Tajemnica narzeczonej Schulza

Józefina Szelińska chciała poślubić autora „Sklepów cynamonowych", ale nie znosiła miejsca, w którym mieszkał. To dziwne. Pokochała geniusza, ale chyba chciała go także zmienić. Rozmowa z pisarką Agatą Tuszyńską.

Publikacja: 17.07.2015 01:05

Józefina Szelińska na plaży w Jastarni, lata 30. A jak wyglądał Schulz w stroju kąpielowym?

Józefina Szelińska na plaży w Jastarni, lata 30. A jak wyglądał Schulz w stroju kąpielowym?

Foto: Muzeum Literatury/East News

Plus Minus: Wkrótce ukazuje się pani biografia Józefiny Szelińskiej, narzeczonej Brunona Schulza. Wiesław Budzyński na wiadomość, że przymierza się pani do tego przedsięwzięcia, zareagował: „To się nie uda! Już za późno jest na tę książkę". Mylił się?

Zależy, jak na to spojrzeć. Istotnie, materiałów nie miałam wiele. I dlatego to nie będzie biografia w sensie ścisłym. Lubię być nieprzewidywalna. I lubię nowe wyzwania. To będzie historia o miłości dwojga ludzi. I o pamięci. Romans biograficzny.

Od Elżbiety Ficowskiej otrzymała pani spory zbiór korespondencji Jerzego Ficowskiego z Szelińską. To był początek?

Tak, wszystko zaczęło się od tych listów. Listów Józefiny, Muzy... z upływem czasu Muzy na emeryturze, do biografa Brunona Schulza. Muszę przyznać, że wcześniej nie myślałam nigdy o tej kobiecie, nie wiedziałam nawet o jej istnieniu. W korespondencji dostrzegłam materiał, który, jak sądzę, jest bardzo ciekawy.

Dlaczego?

Bo umożliwia ponowną „lekturę" losu Schulza. Józefina była jedyną jego kobietą, która go przeżyła i pozostała mu wierna do końca. Cokolwiek to znaczy. A dla mnie znaczy wiele.

Zawsze miałam wrażenie, że ciągle nie znamy Schulza jako człowieka, mężczyzny. Spojrzenie Szelińskiej pozwala tę postać przybliżyć. Staram się patrzeć na niego jej oczami. Najpierw młodej, trzydziestoletniej kobiety, a później coraz starszej. Odeszła, mając 86 lat. Jedyna narzeczona Schulza miała niezwykłą możliwość obserwowania, jak zmartwychwstawał po latach jako artysta. Towarzyszyła temu „życiu po życiu".

Szelińska odpowiedziała na apel Ficowskiego zamieszczony w „Przekroju" w czerwcu 1948 roku.

Ficowski szukał wtedy jakichkolwiek śladów związanych z Schulzem. Mam wrażenie, że bez niego Schulz by nie istniał. Nie tylko ustalił najważniejsze fakty biograficzne dotyczące geniusza z Drohobycza, ale też latami zbierał dokumenty, listy, rysunki, a czynił to wszystko z pasją, podziwem i miłością do autora „Sklepów cynamonowych". Wyobrażam sobie jego radość, gdy docierał do kolejnych świadków jego życia. Pracował nad tym latami.

Jednak Szelińska nie była łatwą korespondentką. Uciekała przed wspomnieniami, niechętnie ujawniała fakty. Ficowski nazwał ją nawet Bezimienną.

Nie chciała być Muzą na emeryturze. Prosiła Ficowskiego o zupełne wykropkowanie i pominięcie jej imienia i nazwiska i o nierozszyfrowywanie ich w żadnym komentarzu, w jakichkolwiek publikacjach. Występowała jako „J.". Pozostał wierny tej prośbie aż do jej śmierci. Jednocześnie już w pierwszym powojennym liście podsuwała tropy świadczące o tym, że znała Schulza lepiej niż inni. Wspominała o ich wspólnej, bogatej korespondencji, która zaginęła. Informowała, że jest w posiadaniu teki grafik i jednego sztychu bez kopii, kilku rysunków, autoportretów i dwóch jej portretów pastelowych. Z jednej strony uciekała od wspomnień, a z drugiej, w swoim mieszkaniu w Gdańsku, miała na ścianach portrety Schulza i jego rysunki. Jej wewnętrzna przestrzeń bardzo silnie zagospodarowana była istnieniem tego artysty. Nie przestawała z nim obcować.

Czy jednak związek Schulza i Szelińskiej, jej miłość do niego nie są nadmiernie mitologizowane? Przecież to trwało tylko trzy lata i ona pierwsza zadecydowała o rozstaniu.

