Wszyscy są zmęczeni tą wojną. Zarówno w Ukrainie, Europie jak i Stanach Zjednoczonych. Nowy prezydent Ameryki wielokrotnie zobowiązywał się publicznie, że wojnę szybko zakończy. Pewnie nie w jeden dzień czy kilka dni, niemniej dla niego i wielu jego wyborców sprawa wygaszenia gorącego konfliktu w Ukrainie (pewnie w mniejszym stopniu niż zobowiązania dotyczące podatków czy migrantów) będzie testem jego sprawności. I Trump się tu przed niczym nie cofnie, bo świetnie wie, że ma w tej sprawie poparcie większości wyborców w USA, ciche wsparcie wielu europejskich stolic i liczący się głos znacznej części Ukraińców, którzy mają już dość niekończącego się – jak mówią – koszmaru.
Donald Trump zacznie proces pokojowy, ale ostateczne słowo będzie miał Władimir Putin
Sprawę rychłych negocjacji przesądzili już zresztą odchodzący demokraci, opóźniając realizację zobowiązań wynikających z przyjętego wiosną tego roku pakietu pomocowego o wartości 60,8 mld dol. Wiadomo, że Trump i jego zwolennicy blokowali tę propozycję, uznając, że wsparcie może iść tylko ścieżką pożyczkową. Paradoksalnie realizuje się właśnie ten scenariusz, bo przyznana przez G7 kwota 50 mld dol. wsparcia jest niczym innym jak pożyczką, choć pokrytą z zamrożonych za granicą rosyjskich aktywów. Ten ostatni pakiet sfinansują częściowo Amerykanie, częściowo Europa, ale cały proces wciąż trwa i w związku z wyborem Trumpa może natrafić na liczne, nowe przeszkody.
Czytaj więcej
Rzecznik Departamentu Stanu Matthew Miller był pytany o to, czy w ciągu najbliższych dwóch miesięcy ustępująca administracja Joe Bidena zamierza prowadzić rozmowy w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie, w świetle deklaracji Donalda Trumpa, że zakończy on wojnę w ciągu 24 godzin.
Na temat planów procesu pokojowego rozważanego przez nowego prezydenta USA niewiele jeszcze wiadomo. Rzekome założenia relacjonuje prasa, ale nie zna szczegółów. Eksperci spodziewają się różnych scenariuszy, ale nikt nie obstawia dalszego konsekwentnego wspierania wojskowego i finansowego Kijowa aż do odzyskania utraconych przez Ukrainę terenów. Trumpowi (nie tylko jemu) zależy na szybkim procesie pokojowym, a ten – realistycznie – nie może obyć się bez zgody Putina. Innymi słowy to Putin, od którego decyzji zależy zatrzymanie rosyjskiej machiny wojennej, będzie miał w tej sprawie ostateczne słowo. Pytanie tylko, czy zdoła narzucić swoje warunki i jakie gwarancje dla Kijowa wytarguje wspierający nową amerykańską administrację Zachód. Bo co do tego, że w negocjacje włączy się w którymś momencie Berlin, Paryż czy Londyn – trudno mieć wątpliwości.
Czy Ukraina weźmie udział w negocjacjach pokojowych?
Jeśli w istocie tak będzie wyglądał negocjacyjny „koncert” mocarstw, to należy się liczyć z tym, że możemy mieć do czynienia z ryzykiem niechlubnej powtórki z historii: nową Jałtą. Przypomnijmy, że w lutym 1945 roku w Jałcie na Krymie wielka trójka – Stalin, Roosevelt i Churchill – dokonała podziału świata, który w swoich zrębach przetrwał ponad 40 lat. W istocie decyzje wtedy podjęte miały charakter trwały, choć tragiczny dla wielu narodów, z Polakami na czele. Właśnie w Jałcie dokonano podziału Niemiec na strefy wpływów, przesunięto granice, zadecydowano o przesuwaniu grup ludności i ukonstytuowano blok sowiecki. W przypadku Polski o losach naszej suwerenności przesądziła amerykańska gwarancja, że USA nie poprą żadnego polskiego rządu, który byłby wrogi interesom Stalina. Co prawda Jałta była wymierzona w dogorywające Niemcy, reprezentanci III Rzeszy w konferencji udziału nie brali, ale w istocie rozstrzygano nie o losach Niemiec, tylko o światowym bezpieczeństwie i losach znacznej części Europy.