej rodzinie na Śląsku. Pamięć o wojnie była wtedy bardzo żywa. – W naszym sąsiedztwie mieszkało wiele rodzin przesiedlonych ze wschodu, które nie do końca rozumiały śląską specyfikę i to, że granica między rodzinami polskimi i niemieckimi często przebiegała płynnie. Dla nich byliśmy Szwabami – mówi Józef Drewniak, przyjaciel z dzieciństwa, który dziś pracuje w firmie ubezpieczeniowej w Monachium.