Marcin Fatalski, amerykanista: Stawiam tezę, że wyborcy Trumpa bronili demokracji

Amerykanie uznali, że jest problem z demokracją, ale wyborcy Donalda Trumpa zagrożenie dla niej zobaczyli w establishmencie, który odbiera im głos - mówi Marcin Fatalski, amerykanista.

Publikacja: 08.11.2024 08:15

Amerykanie wybór Trumpa rozumieją jako w istocie demokratyczny. Opowieść o końcu demokracji zupełnie

Amerykanie wybór Trumpa rozumieją jako w istocie demokratyczny. Opowieść o końcu demokracji zupełnie nie działa – mówi Marcin Fatalski. Na zdjęciu agitatorka w West Palm Beach na Florydzie, 28 października 2024 r.

Foto: Giorgio Viera/AFP

Co się właściwie stało w Stanach Zjednoczonych?

Zmobilizował się elektorat Partii Republikańskiej.

Co zmotywowało republikanów?

Wyborcy, pytani o priorytety, wymieniali gospodarkę, problem migracji i kondycję demokracji. Amerykańska gospodarka ma się dobrze. Świadczą o tym czynniki makroekonomiczne. Ale decydują subiektywne odczucia konsumentów, których dotknęła inflacja. Zgodzę się, że oceny sytuacji ekonomicznej jako wręcz katastrofalnej były przesadzone. Administracja Joe Bidena dużo zrobiła dla ożywienia amerykańskiej gospodarki. Kamala Harris sporo o tym mówiła. Ale nie przekonała klasy średniej, która nie rozpoznała w niej obrończyni swoich interesów.

A migracja?

W gabinecie Joe Bidena to właśnie Kamala Harris zajmowała się tym problemem. Który – dodajmy – jest nierozwiązywalny. Stany Zjednoczone są kierunkiem nielegalnej z punktu widzenia amerykańskiego prawa migracji. To źródło obaw obywateli z różnych powodów – ekonomicznych, kulturowych i tych związanych z poczuciem bezpieczeństwa. Barwy partyjne nie odgrywają tu istotnej roli. Donald Trump eksploatował temat migracji i okazał się przekonujący. Ciekawym faktem jest, że demokraci i republikanie zasadniczo się w tym obszarze nie różnią. Przyjmują za to inną retorykę. Pierwsi, pomimo że w czasach Baracka Obamy skala deportacji była znacząca, nie kojarzą się obywatelom jako ci politycy, którzy powstrzymają migrację. A jest to lęk także wyborców Partii Demokratycznej.

Czytaj więcej

Estera Flieger: Jaka Polska jest warta poświęceń?

I to wystarczyło?

Kolejny czynnik, który zmobilizował wyborców Partii Republikańskiej, to przemiany kulturowe. Stratedzy Partii Demokratycznej przyjęli, że demografia im sprzyja. Niemniej sama Kamala Harris próbowała zająć pozycje centrowe i łagodziła stanowiska przyjęte wcześniej, więc zdawała sobie sprawę z tego, że jest inaczej. Jednak Amerykanie w zdecydowanej większości uznali, że będzie sprzyjać pogłębieniu procesów, których się obawiają. Jej kandydatura kojarzyła się z zakwestionowaniem norm i wartości im bliskich, które w ich przekonaniu stanowią o porządku społecznym. Poprawność polityczna czy ruch „woke” wywołuje niechęć również wśród wyborców centrowych, niekoniecznie będących entuzjastami Donalda Trumpa, ale nadal są przeciwni tego rodzaju przemianom.

Jak to więc jest z tymi obawami o kondycję demokracji?

Badania pokazują, że mają je również wyborcy Donalda Trumpa. Stawiam hipotezę, iż uznali, że głosując na niego, stają w jej obronie. We francuskim parlamencie, by zademonstrować stosunek wobec de Gaulle’a w czasie kryzysu politycznego, „Marsyliankę” śpiewali tak politycy lewicy, jak i prawicy, ale wszyscy z odmiennych pobudek. Ci pierwsi przeciw generałowi, ci drudzy za nim.

To znaczy?

Amerykanie uznali, że jest problem z demokracją, ale z różnych powodów. Wyborcy Donalda Trumpa zagrożenie dla niej zobaczyli w establishmencie, który odbiera im głos. Więcej będę mógł powiedzieć na podstawie badań. Ale proszę zwrócić uwagę na to, że Kamala Harris straciła stany wcześniej odbite z rąk republikanów przez Joe Bidena, stany Środkowego Zachodu. Koalicja wyborców centrowych, w tym przedstawicieli klasy robotniczej (takiej, jaką dziś jest), najpewniej okazała się jej przeciwna. A nie zrekompensowała tego mniejszość latynoamerykańska, na co demokraci tak bardzo liczyli. Nie zrekompensowali też Afroamerykanie.

