Depeche Mode, jednemu z największych obecnie zespołów, podczas warszawskiego koncertu udało się nawet dokonać cudu z nagłośnieniem na PGE Narodowym.
Dźwięki muzycznej elektrowni Anglików wybrzmiały bez większych problemów, klarownie, co było już słychać w pierwszych dwóch kompozycjach z najnowszej, tegorocznej płyty "Memento Mori" - „My Cosmos is Mine” i „Wagging Tongue”.
Po elektronicznej uwerturze Dave Gahan przywitał się z publicznością, zaś Martin Gore pozostawił klawiaturę, by chwycić gitarę i rozpoczęło się rockowe „ Walking in My Shoe”, z potężną partią perkusji. A to była dopiero rozgrzewka przed „It's No Good”, które Gahan rozpoczął charakterystycznym tańcem, wirując wokół własnej osi z uniesionymi ramionami.
Fanów cieszył widok trzymanego ponad głową statywu, jedna z rozpoznawalnych póz wokalisty, składających się na sceniczny wizerunek. Podobnie jak plastyczne gesty w stylu mima, branie się pod biodra, białe buty na wysokich obcasach, jedwabna kamizelka, zaczesane włosy pod brylantyną. I bijący ze wszystkich podziękowań za brawa - szacunek dla wiernej publiczności.
Czytaj więcej
Kultowy duet po koncertach w Budapeszcie i Pradze zagra w Warszawie i Krakowie.