Michael Moore na trzy dni przed wyborami przekonywał, że Donald Trump i ruch MAGA tym razem będą już ostatecznie skończeni. Jego zdaniem Amerykanie mają dosyć podziałów i „szerzenia nienawiści”. Słowa zdobywcy Złotej Palmy w Cannes i Oscara są o tyle istotne, że Moore jako jeden z niewielu przedstawicieli hollywoodzkiej lewicy przewidział triumf Trumpa w 2016 roku. Od zawsze budował wizerunek dokumentalisty czującego puls narodu. Pochodzący z robotniczego miasta Flint w stanie Michigan filmowiec nieraz piętnował elity demokratów za zapominanie o klasie pracującej. Otwarcie jego filmu „Fahrenheit 11/09” (2018), w którym pokazuje rozpacz i szok wyborców oraz sztabowców Hillary Clinton po zwycięstwie Trumpa, do dziś jest bardzo popularne na Youtubie.
Czytaj więcej
Amerykanie uznali, że jest problem z demokracją, ale wyborcy Donalda Trumpa zagrożenie dla niej zobaczyli w establishmencie, który odbiera im głos - mówi Marcin Fatalski, amerykanista.
Czy dziś Moore nakręciłby ironiczny i szyderczy początek w podobny sposób? Wywiad dla MSNBC pokazał, że nawet on, niezłomny socjalista z Hollywood, stracił kontakt z masami pracującymi. Pewność, z jaką perorował o nadchodzącej porażce Trumpa, w zestawieniu z absolutnym triumfem trumpizmu jest ostatecznym dowodem na rozjechanie się percepcji elit showbiznesu i rzeczywistości amerykańskich niebieskich kołnierzyków.
Skala zwycięstwa Donalda Trumpa powinna celebrytom dać do myślenia
„Pora opuścić Partię Demokratyczną.” – napisał na X inny czołowy socjalista z Hollywood i przyjaciel Moore’a, Adam McKay. Zdobywca Oscara za „The Big Short” i reżyser zjadliwej satyry wymierzonej w administrację Georga W. Busha pt. „Vice” (2019) dodał, że demokraci przegrali przez ukrywanie przed wyborcami stanu zdrowia Joe Bidena i niezorganizowanie prawyborów, które mogłyby wyłonić kandydata zdolnego pokonać Trumpa.