Stanisław Parzymies: Uczniowie de Gaulle'a

Jeden z amerykańskich dyplomatów zapytał francuskiego ministra: „Czy Francja jest gotowa potępić demokrację tylko po to, aby odróżnić się od Stanów Zjednoczonych?".

Aktualizacja: 22.07.2017 21:18 Publikacja: 20.07.2017 17:45

Chwilowy romans czy definitywna zmiana uczuć. Emmanuel Macron i Donald Trump podczas wizyty amerykań

Chwilowy romans czy definitywna zmiana uczuć. Emmanuel Macron i Donald Trump podczas wizyty amerykańskiego prezydenta w Paryżu, 14 lipca 2017 r.

Foto: EPA

Antyamerykanizm ma we Francji rozliczne przyczyny. Kiedy na początku XX w. Stany Zjednoczone zaczęły odgrywać coraz większą rolę na scenie światowej, czego przejawem była zwłaszcza aktywność prezydenta Woodrowa Wilsona na paryskiej konferencji pokojowej w 1919 r., Francja dostrzegła w nich zagrożenie dla swej mocarstwowej pozycji. Lekceważenie, jakie okazywał amerykański prezydent Franklin D. Roosevelt dla szefa Wolnej Francji generała de Gaulle'a, i brak amerykańskiej zgody na jego udział w konferencjach Wielkiej Trójki w Jałcie i Poczdamie w 1945 r. czy też brak zgody USA w 1958 r. na utworzenie w NATO amerykańsko-brytyjsko-francuskiego przywództwa, spowodowały intensyfikację we Francji nastrojów antyamerykańskich zarówno wśród politycznych elit, jak i w społeczeństwie. Hoffman, wybitny austriacki politolog żyjący w Stanach Zjednoczonych, znawca stosunków francusko-amerykańskich, przejawy francuskiego antyamerykanizmu dostrzegał w potępieniu przez Francuzów masowej kultury amerykańskiej, przesadnej mobilności społecznej i geograficznej Amerykanów, etyki społecznej opartej na dzikiej konkurencji, centralnej roli pieniądza, indywidualnego sukcesu, zysku oraz pogoni za nowością kosztem tradycji, a także w bezwzględności w wymiarze społecznym amerykańskiego kapitalizmu oraz amerykańskiego imperializmu w świecie.

Z kolei brytyjski ekspert w sprawach Francji Tony Judt przypuszczał, że „żaden inny kraj europejski nie ma takiej obsesji na punkcie Stanów Zjednoczonych jak Francja", uważając, że „jeżeli antyamerykanizm jest (we Francji) bardziej irracjonalny niż gdzie indziej, to dlatego, że w swej istocie Ameryka jest w pewnym sensie uważana za brata bliźniaczego, który zszedł na manowce, tymczasem oba kraje posługują się takim samym uniwersalnym sposobem mówienia, działają w imię takich samych haseł moralnych jak prawa człowieka i demokracja, zwłaszcza pretendują do tego, aby uważać świat za dobro, które wymaga ratunku. Ale Ameryka odwróciła się plecami do republikańskiego modelu francuskiego i pyszni się swoim modelem liberalnym".

Natomiast przeciętny Amerykanin poza uznaniem dla francuskiej kultury, sztuki, intelektualistów i kuchni, uważa Francuzów za ludzi tajemniczych, niegościnnych i zarozumiałych. Nastroje antyfrancuskie nabierały w Ameryce zawsze na znaczeniu, gdy Francja sprzeciwiała się jakimś przedsięwzięciom amerykańskim w stosunkach międzynarodowych. Tak było, gdy w 1986 r. Francja odmówiła zgody na przelot nad jej terytorium samolotów amerykańskich, mających zbombardować określone cele w Libii, czy gdy w 2003 r. sprzeciwiła się amerykańskiej interwencji w Iraku. W tym ostatnim przypadku nastroje antyfrancuskie w społeczeństwie amerykańskim osiągnęły nienotowany nigdy wcześniej poziom.