Schulz twierdził, że tak „żarliwą miłością" nie obdarzyła go dotąd żadna kobieta. Nie znalazł istoty „tak nim wypełnionej". Bał się „zmarnować to uczucie". Opowiadał, że dzięki niej jest lepszy. Była jedyną kobietą, którą chciał poślubić. Żadnej przedtem ani potem się nie oświadczył. Na ślub nie wystarczyło mu już odwagi. A Juna próbowała popełnić samobójstwo... Dlaczego? To nie była epoka do popełniania samobójstw, to nie był modernizm... A przecież zawalił jej się świat.

Pisała do Ficowskiego, że nie chce być „bohaterką tragicznego romansu".

Kiedy skończyła się wojna, miała 40 lat. Nie ułożyła sobie życia z innym mężczyzną. Stan cywilny: panna, stan rodzinny: samotna – pisała w ankietach. Związek z Schulzem tkwił w niej głęboko do końca życia. Gdyby było inaczej, nie otaczałaby się jego rysunkami, nie korespondowałaby z Ficowskim przez ponad 40 lat! Narzekała, że jej pamięć „jest bez wczoraj", że to dla niej „dziwna ekshumacja", ale prowadziła tę grę. Wydają mi się oboje wspólnikami jednej pasji – uwielbienia dla geniusza z Drohobycza, jedynego w swoim rodzaju artysty, którego nie sposób ani zapomnieć, ani opuścić.

Co listy Szelińskiej mówią o Schulzu jako o człowieku?

Że nic, co ludzkie, nie było mu bliskie. Że artysta pochłonął w nim człowieka. Pełen sprzeczności, był postacią nie z tej ziemi, unosił się nad powierzchnią rzeczywistości. Na wskroś poeta... szukający wyjścia w ucieczce. Dla mnie jest ucieleśnieniem artysty żyjącego w niedostępnych rejonach. Gdzieś między Rilkem a Kafką. Szelińska tak o tym pisała do Ficowskiego: „Miał w sobie coś z elfa, ariela i zarzucałam mu – o ile z tego w ogóle można zrobić zarzut – że nieznany mu był ten gorący, soczysty miąższ ludzkich namiętności i doznań. Obce mu było uczucie ojcostwa i jego potrzeba, obca mu była zazdrość o kobietę i pragnienie wyłączności; dopuszczał myśl podziału kobiety między kilku mężczyzn, z zabezpieczeniem w tym swego miejsca, obca mu była potrzeba własnego domu, własnej rodziny".

Szelińska w listach do Ficowskiego z jednej strony zwraca uwagę na demoniczność Schulza, z drugiej pisze, że był samą dobrocią. Być może to właśnie ta dwoistość ją pociągała. A co Schulza fascynowało w Szelińskiej?

Była dużą, przystojną kobietą, a on takie lubił. Miała długie nogi, nazywał ją antylopą. I taką ją zaczął malować. Długo przyglądał się jej na drohobyckiej ulicy, zanim poprosił o pozowanie do portretu. Zapamiętała tego młodego człowieka, wyraz adoracji w oczach, pokory w postawie. Znany nam dziś schemat jego grafik, niemający w sobie nic z hiszpańskiej rewerencji, sewilskiego machnięcia kapeluszem. Zaczęli znajomość od portretowania. Szybko przekształciła się w przyjaźń.

Pisała do Ficowskiego: „Złożył swój los w moje ręce – jego słowa – pełen zaufania, że go nie skrzywdzę, z poczuciem bezpieczeństwa i opieki, jak gdybym ja była tą stroną silniejszą! Mnie dawał sens życia, smak przebywania w trudnej atmosferze szczytów z człowiekiem tak na wskroś odmiennym od wszystkich ludzi, jakich w życiu spotkałam". Co go w Junie fascynowało? Myślę, że jej intelekt, wykształcenie, wspólnota zainteresowań, ale najbardziej miłość do niego. Zwierzał się w listach Romanie Halpern, że nikt tak jak Juna nigdy go nie kochał i kochać nie będzie. „To jej wielkie uczucie zniewala mnie i zobowiązuje. Nie mógłbym zmarnować tego uczucia, które się tylko raz w życiu spotyka. To jest ponad moje siły. Prócz tego jestem bardzo przywiązany do niej...". Pisał wyraźnie, że dzięki narzeczonej jest nie tylko koboldem, istotą nieziemską, ale też że ta kobieta łączy go ze światem, przywraca ludzkim sprawom, że bez niej strawiłaby go wyobraźnia. Oddany był, zaprzedany całkowicie swojej twórczości. Stale walczył o czas – czysty czas, niczym niezmącony, który mógłby poświęcić tylko pisaniu. Ich wzajemne żarliwe listy nazywa Szelińska arcydziełami sztuki epistolograficznej. Wysyłali je stale od 1934 roku, kiedy opuściła Drohobycz. Ekspresem, by utrzymać stały kontakt. Były ratunkiem w samotności Brunona i jej tęsknocie. W swojej wyobraźni porównuję te listy z szaleństwem miłosnym Kafki.

