Medycy na Granicy kończą swoją misję. W ich akcjach udział wzięły 43 osoby z wykształceniem medycznym, odbyło się 39 dyżurów.
– Co najmniej kilku osobom uratowaliśmy życie – podsumował Jakub Sieczko podczas konferencji prasowej w Supraślu. Mówił o ciężkich przypadkach i fatalnym stanie osób odnajdowanych w strefie przygranicznej. Była wśród nich m.in. kobieta w stanie hipotermii o temperaturze ciała 28,8 st. C. Medycy pomagali także dwóm kobietom ciężarnym w 5. i 9. miesiącu ciąży. Najmłodszy z pacjentów, którym medycy udzielali pomocy, miał rok.
A teraz ich już nie będzie. Ktoś ubrany w mundur spuścił im powietrze z kół karetki, potem rozwalono im szyby i reflektory w prywatnych samochodach – siekierą. Nie byli wpuszczani do strefy zamkniętej mimo próśb wielu osób, także z Kościoła, wstawiał się za nimi sam prymas. Nie pomogło. Co czuje lekarz, kiedy kilkaset metrów dalej, za niewidzialną linią strefy, umierają ludzie, którym nie może pomóc, bo dostępu do nich broni ktoś, kto powinien ludzi chronić?
Czytaj więcej
Powybijane szyby, urwane lusterka, przecięte opony - tak wyglądają samochody należące do medyków pomagających migrantom na Podlasiu.
Medycy nie robili polityki, nie zapraszali nawet mediów na swoje interwencje. Ale ta ostrożność i wyważenie nie zdały się na nic w państwie, które zamiast dawać nagrody ludziom poświęcającym własny wolny czas, pieniądze i zdrowie, by ratować innych – nie robi nic, by ich życie uczynić znośniejszym, a pomoc efektywniejszą. Wydarzenia ostatnich dni wskazują, że nikt nie zadbał też o ich bezpieczeństwo. I za to odpowiedzialny jest wprost minister spraw wewnętrznych Mariusz Kamiński.