Armia Czerwona do Czerwonego Boru

Potrzebujemy miejsca, w którym zdemontowane monumenty zostaną złożone, wyeksponowane i opisane. Wyeksponowane jednak nie jako pomniki, lecz eksponaty muzealne – pisze historyk.

Publikacja: 18.01.2016 20:00

Armia Czerwona do Czerwonego Boru

Foto: Robert Gardziński/ Fotorzepa

Kilkanaście miesięcy temu, po wielu latach przerwy, do dyskursu wróciła kwestia usunięcia z przestrzeni publicznej pomników upamiętniających ustrój totalitarny. Niewątpliwie duża w tym zasługa społecznych inicjatyw lokalnych. Dzięki nim, a także przy współpracy instytucji państwowych (w tym IPN), udało się usunąć z ulic i parków kilka monumentów.

Szczególnie ważna była decyzja samorządowych władz Pieniężna, a przede wszystkim jego burmistrza Kazimierza Kiejdo, która doprowadziła do demontażu pomnika Iwana Czerniachowskiego. Niewątpliwie był to impuls, który pozwolił nagłośnić wiele podobnych problemów w Polsce. Wciąż pojawiają się bowiem inicjatywy, które mają na celu demontaż pomników upamiętniających Armię Czerwoną oraz działaczy i dygnitarzy komunistycznych. W ostatnim czasie „Rzeczpospolita" donosiła, że policzone są już dni medalionu przedstawiającego Stalina, który straszy w lubuskiej Cybince.

Nie wysyłać do Moskwy

Niedoceniany jest jeden problem: co robić z usuniętymi pomnikami? Te, które zdemontowano na przełomie lat 1989 i 1990, w niewielkiej części znalazły swoje miejsce w Galerii Socrealizmu Muzeum Zamoyskich w Kozłówce. Można tam zobaczyć lubelskiego Bieruta, poronińskiego Lenina, włocławskiego Marchlewskiego. Największy Lenin – nowohucki – popłynął do Szwecji. Warszawscy „czterej śpiący" oraz pomnik Poległym w Służbie i Obronie Polski Ludowej (zwany UBeliskiem) leżą zdemontowane w miejskich magazynach. Dzierżyński widowiskowo rozsypał się podczas próby demontażu jesienią 1989 r. Popiersie Bieruta z Częstochowy przetopiono w hucie.

Na pytanie, co robić z usuwanymi pomnikami, wciąż nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Zasadniczo pojawiają się trzy pomysły. Pierwszy jest najprostszy – burzyć i usuwać. Wprost zachęca do tego doświadczenie historyczne. Tak postępowano w II RP ze znienawidzonymi pomnikami ustawionymi na polskiej ziemi przez zaborców (np. z warszawskim pomnikiem Polaków poległych za wierność swojemu monarsze upamiętniającym oficerów poległych z rąk powstańców listopadowych czy olbrzymią figurą Aleksandra II stojącą na wprost jasnogórskiego szczytu).

Mam jednak wrażenie, że dziś jesteśmy bogatsi o doświadczenia minionych lat. Zburzenie pomnika ma zapewne wartość symboliczną, lecz pozbawia kolejne pokolenia możliwości poznania świadectw przeszłości. Jest też posunięciem dyskusyjnym. Nieprzypadkowo rosyjskie telewizje chętnie zestawiają obrazy burzonych w Polsce pomników z działaniem terrorystów z tzw. Państwa Islamskiego niszczących zbiory sztuki w muzeach Syrii. To wyraziste porównanie.

Innym pomysłem na drugie życie komunistycznych pomników, zwłaszcza tzw. pomników wdzięczności, jest przenoszenie ich na cmentarze żołnierzy Armii Czerwonej. W ostatnich dniach taki pomysł pojawił się w Lidzbarku Warmińskim. Według mnie to nie jest właściwe rozwiązanie – wszak pomnik na cmentarzu nadal upamiętnia, przypomina, czci. Jeżeli uważamy, że Armia Czerwona nie dała nam wolności, to dlaczego za nią dziękować? Nawet na cmentarzu.

Ale moim zdaniem najbardziej niebezpieczny jest trzeci pomysł – by zdemontowane figury wysyłać do Rosji. Było to rozważane m.in. w przypadku popiersia Czerniachowskiego. Proponuję, aby bardzo ostrożnie podchodzić do tej koncepcji. Przecież nie trzeba dużej fantazji, by wyobrazić sobie stworzony pod Moskwą „park spostponowanych pomników", służący jako koronny dowód na „polską niewdzięczność".

Przestroga przed totalitaryzmem

Powtórzę więc pytanie: Co robić z demontowanymi elementami? Nie możemy zostawiać tego problemu władzom samorządowym, a nawet Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Polska jako państwo potrzebuje skoordynowanych działań. To element tak modnej ostatnio polityki historycznej, a jednocześnie potencjalne narzędzie edukacji historycznej.

