W środowisku informacyjnym zanieczyszczonym propagandą, dezinformacją i plemiennością wzrasta rola jakościowego dziennikarstwa, a więc także odpowiedzialnych mediów publicznych, które nie mogą zajmować się obsługą emocji jednej ze stron politycznego czy kulturowego sporu, lecz muszą sklejać naszą podzieloną wspólnotę. Budowanie ekosystemu informacyjnego opartego na zaufaniu to dziś podstawowa rola i wielkie zadanie mediów publicznych. Aby to wszystko było możliwe, od reformatorów TVP należy oczekiwać przede wszystkim transparentności.
Po co nam w ogóle media publiczne?
W filmie „Good Night and Good Luck” pada słynna fraza jednego z pionierów nowoczesnego dziennikarstwa radiowego i telewizyjnego Edwarda R. Murrowa, genialnie zagranego przez Davida Strathairna: „To narzędzie może uczyć, oświecać; tak, może nawet inspirować, ale może to czynić jedynie wtedy, kiedy ludzie gotowi są używać go do takich właśnie celów. W innym przypadku to nic więcej niż tylko kable i światełka zamknięte w pudle”. Murrow był pesymistą co do rozwoju telewizji i już w roku 1958 widział zagrożenia w jej komercjalizacji, a także tendencji do zwodzenia widza i odwracania jego uwagi: „Z pewnością zapłacimy za korzystanie z tego najpotężniejszego narzędzia komunikacji w celu odizolowania obywateli od twardej i wymagającej rzeczywistości, z którą trzeba się zmierzyć, jeśli mamy przetrwać. I mam na myśli słowo przetrwać całkiem dosłownie”.
Czytaj więcej
Opozycja zamiast poczekać i zrobić, co chce z telewizją publiczną, chodziła po studiach i gadała, co planuje. Minister Piotr Gliński zrobił im więc na złość.
Murrow wiedział, o czym mówi: był świadkiem najcięższych nalotów Luftwaffe na Londyn (to wtedy, kończąc audycję, żegnał się ze słuchaczami charakterystycznym: „good night, and good luck”), a także relacjonował przez radio wyzwolenie Buchenwaldu, gdzie jego porównanie stosów ciał zamordowanych więźniów z sągami drewna zostało uznane za obrazoburcze. Tym bardziej drażniło go, gdy wydawcy, szefowie sieci telewizyjnych i reklamodawcy utwierdzali odbiorców w nieświadomości, dbając, by „tkwili w samozadowoleniu”. W „alergii na nieprzyjemne lub niepokojące informacje” dostrzegał chorobę amerykańskiego społeczeństwa i mediów, które stanowią jego odbicie.
Dziś mamy sytuację odwrotną, prowadzącą jednak do podobnych następstw. Przebodźcowanie treściami skutkuje takim samym odizolowaniem od rzeczywistości, jakie amerykański reporter obserwował w latach 50. XX wieku w USA. Nie potrafimy zdefiniować tego, co ważne, bo żyjemy w permanentnym szumie informacyjnym, przez który przebijają się tylko na krótki czas elementy naprawdę wstrząsające, by po wyczerpaniu naszego zainteresowania znów zniknąć w codziennym strumieniu danych. Ludzkie mózgi, uformowane przez miliony lat ewolucji, zwyczajnie nie przyjmują już niczego więcej.