Do takich osób należą Grzegorz Szymanik i Julia Wizowska. Dwójka reportażystów, którzy opisali historię stacjonującej w Polsce Armii Czerwonej, potem radzieckiej i rosyjskiej. Obraz wyłaniający się z ich książki „Długi taniec za kurtyną" ma mało wspólnego z podręcznikową wizją historii, pełną statystyk i politycznych analiz. Udowadnia raczej, że to historie zwykłych ludzi, a nie politycznych decydentów, potrafią powiedzieć więcej o stanie imperium niż najlepsze politologiczne obserwacje.
Pochodzący z Mazowsza Szymanik wychowywany był w pogardzie dla żołnierzy radzieckich, a mająca korzenie w Kazachstanie Wizowska w ich kulcie. Łączy ich pamięć o rozpadzie Związku Radzieckiego i wielkim zwrocie ze Wschodu na Zachód państw znajdujących się wcześniej za żelazną kurtyną. Reporterzy udają się w miejsca, gdzie po wojskach zostały jedynie pustostany, niezbadane piwnice i przesiąknięte paliwem lotniczym pola. 707 km kw., z których między 1990 a 1993 rokiem wycofało się 56 tys. żołnierzy.
Dwójka autorów oddaje głos głównie żołnierzom radzieckim i ich rodzinom, dla których niejednokrotnie przyjazd do Polski wiązał się z podniesieniem statusu społecznego, a wyjazd stanowił największą życiową tragedię. Historie tych dwudziestolatków, których historia przypadkowo wyrzuciła na swój brzeg w Polsce, są często niezwykle przejmujące. Im bliżej upadku imperium, tym bardziej nie chcieli wracać tam, skąd przyjechali. Niejednokrotnie dezerterowali, by ukrywać się w polskich wsiach, próbując przeczekać i później uciec na Zachód.
Na przykład Nurgali Kulbasow, dezerter, który w 1991 r., chcąc się przedostać do Republiki Federalnej Niemiec, zatrzymuje się w przypadkowej wiosce, w której nie tylko znajduje pracę, ale i miłość, z której narodzi się czwórka dzieci. Uzbek, który legitymuje się jedynie paszportem nieistniejącego już Związku Radzieckiego, zostaje w 2005 r. zatrzymany za bazarowy handel i przypadkowo, 13 lat po upadku ZSRR, ujawnia państwu polskiemu swoją obecność. Reportażyści, tkając swoją opowieść z kolejnych wątków, uzmysławiają, nad iloma śladami niemal 50-letniej obecności obcych wojsk na terenie Polski przeszliśmy do porządku.
Prowadząc czytelnika przez nazywany małą Moskwą 40-hektarowy „kwadrat" w samym środku Legnicy, przez Brzeg i Borne Sulinowo aż do dalekich republik poradzieckich i głębokiej Rosji, nadają suchym faktom twarze konkretnych ludzi. Z jednej strony oddają głos mieszkańcom miejscowości okalających bazy zajmowane przez radzieckie wojska, z drugiej słuchamy żołnierzy, którzy znajdowali się w ich środku.