W wywiadzie dla niemieckiej bulwarówki „Bild” Jarosław Kaczyński mówił, że pozostanie Angeli Merkel na stanowisku kanclerza Niemiec na kolejną kadencję byłoby z perspektywy Polski najlepszym rozwiązaniem. Najwyższa pora zatem jej w tym dopomóc – i przede wszystkim pomóc sobie.
Ogłaszając swoją ponowną kandydaturę na urząd kanclerski Angela Merkel wiedziała, że czekająca ją kampania wyborcza będzie trudniejsza niż wszystkie dotychczasowe. Zamach terrorystyczny w Berlinie w tragiczny sposób dowiódł, że miała rację. Dla przeciwników Merkel niewielkie znaczenie będzie miał fakt, że autor brutalnego ataku, pochodzący z Tunezji Anis Amir, przybył do Europy już w 2011 roku, a nie wraz z falą uchodźców drogą bałkańską w 2015 roku; że jego wniosek o azyl został odrzucony, a jego wydalenie z Niemiec nie doszło do skutku z powodu opieszałości tunezyjskich urzędów (inna sprawa, że choć Amir znajdował się w kręgu zainteresowania służb, te straciły go z pola widzenia); oraz że w ostatnim roku udało się znacząco zredukować liczbę nowych przybyszów.
Potrzebne wsparcie dla Merkel
W oczach skrajnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec zabici w zamachu w Berlinie to „ofiary Merkel”, jak zatweetował Marcus Pretzell, przewodniczący partii w Północnej Nadrenii-Westfalii i prywatnie mąż szefowej partii Frauke Petry. Także Horst Seehofer, przewodniczący bawarskiej CSU, siostrzanej partii CDU, której przewodzi Merkel, nie omieszkał ponownie wezwać do zmiany polityki migracyjnej, a także postawił pod znakiem zapytania planowane na początek lutego spotkanie liderów obydwu partii mające być dowodem jedności obozu chadeckiego.
Mimo że reakcje niemieckiego społeczeństwa na zamach dalekie były od histerii, przyniosły lekki spadek notowań CDU i wzrost poparcia dla AfD do 15,5%, co umocniło ją na trzeciej pozycji w sondażach. Każdy kolejny incydent będzie zwiększał presję na panią kanclerz. Aby uspokoić nastroje Merkel będzie musiała pokazać, że panuje nad sytuacją wewnętrzną (choć zamachom takim jak w Berlinie nie da się całkowicie zapobiec), oraz że na poziomie unijnym potrafi rozwiązywać najbardziej palące wyzwania.
Rok temu Piotr Buras, dyrektor Warszawskiego Biura Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych przy Fundacji Batorego, postawił tezę, że Niemcy po raz pierwszy znajdują się w sytuacji, kiedy nie są adresatem próśb o wsparcie, lecz sami oczekują pomocy ze strony europejskich partnerów. Dziś ta diagnoza nie straciła nic na swojej aktualności. Z perspektywy Polski nabrała wręcz głębszego znaczenia – wsparcia nie potrzebują tylko Niemcy, ale przede wszystkim sama pani kanclerz.