Potrzebujemy miejsca, w którym zdemontowane figury, tablice i popiersia zostaną złożone, wyeksponowane i należycie opisane. Wyeksponowane jednak nie jako pomniki, lecz jako eksponaty muzealne. Potrzebujemy galerii przypominającej o propagandzie, która najdłużej przetrwała w polskiej przestrzeni publicznej. Która będzie przestrzegać przed totalitaryzmem. Która będzie zadawać kłam tym, którzy z walczących z zakłamaniem historii robią barbarzyńców pozostawiających za sobą gruz i pył.

Jest takie miejsce, które znakomicie się do tego nadaje. To znajdujący się na styku województwa podlaskiego i mazowieckiego dawny leśny poligon wojskowy w Czerwonym Borze. Już sama nazwa miejsca może być symboliczna. Wspomniany las to miejsce wielu ważnych historycznych wydarzeń. Walczyli w nim powstańcy styczniowi, stawiali Niemcom opór żołnierze września 1939 r. i Armii Krajowej w trakcie akcji „Burza" w 1944 r. W dwudziestoleciu międzywojennym swój kunszt podnosiły tam jednostki Wojska Polskiego, a po 1945 r. las stanowił ochronę dla licznych Żołnierzy Wyklętych.

Czerwony Bór ma także inną historię. To fragment ziem polskich, które w 1939 r. zostały włączone do ZSRR. Ze znajdującej się tam stacji kolejowej odjeżdżały transporty Polaków wywożonych na Wschód. Z tego peronu ich bliscy słali zesłańcom paczki i listy – w nadziei, że pozwoli im to przetrwać.

W PRL w lesie ulokowano m.in. Nadwiślańskie Jednostki Wojskowe Ministerstwa Spraw Wewnętrznych im. Czwartaków Armii Ludowej. Oddziały te kontynuowały tradycje Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego zwalczającego polskie podziemie niepodległościowe. Podobno na terenie jednostki przygotowano jedno ze stanowisk dowodzenia na wypadek konfliktu zbrojnego.

Jesienią 1982 roku w Czerwonym Borze utworzono Wojskowy Obóz Specjalny nr 6. Formalnie trafili do niego powołani do przeszkolenia rezerwiści. W rzeczywistości był to swoisty obóz internowania dla działaczy delegalizowanej „Solidarności". Warunki pobytu były tu znacznie trudniejsze niż w oficjalnych ośrodkach internowania. Rezerwistów przetrzymywano na mrozie, poddawano wielogodzinnym ćwiczeniom, szykanowano i straszono. Nieprzypadkowo o Czerwonym Borze mówi się jako o peerelowskim gułagu.

Park komunistycznej propagandy

Dzisiaj na terenie dawnej jednostki znajduje się więzienie oraz ośrodek dla uchodźców. Miejsca w lesie jest jednak wciąż sporo, a położona 10 km dalej trasa S8 już wkrótce zapewni szybki dojazd do centrum Polski. To wszystko skłania do tego, by już dzisiaj pomyśleć o przyszłości kompleksu.

Może właśnie tak symboliczne miejsce powinno stać się parkiem dawnych pomników. Miejscem swoistej pamięci o czasach, do których nie chcemy wracać. Miejscem, gdzie każdy na własne oczy będzie mógł się przekonać, czym była komunistyczna propaganda. Miejscem, które przyjmie na siebie obowiązek opowiadania o przeszłości zakutej w spiż. To tam powinny trafić usuwane właśnie komunistyczne pomniki. Warto rozważyć ten pomysł w trakcie opracowywania strategii polityki historycznej na najbliższe lata.

Autor jest dyrektorem Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej, adiunktem w Katedrze Historii Gospodarczej i Społecznej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie

Kilkanaście miesięcy temu, po wielu latach przerwy, do dyskursu wróciła kwestia usunięcia z przestrzeni publicznej pomników upamiętniających ustrój totalitarny. Niewątpliwie duża w tym zasługa społecznych inicjatyw lokalnych. Dzięki nim, a także przy współpracy instytucji państwowych (w tym IPN), udało się usunąć z ulic i parków kilka monumentów.

Szczególnie ważna była decyzja samorządowych władz Pieniężna, a przede wszystkim jego burmistrza Kazimierza Kiejdo, która doprowadziła do demontażu pomnika Iwana Czerniachowskiego. Niewątpliwie był to impuls, który pozwolił nagłośnić wiele podobnych problemów w Polsce. Wciąż pojawiają się bowiem inicjatywy, które mają na celu demontaż pomników upamiętniających Armię Czerwoną oraz działaczy i dygnitarzy komunistycznych. W ostatnim czasie „Rzeczpospolita" donosiła, że policzone są już dni medalionu przedstawiającego Stalina, który straszy w lubuskiej Cybince.

Pozostało 86% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Czas decyzji w partii Razem. Wybór nowych władz i wskazanie kandydata na prezydenta
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Kandydatem PiS w wyborach prezydenckich będzie Karol Nawrocki. Chyba, że jednak nie
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Reiter: Putin zmienił sposób postępowania z Niemcami. Mają się bać Rosji
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Trzeba było uważać, czyli PKW odrzuca sprawozdanie PiS
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie polityczno - społeczne
Kozubal: 1000 dni wojny i nasza wola wsparcia