Nie przeszkadzał im język Trumpa?

Jego poetyka nie jest brana na poważnie. To nie są nielegalni imigranci, ale ludzie, którzy znaleźli swoje miejsce w Stanach Zjednoczonych. Obywatele o latynoamerykańskich korzeniach są dziś raczej umiarkowanymi wyborcami republikanów i chcą np. utrzymania obecnego orzeczenia Sądu Najwyższego w sprawie aborcji. Trump gwarantuje im powstrzymanie przemian, których nie akceptują, a to zaważyło nad polityką socjalną, której bywają beneficjentami.

Również Afroamerykanie nie zagłosowali tak, jak spodziewał się tego sztab Kamali Harris. W tym przypadku sprawa jest złożona. Część z nich nie myśli już o sobie jako o grupie defaworyzowanej. Ich poparcie dla demokratów nie jest tak oczywiste jak w przeszłości. Rzecz chyba jednak tkwi w mobilizacji tych wyborców. To prawda, że afroamerykańskie kobiety głosują częściej niż mężczyźni z tej samej grupy, ale przeszacowano ich znaczenie. W ogóle pokładano wielką nadzieję w głosach kobiet, które – oburzone decyzją Sądu Najwyższego w sprawie aborcji – miały poprzeć kandydatkę demokratów. Jednak stosunek do kwestii aborcji w USA nie jest tak oczywisty, jak bywa w europejskiej optyce.

Bezpieczeństwo było ważne?

Amerykanie mają dziś poczucie, że ich najbliższe otoczenie jest coraz mniej bezpieczne. W ubiegłym roku 40 proc. badanych przez Gallupa stwierdziło, że obawia się spacerować nocą w odległości mili od swojego miejsca zamieszkania. Trump jawi się im więc jako szeryf. Sam się zresztą w tej roli obsadza. Prezentuje wiarygodny język, którym komunikuje, że nie będzie dzielił włosa na czworo, a zaprowadzi porządek.

To na poziomie wewnętrznym. A w kontekście międzynarodowym?

To prawda, że w oczach wielu Amerykanów sprawy kraju idą w złym kierunku. Ale nasza europejska perspektywa jest zupełnie inna. Uwaga obywateli Stanów Zjednoczonych jest skoncentrowana na tym, o czym mówiłem wcześniej: nie czują zagrożenia zewnętrznego, za to niepokoi ich np. fala uzależnienia od fentanylu. Ich zdaniem, jak się w ciągu ostatniej doby okazało, demokraci nie rozwiążą tego problemu.

Wrócę na chwilę do demokracji: Amerykanie nie boją się tego, czym straszy ich establishment, a może bardziej komentariat. Wybór Trumpa rozumieją jako w istocie demokratyczny. To ich ludowy głos. Opowieść o końcu demokracji zupełnie nie działa. Jest nią przecież ich udział w wyborach i zwycięstwo wybranego kandydata. Zwróćmy również uwagę na to, że nasze historyczne doświadczenie państwa jest inne – poznaliśmy gorzki smak opresji. Amerykanie, po pierwsze, nie mają aż tak bliskiego kontaktu z władzami federalnymi, po drugie, wierzą, że sądy stoją na straży demokracji i ich wolności. Poza tym, każdy Amerykanin jest przekonany, że jeśli ktoś mu będzie chciał coś zabrać, obroni się sam, ma przecież broń: zbudowali kiedyś państwo i wspólnotę w sprzeciwie wobec władzy opresyjnej – to jest jeffersonowski nerw tego narodu.

Czytaj więcej

Jarosław Dumanowski: Jedzenie było niebezpieczną przyjemnością zmysłową

Co zostawia po sobie Joe Biden?

Jego prezydentura będzie się broniła. Udało się odbudować relacje z sojusznikami. Ameryka powróciła do roli gwaranta porządku międzynarodowego. Z czasem doceniony zostanie realizowany przy niego program gospodarczy, który wzmocnił Stany. Pod jego rządami Ameryka skutecznie podejmowała rywalizację z Chinami, choćby na polu nowych technologii. A przedmiotem ponadpartyjnego porozumienia jest to, że Państwo Środka stanowi dla Stanów Zjednoczonych podstawowe wyzwanie. Biden dbał o ochronę rynku amerykańskiego także w relacjach z sojusznikami: stosunki z Unią Europejską wcale nie były idealne.

