Ukraińcy wiedzą, o co walczą. Ich cel nie zmienił się od Rewolucji Godności, a dzisiejsza wojna jest jej kontynuacją. Chodzi o cywilizacyjne powiązanie z Zachodem, rozumiane jako wprowadzenie demokracji i praworządności na terenie całego kraju oraz uzyskanie członkostwa w NATO i Unii Europejskiej. Wojna rozpoczęta w 2014 roku nie jest tradycyjną XIX-wieczną wojną o granice. Europejskie wartości okazały się ważniejsze dla Ukraińców niż przywrócenie władztwa nad okupowanymi prowincjami, za cenę ich autonomii i możliwości blokowania działań rządu. Zachód nie tylko poparł Ukrainę, ale także utożsamił jej dążenia ze swoimi. Potwierdziła to szefowa Komisji Europejskiej w Kijowie. Jednak Rosja zaatakowała także jedność wspólnoty zachodniej. Czy obywatele Zachodu na równi z Ukraińcami wiedzą, co jest ich celem w konflikcie?
Demokratyczna administracja dostrzegła, że prawdziwa logika rządząca obecnie światem polega na rywalizacji między reżimami Kremla i Pekinu oraz demokratycznym i praworządnym Zachodem. Agresja Rosji na Ukrainie jest jej gorącym przejawem. Celem Rosji i Chin jest uzyskanie dominacji przez zastąpienie międzynarodowych reguł opartych na prawie i wolnej konkurencji, korupcją i wpływami politycznymi. Obok Azji, Afryki czy Ameryki Łacińskiej obszarem ich ekspansji były także państwa europejskie. Wiele z nich poszło na kompromisy ze swoimi wartościami w zamian za zyski handlowe i inwestycyjne w Chinach czy też za możliwość uzyskania przewagi konkurencyjnej dzięki dostępowi do rosyjskiego gazu i rynku. I dziś, podobnie jak przed ponad 30 laty, mamy dwa światy, których rywalizacja ma charakter strategiczny.
Podzielić Zachód
Zgodnie z tą logiką agresja Kremla ma na celu nie tylko zdobycze terytorialne. Chodzi o podzielenie Zachodu i uniemożliwienie jego wzmocnienia poprzez dołączenie Ukrainy. Hasła obrony cywilizacji chrześcijańskiej, walki z gender, faszyzmem czy banderyzmem mają tylko ukryć prawdziwe intencje. Dlatego Putin inwestuje w relacje z przeciwnikami jedności Zachodu i liberalnych wartości. Jego instrumentami są też dezinformacja i broń cybernetyczna. Ich ofiarą padły same Stany Zjednoczone w trakcie kampanii prezydenckiej w 2016 roku, co zapewne ostatecznie w Waszyngtonie otworzyło oczy byłym zwolennikom resetu z Putinem. Rosjanie musieli zaatakować reguły demokracji w USA, aby te potraktowały obecną wojnę jako konflikt strategiczny, a nie regionalny, za który uznały napaść na Gruzję w 2008 roku i agresję na Ukrainę w 2014 roku. Państwa Zachodu w ślad za USA potraktowały zagrożenie rosyjskie również poważnie. Postanowiły o pomocy w dostawach broni dla armii ukraińskiej, sankcjach na Rosję oraz wzmocnieniu własnych sił zbrojnych. Jednak na tym wspólne działania się kończą. Gdy Biden i Johnson mobilizują sojuszników do wsparcia Ukrainy bronią, Scholz i Macron namawiają Putina do zakończenia konfliktu na polu dyplomacji, a nie działań wojennych.
Czytaj więcej
„Wszyscy mówią, że rosyjski prezydent potrzebuje czegoś, aby defilada w dniu 9 maja miała rację bytu. Ale nawet jeśli Władimirowi Putinowi uda się zająć tereny Doniecka i Ługańska, nie będzie to oznaczać końca wojny. Tylko przerwę na podreperowanie armii i ponowny atak na Kijów” – mówi Andrzej Łomanowski z działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”.
Niemcy i Francja chcą przejść do business as usual. Zawarcie rozejmu, któremu ma towarzyszyć ograniczenie zależności od rosyjskich zasobów, wzmocnienie potencjału wojskowego oraz zapewnienie skutecznego odstraszania Kremla, powinno wystarczyć, aby zacząć wycofywać się z sankcji. Z drugiej strony USA idą znacznie dalej. Wysyłają sygnały, że ich polityka zmierza nie tylko do zwycięstwa nad Rosją w Ukrainie, ale też do zmiany reżimu na Kremlu. „Go, get him” Bidena, powtórzone w Warszawie, jako „na litość boską, ten człowiek nie może pozostać u władzy”, nie dają pola do innych interpretacji mimo sprostowań Białego Domu łagodzących sens wypowiedzi prezydenta.