Jest coraz bardziej realnym scenariuszem, że Zachód, do którego tak wytrwale dążyliśmy, może w obecnej formule po prostu przestać istnieć. Społeczny bunt przeciw fundamentom globalnego, liberalnego ładu przybiera bowiem na sile.
Ameryka wybrała właśnie na prezydenta Donalda Trumpa — kandydata otwarcie kwestionującego sens istnienia NATO i amerykańskie zobowiązania wobec sojuszników, oraz publicznie komplementującego przywódcze cechy Władimira Putina czy Kim Dzong Una. W pobrexitowej Wielkiej Brytanii radykalizują się ksenofobiczne postawy. Za pasem referendum we Włoszech i wybory w Austrii, Francji, Holandii, Niemczech, ze skrajnie prawicowymi partiami, dla których rośnie poparcie w sondażach.
Zbyt wiele razy w historii elity w naszym kraju, zajęte wewnętrznymi bitewkami, dawały się zaskoczyć gwałtownemu pogorszeniu sytuacji międzynarodowej. Nie powinniśmy popełnić dziś tego samego błędu. Broniąc historycznie korzystnego dla Polski transatlantyckiego ładu, musimy jednocześnie przygotowywać instytucje naszego państwa na ewentualność, że system ten znacząco się osłabi bądź nawet całkowicie się rozpadnie.
Wbrew pozorom, zarówno PiS, jak i opozycja są kompletnie niegotowe do zarządzania państwem w nadchodzącej Dobie Donalda Trumpa. Dla naszych liberalnych elit, zachodnie standardy to wręcz dogmatyczny punkt odniesienia. Cały proces myślenia o politykach publicznych dzisiejszej opozycji opiera się na upodobnieniu Polski do Zachodu. Co zrobią liderzy Platformy czy Nowoczesnej, gdy zachodnimi standardami stanie się torturowanie więźniów (które otwarcie popierał Trump) albo publikowanie zdjęć nieprawomyślnych sędziów jako „wrogów ludu", co parę dni temu uczyniły brytyjskie tabloidy?
Paradoksalnie jednak kryzys liberalnego ładu może być jeszcze większym kłopotem dla PiS. Podobnie jak w wielu innych krajach, polityczny projekt polskiej prawicy opiera się na niełatwym współistnieniu konserwatywnych pragmatyków z narodowo-religijnymi radykałami. Ci pierwsi potrzebują tych drugich, by wygrywać wybory, ale jednocześnie robią co mogą, by utrzymać nad nimi polityczną kontrolę. Zachód jest tutaj wyjątkowo użyteczny, pełniąc rolę „złego policjanta". Pomysły najbardziej skrajnych środowisk muszą pozostać w szufladzie – bo Unia, bo Strasburg, bo dotacje.