Jako typowa boomerka (bo łatki „dziadersa” to sobie jednak nie dam przypiąć) o Pandora Gate usłyszałam dopiero, gdy wspomniał mi o niej mój 16-letni syn, a chwilę później podpięli się pod nią pretendujący do roli srogich szeryfów politycy prawicy, usiłujący ugrać, jak to oni, kilka punktów sondażowych na gorącym temacie.

Nawet nie będę udawać, że cokolwiek mówią mi pseudonimy licznych internetowych „gwiazd” odmieniane teraz przez wszystkie przypadki. Sylwestra Wardęgę (to jego demaskatorski film wywołał tsunami wśród polskich youtuberów) kojarzę tylko z jego bardzo starego pranka z psem-pająkiem. Stuu, który miał mieć co najmniej niewłaściwe kontakty z nieletnimi fankami, jak się okazuje, nawet spotkałam kilka razy w windzie, co uświadomił mi podekscytowany syn, niegdyś miłośnik jego filmików poświęconych grze „Minecraft”. Z kolei Marcina Dubiela (mógł wiedzieć o pedofilskich skłonnościach Stuu) zapamiętałam tylko dlatego, że oglądając kiedyś w jednym z telewizyjnych programów wywiad z nim, zachodziłam w głowę, jak ktoś mający wyraźny kłopot ze składnym wysławianiem się mógł podbić serca internautów. Ale czym się wsławił – nie mam pojęcia.

Reszta owych gwiazd to nie moja, a zapewne także dużej części czytelników „Rzeczpospolitej”, planeta. Ludzi choć trochę obeznanych z prawem muszą jednak szokować nie tylko czyny, o które oskarża się dziś internetowych celebrytów, ale i swoista zmowa milczenia panująca w środowisku. Wychodzi bowiem na to, że niezdrowe relacje niektórych youtuberów z – powiedzmy wprost – dziećmi były branżową tajemnicą poliszynela. I gdyby choć garstka tych, co wiedzieli lub podejrzewali, pofatygowała się do stosownych organów złożyć zawiadomienie o podejrzeniu seksualnego wykorzystania nieletniego, skrzywdzonych ofiar może byłoby mniej. A demaskatorzy nie budowaliby internetowych zasięgów, dawkując kolejne rewelacje w odcinkach.

Czytaj więcej

Pandora Gate: sprawa niełatwa dla prokuratury i dla rodziców