Ile było tych listów?

Około dwustu.

A listów wymienianych z Ficowskim?

Około stu. Z tym że tamte powstały w ciągu trzech lat, a te na przestrzeni 43.

W pierwszym wydaniu „Regionów wielkiej herezji" ofiarowanym Szelińskiej przez Ficowskiego ta ze zdumieniem w fotografii małego Brunona dostrzegła siebie...

To był niezwykły i znaczący „przypadek", ten z serii „maski na twarzy przeznaczenia". Nie wiadomo, jak to się stało, że Jerzy Ficowski przypisał to zdjęcie Brunonowi. Tymczasem był to portret czarnowłosej dziewczynki o ciemnych oczach i nieco odstających uszach. Poprosił ją o tę fotografię z okresu, który nazywał „prehistorią, jak wszystko, co dotyczyło naszego życia przed naszym spotkaniem i co go wzruszało w sposób wyjątkowy, ta niewiarygodna tożsamość i nie tożsamość osoby znanej w wieku młodym, a tak obcej w jej dzieciństwie".

Schulz wierzył, że Szelińska jest osobą od niego silniejszą. Czy rzeczywiście tak było?

Chyba nie... On przecież miał swoją SZTUKĘ. A ona? Robiła wszystko, żeby go wspierać, zrozumieć, oswoić na tyle, by ich życie stało się możliwe. Przeniosła się do Warszawy, podjęła nudną, urzędniczą pracę, wszystko po to, żeby ułatwić im wspólny start. Czekała na niego, a on zwlekał. Nie potrafił opuścić Drohobycza.

Tej próby zakotwiczenia się w Warszawie, przyznam szczerze, zupełnie nie rozumiem. Ona tu się źle czuła i on się źle czuł. Skąd ten pomysł w ogóle?

Szelińska była wykształcona i ambitna, nie chciała zostać do końca życia prowincjonalną nauczycielką. Doktoryzowała się na lwowskim uniwersytecie pracą na temat czynu romantycznego. W młodości była na stypendium w Paryżu. Miała aspiracje. Także do wielkiego miasta. A może myślała, że „przerobi" Schulza na takiego... w cudzysłowie, literata?

Ale Warszawa rozwaliła ich związek!

Tak, niewątpliwie. Przyczyną ich rozstania i tego, że o nią nie walczył, był ten jej wymarzony warszawski adres. A Bruno nie był w stanie opuścić Drohobycza, jedynego miejsca na ziemi, gdzie czuł się mniej obcy, Drohobycza – swojej życiodajnej, twórczej gleby. Wydaje się, że starał się sprostać obietnicom ślubnym. Na prośbę narzeczonej, „katoliczki" (rodzina Szelińskich się przechrzciła), wykonał ważny gest – wystąpił z gminy żydowskiej. Ale to okazało się wszystkim, co był w stanie zrobić. Pozostał, jak pisze, bezwyznaniowcem. Do ślubu nie doszło.

Czy warunek opuszczenia Drohobycza nie był zbyt brutalnym naruszeniem „osobności" Schulza? Dlaczego nie potrafiła zostać tam, gdzie czuł się przynależny i przypisany z wyższego, metafizycznego rozkazu? Czy powstrzymywała go obawa przed zmianą, naruszeniem zewnętrznej rutyny? Nie zdecydował się wyjść poza znajomą przestrzeń gniazda, pokoju, domu, Drohobycza. Nie umiał opuścić „swoich", którzy ją drażnili „plemiennością". Zgubił w końcu drogę do niej. Usiłowała się otruć zimą 1937.

Po nieudanej próbie samobójczej Szelińska wraca do rodziców do Janowa, przez dwa lata uczy w okolicznych szkołach, m.in. w Stryju, potem zaczyna się okupacja rosyjska i ona ucieka. Gdzie? Znowu do Warszawy. I tam przeżywa wojnę.

Czy wiadomo, co się z nią działo podczas okupacji?