Antyamerykanizm stałym elementem

Już po zimnej wojnie, gdy gaullistowski, konfrontacyjny model stosunków francusko-amerykańskich powinien stracić rację bytu, czołowi francuscy politycy, zwłaszcza prezydenci Mitterrand i Chirac i ich najbliżsi współpracownicy, nie uczynili niczego, aby osłabić ducha antyamerykanizmu w polityce zagranicznej Francji i w nastrojach społeczeństwa francuskiego. Mitterrand odrzucał w publicznych wystąpieniach „wszelkie porównania między Francją i konserwatywnym społeczeństwem amerykańskim". W rozmowach prywatnych był jeszcze bardziej stanowczy w swoim antyamerykanizmie. Przypisuje się mu słowa z początku lat dziewięćdziesiątych: „jesteśmy w stanie wojny ze Stanami Zjednoczonymi, tak, wojny permanentnej, wojny żywotnej dla nas, wojny gospodarczej, wojny bez śmierci (...). Tak, Amerykanie są twardzi, są żarłoczni, nie chcą się dzielić władzą nad światem (...). Po wojnie w Zatoce chcieli wszystko kontrolować w tej części świata. Niczego nie zostawili swoim sojusznikom (...). Trzeba pamiętać o tym wszystkim, co robili od 30 lat przeciwko naszej Concorde (...). Swoją propagandą (...). Swoimi manipulacjami (...). Swoimi kłamstwami".

Z kolei prezydent Chirac od momentu objęcia stanowiska w maju 1995 r. wyraźnie podkreślał w swoich deklaracjach dotyczących polityki zagranicznej, że będzie działał zgodnie z nauczaniem generała de Gaulle'a, w którym, jak wiadomo, antyamerykanizm był stałym elementem. Dlatego też w kontaktach z przywódcami innych państw, zwłaszcza wielkich mocarstw, był propagatorem idei wielobiegunowości w stosunkach międzynarodowych, której ostrze skierowane było w politykę unilateralizmu, przypisywaną przez Francję Stanom Zjednoczonym. Występując 26 sierpnia 1999 r. na konferencji francuskich ambasadorów, prezydent Chirac tłumaczył: „Od czterech lat mnożyłem inicjatywy na rzecz organizacji świata wielobiegunowego, gdyż sytuacja, w jakiej się znajdujemy, nie jest idealna, a Kongres amerykański zastanawia się, co wybrać – unilateralizm czy izolacjonizm".

Irytację w Waszyngtonie wywoływał termin „hiperpotęga amerykańska", który używany był często w wystąpieniach i publikacjach francuskiego ministra spraw zagranicznych Védrine'a. Francja uważa, powiedział on na konferencji ambasadorów 28 sierpnia 1997 r., bardziej ujawniając niż aprobując ten stan rzeczy, że „w tym świecie liberalnym i globalnym jest dzisiaj jedno wielkie mocarstwo: Stany Zjednoczone Ameryki (...). Stany Zjednoczone dysponują w istocie atutami, którymi żadne inne mocarstwo, nawet Europa (UE), a tym bardziej inne, nie dysponują jeszcze (...). Pentagon plus Boeing, Coca-Cola, Microsoft, Hollywood, CNN, Internet, język angielski jest to sytuacja bez mała bez precedensu. To musi być elementem naszego zastanowienia się".

Védrine przyznawał w 2000 r. w rozmowie z Dominique Moisi, wicedyrektorem Francuskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych, że Francja ma specyficzny sposób oceny swych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, którego nie podziela większość jej europejskich partnerów, ale ma nadzieję, że to nastąpi. „Jest to sprawa podstawowa dla Francji, gdyż kwestia stosunków ze Stanami Zjednoczonymi jest dzisiaj w centrum stosunków międzynarodowych". Francja jest świadoma, że nie zajmie miejsca Wielkiej Brytanii u boku Stanów Zjednoczonych, ale życzyłaby sobie mniej ścisłych powiązań brytyjsko-amerykańskich z korzyścią dla budowy niezależnej tożsamości europejskiej.

Krytyczny stosunek rządzących Francją elit do Stanów Zjednoczonych, wyrażający się w różnego rodzaju oświadczeniach, ustnych bądź pisemnych, przejawiał się również w decyzjach politycznych, dotyczących współdziałania lub jego braku, zarówno w stosunkach dwustronnych, jak i wielostronnych. Amerykanie sądzili, nie bez racji, że Francja jest na tyle udręczona dominacją amerykańską, że jej dyplomacja koncentruje wysiłki na stałym przeszkadzaniu lub przeciwstawianiu się Waszyngtonowi, włącznie z przeciwstawianiem się Ameryce w kwestiach wydawałoby się najbardziej niedorzecznych. Na przykład 26 czerwca 2000 r. podczas konferencji na temat demokratyzacji, minister Védrine skrytykował te państwa zachodnie, które uważają, podobnie jak USA, że „demokracja jest religią, na którą wystarczy nawrócić ludzi". Wówczas, występując w Radiu BBC, jeden z amerykańskich dyplomatów zapytał francuskiego ministra: „Czy Francja jest gotowa potępić demokrację tylko po to, aby odróżnić się od Stanów Zjednoczonych?". Na tego rodzaju pytania Francuzi odpowiadali na ogół, że są przyjaciółmi i sojusznikami Ameryki, ale nie są jej podporządkowani. Zwracali też uwagę, że istnieją różnice zdań między Paryżem i Waszyngtonem, są one rzeczywiste i to w wielu sprawach, ale nie dotyczą stosunków dwustronnych, lecz współpracy transatlantyckiej, czyli między USA i Unią Europejską. W ten sposób starali się pozyskać solidarność unijnych partnerów w tych sprawach spornych ze Stanami Zjednoczonymi, którymi byli szczególnie zainteresowani.

Napięcia i kontrowersje

Lata 1995–2007, gdy prezydentem Francji był Chirac, stanowiły okres permanentnych napięć w stosunkach Francji ze Stanami Zjednoczonymi. Francja inicjowała wszystkie spory między Unią Europejską i Stanami Zjednoczonymi na tle implementacji koncepcji Europejskiej Tożsamości Bezpieczeństwa i Obrony, zarówno dotyczące europeizacji Sojuszu, jak też określenia charakteru Europejskiej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony (EPBiO). Stanowisko Stanów Zjednoczonych związane z EPBiO przedstawił w wywiadzie dla francuskiego dziennika „Le Monde" z 20 października 2000 r. Felix Rohatyn, ambasador amerykański w Paryżu, który stwierdził: „Jesteśmy zwolennikami obrony europejskiej. Powód jest prosty. Ze względów politycznych kładzie się u nas nacisk na to, aby Europa wzięła na siebie większą odpowiedzialność w tej dziedzinie, zwiększając budżety, aby nie spoczywał na nas zawsze największy ciężar. Ale jednocześnie troszczymy się o to, aby zdolność działania NATO nie rozwodniła się. Stąd pytanie, czy obrona europejska będzie do tego stopnia autonomiczna i niezależna, że osłabi NATO, czy też wzmocni się i umożliwi wam prowadzenie operacji, w których my nie będziemy chcieli uczestniczyć? A w podtekście inne pytanie, czy europejski przemysł obronny zamknie rynek europejski przed amerykańskimi przedsiębiorstwami?".

W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku nie było praktycznie współpracy francusko-amerykańskiej bez napięć i konfrontacji. Francję zaniepokoiły podróże do kilku krajów Afryki sekretarza stanu USA Christophera Warrena (w październiku 1996 r.) i prezydenta Clintona (w marcu 1997 r.). W tych podróżach Francja dopatrywała się zagrożenia dla swojej pozycji na kontynencie afrykańskim, miała obawy, że USA chcą ją tam „wysadzić z siodła".

Reakcja francuska wiązała się z innym stanowiskiem USA odnośnie do sytuacji w Zairze. Francja udzielała tam poparcia prezydentowi Mobutu, podczas gdy USA preferowały jego konkurenta Laurenta-Desiré Kabilę.

Na Bliskim Wschodzie Francja i USA różniły się w sprawie traktowania Iraku po wojnie w Zatoce. Francja sprzeciwiała się amerykańskim dążeniom do udzielania regularnie „lekcji" o charakterze wojskowym Saddamowi Husajnowi. Na przykład nazajutrz po operacji „Pustynny lis" w grudniu 1998 r.

Francja zakwestionowała potrzebę kontynuowania sankcji wobec Iraku, uważając, że przez 10 lat były one nieskuteczne i bolesne dla ludności. Odmawiała udziału od grudnia 1996 r. w niektórych lotach kontrolnych nad Irakiem. Próbując pomóc Irakowi znaleźć wyjście z sytuacji, w jakiej się znalazł, nie wahała się przed wysłaniem emisariuszy do Bagdadu lub przyjęciem 17 lutego 1998 r. w Pałacu Elizejskim irackiego ministra spraw zagranicznych. Różnice zdań w tych sprawach między Francją i Stanami Zjednoczonymi nie były błahe i ciążyły na klimacie zaufania między obu krajami. W 1998 r. Francja wyraziła swój sprzeciw wobec bombardowań Iraku, jakie lotnictwo amerykańskie i brytyjskie przeprowadziło przez cztery dni w ramach operacji „Pustynny lis".

Nie zawsze będąc w stanie wpływać na bieg wydarzeń, Francja manifestowała co najmniej wolę uczestnictwa w rozwiązywaniu problemów Bliskiego Wschodu, nie tylko wyrażając systematycznie stanowisko w sprawie ewolucji procesu pokojowego, ale także, w miarę możności, angażując się na swój sposób w rozwiązywanie niektórych innych związanych z tym problemów.

I tak na przykład w kwietniu 1996 r., w następstwie izraelskiej operacji „Grona gniewu" w południowym Libanie, Francja znalazła się, mimo sprzeciwu USA i Izraela, w grupie nadzorującej sytuację na tym terenie. Prezydent Chirac, będąc w 1996 r. z wizytą w Izraelu, dał wyraz gotowości odegrania przez Francję istotnej roli w procesie pokojowym na Bliskim Wschodzie, przekonując, że jego kraj „chce być aktywny w regionie jako żołnierz pokoju" w sytuacji, gdy według ówczesnych ocen w Maszreku dyplomacja francuska traciła coraz bardziej na znaczeniu.

W wielu przypadkach nieporozumienia miały poważniejszy charakter, jak na przykład w 1996 r. gdy chodziło o zastąpienie na stanowisku sekretarza generalnego ONZ Butrusa Butrusa Ghali przez Kofi Annana. USA sprzeciwiały się wyborowi Egipcjanina na drugą kadencję. Francja utrzymała swoje poparcie dla niego. Gdy 10 grudnia 1996 r. Rada Bezpieczeństwa ONZ opowiedziała się za kandydaturą Annana 10 głosami za przy 4 przeciw, w tym Francji, wybór był nieważny, gdyż niezbędna była jednomyślność stałych członków Rady. USA doprowadziły jednak do wyboru Annana, gdyż po dwóch dniach Francja wycofała swoje weto w zamian za to, że USA zgodziły się, aby Francuz Bernard Miyet objął stanowisko zastępcy sekretarza generalnego do spraw operacji pokojowych. Francja sprzeciwiła się natomiast propozycji komisarza UE ds. handlu Leona Brittana, który w marcu 1998 r. zaproponował utworzenie transatlantyckiej strefy wolnego handlu. Najważniejsze różnice polityczne dotyczyły także zaangażowania ONZ w dwóch regionach świata, gdzie Francja uważała, że ma tam coś do powiedzenia, czyli na Bliskim Wschodzie i w Afryce.