Ale zostały nierozwiązane problemy. Paradoks polega na tym, że są to wciąż te same sprawy, które wyniosły Trumpa do władzy już w 2016 roku, a więc powiększające się różnice majątkowe: dziś amerykański sen jest bardziej mitem niż rzeczywistością. I te kłopoty, o których mówiliśmy wcześniej. Innym problemem jest też to, że Trump inaczej widzi rolę Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej.

Czego się więc spodziewać?

Będzie próbował doprowadzić do zakończenia wojny Rosji z Ukrainą. Ale rzeczywistość może zweryfikować jego zapowiedzi, że zrobi to w ciągu doby, jeszcze zanim wprowadzi się do Białego Domu. Jednocześnie warto zauważyć, że również demokraci staraliby się doprowadzić do jakiegoś rodzaju zamrożenia działań wojennych. Administracja Harris zapewne nie widziałaby możliwości zmiany sytuacji na froncie na korzyść Ukrainy, uznając zarazem, że USA nie mogą już z różnych powodów ponosić głównego ciężaru pomocy wojskowej. To, czego nie wiemy, to jaką cenę według Donalda Trumpa miałaby zapłacić za to Ukraina. Nie wiemy też przede wszystkim, czy ofertę przyjąłby Putin. Jednak jestem ostrożny wobec głosów, że „sprzeda” Ukrainę.

Innym ryzykiem jest to, że Trumpa cechuje duży poziom nieufności wobec sojuszy i instytucji międzynarodowych – uważa, że Ameryka płaci, a sojusznicy jadą na gapę, więc będzie oczekiwał z ich strony zwiększenia nakładów. Ale i tu jest przestrzeń do negocjacji: to biznesmen, zatem myśli w sposób transakcyjny. USA to wielki eksporter broni.

Kim jest jego wiceprezydent?

J.D. Vance obecnie nie ma jeszcze silnej pozycji w Partii Republikańskiej, ale możliwe, że jest przed nim przyszłość i w kolejnych wyborach to on będzie jej kandydatem. Do tej pory wiceprezydenci uzupełniali prezydentów: młody milioner ze Wschodniego Wybrzeża JFK miał w duecie starszego przedstawiciela klasy średniej z Teksasu Lyndona B. Johnsona, bardziej liberalny republikanin John McCain startował z radykalnie prawicową Sarą Pallin. Tymczasem Vance wzmacnia przekaz Trumpa. Jest dobrym mówcą, reprezentuje inny styl – jego debata z Timem Walzem była w starym stylu: elegancka rozmowa dwóch polityków, którzy się fundamentalnie nie zgadzają.

Ciekawe wydawało mi się oczekiwanie, że głos przeciw Trumpowi zabierze George W. Bush.

Krytykowany i wyszydzany – często przez ten sam establishment – nagle jawi się jako symbol normalności w polityce. To pokazuje, jak zmieniła się polityka.

Wynik wyborów jest nie tylko klęską demokratów, ale i przeciwników Trumpa w Partii Republikańskiej. Nikt mu się dziś nie przeciwstawi i nie zakwestionuje jego drogi. Zwolennicy Trumpa okazują się być z różnych grup – wbrew sondażom i analizom spektakularnie przegłosowali innych. Trumpizacja Partii Republikańskiej będzie więc postępować.

Czytaj więcej

Polityka historyczna. Bolesna lekcja od Niemiec

Co będzie z demokratami?

Muszą lepiej zidentyfikować oczekiwania wyborców. Cztery lata to całkiem sporo. Procesy demograficzne będą się pogłębiać, ale skoro zostały źle zinterpretowane, pozostaje powrót do centrum. Ale to musi być autentyczne. Tego najwyraźniej zabrakło Kamali Harris, która nie przekonała do siebie wyborców kojarzących ją z okresu prawyborów kilka lat temu jako kandydatkę lewicową. Prawdą jest też to, że Joe Biden zrezygnował za późno.

Wcześniej z jakiegoś powodu przegrała przecież Hillary Clinton. Jeśli Partia Demokratyczna chce odwojować Biały Dom, musi zdobyć elektorat, który istnieje, a nie poszukiwać tego wyobrażonego.

Marcin Fatalski

Amerykanista, historyk i politolog. Pracownik Instytutu Amerykanistyki i Studiów Polonijnych Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Co się właściwie stało w Stanach Zjednoczonych?

Zmobilizował się elektorat Partii Republikańskiej.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Jędrzej Pasierski: Dobre kino dla 6 widzów