Niestety, niewiele wiadomo. A szkoda, bo to mnie bardzo obchodzi. Dotyczy i dotyka. Uczyła jakiś czas polskiego w internatach RGO na Żoliborzu i na Kole. Raz jeden pojawiła się w mieszkaniu Brezów, czego oni potwornie się przestraszyli. Więcej już tam nie przychodziła.

Ukrywała się gdzieś?

Nie wiem, gdzie i jak. Podobno nosiła woalkę. Miała żydowską urodę, a jednak zdecydowała się być w Warszawie sama. Wcześniej straciła rodziców, nie wiadomo też, jak przeżył okupację jeden jej brat, bo drugi umarł wcześniej. Powstanie spędziła w Laskach pod Warszawą. Tam poznała Stefana Wyszyńskiego. Krzyżyk od niego miała przy sobie do końca. Po wyzwoleniu uciekła z Warszawy jak najdalej, nad morze. Nie chciała patrzeć za siebie. Myliła tropy. W Gdańsku lepiej się było zgubić.

Kiedy Szelińska przyznała się Ficowskiemu, że tak naprawdę to ona jest autorką tłumaczenia „Procesu" Kafki? Dlaczego trzymała to w ukryciu?

Tak o tym pisze: „Chodziło przede wszystkim o rzecz najprostszą – o wydanie książki u Kistera i o to, by za nią ostatecznie coś dostać. Otrzymaliśmy 1000 złotych, ja 600, Bruno 400, podział rzetelny, bo bez jego inspiracji nie byłoby tłumaczenia, a pieniądze były Brunowi bardzo potrzebne".

Szelińska, uciekając z Janowa w 1939 r., zostawiła w domu pakiet listów od Schulza. Ale zadbała o to, żeby ocalić obrazy – Jerzy Ficowski w „Regionach wielkiej herezji" twierdzi, że twórczość plastyczną Schulza ceniła wyżej niż jego prozę. Wiem, że jeździła pani do Janowa. Miała pani nadzieję odnaleźć te listy?

Musiałam tam jechać, żeby poczuć to miejsce. Nie wiem, czego się spodziewałam. Myślałam, że znajdę jej dom rodzinny nad jeziorem. Ale już go nie ma. Są tylko drzewa okalające wspomnienie po nim.

Stare, piękne modrzewie.

Tak. I nikt właściwie nie pamięta już rodziny Szelińskich. Jakaś kobieta powiedziała po długim zastanowieniu: „A Szeliński... był taki jeden, ale on był Żyd". Paradoks. Szelińska przez całe życie starała się ukrywać swoje żydostwo, a tymczasem dla innych pozostała oznaczona żydowską łatą.

Do końca życia mieszkała samotnie w Gdańsku. Kto przejął mieszkanie po jej śmierci?

Bratanek i rodzina bratanka. Nie wiadomo, co tam było, i nie uzyskałam zgody na wizytę. Zresztą to i tak było 20 lat po jej śmierci, zmarła w 1991 r.

A gdzie są te wszystkie rysunki, obrazy, które miała?

Nie wiem. Myślę, że ma je rodzina, ale nie chce o tym rozmawiać ani pomóc w rekonstrukcji biografii cioci, twierdząc, że ona by sobie tego nie życzyła. A przecież nie chodzi mi o sensację, ale o zadumę nad ludzkim losem, nad ludzką miłością, jej ograniczeniami i niemożnością.

Tyle białych plam w biografii Szelińskiej. Nie boi się pani, że pisanie o niej to ryzyko? Ryzyko nadinterpretacji? Fałszowania rzeczywistości?

Staram się moich bohaterów rozumieć, oddać im głos. W książce o Szelińskiej zadającą pytania będzie ona sama, ona, która w czasie wojny nie była przy Schulzu, co, podejrzewam, musiała sobie wyrzucać. Może myślała, że gdyby nie zerwali, gdyby była przy nim, może udało by się jej go ocalić...

Może uciekliby razem do Warszawy, on się przecież wybierał, ale nie zdążył...

Właśnie... Zabito go z bochenkiem chleba, który szykował na tę podróż.

Bardzo interesującą postacią jest dla mnie Jerzy Ficowski. Szalenie delikatny jako biograf, mimo wszystko nie zdołał uniknął afer. Myślę tutaj głównie o sprawie Papuszy. Czy dla pani jako biografki postać Ficowskiego jest ważna?

Podziwiam go za sumienność, rzetelność, wielką pasję i dociekliwość. Badałam jego archiwum, część dotyczącą Schulza (jest jeszcze Papusza, Cyganie, Wojtkiewicz). Wykonał olbrzymią robotę. Pracował w epoce sprzed komputerów i wszystko ręcznie przepisywał na maszynie. Swoich bohaterów kochał, a więc chronił w opowieściach o nich samych. Zawsze starał się ich usprawiedliwiać. Ja mam inny temperament niż Jerzy Ficowski i inny sposób pisania. W Schulzu interesuje mnie także konflikt człowieka i artysty, artysty i tragicznych czasów. Staram się rozumieć, ale i wyraziście pokazać jego wybory. Choćby pracę na rzecz miasta pod okupacją sowiecką. Nie piszę z demaskatorskim zamiarem. Nigdy.

Czy oprócz korespondencji z Szelińską wykorzysta pani jeszcze jakieś inne, nigdy niepublikowane materiały dotyczące Schulza?

Może kilka listów od uczniów i znajomych Schulza, kierowanych do Ficowskiego, dosyć drastycznych, dotyczących erotyki, takich, których Ficowski nigdy nie wykorzystał.

Przytacza je, nie wiem czy wszystkie, w przypisach do swojej książki „Schulz pod kluczem" wspomniany wyżej biograf Schulza Wiesław Budzyński, z sugestią, że to małomiasteczkowe plotki.

Może tak, może nie? W plotkach często jest trochę prawdy. Nie był święty – był człowiekiem z krwi i kości, żywiła go drohobycka rzeczywistość. Jest kilka scen w tych wspomnieniach, z których moglibyśmy dziś wysnuć daleko idące wnioski. Zresztą, obsesje Schulza widać gołym okiem na jego rysunkach! Każdy seksuolog, który je obejrzy, powie, co znaczą te rysunki i kim jest mężczyzna, który je rysował.

Czy Szelińska domyślała się tego rysu jego osobowości?

Nie wiem tego. W listach do Ficowskiego nie ma na ten temat słowa. Myślę jednak, że musiała o tym wiedzieć – znała rysunki Schulza, wisiały w jego pokoju. Ona tam była co prawda tylko dwa razy, nie znosiła tego domu, jego zapachu, atmosfery, niepokoju i ciemności. To też dziwne, chciała go poślubić, ale nie znosiła miejsca, w którym mieszkał... Pokochała geniusza, ale chyba chciała go także zmienić... Nie zastąpiła go nikim innym.

Czyli w sumie nie wyszła jej na dobre ta przygoda z Schulzem?

Byłaby zupełnie innym człowiekiem bez tego doświadczenia.

—rozmawiała Joanna Rolińska

Agata Tuszyńska jest pisarką, poetką i reportażystką. Na jesieni ukaże się jej książka „Narzeczona Schulza"

Plus Minus: Wkrótce ukazuje się pani biografia Józefiny Szelińskiej, narzeczonej Brunona Schulza. Wiesław Budzyński na wiadomość, że przymierza się pani do tego przedsięwzięcia, zareagował: „To się nie uda! Już za późno jest na tę książkę". Mylił się?

Zależy, jak na to spojrzeć. Istotnie, materiałów nie miałam wiele. I dlatego to nie będzie biografia w sensie ścisłym. Lubię być nieprzewidywalna. I lubię nowe wyzwania. To będzie historia o miłości dwojga ludzi. I o pamięci. Romans biograficzny.

Od Elżbiety Ficowskiej otrzymała pani spory zbiór korespondencji Jerzego Ficowskiego z Szelińską. To był początek?

Tak, wszystko zaczęło się od tych listów. Listów Józefiny, Muzy... z upływem czasu Muzy na emeryturze, do biografa Brunona Schulza. Muszę przyznać, że wcześniej nie myślałam nigdy o tej kobiecie, nie wiedziałam nawet o jej istnieniu. W korespondencji dostrzegłam materiał, który, jak sądzę, jest bardzo ciekawy.

Dlaczego?

Bo umożliwia ponowną „lekturę" losu Schulza. Józefina była jedyną jego kobietą, która go przeżyła i pozostała mu wierna do końca. Cokolwiek to znaczy. A dla mnie znaczy wiele.

Zawsze miałam wrażenie, że ciągle nie znamy Schulza jako człowieka, mężczyzny. Spojrzenie Szelińskiej pozwala tę postać przybliżyć. Staram się patrzeć na niego jej oczami. Najpierw młodej, trzydziestoletniej kobiety, a później coraz starszej. Odeszła, mając 86 lat. Jedyna narzeczona Schulza miała niezwykłą możliwość obserwowania, jak zmartwychwstawał po latach jako artysta. Towarzyszyła temu „życiu po życiu".

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI Act. Jak przygotować się na zmiany?
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach