Antyamerykanizm ma we Francji rozliczne przyczyny. Kiedy na początku XX w. Stany Zjednoczone zaczęły odgrywać coraz większą rolę na scenie światowej, czego przejawem była zwłaszcza aktywność prezydenta Woodrowa Wilsona na paryskiej konferencji pokojowej w 1919 r., Francja dostrzegła w nich zagrożenie dla swej mocarstwowej pozycji. Lekceważenie, jakie okazywał amerykański prezydent Franklin D. Roosevelt dla szefa Wolnej Francji generała de Gaulle'a, i brak amerykańskiej zgody na jego udział w konferencjach Wielkiej Trójki w Jałcie i Poczdamie w 1945 r. czy też brak zgody USA w 1958 r. na utworzenie w NATO amerykańsko-brytyjsko-francuskiego przywództwa, spowodowały intensyfikację we Francji nastrojów antyamerykańskich zarówno wśród politycznych elit, jak i w społeczeństwie. Hoffman, wybitny austriacki politolog żyjący w Stanach Zjednoczonych, znawca stosunków francusko-amerykańskich, przejawy francuskiego antyamerykanizmu dostrzegał w potępieniu przez Francuzów masowej kultury amerykańskiej, przesadnej mobilności społecznej i geograficznej Amerykanów, etyki społecznej opartej na dzikiej konkurencji, centralnej roli pieniądza, indywidualnego sukcesu, zysku oraz pogoni za nowością kosztem tradycji, a także w bezwzględności w wymiarze społecznym amerykańskiego kapitalizmu oraz amerykańskiego imperializmu w świecie.
Z kolei brytyjski ekspert w sprawach Francji Tony Judt przypuszczał, że „żaden inny kraj europejski nie ma takiej obsesji na punkcie Stanów Zjednoczonych jak Francja", uważając, że „jeżeli antyamerykanizm jest (we Francji) bardziej irracjonalny niż gdzie indziej, to dlatego, że w swej istocie Ameryka jest w pewnym sensie uważana za brata bliźniaczego, który zszedł na manowce, tymczasem oba kraje posługują się takim samym uniwersalnym sposobem mówienia, działają w imię takich samych haseł moralnych jak prawa człowieka i demokracja, zwłaszcza pretendują do tego, aby uważać świat za dobro, które wymaga ratunku. Ale Ameryka odwróciła się plecami do republikańskiego modelu francuskiego i pyszni się swoim modelem liberalnym".
Natomiast przeciętny Amerykanin poza uznaniem dla francuskiej kultury, sztuki, intelektualistów i kuchni, uważa Francuzów za ludzi tajemniczych, niegościnnych i zarozumiałych. Nastroje antyfrancuskie nabierały w Ameryce zawsze na znaczeniu, gdy Francja sprzeciwiała się jakimś przedsięwzięciom amerykańskim w stosunkach międzynarodowych. Tak było, gdy w 1986 r. Francja odmówiła zgody na przelot nad jej terytorium samolotów amerykańskich, mających zbombardować określone cele w Libii, czy gdy w 2003 r. sprzeciwiła się amerykańskiej interwencji w Iraku. W tym ostatnim przypadku nastroje antyfrancuskie w społeczeństwie amerykańskim osiągnęły nienotowany nigdy wcześniej poziom.
Antyamerykanizm stałym elementem
Już po zimnej wojnie, gdy gaullistowski, konfrontacyjny model stosunków francusko-amerykańskich powinien stracić rację bytu, czołowi francuscy politycy, zwłaszcza prezydenci Mitterrand i Chirac i ich najbliżsi współpracownicy, nie uczynili niczego, aby osłabić ducha antyamerykanizmu w polityce zagranicznej Francji i w nastrojach społeczeństwa francuskiego. Mitterrand odrzucał w publicznych wystąpieniach „wszelkie porównania między Francją i konserwatywnym społeczeństwem amerykańskim". W rozmowach prywatnych był jeszcze bardziej stanowczy w swoim antyamerykanizmie. Przypisuje się mu słowa z początku lat dziewięćdziesiątych: „jesteśmy w stanie wojny ze Stanami Zjednoczonymi, tak, wojny permanentnej, wojny żywotnej dla nas, wojny gospodarczej, wojny bez śmierci (...). Tak, Amerykanie są twardzi, są żarłoczni, nie chcą się dzielić władzą nad światem (...). Po wojnie w Zatoce chcieli wszystko kontrolować w tej części świata. Niczego nie zostawili swoim sojusznikom (...). Trzeba pamiętać o tym wszystkim, co robili od 30 lat przeciwko naszej Concorde (...). Swoją propagandą (...). Swoimi manipulacjami (...). Swoimi kłamstwami".
Z kolei prezydent Chirac od momentu objęcia stanowiska w maju 1995 r. wyraźnie podkreślał w swoich deklaracjach dotyczących polityki zagranicznej, że będzie działał zgodnie z nauczaniem generała de Gaulle'a, w którym, jak wiadomo, antyamerykanizm był stałym elementem. Dlatego też w kontaktach z przywódcami innych państw, zwłaszcza wielkich mocarstw, był propagatorem idei wielobiegunowości w stosunkach międzynarodowych, której ostrze skierowane było w politykę unilateralizmu, przypisywaną przez Francję Stanom Zjednoczonym. Występując 26 sierpnia 1999 r. na konferencji francuskich ambasadorów, prezydent Chirac tłumaczył: „Od czterech lat mnożyłem inicjatywy na rzecz organizacji świata wielobiegunowego, gdyż sytuacja, w jakiej się znajdujemy, nie jest idealna, a Kongres amerykański zastanawia się, co wybrać – unilateralizm czy izolacjonizm".