Nieporozumienia francusko-amerykańskie najczęściej wychodziły jednak poza ramy stosunków bilateralnych. Na przykład napięcia związane z wymianą handlową, przedstawiane jako francusko-amerykańskie, miały wymiar euro-amerykański. Dotyczyło to rokowań w WTO czy amerykańskich ustaw Helmsa-Burtona i d'Amato-Kennedy'ego. Gdy amerykański Kongres uchwalił w marcu 1996 r. ustawę Helmsa-Burtona o penalizowaniu przedsiębiorstw, w tym zagranicznych, operujących na terenie USA i handlujących z Kubą, a w sierpniu ustawę d'Amato-Kennedy'ego penalizującą przedsiębiorstwa handlujące z Libią i Iranem, Francja była motorem protestu Unii Europejskiej wobec tych decyzji, które zawieszone zostały do kwietnia 1997 r. Francja była również inicjatorem opozycji wobec Amerykanów w sprawach związanych z kulturą lub rolnictwem, które chciała rozwiązywać w ramach stosunków euro-amerykańskich. Również w sprawie projektu Obrony Antyrakietowej (NMD) nie tylko Francja sprzeciwiała się USA. Ważne było jednak, że jak to ujęli Kesseler i Charillon „w wielkich kryzysach międzynarodowych po zimnej wojnie, Francja i Stany Zjednoczone zawsze występowali jako sojusznicy w odniesieniu do meritum, mimo różnic zdań co do sposobu postępowania".

Na przykład w sprawie Kosowa, mimo dążenia Amerykanów, aby działać nawet bez mandatu Rady Bezpieczeństwa i mimo ich niechęci do zaangażowania wojsk lądowych, Francja nie odmówiła solidarności swemu sojusznikowi i uczestniczyła razem z nim w operacjach lotniczych przeciwko Serbii.

Spór o rozszerzenie NATO

W sumie Francja była tym państwem członkowskim Unii Europejskiej, które w najszerszym zakresie kontestowało w minionym ćwierćwieczu globalną i europejską politykę Stanów Zjednoczonych. Francuzi, dla których nastroje charakterystyczne były od czasów generała de Gaulle'a, z coraz mniejszym zrozumieniem odnosili się do dominacji Stanów Zjednoczonych w świecie, której nie uzasadniało, ich zdaniem, żadne zewnętrzne zagrożenie. Według sondaży z końca lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, Francuzi byli tymi Europejczykami, którzy najbardziej byli przywiązani do idei obrony europejskiej niezależnej od Stanów Zjednoczonych. Ponad dwie trzecie pytanych w sondażach Francuzów wyrażało zaniepokojenie „statusem jedynego supermocarstwa", jaki Stany Zjednoczone przypisywały sobie, a trzy czwarte byłoby gotowych, w przypadku wojny handlowej, bojkotować produkty amerykańskie.

Pod znakiem kontrowersji francusko-amerykańskich przebiegały obrady szczytu Sojuszu Północnoatlantyckiego w Madrycie w dniach od 7 do 9 lipca 1997 r., gdzie zapadła decyzja w sprawie rozszerzenia Sojuszu o kraje Europy Środkowej. Podczas gdy Stany Zjednoczone stały na stanowisku rozszerzenia Sojuszu tylko o Polskę, Republikę Czeską i Węgry, Francja opowiedziała się, wbrew ich stanowisku, za objęciem rozszerzeniem również Rumunii, a nawet Słowenii, jak domagali się tego Włosi. Ale szczyt zdecydował, aby w przypadku dziewięciu innych państw zainteresowanych przystąpieniem do Sojuszu, skierować ich uwagę na działalność w ramach Partnerstwa dla Pokoju i Rady Partnerstwa Euroatlantyckiego, a ich zaproszenie odłożyć do 1999 r. Konsekwencją tej dyplomatycznej porażki Francji na szczycie w Madrycie była decyzja prezydenta Chiraca o wstrzymaniu procesu powrotu Francji do struktury wojskowej Sojuszu Północnoatlantyckiego. Francja wstrzymała się również w październiku 1997 r. od głosu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ w głosowaniu nad amerykańską propozycją nałożenia nowych sankcji na Irak, jeśli tamtejszy rząd odmówi współpracy z inspektorami ONZ, mającymi kontrolować stan uzbrojenia kraju.

Francja opowiadała się za dyplomatycznym rozwiązaniem sporu amerykańsko-irackiego, a w amerykańsko-brytyjskich bombardowaniach Iraku w grudniu 1998 r., prowadzonych pod kryptonimem „Pustynny lis", dostrzegała zamiar obalenia prezydenta Saddama Husajna.

Stosunki Francji ze Stanami Zjednoczonymi pod rządami administracji republikańskiej George'a Walkera Busha nie poprawiły się, a przeciwnie uległy pogorszeniu. Przyczyn było wiele: kwestia europejskiej obrony (EPBiO), która zwłaszcza w wersji francuskiej budziła nieufność Amerykanów, kwestia Obrony Antyrakietowej (NMD), której Francuzi byli zdecydowanie przeciwni, a przede wszystkim kwestia polityki wobec Iraku. Jak napisał „Le Monde", Francja, uważana przez Amerykanów za „niestałego" sojusznika, „może szybko znaleźć się w izolacji wobec podejmowanych przez Waszyngton wysiłków, aby rozwinąć uprzywilejowane stosunki z Niemcami". Minister spraw zagranicznych Francji Védrine zarzucił w marcu 2002 r. administracji USA zbyt uproszczone postrzeganie problemów międzynarodowych i niedocenianie francuskiej analizy sytuacji w świecie.

Napięciu francusko-amerykańskiemu na płaszczyźnie rządowej towarzyszył w końcu lat dziewięćdziesiątych wzrost nastrojów antyamerykańskich w społeczeństwie francuskim. Aż 63 proc. Francuzów, w większości wyznających poglądy lewicowe i w większości nieprzekraczających 50 lat, nie czuło „bliskości" z Amerykanami. Tak wynikało z sondażu opinii publicznej przeprowadzonego przez lewicowy dziennik „Liberation", którego wyniki opublikowane zostały w wydaniu z 10–11 kwietnia 1999 r. Ponadto 54 proc. Francuzów źle znosiło hegemonię amerykańską w świecie i nie miało zaufania do zdolności rządu amerykańskiego, jeśli chodzi o sprawiedliwe i trwałe rozwiązywanie konfliktów międzynarodowych. U podstaw tego stanowiska leżało wiele przyczyn: przekonanie, że globalizacja jest krokiem w kierunku amerykanizacji globu, że hegemonia amerykańska ma zbyt wyraźny charakter oraz obawa przed uzyskaniem przez USA „statusu jedynego supermocarstwa".

Większość pytanych w sondażu Francuzów uważała również, że w skali świata „wpływy Stanów Zjednoczonych są zbyt duże w dziedzinach kulturalnej, gospodarczej, militarnej i politycznej".

Książka Stanisława Parzymiesa ukazała się nakładem wydawnictwa Dialog.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Antyamerykanizm ma we Francji rozliczne przyczyny. Kiedy na początku XX w. Stany Zjednoczone zaczęły odgrywać coraz większą rolę na scenie światowej, czego przejawem była zwłaszcza aktywność prezydenta Woodrowa Wilsona na paryskiej konferencji pokojowej w 1919 r., Francja dostrzegła w nich zagrożenie dla swej mocarstwowej pozycji. Lekceważenie, jakie okazywał amerykański prezydent Franklin D. Roosevelt dla szefa Wolnej Francji generała de Gaulle'a, i brak amerykańskiej zgody na jego udział w konferencjach Wielkiej Trójki w Jałcie i Poczdamie w 1945 r. czy też brak zgody USA w 1958 r. na utworzenie w NATO amerykańsko-brytyjsko-francuskiego przywództwa, spowodowały intensyfikację we Francji nastrojów antyamerykańskich zarówno wśród politycznych elit, jak i w społeczeństwie. Hoffman, wybitny austriacki politolog żyjący w Stanach Zjednoczonych, znawca stosunków francusko-amerykańskich, przejawy francuskiego antyamerykanizmu dostrzegał w potępieniu przez Francuzów masowej kultury amerykańskiej, przesadnej mobilności społecznej i geograficznej Amerykanów, etyki społecznej opartej na dzikiej konkurencji, centralnej roli pieniądza, indywidualnego sukcesu, zysku oraz pogoni za nowością kosztem tradycji, a także w bezwzględności w wymiarze społecznym amerykańskiego kapitalizmu oraz amerykańskiego imperializmu w świecie.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi